Ostatnie zajścia w gimnazjach siedleckiem i bialskiem w Królestwie dały powód władzom rosyjskim do wydalenia kilkudziesięciu z młodzieży, która protestowała przeciw wykładowi religji w języku rosyjskim. Niektórzy z wydalonych mają rodziców zamożnych i surowy wyrok władzy nie przeszkodzi im dalej się kształcić, ale większość, pozostawiona bez pomocy, będzie zmuszona opuścić drogę, na której przygotowywała się do przyszłej pracy zawodowej i obywatelskiej. [...]
Nietyle współczucie dla pokrzywdzonych, ile instynkt samozachowawczy narodu, pragnącego jak najlepiej zużytkować swe siły, nakazuje nam zająć się losem tej dzielnej młodzieży, która w tak wczesnym wieku już zrozumiała, co to jest sprawa ogólna i godność narodowa.
Chcąc, ażeby Kraków narówni z innemi ogniskami życia polskiego spełnił pod tym względem swój obowiązek, niżej podpisani zawiązali Komitet, który stawia sobie za zadanie przyjmowanie i centralizowanie składek, przeznaczonych na Fundusz Bialsko-Siedlecki, a w następstwie pośrednictwo w rozporządzaniu tym funduszem, dopóki nie powstanie odpowiednie stałe stowarzyszenie.
Fundusz Bialsko-Siedlecki użyty będzie na umożliwienie dalszego kształcenia się młodzieży wydalonej z gimnazjów bialskiego i siedleckiego, ewentualnie z innych szkół, za protest przeciw nauce religji w języku rosyjskim.
Kraków, 7 marca
Podpisani: Kazimierz Bartoszewicz, K. Lubecki, Idalja Pawlikowska, Marja Siedlecka, Włodzimierz Tetmajer, Władysław Turski, Kasper Wojnar
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Dziś 1 maja, ale fiasco ogromne – a raczej nic nie ma. Koło dziewiątej rano usłyszałem śpiew, więc poszedłem do okna. Niesiono w stronę Plant czerwony sztandar, w otoczeniu gromady złożonej ze starszych i młodszych drapichrustów w liczbie koło... 20, wyraźnie dwudziestu. O 12-stej w południe poszedłem na Rynek zobaczyć, czy tam nie ma gromad. Owszem – były, ale targowe. Ludzi z czerwonymi przepaskami i krawatami ani dudu! ani jednego sztandaru, sklepy pootwierane, fiakry i omnibusy w ruchu – koło kramów chłopi i chłopki – słowem wygląd miasta najzwyklejszy. Po południu ogłaszają jakiś festyn ludowy w parku, ale festyn to nie manifestacja uliczna – i zresztą kto wie, czy się uda, zwłaszcza jeśli deszcz, którego do tej chwili nie ma, zacznie padać, jak zwykle po południu. Śmierć namiestnika, ludowców do Koła i zadrażnione stosunki z Rusinami podniosły tak temperaturę patriotyczną, że dla socjalnych manifestacji nie ma miejsca. Zresztą były sztuczne i same przez się się sprzykrzyły.
Kraków, Galicja, zabór austriacki, 1 maja
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 2, Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1908–1913), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Wczoraj miałem dzień bardzo niespokojny. Przyjechały do Krakowa wycieczki włościańskie z Przemyśla (raczej spod Przemyśla), z Łańcuta, ze Skawiny i postanowiły mi „złożyć hołd”. O 6-ej wieczorem ulica przed oknami moimi była całkiem zapchana. Prosiłem przywódców, aby zgromadzili wszystkich na podwórzu hotelowym, które jest obszerne. Jednakże zapełniło się jak kościół – głowa przy głowie, gdyż luda wszelkiej płci i wieku było kilkaset, a może i więcej. Wysłuchałem trzech mów, odpowiadałem trzy razy, a między przemówieniami było wiwatów, okrzyków i śpiewania: „Jeszcze Polska”, oraz „Boże coś Polskę” bez końca.
Kraków, Galicja, zabór austriacki, 1 czerwca
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 2, Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1908–1913), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Jak tu przed laty przysięgał Kościuszko Narodowi na życie i śmierć, tak teraz my, młodzież polska, przysięgamy wobec całego narodu polskiego, wobec wszystkich zaborów tu zebranych, wobec młodszych naszych kolegów, którym zapewnić chcemy nadal wychowanie narodowe, że szkoły polskiej, którąśmy wywalczyli, do ostatniego tchu bronić będziemy, bo w niej widzimy odrodzenie narodu i tak już bliską jutrznię niepodległości.
Kraków, 10 lipca
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Będąc zdania, iż dla zapewnienia rozwoju normalnego młodzieży polskiej w Królestwie koniecznością jest kierowanie tej młodzieży do wyższych szkół w Galicji lub zagranicą, tudzież ze względu na bojkot wyższych zakładów naukowych w Królestwie, zjazd młodzieży szkół polskich orzeka się przeciwko wyjazdowi na studja do wyższych zakładów naukowych w Rosji. Zdawanie egzaminów w zakładach powyższych jest dopuszczalne jedynie dla osób, będących absolwentami uniwersytetów polskich lub zagranicznych.
Kraków, 13–14 lipca
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Niżej podpisani delegaci uważają, że bojkot szkoły rosyjskiej średniej i wyższej w Królestwie, stwierdzając czynem zasadę, że na terytorjum polskiem winno być szkolnictwo polskie, nie pociąga za sobą równocześnie bojkotu uczelni wyższych w Cesarstwie, znajdujących się na terytorjum etnograficznem rosyjskiem, które traktować należy narówni z wszechnicami zagranicznemi. Równocześnie uważają za rzecz ze wszech miar pożądaną, aby absolwenci szkół polskich wyjeżdżali na jedyne wszechnice polskie do Galicji, celem skoncentrowania tutaj polskiej pracy naukowej. Niżej podpisani zakładają wobec tego przeciw uchwale zjazdu, wzbraniającej wyjazdu do Rosji, votum separatum.
Kraków, 13–14 lipca
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
W chwili gdy usta już zamarły, gdy gorące serce bić przestało, a ziemia upomina się o ciało jako o swoją własność, gdy Bóg wydał już sąd o nim jako o człowieku, a zapewne w przyszłości wyda sąd historia o jego działalności na polu politycznym i społecznym, a wierzmy, iż ten sąd będzie sprawiedliwy, nie mogę się oprzeć pragnieniu, ażeby dziś przy spełnieniu ostatniej posługi bodaj parę słów nie powiedzieć. Jakkolwiek nie należę do zwolenników myśli politycznej śp. księdza Stojałowskiego, należę jednak do tych, którzy doceniają doniosłość pracy ks. Stojałowskiego dla ludu, pracy długiej i znojnej, lecz nad wyraz owocnej.
[...]
Ja to muszę przyznać, iż i dzisiaj przychodzi nam spełnić ten smutny obowiązek i pogrzebać zwłoki tego, który dokonał wielkiego wynalazku, którego nikt przed nim nie dokonał: obudził lud. Obudził ten lud, którego setki lat usypiano, obudził miliony obywateli do życia narodowego i społecznego, a więc nowy czynnik, dziś tętniący życiem narodowym, dał krajowi, dał ojczyźnie. Dzisiaj zapewne trudno sobie to uprzytomnić, żyjąc w innych czasach, ile to trzeba było ciepła, aby rozgrzać tę ogromną masę ludową od wieków zlodowaciałą, ażeby tę bezkształtną martwą bryłę uczynić płynną, podatną do silnego życia narodowego i cnót obywatelskich.
[...]
Wytrwałość jednak i praca zrobiły swoje. Lud przestał być nieruchomą bryłą, stał się silnym czynnikiem na każdym polu życia narodowego i społecznego. Uświadomienie mas ludowych postępuje w szybkim tempie, co musi radością napawać każdego kraj miłującego Polaka.
Kraków, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Potęgę rewolucji przed rewolucją stanowi technika czy co innego? Nie! Siłę rewolucji stanowi to, co się dzieje w głowach ludzkich: wzrost namiętności ludzkich; one stanowią bazę, bez której żadna rewolucja istnieć nie może. W podobnych zjawiskach dziejowych dajcie najwspanialszą technikę, a niech namiętności nie będzie — nie będzie rewolucji; dajcie gorszą technikę, ale przy silnej namiętności — a rewolucja będzie. W tym jest siła, w tym jest podstawa rewolucji. [...]
Ludzie w siłę wierzą. Powolne narastanie techniki obok tej żywiołowej namiętności sprawia wrażenie, że tam jest siła, robi wrażenie, że tu głównie na sile namiętności oprzeć się trzeba. [...]
Jeżeli rozważymy warunki, w których jakakolwiek rewolucja zwycięża, to powiedzieć musimy, że żadna zwyciężyć by nie mogła, gdyby na technice oparła swe rachuby.
Kraków, 14 lutego
Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. 3, Warszawa 1937.
Wybiła godzina rozstrzygająca! Polska przestała być niewolnicą i sama chce stanowić o swoim losie, sama chce budować swą przyszłość, rzucając na szalę wypadków własną siłę orężną. Kadry armii polskiej wkroczyły na ziemię Królestwa Polskiego, zajmując ją na rzecz jej właściwego, istotnego jedynego gospodarza - Ludu Polskiego, który ją swą krwawicą użyźnił i wzbogacił. Zajmują ją w imieniu Władzy Naczelnej Rządu Narodowego. Niesiemy całemu narodowi rozkucie kajdan, poszczególnym zaś jego warstwom warunki moralnego rozwoju.
Z dniem dzisiejszym cały Naród skupić się winien w jednym obozie pod kierownictwem Rządu Narodowego. Poza tym obozem zostaną tylko zdrajcy, dla których potrafimy być bezwzględni.
