9 października 1939 rozkazano, aby następnego dnia wszyscy Żydzi powyżej 14 lat stawili się o godzinie 10.00 na placu 11 Listopada. Komentowano ten nakaz rozmaicie, optymiści nie przejmowali się nim wcale. [...] Nazajutrz o godzinie 9.30 wszyscy pospieszyli na plac, [...] nawet 80-letni starcy. [...]
Policja nie przepuszczała kobiet. [...] Przedostałam się przez kordon do mieszkania znajomych, skąd przez okno mogłam obserwować, co się tam dzieje. Czworobok [placu] z jednej strony był otwarty, a z trzech pozostałych stron stali Żydzi w kilku rzędach, z odkrytymi głowami (a mżył drobny deszcz, zimno było przejmujące). W czwartym boku stało wielu Niemców różnej rangi, a wszędzie pełno cywilnej policji. [...] Pobiegłam do domu, aby zdać relację mężowi. Spieszyłam drugi raz na plac, gdy w połowie drogi przedstawił mi się niesamowity widok: setki ludzi, cały tłum Żydów — bladzi, wystraszeni, błędne oczy, twarze zalane krwią, znajomi, obcy — wszystko to pędziło wprost na mnie. [...] Gdy już wszyscy Żydzi zajęli wyznaczone im trzy strony czworoboku, a więcej nie przybyło, Obersturmführer wywołał rabina, prezesa oraz sekretarza Gminy i wygłosił strasznie żydożercze przemówienie, obwiniające Żydów o doprowadzenie do wojny. Używał strasznych epitetów pod ich adresem, a zakończył tymi słowami: „Chciałem od was wczoraj kontrybucji. Powiedzieliście, że nie macie pieniędzy, ale my je sobie znajdziemy. A teraz w przeciągu trzech sekund ma tu nikogo nie być”. W tym momencie zaczęto ich bić gumowymi pałkami, zmuszając do szybkiej ucieczki.
Kto nie zdążył się ukryć lub uciec, dostawał pałką gdzie popadło — stąd tylu pokrwawionych i pokaleczonych. Jeden przewracał się przez drugiego, łamali ręce i nogi. Po chwili miasto opustoszało. Przez cały dzień nikomu nie było wolno wyjść z domu, na skrzyżowaniach ulic stanęli żołnierze z karabinami, a ogromne auta objeżdżały ulice; otwierali wszystkie sklepy żydowskie i zabierali cały towar — zamiast kontrybucji. [...]
O godzinie 17.00 wpadło do nas dwóch oficerów (przed domem stało duże auto), zabrali nam dwa łóżka z całą pościelą i opróżnili bieliźniarkę do ostatniej sztuki bielizny. [...] Na pytanie, gdzie my, starzy [ludzie], mamy spać nie mając więcej łóżek — odpowiedź brzmiała: „Na podłodze” .
Lipno, woj. kujawsko-pomorskie, 10 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod różnymi pretekstami obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu. Nie mogę nawet pocieszać się wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem różnych incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wczoraj:
Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś niezrozumiałe polecenie, bo widziałem, że biedny człowiek próbował coś tłumaczyć z zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchnąć mężczyznę do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła.
Łódź, 2–3 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
1 listopada 1939 do cukierni „Astoria” na rogu Piotrkowskiej i Śródmiejskiej wszedł niemiecki porucznik, zabrał wszystkim Żydom dowody [osobiste] i kazał przyjść następnego dnia o 8.00 na Zgierską 116, do siedziby SS. To samo wydarzyło się w kawiarni „Kaprys”, która znajduje się naprzeciwko „Astorii”.