Kraków, 6 sierpnia
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Warszawa wyzwolona z kajdan rosyjskich! […]
Jesteśmy wszyscy świadomi, jak wielkie przeżywamy chwile. […]
Dzisiaj, gdy po zdobyciu Warszawy i Dęblina wśród zwycięskiego dalszego pochodu armii sprzymierzonych, rozgromienie Rosji staje się bliskim, zależy nieskończenie wiele na tym, aby społeczeństwo polskie, przez okoliczności wywołane koniecznościami wojennymi, nie dało się zachwiać na tej drodze, na którą dnia 16 sierpnia 1914 r. wstąpiło. […] Słowa te głosimy zaś dlatego, że siłę sprawy polskiej i jej znaczenie dla Europy uważamy za tak wielkie, że jej nie przygłuszą intrygi, niechęci i złośliwości otwartych i skrytych przeciwników naszego narodu. […]
Warunkiem jednak naszego powodzenia jest zorganizowanie się społeczeństwa na jednej zasadzie politycznej. Nie ustępując ze swego programu dla uzyskania fikcyjnej jedności, które to dążenie było przyczyną wszystkich naszych klęsk narodowych, doradzamy przeprowadzenie takiej i tak silnej organizacji, żeby rządy zwycięskich państw miały możność porozumiewania się z nią jako reprezentacją narodu, z drugiej zaś strony, aby głos tej organizacji miał wagę głosu polskiego narodu. Z tego powodu wydaje się nam koniecznym, aby uwolnione spod panowania rosyjskiego ziemie polskie doprowadziły między sobą do skupień organizacyjnych, które by przez wybrane do tego komisje porozumiały się z NKN dla utworzenia jednej organizacji dla całego narodu. Królestwu przypadnie najważniejsza rola. Uznajemy to i z naprężeniem oczekujemy chwili, gdy się wypowie, gdy akcję ujmie w swe ręce i z Warszawą, sercem Polski, na czele poprowadzi naród.
Kraków, 8 sierpnia
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Sejmowe Koło Polskie stwierdza, że jedynym dążeniem narodu polskiego jest odzyskanie niepodległej, zjednoczonej Polski z dostępem do morza i uznaje się solidarnym z tym dążeniem.
Sejmowe Koło Polskie stwierdza dalej międzynarodowy charakter tej sprawy i uznaje jej urzeczywistnienie za porękę trwałego pokoju.
Sejmowe Koło Polskie wyraża nadzieję, że życzliwy nam cesarz Austrii sprawę tę ujmie w swe ręce. Wskrzeszenie państwa polskiego przy pomocy Austrii zapewni jej naturalnego i trwałego sojusznika.
Kraków, 16 maja
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Mroźny, słoneczny ranek wstał nad Krakowem. Miasto od samego rana miało odświętny wygląd: zamknięto wszystkie sklepy, zupełna cisza — ani tramwajów, ani dorożek — odświętnie ubrani obywatele, spieszący w skupieniu wszystkiemi ulicami ze wszystkich stron miasta ku rynkowi, gdzie miała się odbyć manifestacja. O godz. 9 rano rozległ się nad miastem przeraźliwy gwizd maszyn i lokomotyw na znak rozpoczęcia bezrobocia. Manifestacja się zaczęła. Stanęły wszystkie fabryki i zakłady przemysłowe, opustoszały wszelkie lokale, pracownicy wyruszyli pojedynczo lub grupami w pochodach, aby wziąć udział w manifestacji.
O godz. 10 przed południem odbyły się we wszystkich kościołach parafialnych nabożeństwa błagalne za pomyślność narodu polskiego, przeżywającego obecnie groźne chwile. W katedrze na Wawelu odprawił mszę św. pontyfikalną ks. biskup Nowak przed ołtarzem św. Stanisława.
Jednocześnie odbyło się nadzwyczajne posiedzenie pełnej rady powiatowej krakowskiej, na którym uchwalono jednomyślnie protest przeciwko zamachowi na całość ziem polskich.
Kraków, 18 lutego
„Kurier Poznański”, nr 44, z 22 lutego 1918.
[...] prastary, przepiękny Rynek krakowski, zaczął się zaludniać coraz liczniejszą rzeszą mężczyzn i kobiet, zdobnych w emblematy i kokardy narodowe. [...] O godz. kwadrans na 12 z wieży Mariackiej rozległ się najpierw hejnał „Boże, coś Polskę...”. Tłum wielotysięczny odkrył głowy — i rozbrzmiał cały Rynek podniosłym hymnem, jednem uczuciem przejęły się i zabiły wszystkie serca...
Manifestacja rozpoczęła się.
Na Rynku wznosiło się 6 trybun, z których wygłosiło swe mowy protestujące kolejno 15 mówców. [...]
Po ukończeniu przemów zaczęto odczytywać z każdej trybuny rotę przysięgi oporu i wytrwania. Z pierwszem słowem obnażyły się głowy, ręce wzniosły się w górę. Wśród ciszy uroczystej, w nastroju podniosłym padały wyrazy roty. A gdy z trybun odezwało się końcowe: „Tak nam dopomóż Bóg!” — dziesiątki tysięcy głosów podchwyciły je i powtórzyły jednym wykrzykiem, w który wmieszały się natychmiast tony hymnów i pieśni narodowych. I tak Rynek huczał jednym wielkim dźwiękiem błagania i nadziei.
Następnie ludność rozeszła się w największem spokoju i powadze. O godz. 1 uroczystość była zakończona.
Kraków, 18 lutego
„Kurier Poznański”, nr 44, z 22 lutego 1918.
Pierwszy maja, święto robotnicze, przeminął w zupełnym spokoju, w pochodzie wzięły udział liczne deputacje robotnicze, ze sztandarami i tablicami, na których wypisano hasła, dyktowane chwilą, domagające się głównie zawarcia pokoju korzystnego dla proletariatu, a protestujące przeciw dalszej wojnie. W Sali Sokoła przemawiał pos. Daszyński i p. Kluszyńska, przedstawiający ciężkie położenie klasy robotniczej i całego naszego kraju w ogóle, podając projekty środków zaradczych, odnośnie do gospodarki społecznej i państwowej. W rezultacie uchwalono jednogłośnie rezolucję, domagając się rychłego zawarcia pokoju, na podstawie prawa samostanowienia narodów. Uroczystość zakończyły po południu popisy muzyczno-wokalne.
Kraków, 1 maja
„Kurier Poznański”, nr 111, z 16 maja 1918.
Dzisiaj od rana miasto przybrało wygląd świąteczny. Na ulicach tłumy, odświętnie przebrane; we wszystkich oknach, nawet w suterenach nalepki 3-majowe TSL [Towarzystwo Szkoły Ludowej]; na ulicach i placach gęsto poustawiane stoliki kwestarek zbierających datki na szkoły kresowe. Domy ozdobione chorągwiami o barwach narodowych i miejskich. Wiele instytucji przerwało prace w godzinach porannych; większość sklepów zamknięto.
Kraków, 3 maja
W ostatnich tygodniach zgasły lampy na przedmieściach i w uboższych mieszkaniach, po warsztatach i mieszkaniach chorych. Kto ma nieszczęście wychylić się poza obręb śródmieścia, oświetlanego skąpo elektryką, zmuszony jest błąkać się w ciemnościach. Gmina od kilkunastu dni zaprzestała zupełnie wydawania przekazów na pobór nafty. [...] zasadniczo braku nafty nie ma. Produkcja zwiększyła się — jak nas z kompetentnych źródeł informują — trzykrotnie [...]. Co pół godziny przechodzą przez Kraków całe pociągi nafty, ale — na zachód. Dzięki tej gospodarce staną w Krakowie warsztaty, setki ludzi pozostanie bez pracy. Koło polskie powinno jak najenergiczniej zająć się tą nową katastrofą.
Kraków, 12 czerwca
„Czas”, nr 248, z 12 czerwca 1918.
Szanowny Panie!
Z powodu ogromnego utrudnienia komunikacji nie mamy z wieloma placówkami naszymi od dłuższego czasu kontaktu i porozumienia, które jest jednak dla rozwoju pracy naszej koniecznie potrzebne. Musimy wszelkie trudności pokonać i kontakt ten utrzymać.
[...]
Warunki są ciężkie — wszystkie jesteśmy przemęczone i wyczerpane nerwowo, a jednak praca nasza ani na jedną chwilę ustać nie może i nie ustanie. W miejsce zmęczonych osób staną nowe siły i robotę poprowadzą dalej aż... do końca.
Za Naczelny Zarząd Komitetu Obywatelskiego Polek
Zofia Moraczewska
Helena Witkowska
Maria T. Błotnicka
Kraków, ok. 14 czerwca
AAN, Liga Kobiet Polskich, sygn. 213 Liga Kobiet N.K.N. Galicji i Śląska.
Wojna wyczerpała naród ekonomicznie i zmusiła kobiety do szukania nowych źródeł zarobku — znaleźć je mogą w rozlicznych gałęziach drobnego przemysłu, który w czasach obecnych łatwo i szybko się rozwija. Istnieją u nas następujące działy przemysłu kobiecego: guzikarstwo, kwieciarstwo, sztuka stosowana, zabawkarstwo, kilimiarstwo, szewstwo, koszykarstwo, kastaniarstwo, trykotarstwo, bieliźniarstwo, krawieczyzna, koronkarstwo i hafciarstwo.
Kraków, 15 września
„Na posterunku”, nr 29, z 15 września 1918.
Do szeregu artykułów najkonieczniejszej potrzeby, jak żywność, materiały odzieżowe, nici, skóra itd., którymi handel paskowy i wymienny operował na szeroką skalę, w ostatnim czasie dołączyły się i fortepiany. Całe rzesze milionerów wojennych, którzy za wszelką cenę usiłują uzyskać wszystkie cechy wyższych klas społeczeństwa, bez względu na to, ile to będzie kosztować, rzuciły się na zakup fortepianów, które obok drogocennych dywanów, wytwornych mebli, biżuterii, odwiedzania teatrów i sal koncertowych, mają zadokumentować przynależność „homonovusów” do elity społecznej. [...]
Obok paska fortepianowego, kwitnie na szeroką skalę handel zamienny tym artykułem zbytkownym, głównie na żywność.
Kraków, 25 września
„Czas”, nr 424, z 25 września 1918.
Zliczono co tydzień wszystkie przypadki śmierci z powodu influenzy i zapalenia płuc razem. Otóż w pierwszy tygodniu epidemii było ich 3, w drugim 49, w trzecim 55, w czwartym 98, w piątym 87, a w ostatnim od 13 do 19 bm. 88.
[...] Epidemia szerzy się w Krakowie podobnie, jak w całej Europie, groźnie. [...] Doświadczenia miejscowe innych miast oraz opisy epidemii z 1899/1890 pouczają, że zwalczanie tej zarazy jest bardzo trudne i że więcej wskórać tu można przez stosowanie indywidualnie pewnych środków ostrożności, niż przez ogólne zarządzenia władz. [...] Przeprowadzono dezynfekcję mieszkań i rzeczy po zmarłych na influenzę, zwrócono uwagę na czystość i porządek w kościołach, żłobkach, ochronkach, kinach, teatrach, restauracjach, wozach tramwajowych itd. Odpowiednich pod tym względem zarządzeń dopilnują lekarze okręgowi miejscy.
Kraków, 24 października
„Czas”, nr 474, z 24 października 1918.
Mogło to być 27 lub 28 października. Przed godziną 8 wieczorem szedłem na kolację do menaży oficerskiej, mieszczącej się wówczas w gmachu b. rosyjskiego banku państwowego, schodami na pierwsze piętro. Przede mną o kilka schodów wyżej wchodził major dragonów Weber (Niemiec z Czech). U wejścia do menaży wystawiono o tej porze najświeższe depesze Biura Korespondencyjnego. Gdy zbliżyłem się do tablicy z depeszami, odwrócił się do mnie major Weber z twarzą, na której malowało się wielkie przygnębienie i, wskazując mi ręką na jedną z depesz, zapytał: „Was bedeutet das?” [Co to znaczy?].
Rzuciłem okiem na depeszę: cesarz Karol zwalniał oficerów, żołnierzy i urzędników od przysięgi i pozwalał przybrać barwy narodowe. „Sytuacja jest jasna — odrzekłem majorowi — monarchii już nie ma!”. W menaży wytworzył się wśród oficerów niemieckiego pochodzenia przygnębiający nastrój. Kilku o bardziej nadwerężonych nerwach zwróciło się do naszego „polskiego” stołu, prosząc, by ich odprowadzić do domu, bali się bowiem (zresztą całkiem niepotrzebnie) zaatakowania na ulicy.
I w tej dziwnej atmosferze przeżyłem sytuację, która się zdarza bardzo rzadko, nawet w najbujniejszych okresach historii. Patrzyłem przez trzy pełne dni, jak raz w ruch wprawiona maszyna administracyjna szła dalej siłą swego rozpędu; wszak nie było już tego, w którego imieniu sprawowano administrację, a jednak ona dalej toczyła swoje kółka, jakby się nie troszcząc o wielkie dziejowe wypadki, idące przez świat.
Kraków, 27/28 października
Kazimierz Władysław Kumaniecki, Czasy lubelskie. Wspomnienia i dokumenty (18 IV 1916 — 2 XI 1918), Kraków 1927.
Niebawem odbyło się posiedzenie przedstawicieli wszystkich parlamentarnych stronnictw polskich. Na tym posiedzeniu upoważniono mnie jako przewodniczącego najliczniejszego klubu parlamentarnego do zwołania wszystkich posłów polskich z Galicji, celem powzięcia postanowień wobec wypadków, jakie zaszły i jakich należało się spodziewać. Posiedzenie to zostało zwołane na 28 października 1918 r. w Krakowie, do sali magistratu, w której jeszcze żyły echa obrad i rozbicia Koła Sejmowego w r. 1917.
Obrady były bardzo gorące, niekiedy nawet burzliwe. Główny powód stanowiła różnica poglądów na utworzony przez Radę Regencyjną rząd Świeżyńskiego w Warszawie. Socjaliści dowodzili, że był to rząd jednostronny, złożony z samych zwolenników Narodowej Demokracji. Myśmy się zbytnio tym nie przejmowali. Nie było również jednomyślności co do wyboru siedziby utworzyć się mającego ciała o charakterze tymczasowego rządu dla Galicji. Po długich sporach, już bardzo późną nocą, uchwalono rezolucję stwierdzającą, że ziemie polskie znajdujące się dotąd w obrębie monarchii austro-węgierskiej należą do państwa polskiego. Dla tych ziem postanowiono utworzyć Polską Komisję Likwidacyjną złożoną z 22 posłów wybranych według klucza partyjnego i jednego przedstawiciela Śląska Cieszyńskiego. [...]
Utworzona w ten sposób PKL miała objąć cały zarząd administracji państwowej w zaborze austriackim. Wobec wyłaniających się trudności upoważniono prezydium, składające się z posłów: dr. Tertila, Aleksandra Skarbka, Wincentego Witosa i ks. Józefa Londzina ze Śląska, do wykonywania najpilniejszych czynności. Spory w łonie samym polskich stronnictw, niezdecydowanie socjalistów, zbytnie oglądanie się na Warszawę narodowych demokratów i konserwatystów ogromnie opóźniły i utrudniały pracę.
Kraków, 28 października
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. II, Paryż 1964.
Przeżywamy dzisiaj przewrót, rewolucję na małą, a raczej polską skalę. Dokonano dziś rodzaju zamachu stanu i nie czekając na pertraktacje definitywne z wojskiem, odebrano od komendanta wojskowego Benigniego wojsko, pomógłszy mu w tym internowaniem go z sali obrad w magistracie wraz z jego referentami. Patrole z polskich żołnierzy obchodziły miasto, zniknęły od razu z czapek bączki, przypinano orzełki, które rozprzedawali po ulicach kolporterzy, robiąc na tym doskonałe interesy. Łuczyński, którego Sikorski przysłał tu na oficera placu, zgłosił się rano do Skarbka, ten odesłał go do Roji oświadczając, że tenże z ramienia Komisji Likwidacyjnej mianowany komendantem zachodniej Galicji i że przeprowadzą legalizację jego wobec Warszawy.
Kraków, 31 października
Jan Dąbrowski, Dziennik 1914—1918, Kraków 1977.
Dnia 8 listopada 1918 o godz. 12.10, idąc na moje miejsce wystawienia jako posterunek ul. Starowiślna nr 2, zobaczyłem na ul. Starowiślnej […] tłum ludzi, przeważnie kobiety i dzieci, który w popłochu uciekał ul. Starowiślną w kierunku do ul. Dietlowskiej. Na pytanie moje dowiedziałem się od tłumu że wojsko żydowskie na tandecie rozpędza ludzi bagnetami. Na to poszedłem dalej i na ul. Miodowej zobaczyłem szpaler żołnierzy żydowskich zamykający ulicę.
Za szpalerem tym stało około 30 Żydków uzbrojonych w grube laski. Kordon ten ruszył po chwili w kierunku ul. Starowiślnej „do ataku” chcąc tłum rozpędzi. Wywołało to wielki ścisk i panikę zwłaszcza wobec braku miejsca, kobiety i dzieci wywracały się w ucieczce a na mniej płochych używano kolb karabinowych.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Dnia 8 listopada pełniłem służbę jako posterunkowy asystencyjny w ul. Szerokiej. Około godz. 11.50 przed południem około 8 cywilnych Żydów z opaskami na rękach poczęło gwizdać i krzyczeć na ul. Szerokiej, wskutek czego powstał wśród obecnych na tandecie tłumów ludzi popłoch. Wśród tego wywrócono kram nieznanego mi z nazwiska Żyda, któremu miano ukraść kilka par starych butów. Nadeszły wkrótce na to dwa oddziały żydowskiego wojska liczące po 15-20 ludzi. Jeden z nich zamknął wylot ul. Miodowej i Szerokiej, drugi rozrzucił się w tyralierkę i od ul. Józefa rozpoczął oczyszczać plac targowy, szturchając kolbami katolików. Powstał wśród tłumu wielki zgiełk i popłoch, wszystko uciekało w stronę ul. Miodowej. Tutaj tłum, napotkawszy kordon żołnierzy żydowskich, zbił się w gęstą masę, wywracającą się na ziemię i krzyczącą o ratunek.
Wówczas podbiegłem do żołnierzy usuwających tłum i zwróciłem się do ich komendanta sierżanta Kleina z zapytaniem, z czyjego rozkazu robią służbę. Sierżant Klein nie pozwolił mi nic mówić, tylko skierował rewolwer do mej głowy, oświadczając, że służbę robi z polecenia wyższej władzy żydowskiej, kazał otoczyć mię żołnierzami, którzy przyłożyli mi także rewolwery do głowy. Tuż obok mnie przytrzymywali inni żołnierze jakąś kobietę wiejską, którą podejrzewali o kradzież pary butów i bili ją kolbami i szarpali za włosy. Gdy po chwili żołnierze żydowscy odjęli rewolwer od mej głowy, proponowałem żydowskim żołnierzom, by kobietę puścili, a ja ją odprowadzę na inspekcję policyjną, na to jednak nie zgodzili się i zabrali ją do swej komendy do szkoły na pl. Wolnicy. Co się z nią stało, nie wiem. Wnet po tem zajściu zjawił się oddział żydowskiego wojska w sile około 50 ludzi pod komendą dwóch oficerów i wypędził wszystkich obecnych z tandety na ulicę Starowiślną.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Dnia 8 listopada 1918 jechałem tramwajem nr 13 od mostu podgórskiego w stronę miasta.
Koło godz. 11.45 przed poł. przejeżdżałem przez ul. Dajwór i zobaczyłem bardzo wielu żołnierzy Żydów uzbrojonych z nasadzonymi bagnetami, którzy w ulicach zatrzymywali ludzi, szarpiąc ich za ręce i kołnierze, zachowywując się przy tem nadzwyczaj brutalnie, zwłaszcza wobec katolików.
Tramwaj, którym jechałem, zatrzymywali żołnierze żydowscy w środku ul. Dajwór i poczęli cisnąć się z karabinami do wozu, w jakim celu, jest mi niewiadome.
Powstała przy tem panika, bo ludzie, których bagnetami pędzono, a były to przeważnie kobiety, cisnęły się do tramwaju, przy tem żołnierze ci zaczęli znowu te masy ludzi od tramwaju odpędzać, chcąc koniecznie dostać się do wozów.
Ja wysiadłem z wozu i kazałem motorniczemu odjechać, chcąc wóz z drogi i powód tłumu ludzi usunąć. Na moje energiczne wystąpienie żołnierze żydowscy, któremi komenderował jakiś sierżant, rozstąpili się i wóz ruszył dalej.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Mówi się o tym, że do sejmu ustawodawczego wybierać będą i kobiety, że nawet będą mogły być wybrane na posłów. Ale wielu jeszcze mamy przeciwników. Powiadają, że powinno być jak dawniej: niechże już wybierają robotnicy, chłopi, nawet analfabeci, ale zbrodniarzom, wariatom i kobietom głosu dać nie można. Drogie czytelniczki, w ładnym jesteśmy towarzystwie! I dlaczego? Nie szkodzimy społeczeństwu jak zbrodniarze i wariaci.
Kraków, 10 listopada
„Na posterunku”, nr 33, z 10 listopada 1918.
Praca kobiet powołanych do zajęć wojskowych na froncie jest wyzyskiwaną w bezwzględny sposób. Dostają one mniejszą płacę niż było to przyrzeczone, używa się je do zajęć nieodpowiednich, odmawia się im płatnych urlopów, tak że nie mogą wyjść z długów. Nęcące obietnice, które miały na celu zachęcić kobiety do pracy na froncie, spełzły na niczym, zarząd wojskowy oszczędza kosztem pracy i trudu kobiecego.
Kraków, 10 listopada
„Na posterunku”, nr 33, z 10 listopada 1918.
Komisja Likwidacyjna krakowska, która iure caduco przywłaszczyła sobie władzę w Galicji, jest właściwie komisją dezorganizacyjną. Komisarzem ludowym wojny jest malarz Tetmajer. Komisarzem spraw wewnętrznych — Lasocki, który mianuje na wszystkie powiaty komisarzy ludowych. W niektórych powiatach zamianował komisarzami ludowymi chłopów. Prócz tego upoważnia do tworzenia po powiatach sowietów do kontrolowania komisarzy. Niby to, mają to być rady przyboczne i kontrolujące pod nazwą powiatowych komisji likwidacyjnych.
W sprawie kolbuszowskiej niewiele mogłem wpłynąć. Lasocki przyjął mię tym, żebym mu dał święty spokój, bo on już nie wie, gdzie ma głowę.
Na moją uwagę, że szef administracji w takim przełomowym czasie powinien mieć głowę na karku — raczył mię nareszcie wysłuchać. Stwierdził jednak, że nie można ograniczać swobody wiecowania. Że komisje likwidacyjne po powiatach muszą być utworzone jako kontrola komisarza. Gdy zwróciłem uwagę, że to jest anarchia i że żaden porządny przezwany komisarzem ludowym starosta w tych warunkach nie wytrzyma — przyznał mi Lasocki słuszność, twierdząc jednak, że na to mi nie poradzi i że gdyby jego nie było, anarchia byłaby jeszcze większa.
[...]
Odniosłem wrażenie, że spomiędzy członków PKL nikt właściwie niczego dobrze nie rozumie. Każdy rządzi na swą rękę. Witos wystawia przepustki ze swoim podpisem. Chcą drukować banknoty, stemple i znaczki pocztowe, nie rozumiejąc, że ich banknoty nie będą miały żadnej wartości.
Jest to zabawa w rząd, farsa, która byłaby śmieszna, gdyby nie przyczyniała się do szerzenia anarchii.
Kraków, 16 listopada
Jan Hupka, Z czasów wielkiej wojny. Pamiętnik nie kombatanta, Lwów 1937.
6 listopada. Krwawy dzień w Krakowie. Zaczęły się gromadzić tłumy na ulicach; wojsko i policja miały rozkaz nie dopuścić do zgromadzeń. Padł strzał. Walka z policją. Rusza wojsko; tłum rozbroił („Niech żyje Dziadek!” [Piłsudski]), zdobył karabiny i karabiny maszynowe, dwie pancerki; szarża ułanów na ulicy Dunajewskiego. Ulica polana [wodą], konie ślizgają się i padają; salwy do ułanów 8 Pułku ks. Poniatowskiego, masakrowanie rannych.
[...] Krwawe żniwa w Krakowie: 13 wojskowych zabitych. Z tłumu około 20 rannych [w rzeczywistości ofiar było więcej — przyp. red.]. [...]
Lewica rozgrzesza mord dokonany na żołnierzach. Piłsudski milczy! [...]
Witos rozleniwiony, rozbiegany, nie trzyma wodzów w ręce. Zaognienie walk w Sejmie takie, że lewica bojkotuje Konwent Seniorów.
Kraków, 6 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki, Warszawa 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Krwawy dzień w Krakowie. Zaczęły się gromadzić tłumy na ulicach; wojsko i policja miały rozkaz nie dopuścić do zgromadzeń. Padł strzał. Walka z policją. Rusza wojsko; tłum rozbroił (niech żyje Dziadek!), zdobył karabiny i karabiny maszynowe, 2 pancerki; szarża ułanów na ul. Dunajewskiego. Ulica polana, konie ślizgają się i padają; salwy do ułanów 8 pułku ks. Poniatowskiego, masakrowanie rannych. […]
Krwawe żniwa w Krakowie: 13 wojskowych zabitych (2 oficerów – Bochenek i Zagórowski), 1 policjant, kilku oficerów rannych (ciężko – Bzowski), 70 ułanów ciężko, 40 lżej rannych, 61 koni zabitych, 70 ciężko rannych. Siodła pocięte. Z tłumu około 20 rannych.
Warszawa, 6 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Odkąd mam kuchenkę gazową, dostarczoną mi przez Wielmożnych Panów, wiem, co to jest czystość i wygoda w kuchni, a koszmarem prawdziwym wydają mi się dawne przygotowania drzewa i węgla oraz dmuchanie pod piec godzinę przed śniadaniem, zasmolone garnki, periodyczne dymienie z pieca, niemożliwość zagotowania wody naprędce. Zamiast tych dawnych męczarni mam dziś prawdziwą przyjemność, ilekroć za przybliżeniem jednej płonącej zapałki do palnika mojej kuchenki mam natychmiast ogień mniejszy czy większy, taki jakiego potrzebuję. A najprzyjemniejsze jest to, że w każdej chwili dnia i nocy mogę na nią liczyć niezawodnie.
Kraków, 13 września
Grzegorz Mleczko, 150 lat Gazowni Krakowskiej, Kraków 2006, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Wszyscy profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie zaproszeni zostali do auli uniwersytetu przez władze dla omówienia jakoby spraw związanych z rozpoczęciem nowego roku akademickiego, do którego, aczkolwiek bez formalnego zezwolenia odnośnych władz niemieckich, przygotowywano się w uniwersytecie. Gdy za wyjątkiem kilku, którzy z powodu złego stanu zdrowia, jak ks. biskup Michał Godlewski, stawili się do auli, bez żadnych wyjaśnień wkroczyła na salę policja, kazała wsiadać do aut, które nadjechały, i wywieziono wszystkich w niewiadomym kierunku. Wkrótce się okazało, że jedni wywiezieni zostali do Sachsenhausen pod Berlinem, drudzy zaś do Dachau.
Wrażenie faktu tego, który nigdy później nie znalazł ze strony wladz żadnego pozytywnego wyjaśnienia, było wprost olbrzymie, gdyż pomimo już uwydatniającej się wszędzie brutalności tych władz w stosunku do Polaków — wszyscy skłonni byli jeszcze przypuszczać, że nie targną się one na przedstawicieli nauki, którą przecież, jak przypominali to sobie z pierwszej wojny światowej, Niemcy nie tylko szanowali, ale wszędzie to jeszcze starali się podkreślać.
Kraków, 6 listopada
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
W tym czasie generalny gubernator Frank wziął się także do wykonywania zadania, które nową falę nienawiści pod jego adresem wywołać musiało — oto postanowił on zburzyć te wszystkie pomniki, które Polakom były drogie. Zaczął swój wyczyn od pomnika Grunwaldzkiego, ale ten jeszcze, zdawało się, mógł dawać jemu pewnego rodzaju powód do przypomnienia upokarzającej chwili historycznej dla Niemców, chwili pogromu ich właśnie przez Polaków dokonanego. Ale co jemu zawinił pomnik Kościuszki na Wawelu lub Mickiewicza przed Sukiennicami? Gdy dziś rozwalano na oczach wszystkich pomnik wieszcza naszego, nie było w Krakowie jednego serca polskiego, które by nie doznało wstrząsu i nie zapałało chęcią słusznej zemsty na burzycielach kultury polskiej i jej pamiątek.
Niszczenie tych pomników było jakby symbolem bezmyślnej a okrutnej polityki, którą Niemcy na ziemiach polskich stosowali w przekonaniu, że są już ich panami nieodwołalnymi i że przede wszystkim usunąć muszą wszystko, co by Polakom Polskę i Jej wielkość przypominać mogło.
Kraków, 17 sierpnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Niewątpliwie jednym z najważniejszych celów moralnych każdej działalności pomocy musi być dążenie, by oszczędzić stanu rozpaczy tysiącom ludzi i ich dusze i myśli możliwie w równowadze utrzymać.
To powinno być właściwie celem wszystkich rozumnych i przemyślanych państwowych zarządzeń. Nastrój bowiem duchowy ludności stanowi niewątpliwie podstawę społecznego porządku. Rozkaz i zakaz muszą być tylko środkami pomocniczymi. To zapatrywanie zapewne nie zdziwi Waszej Ekscelencji jako znanego prawnika.
Nie biorąc pod uwagę żadnych politycznych przesłanek, uważam za me prawo, ale i także poważny obowiązek, który z wykonywania opieki nad nieszczęśliwymi wypływa i ofiar bezpośrednich tej wojny dotyczy, zwrócić się do Waszej Ekscelencji. […]
Niepomierna liczba ludzi, którzy od swych rodzin, od normalnego bytu i działania oderwani zostali, ciąży na samopoczuciu społeczeństwa polskiego i pogrąża je w najgłębszą żałobę.
Ja przyłączam się do nich wszystkich w oczekiwaniu i nadziei, że Wasza Ekscelencja wspaniałomyślnie postąpić zechce.
Oczekujemy złagodzenia nieszczęśliwego losu, który jest udziałem ich ukochanych.
Oni są wszyscy pełni nadziei, że ze względu na nadchodzącą uroczystość największego chrześcijańskiego święta Bożego Narodzenia otworzą się szeroko drzwi więzień, przynajmniej dla tych, którzy sądownie nie są powołani. Noc święta przecież rozbrzmiewa na świecie całym od pieśni pełnych radości i zgody. Jako prezes Rady Głównej Opiekuńczej czuję się do tego powołanym, by do humanitarnych i chrześcijańskich uczuć Waszej Ekscelencji zaapelować. Oby te uczucia wzięły pod uwagę stan społeczeństwa polskiego i znalazły szlachetny i podniosły wyraz tej chwili.
Kraków, 12 grudnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Dzień wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej zastał mnie w Krakowie, gdzie z powodu tego faktu wiadomego już od samego rana i w naszym pojęciu wielkiej wagi dla naszej przyszłości, wiele osób odwiedziło mnie z Księciem Metropolitą na czele. [...]
Wiem, że dnia tego byliśmy wszyscy w nastroju dziwnie radosnym, zdawało się nam wszystkim, że w fakcie samym wypowiedzenia wojny pomiędzy dwoma naszymi największymi wrogami ma to zupełnie nawet logiczne i rozumowe oparcie. Wszyscy byli zupełnie jednomyślni co do tego, że fakt ten musi przynieść ze sobą zasadniczą zmianę stosunku okupanta niemieckiego do Polaków — nikomu w głowie nie postało, że Sowiety mogą, po próbie finlandzkiej szczególnie, nie być pobitymi przez Niemcy, wierzono, że wejdą one w głąb Rosji bez oporu i jedynie wspominano o tym, co kiedyś mnie mówił von Wuhlisch, że Rosja posiada 47 tysięcy aeroplanów i w tym 7000 „wściekłych kobiet”, pilotek, które na Berlin jak chmura spaść mogą. Jakże te wszystkie myśli i przekonania dalekimi od rzeczywistości się okazały.
Już odezwa generalnego gubernatora dra Franka do ludności GG była powodem wielkiego zawodu — nie zdobył on się nawet na to, by w tej chwili Polaków nazwać Polakami, a chrześcijańskie posłannictwo tej wojny podawał w takiej formie, która nikomu do przekonania trafić nie mogła.
Kraków, 22 czerwca
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Gdy przy kolacji poruszono temat aktualny końca wojny — moi towarzysze każdy po kolei wypowiadali swe zdanie — pan Młynarski posunął się nawet tak daleko, że w sposób nadzwyczaj misterny, a przez to i bardziej przekonywający, podał wyliczenie matematyczne ustalające koniec wojny na 16 listopada roku 42-go. Gdy po tych wywodach, opartych niemal na metafizyce, ja miałem wypowiedzieć swe zdanie, nie chciałem pozostać w tyle i oświadczyłem, że aczkolwiek wiem na pewno i z najpewniejszego źródła, kiedy najdokładniej wojna się skończyć musi, ale niestety, związany jestem tajemnicą, tego wyjawić nie mogę. Naturalnie pobudziłem tym ciekawość wszystkich, którzy naciskali mnie bardzo, by tę tajemnicę jednak uchylić. Zrobiłem wtedy eksperyment dość niezwykły, bo pod sekretem największym każdemu z osobna powiedziałem, że mnie się śniło, że koniec wojny nastąpi dnia 18 września. Bałem się chwilę, że będzie mi za złe wzięty mój żart niewinny, tymczasem, o dziwo, w Krakowie lotem błyskawicy termin 18 września został ustalonym jako najpewniejszy termin zbliżającego się końca wojny! Tak w poważnym mieście Krakowie powstawać umiały plotki i tak dotrzymywano powierzonych sobie tajemnic.
Kraków, 31 grudnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Punktualnie o godz. 12 pierwszy adiutant dra Franka, major Keith, zastukał do drzwi, przez które miał wejść generalny gubernator, drzwi te otworzyły się. Na salę wszedł dr Frank, zdążając do środka sali z ręką wyciągniętą w mym kierunku. Uprzejmie mi ją podawszy i w paru słowach podkreśliwszy zadowolenie, że mnie „nareszcie widzi”, poprosił o przedstawienie mu członków Rady, potem zaś przedstawił mi członków rządu. Po dokonaniu tych protokólarnych formalności zaczął się jakby duet mój z drem Frankiem, który rozpoczął on krótkim przemówieniem wypowiedzianym w tonie wielkiej uprzejmości i z dużą swadą oratorską. Głównym punktem tego przemówienia było oświadczenie, że zebrane przez niego w Niemczech wiadomości o zachowaniu się pracujących tam około 750 tysięcy robotników polskich, zaciągniętych do tej pracy „dobrowolnie”, świadczą o ich lojalności i pożyteczności — uważa on więc sobie za miły obowiązek zetknąć się z jedyną pracującą dla dobra ludności polskiej organizacją i złożyć na jej ręce swe podziękowanie i prosić równocześnie, by dalszych 150 tysięcy robotników wyjechało do Rzeszy. [..]
„Wojna bowiem — ciągnął on dalej — ma swoje prawa twarde nieraz bardzo, problemy tego rodzaju do rozwiązania są bardzo trudne, w Polsce znacznie mniej ludzi cierpi niż w Niemczech, gdzie cierpią miliony. W każdym razie nie powinien człowiek kłaść czarnej kreski pod rachunek swego życia i tracić nadziei, gdyż jak długo żyje, tak długo też i dąży, i może mieć nadzieję na wyrównanie tego rachunku”.
Kraków, 19 czerwca
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
W rezultacie narad znalazłem się u [Sturmbannführera SS Hansa] Schindhelma [kierownika wydziału IV Gestapo w Krakowie], zapowiedziawszy, że chcę z nim mówić o rzeczy nadzwyczaj poważnej i niecierpiącej zwłoki.
Zakomunikowałem mu, że w gronie mych najbliższych przyjaciół rozważyliśmy wszystkie ewentualności i doszliśmy do zgodnego przekonania, że powstanie da się zażegnać jedynie wtedy, gdy ze strony niemieckiej dokonany zostanie czyn o charakterze grosszügig [szczodrym], który by tę sytuację wzajemnych stosunków zasadniczo był w stanie zmienić. Takim czynem jedynym, który nam się wydaje wskazanym, a realnie możliwym do wykonania, mogłoby być oddanie Warszawy przez Niemców dobrowolnie, bez wystrzału w ręce AK, i to wraz z odpowiednim terenem obejmującym najbliższe powiaty, a co najmniej takim, który by obejmował potrzebne dla lądowania lotniska dla sprowadzenia z Anglii na drodze lotniczej odpowiedniej jednostki wojskowej polskiej, złożonej co najmniej z dwóch dywizji, a także przyjazdu przedstawicieli władz polskich.
Rozwinięty przeze mnie w ogólnych zarysach plan ów, widziałem od razu, że podobał się bardzo panu Schindhelmowi, który go nawet dalej w szczegółach ze mną omawiać zaczął i widział w nim wiele cech politycznych, mogących dokonać zasadniczej zmiany w stosunkach pomiędzy Niemcami a Polakami. […] Wróciłem do siebie pełen otuchy, opracowując już w myśli wszystkie szczegóły tego, co miało nastąpić w razie przychylnej decyzji, na którą tym razem zdawało mi się, że mam prawo liczyć. Niestety, niedługo mogłem się oddawać weselszym myślom, gdyż zatelefonowawszy zaraz do Warszawy, by się upewnić co do przyjazdu osób upoważnionych do pertraktacji ze strony AK, dowiedziałem się, że na ich przyjazd w najbliższej przyszłości nie można liczyć. […] Gdy pod wieczór tegoż dnia otrzymałem zawiadomienie od Schindhelma, że z Berlinem rozmawiał i że są jeszcze pewne trudności mające charakter upierania się w obronie prestiżu władzy, odpowiedziałem mu, że nie pozostaje nam nic innego, jak jakiś czas odczekać. Przecież gdybym nie był wewnętrznie przekonany, że wywołanie powstania w takiej chwili i przy takiej przewadze sił przeciwników nie jest absurdem, do którego wykonania nie mogą się chyba w Polsce znaleźć ludzie, którzy by za czyn taki wziąć chcieli na siebie odpowiedzialność, to byłbym bez skrupułów doprowadził do sprowadzenia pełnomocników, przypuszczając, że ich przyjazd w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa musiałby jednak do zażegnania tego strasznego nieszczęścia przez ludzi przytomnych doprowadzić.
Kraków, 25 lipca
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Pan [Brigadeführer SS Walther] Bierkamp [dowódca policji bezpieczeństwa], oświadczył, że Naród Polski znalazł się dobrowolnie w sytuacji, w której powinien powziąć decyzję, gdyż inaczej nie będzie miał nic do powiedzenia w Nowej Europie. Obłędne powstanie w Warszawie naraża Polaków na straszne następstwa. On i władze, które reprezentuje, pragnęli tego uniknąć i robili w tym kierunku wszelkie wysiłki. Ostrzegali Delegaturę Rządu, AK i inne ugrupowania polskie. Nie dało to skutku. Polacy bowiem zdecydowali się na jawną walkę z Niemcami, być może dlatego, by wzmocnić sytuację Mikołajczyka w Moskwie? Chciano bolszewikom móc ofiarować zdobytą na Niemcach Warszawę. Bolszewicy jednak takiego prezentu bynajmniej nie pragnęli — okazali też swoją prawdziwą postawę, skoro stanęli pod Warszawą i nie ruszają się z miejsca, zostawiając powstańców polskich swojemu losowi. Ale również Anglicy i Amerykanie pozostają obojętni na tragedię Warszawy. Powstańcom nie zrzucono nic, ani broni, ani amunicji. Warszawa zostawiona jest strasznemu losowi, który ją musi spotkać, skoro targnęła się z tyłu na walczącą armię niemiecką. Z miasta tego nie zostanie kamień na kamieniu! To samo stanie się z każdym miastem, które by się dało użyć do żałosnej roli dywersanta po stronie bolszewickiej, dywersanta opuszczonego zresztą przez samych bolszewików. […]
Bolszewizm przynosi zagładę Narodowi Polskiemu i kompletne wytępienie inteligencji polskiej. Niemcy nie mają zamiaru tępić Polaków, chcą nawet, by Polacy zajęli miejsce równe innym narodom w Europie, by mogli pracować i rozwijać się, jak inne narody, oczywiście pod przewodnictwem niemieckim, które jest konieczne. Jak onego czasu Prusy stały się stosem pacierzowym Niemiec ku pożytkowi całych Niemiec, tak dziś Niemcy muszą być stosem pacierzowym Europy ku pożytkowi całej Europy.
Kraków, 10 sierpnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Osobiście zamierzałem, puściwszy maszynę całą organizacyjną w ruch, w razie zajęcia Krakowa przez bolszewików pozostać w Krakowie, nie uśmiechała mnie się bowiem tułaczka i oddzielenie od rodziny, a z drugiej strony, logika mnie mówiła, że jako ten, który był przez Niemców więzionym i sądzonym, nie powinienem być chyba narażonym na prześladowanie ze strony sowieckiej.
Jakże byłem naiwnym w takim ocenianiu sytuacji — na szczęście sami bolszewicy uważali za właściwe wyprowadzić mnie z błędu — oto bowiem radio sowieckie „Kościuszko” podało do wiadomości naszej przez kilkakrotne ogłoszenie, że Adam Ronikier, prezes RGO [Rady Głównej Opiekuńczej] jest wrogiem Nr 1 ludu polskiego. To ogłoszenie przez radio zakomunikowane mi z wielu stron przeważyło szalę, nie tylko szereg przyjaciół i rodzina, ale i mój rozsądek doszli zgodnie do wniosku, że w takich warunkach pozostawać w kraju, ryzykując w mym stanie zdrowia męki i zesłanie na Syberię, jest rzeczą co najmniej lekkomyślną, gdy jeszcze w sprawie takiej, jak pomoc robotnikom polskim w Niemczech, mogę być jeszcze przydatnym.
Kraków, 17 grudnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Po nabożeństwie w kościele Mariackim wiceprezydent KRN [Krajowej Rady Narodowej] ob. Szwalbe, [Michał Rola-]Żymierski oraz miejscowi przedstawiciele władz udali się na miejsce przysięgi Tadeusza Kościuszki w Rynku Głównym, gdzie ustawiono ołtarz ze zniczem. Marszałek Żymierski przeszedł przed frontem I szkoły oficerskiej i wespół z przedstawicielami władz zajął miejsce na trybunie, pod którą ustawili się w szpalerze: inwalidzi z Dywizji Kościuszkowskiej. […] Na zakończenie uroczystości przyjęli defiladę oddziałów wojskowych, organizacji społecznych, politycznych i młodzieży, po czym udali się na Wawel, gdzie w podziemiach Katedry przy biciu dzwonu Zygmunta złożono wieńce na sarkofagu Naczelnika.
Kraków, 12 lutego
„Głos Ludu”, 13 lutego 1946, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
25 i 26 października PAU obchodziła uroczyście 75 lat swego istnienia. Zorganizowano ten jubileusz, czując, że wpływy i siły Akademii Umiejętności słabną. Kazimierz Nitsch i Tadeusz Kowalski wierzyli, że wzmocnią stanowisko PAU — to pomyłka. Wzmocnienie może tylko nastąpić przez przypływ nowych, młodych sił (choćby nie całkiem dojrzałych) oraz przez rozbudowę komisji i instytutów. Ale na to trzeba szerzej patrzeć na zadania Akademii Umiejętności [...].
Otwarcie zjazdu nastąpiło w sali Senatorskiej na Wawelu. Był min. Skrzeszewski (Bierut odmówił przyjazdu) oraz wiceministrowie: Eugenia Krassowska i Henryk Jabłoński. U tych ostatnich wyczuwało się nieżyczliwą postawę do PAU. Było trochę drugorzędnych gości zagranicznych. [...] Z Rosji przybył prof. Borys Grekow na czele kilkunastoosobowej delegacji. Były życzenia (szczere i nieszczere), były depesze [...]. Wieczorem był w „Pod Baranami” raut na 1000 osób. Zjazd był dość liczny. Za kulisami mówiono o reformie PAU, o przeniesieniu jej do Warszawy. o jej nieżyciowości.
Kraków, 25-26 października
Karol Estreicher jr, Dziennik wypadków, t. II, 1946-1960, Kraków 2002.
Nareszcie ukazał się w „Trybunie Ludu” artykuł o fenolu. Prawa fenolu jest równie komiczna, jak przygnębiająca, czyli że zawiera w sobie coś z prawd powszechnie obowiązujących. Od paru miesięcy Wisła pod Krakowem jest zatruta. Woda z kranów nie nadaje się do picia nawet po najsurowszym przefiltrowaniu, ryby w rzece wyzdychały, ludzie noszą wodę z podwórzowych studni, kopią nowe studnie — w Krakowie panuje nastrój epidemii albo oblężenia, albo obydwu tych stanów naraz.
Dochodzenie nie wymagało nawet zbytniego zachodu, sprawa jest w rzeczy samej dość prosta — ot, tylko wielkie fabryki chemiczne pod Krakowem, jak na przykład Oświęcim-Dwory, zlewały od paru lat beztrosko odpadki do Wisły i biedna ta rzeka, macierz Polski, została zatruta fenolem. Inne fabryki, huty i kopalnie, położone na pobliskim Śląsku i w dorzeczu Wisły, od lat to samo, no i rezultaty wreszcie przyszły. Na tym jednak sprawa się nie kończy, najznamienitsza jest w tym wszystkim postawa władz i prasy komunistycznej. Ta ostatnia nabrała ryzykownie zatrutej wody w usta i zamilkła hermetycznie. Na dziesiątki tysięcy listów redakcje krakowskie odpowiedziały ciszą i milczeniem. Pisano o wszystkim, tylko nie o wodzie, cieszono się nawet — cóż za finezja! — ze wzmożonego spożycia wód mineralnych w kioskach ulicznych, które to wody krakowianie zaczęli masowo wykupywać.
W lutym odbyła się w Krakowie niezwykle ważna, partyjna konferencja wojewódzka z udziałem wicepremiera Cyrankiewicza, na której omawiano stosunek Partii do potrzeb człowieka pracy. O wodzie ani mru-mru, przynajmniej w sprawozdaniach prasowych z konferencji. Wreszcie dziś ukazał się artykuł w „Trybunie Ludu” raczej bagatelizujący całe zjawisko i zwalający winę na efemeryczną odpowiedzialność kilku ministerstw i bezosobowych przedsiębiorstw „źle gospodarujących ściekami”.
Warszawa, 6 marca
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954, wersja oryginalna, Warszawa 1999.
Obserwacja działalności kabaretu [Piotra] Skrzyneckiego budziła w Komitecie Wojewódzkim PZPR, w Krakowie i w Wydziale Kultury uzasadniony niepokój, ponieważ zdarzały się wypadki, że programy zatwierdzane przez Wojewódzki Urząd Kontroli Prasy w Krakowie bywały przez kierownictwo kabaretu samowolnie zmieniane lub uzupełniane – podkreślał niezidentyfikowany autor tych wyjaśnień. – Teatrzyk „Piwnica” działał na zasadzie klubowej. Prawo wstępu posiadali członkowie klubu i zapraszani goście, lecz i ten warunek ograniczający zasięg oddziaływania klubu nie zawsze był dotrzymywany.
W wyniku wyżej przedstawionych faktów dojrzała w Wydziale Kultury decyzja przerwania dalszej działalności teatrzyku. Ponieważ jednak klub cieszył się pewną sympatią w środowisku artystyczno-inteligenckim i licznie odwiedzający Kraków goście zagraniczni żywo się nim interesowali – innymi słowy wokół „Piwnicy” wytworzyła się swoista „legenda” – likwidacja klubu wywarłaby wrażenie decyzji o charakterze represyjnym i wytworzyłaby wokół zespołu Skrzyneckiego atmosferę „bohaterów walczących o demokrację w dziedzinie sztuki”.
Kraków, 30 czerwca
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Idziemy do Teatru Rapsodycznego, którego jeszcze nie znam. To teatr poświęcony tylko recytacjom poezji. [...]
Stamtąd na specjalne zaproszenie do studenckiej „Piwnicy”. To właściwie okropna piwnica, cała w siwej chmurze dymu z papierosów, bez wentylacji, słabiutko oświetlona, przeważnie świecami. Wrażenie raczej ponure. Gdyby ktoś kazał tej młodzieży produkować się w tej norze – byłby zrewoltowany hałas na cały świat. „Duszą” owej piwnicy jest młody „egzystencjalista” Piotruś Skrzynecki, student nigdzie nie meldowany, bez mieszkania i utrzymania, nocujący i jadający u ludzi.
Kraków, 18 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955-1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Upał ogromny – ze 30 stopni w cieniu. Piszę kołysankę, wieczorem idę na koncert. Forsy nam starczy na parę miesięcy, stworzono mi więc, co mnie wciąż frapuje, osobliwą karę: życie w łagodnej próżni, w samym środku gotującej się jak kocioł Warszawy. Jak długo można żyć i pisać bez społecznego odzewu, dla siebie, po klasztornemu […]? Oto jest pytanie – jak długo? Jednak w okresie stalinowskim w Krakowie było mi łatwiej – miałem swoje środowisko, zaplecze, przyjaciół. W Warszawie jest demoniczniej, bardziej po Sowiecku. Ale cóż: żyć trzeba!
Warszawa, 8 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Zaczęło się pojawiać coraz więcej osób noszących czarne opaski. W „Żaczku” zawisły czarne flagi. Do Krakowa w związku z poświęceniem nowoczesnego kościoła w centrum robotniczej dzielnicy [Kościół Matki Bożej Królowej Polski w Nowej Hucie], ściągali zagraniczni dziennikarze. Sprawa śmierci Pyjasa zaczęła wykraczać, a właściwie już wykroczyła, poza granice naszego kraju.
O „czarnej niedzieli” mówił i pisał cały świat. W sumie w mszy i protestacyjnym pochodzie przeszło kilka tysięcy ludzi. Milczących, zdeterminowanych, a przede wszystkim zdyscyplinowanych. Wielokrotnie więcej pochody te zobaczyło. Po południu na Rynku Głównym w kilku miejscach odczytano oświadczenie KOR. Atmosfera była bardzo napięta. Około ósmej wieczorem pod domem na Szewskiej, gdzie znaleziono martwego Staszka, zebrał się tłum studentów, którzy przyszli tu minutą ciszy pożegnać swego kolegę. Zaproponowano wtedy, aby założyć Studencki Komitet Solidarności, który byłby autentyczną i niezależną reprezentacją środowiska akademickiego. Kulminacja tej gorącej niedzieli miała miejsce około godz[iny] 21.00. Wtedy spod domu na Szewskiej ruszyła w kierunku Wawelu „czarna procesja”. Kilka tysięcy ludzi spowitych w kir, ze zniczami w ręku i bólem w sercu.
Kraków, 15 maja
Czy ktoś przebije ten mur? Sprawa Stanisława Pyjasa, oprac. Florian Pyjas, Adam Roliński, Jarosław Szarek, Kraków 2001.
[...] tegoroczne „Juwenalia” grupa graczy politycznych głównie spoza Krakowa usiłowała wykorzystać dla wrogich celów politycznych. Już w piątek na ulicach Krakowa zaczęły ukazywać się ulotki oraz nekrologi wzywające do bojkotu „Juwenaliów” oraz uczczenia 3-dniową żałobą zmarłego tragicznie przed tygodniem studenta UJ Stanisława P. Okoliczności tego wypadku bada prokuratura. Z dotychczasowych informacji wynika, że był to po prostu nieszczęśliwy wypadek spowodowany niestety nadmiernym spożyciem alkoholu. Tymczasem znaleźli się tacy, którzy to ludzkie nieszczęście starali się w sposób cyniczny wykorzystać do prowokacji politycznej.
Kraków, 13-15 maja
„Trybuna Ludu” nr 114, 16 maja 1977.
Pierwsza utarczka z uczelnianym aktywem nastąpiła w maju 1977, kiedy rozlepiałem na Rynku klepsydry po śmierci Staszka Pyjasa. Wylegitymowała mnie wówczas gwardia juwenaliowa pod dowództwem pracownika uczelni, niejakiego Nazarewicza: na czas juwenaliów władza porządkowa w mieście przechodziła w ręce studentów, w praktyce partyjnego i propartyjnego aktywu. Parę dni później wezwał mnie rektor Henryk Filcek. „Osoby związane z ruchami niezależnymi powinny poszukać sobie pracy raczej w sektorze prywatnym”, powiedział, wcale się zresztą nie upierając przy swoim zdaniu. Wyraźnie natomiast potrzebował mojej deklaracji, że nie będę prowadził działalności politycznej na uczelni, co mu bezzwłocznie obiecałem.
Zażenowani nie swoimi rolami w tej policyjnej inscenizacji, a przy tym z lekka chyba wystraszeni, rozstaliśmy się po paru minutach, nie próbując nawet nawiązać jakiegoś kontaktu. Odniosłem wrażenie, że rektor nie był w tej grze ani partnerem, ani przeciwnikiem, lecz wycieradłem. Przy braku rezultatów tego sprzątania, wcześniej czy później powinien się ujawnić sam jego reżyser.
Kraków, 13-15 maja
Robert Kaczmarek, Okna w murze, „Zeszyty Historyczne” nr 149/2004.
W środę, 11 maja w jego [Stanisława Pyjasa] pogrzeb, w którym wzięli udział niektórzy z nas, nie zdziwiło nas pojawienie się czarnych flag w niektórych oknach D.S. „Żaczek”. Natomiast zdziwił nas fakt zrywania klepsydr, które w swoich tekstach nie zawierały żadnych sformułowań mogących „wzniecić w młodych sercach i umysłach zarzewie niepokoju...”. Jesteśmy w większości mieszkańcami domów studenckich i jedynymi ulotkami, z jakimi zetknęliśmy się na terenie akademików, były zawiadomienia o śmierci naszego kolegi, nabożeństwie żałobnym oraz apele o uszanowanie pamięci zmarłego poprzez niebranie udziału w zabawie, zwłaszcza tu, na oczach jego najbliższych przyjaciół.
Kraków, 16 maja
Czy ktoś przebije ten mur? Sprawa Stanisława Pyjasa, oprac. Florian Pyjas, Adam Roliński, Jarosław Szarek, Kraków 2001.
Muszę tutaj wrócić do wydarzeń z dnia 15 maja. Wszyscy byli zadowoleni z tego, że ten dzień, który upamiętnił się także konsekracją kościoła w Nowej Hucie-Bieńczycach [...] przeszedł i zakończył się pokojowo. Trzeba jednak odczytać znaczenie choćby takiego faktu, że młodzież akademicka Krakowa, zebrawszy się wieczorem u stóp Wawelu, śpiewała: „Jeszcze Polska nie zginęła” [...]. Jeszcze śpiewała ta młodzież Boże, coś Polskę — to ma swoją wymowę.
I swoją wymowę ma też fakt, że ta młodzież wybrała. Wybrała w tym dniu skupienie, ciszę, a nie hałas corocznych Juwenaliów. [...] To świadczy, że młodzi zdolni są myśleć także o sprawach zasadniczych, chociażby o wielkiej tajemnicy śmierci człowieka, która czasem spotyka już młodego. I że są również zdolni myśleć o sprawach zasadniczych, takich jak sprawiedliwość społeczna i pokój, jak prawa człowieka, jak prawa osoby ludzkiej, prawa Narodu, odpowiedzialność za wielkie dziedzictwo Narodu, naszego polskiego Narodu. [...] Więc nie można się tej młodzieży dziwić, trzeba szanować jej dojrzałość. I dobrze, że tego nie popsuto. Tylko miałbym pewne zastrzeżenia co do prasy, która nam ten dzień 15 maja przedstawiła raczej jako dzień hałaśliwych Juwenaliów. I tylko tyle. Myślę, że tak nie można. Tak nie można. Trzeba mówić prawdę, trzeba uszanować głęboką prawdę każdego człowieka, a zwłaszcza młodego człowieka.
Kraków, 9 czerwca
Czy ktoś przebije ten mur? Sprawa Stanisława Pyjasa, oprac. Florian Pyjas, Adam Roliński, Jarosław Szarek, Kraków 2001.
18 kwietnia 1979 pojechałem w delegację służbową do Krakowa, gdzie miałem wziąć udział w jakiejś dyskusji o młodzieży w klubie Pod Jaszczurami czy też o dyskusji napisać do „Sztandaru” [...]. A zapomniałem pewnie dlatego, że tego samego dnia w pobliskiej Nowej Hucie okulawiono towarzysza Lenina. [...]
W okolicach Sukiennic zapanowała powszechna radość, zwłaszcza że pierwsze, przenoszone pocztą pantoflową, wiadomości mówiły o całkowitym zniszczeniu pomnika, co miało się okazać przesadą. Podobno ładunki wybuchowe założone zostały nie w tym miejscu, co trzeba, w każdym razie urwały Leninowi odchyloną nogę, wybiły szyby w okolicznych domach przy alei Róż, a także — co zaakcentowała Polska Agencja Prasowa, wydając w końcu stosowny komunikat — raniły pięć osób.
Gdy z moim imiennikiem z Jaszczurów, próbującym dziennikarskiego fachu w tamtejszym oddziale telewizji, przyjechaliśmy do Nowej Huty, o żadnych ofiarach nikt nie mówił. Wszędzie za to było pełno milicji, która nie dopuszczała nikogo w pobliże pomnika. Że jednak profesor Konieczny zaprojektował go jako bardzo okazałą postać, kontuzja Uljanowa widoczna była gołym okiem. Ponieważ bohater opowieści Zoszczenki spoglądał na południe, wyraźnie krocząc w tym kierunku, ludzie krzepili się wiadomością, że „bez nogi do Poronina nie dolezie, krucyfiks”.
Kraków-Nowa Huta, 18 kwietnia
Krzysztof Masłoń, Bananowy song. Moje lata 70., Warszawa 2006.
Dalszy ciąg festiwalu filmów krótkometrażowych. Idę obejrzeć nagrodzony film radziecki. Zaraz na początku dwadzieścia osób ostentacyjnie opuszcza salę. Wielu wychodzi w czasie projekcji. Wciąż skrzypią drzwi wyjściowe. Do Sali wpadają promienie słońca, a na ekranie rosyjskie kobiety piorą kalesony żołnierzy spod Stalingradu.
Kraków, 1 czerwca
Adrien le Bihan, Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
Tuż przed rozpoczęciem uroczystości religijnych na Błoniach zadzwonił do mnie znajomy oficer bezpieczeństwa, znajdujący się w punkcie obserwacyjnym, że właśnie pod oknami domu, gdzie przebywał, trwa przebieranie się w stroje ludowe dużej grupy pątników ze Słowacji. Władze Czechosłowacji ze zgorszeniem patrzyły na to, co się dzieje w Polsce, i w okresie wizyty papieża do minimum zredukowały wyjazdy swoich obywateli do naszego kraju. Grupa Słowaków w strojach ludowych na pewno zostałaby zatrzymana na granicy. I dlatego dopiero w Krakowie ubierali się oni w stroje uroczyste.
Kraków, 6–10 czerwca
Kazimierz Barcikowski, U szczytów władzy, Warszawa 1998.
My niżej podpisani mieszkańcy Krakowa, pełni głębokiego podziwu dla Waszej odwagi, dyscypliny, organizacji, pragniemy w tym liście wyrazić Wam naszą solidarność. Wysuwane przez Was postulaty uważamy za słuszne. W szczególności podziwiamy Waszą troskę o praworządność w Polsce, troskę wyrażoną w żądaniu prawa do zrzeszania się w wolnych związkach zawodowych, prawa do strajku, w żądaniu wolności wyrażania opinii i zaprzestania represji za przekonania.
Wierzymy, że Wasza dojrzałość polityczna i stanowczość w pertraktacjach, która jest dla nas wzorem działania, pozwolą osiągnąć zamierzone cele. W miarę naszych możliwości dołożymy starań, by swobody wywalczone przez Was i wszystkich strajkujących w Polsce były przestrzegane.
Zebrane przez podpisujących pieniądze zostaną przekazane na fundusz MKS.
Kraków, 26 sierpnia
„Solidarność” Małopolska 1980-1981, wybór dokumentów, wstęp i opracowanie Marcin Orski, Adam Roliński, Ewa Zając, Kraków 2006.
Wałęsa na stadionie „Hutnika”. Żąda zarejestrowania „Solidarności” i zwraca się z apelem, by przez wzgląd na sytuację gospodarczą kraju do strajków uciekać się tylko w ostateczności. „Nie mamy innych środków działania, jak bojkot prasy oficjalnej. Nie kupujmy więcej gazet! Przestańmy płacić opłaty za radio i telewizję!” Zebrani przekazują na trybunę tysiące karteczek z pytaniami. Odpowiedzi na większość z nich zostaną opublikowane w biuletynie „Solidarności”. Hutnicy z Krakowa oświadczyli: „Wierzymy, że socjalizm jest systemem sprawiedliwości społecznej, ale tylko ten socjalizm, jakiego my chcemy”.
Kraków, 18 października 1980
Adrien le Bihan. Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
Niedziela. Wpół do siódmej rano. Zimno i plucha. Wałęsa ze swoimi towarzyszami bierze udział w mszy świętej w katedrze na Wawelu. Ksiądz [Józef] Tischner rozprawia o słowie „solidarność”. Przy wyjściu z kaplicy tłum krzyczy i wiwatuje. Tworzy się wielki orszak, który podąża Grodzką do Rynku. Ludzie stoją w oknach, na balkonach, na murach. Wałęsa, niesiony triumfalnie, w rękach bukiet, w klapie marynarki wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej.
Kraków, 19 października
Adrien le Bihan. Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
Od 17 do 19 lutego ponad siedem tysięcy studentów strajkowało w Krakowie, okupując budynki dzień i noc, śpiąc w śpiworach i na dmuchanych materacach. Robotnicy z Nowej Huty dowozili im zupę, kiełbasę i materiały do powielenia. W ulotkach studenci domagali się złagodzenia cenzury oraz autonomii dla szkół wyższych: „Nie bronimy przywileju. Samorządność uczelni już kiedyś istniała”.
Na Akademii Górniczo-Hutniczej wystosowano protest przeciwko sfingowanym doktoratom reżimowych dygnitarzy, na przykład „Ślązaków” - Gierka i Grudnia.
Wydaje się, że krakowianie akceptują ten strajk. Ale jedna z nauczycielek powiedziała rozgoryczona:
Jak pan chce mieć wędliny, wystarczy być studentem i ogłosić strajk.
Projekt samorządności szkół wyższych jest w przygotowaniu, ale studenci zachowują czujność: „Strajk trwa”.
Wszędzie w mieście plakaty „Precz z dezinformacją”.
Kraków, 20 lutego
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
Biały marsz. Na Błoniach zgromadził się tłum młodych, wśród jaskrów, z dala od krów. Księża wydają instrukcje przez megafon: żadnych haseł, same białe chorągwie. Wielu młodych ma na sobie białe spodnie i koszule, białe sukienki. Jakaś starsza pani wyjęła białe rękawiczki. Są białe róże i goździki i kilka czarnych sutann. Orszak rusza przy dźwiękach muzyki Chopina. Przechodzi Aleją Mickiewicza, wzdłuż Biblioteki Jagiellońskiej. Doganiam go na skrzyżowaniu, gdzie Karmelicka dochodzi do Plant. Rynek zalany ludźmi – ponad dwieście tysięcy. Przed kościołem Mariackim, nad ołtarzem, ogromny portret Jana Pawła II. Plakat z pokojowym hasłem, wzywa do walki z siłami zła.
Kraków, 17 maja
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
W tej konfrontacji niekontrolowanej władzy ze zniewolonym społeczeństwem jestem po stronie internowanych i uwięzionych, usuniętych z pracy i uczelni, po stronie wyzutych z prawa do strajku i protestu, po stronie zmuszonych do milczenia i krycia się. W takiej sytuacji ogólnej i osobistej nie mogę kierować państwową instytucją.
Kraków, 31 marca
„Wezwanie” 1982, nr 1, cyt. za: Teatr drugiego obiegu. Materiały do kroniki teatru stanu wojennego 13 XII 1981–15 XI 1989, oprac. i red. Joanna Krakowska-Narożniak, Marek Waszkiel, materiały zebrał zespół pod kierunkiem Marty Fik, Warszawa 2000.
Sprawa pomnika Lenina nie jest zażegnana i może stać się powodem bardzo poważnych niepokojów w Krakowie. Nie czas teraz na konfrontację z tłumem i na kalkulacje, czy dojdzie do przelewu krwi, czy też nie. Posiadamy informacje z lat poprzednich, że na skutek wadliwej konstrukcji cokołu posąg przechyla się, co w efekcie końcowym zagraża otoczeniu. Ostanie pomiary wykonane na nasze zlecenie wykazały te okoliczności.
Dla jasności sytuacji, dla potrzeb Pańskich działań w tej sprawie, składam jednoznaczne oświadczenie, że:
„Jak wykazały pomiary, posąg Lenina na skutek wadliwej konstrukcji i wykonawstwa cokołu ulega przechyłowi, co wywołuje stan zagrożenia dla otoczenia oraz grozi uszkodzeniem dzieła. W świetle takiej sytuacji zachodzi konieczność dokonania remontu dzieła wraz z cokołem. Polska Partia Zielonych pokryje koszty demontażu pomnika oraz zabezpieczenia cokołu przed zimą. Prosimy Pana prezydenta o podanie nam miejsca przechowania dzieła do ukończenia remontu cokołu i samego odlewu.”
Kraków, 5 grudnia
Archiwum Państwowe w Krakowie, Archiwum Krakowskiego Komitetu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Mija następna, już 56. rocznica likwidacji krakowskiego getta. W dniach 13 i 14 marca 1943 r. niemieccy okupanci przepędzili naszych rodaków, Żydów, z zamkniętej dzielnicy żydowskiej, utworzonej w Podgórzu, do obozu koncentracyjnego w Płaszowie.
Centrum Kultury Żydowskiej, stowarzyszenie Festiwal Kultury Żydowskiej i Koło Krakowskie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej organizują w niedzielę bliską tej rocznicy Marsz Pamięci.
Chcemy uczcić cierpienia i śmierć ofiar i przejść wspólnie z placu Bohaterów Getta, spod byłej apteki Tadeusza Pankiewicza, pod pomnik na terenie byłego obozu w Płaszowie.
13 marca
„Gazeta Wyborcza” Kraków nr 61, 13 marca 1999.