Nazajutrz, już od 7.15, na Zgierskiej zaczął gromadzić się tłum. O umówionej godzinie brakowało trzech Żydów. Dwaj przyszli o 9.00, trzeci dopiero o 11.00. W czasie nieobecności tego ostatniego oficer oświadczył, że z powodu spóźnienia zostanie rozstrzelanych dziesięciu Żydów. [...] Razem [na Zgierskiej] znajdowało się 90–100 Żydów. [...] Zebrani zostali ustawieni na małej estradzie, gdzie kazano im wykonywać najtrudniejsze ćwiczenia gimnastyczne. [...] Tymczasem rozeszła się pogłoska, że przyszedł [Chaim Mordechaj] Rumkowski, przewodniczący łódzkich Żydów. [...] Zjawił się w sprawie zatrzymanego w innej sytuacji urzędnika. Żydzi byli przekonani, że Rumkowski będzie interweniował także w ich sprawie i że wszyscy zostaną zwolnieni. Ale oficer oświadczył, że Rumkowski, ubrany w futro, ma wejść na estradę i wykonywać ćwiczenia z pozostałymi. W czasie ćwiczeń Rumkowski zemdlał. [...] Gdy tylko wrócił do siebie, znowu nakazano mu ćwiczyć. [...] Zażądano, aby zgłosili się silni Żydzi — zgłosiło się sześciu. Wsadzono ich do samochodu i wywieziono do lasku w pobliżu Ozorkowa, gdzie kazano im wykopać piętnaście dołów. Przywieziono piętnastu Żydów, którym oficer kazał uklęknąć nad dołami. Nie wszyscy rozumieli, co się dzieje. Część uważała, że chcą ich tylko przestraszyć i na tym się wszystko skończy. Inni natomiast zaczęli strasznie płakać i odmawiać Widuj [przedśmiertną spowiedź]. [...] Oficer podchodził od tyłu do klęczących i strzelał. Zabici wpadali do dołów. Uratował się tylko jeden — zwrócił się do asystującego folksdojcza, który wstawił się za nim i ocalił go. Następnie rozkazano tamtym sześciu Żydom, aby zasypali groby i wszyscy, wraz z uratowanym, poszli z powrotem [na Zgierską 116]. [...] Pozostali Żydzi zostali zwolnieni, ale musieli zapłacić od 150 do 300 zł.
Łódź, 2 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Gestapo [...] nakazało Gminie łódzkiej zebrać Żydów w synagodze. Gmina miała wybrać określony dzień, w którym przyszliby uczniowie z Talmud Tory i chederów, jak również kantor ze swoim chórem oraz wielu Żydów ubranych w tałesy. [W wyznaczonym dniu] Przedstawiciele władz niemieckich przyszli z aparatami fotograficznymi i mikrofonami. Wszystko to było dla zagranicy, aby można było pokazać w Ameryce, że plotki o zabranianiu Żydom zgromadzeń w domach modlitwy to wierutne kłamstwo. Żydom z trudem przychodziło zrozumienie, o co naprawdę chodzi. Nagle taka łaskawość, współczucie! Jednak nie trwało to długo. [...] Jeszcze w tym samym tygodniu [10 listopada], ciemną nocą, kiedy nic już nie było widać, zgromadzono w synagodze beczki ze smołą i benzyną. Starannie polano nimi wnętrze synagogi, a następnie dano sygnał do podpalenia tego świętego dla Żydów miejsca [...]. Ogień natychmiast objął cały budynek — wewnętrzny wystrój i przedmioty obrządku zajęły się ogniem. W tę dramatyczną noc spłonęło, wraz ze wszystkimi urządzeniami, 90 procent zwojów Tory. [...]
Po kilku dniach oblano ściany specjalną cieczą, aby zaczęły się kruszyć i wysłano do Gminy Żydowskiej okólnik, zawierający termin zburzenia ścian. Miała się tym zająć oczywiście Gmina. I tak na miejscu wspaniałej, świętej żydowskiej budowli pozostała góra gruzu i popiołu.
Łódź, około 11 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
§1
Wszyscy żydzi [sic!] i żydówki [sic!], przebywające w Generalnym Gubernatorstwie a mające ukończone 10 lat życia, obowiązani są nosić, zaczynając od 1 grudnia 1939 r., na prawym rękawie ubioru i wierzchniego ubioru biały pasek o szerokości co najmniej 10 cm, zaopatrzony w gwiazdę syjońską.
§2
Opaski te winni żydzi [sic!] i żydówki [sic!] sprawić sobie sami i zaopatrzyć odpowiednim znakiem.
§3
1) Winni wykroczenia podlegają karze więzienia.
2) Dla zawyrokowania właściwe są Sądy Specjalne.
Kraków, 23 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dziś wujek Percy brał w tajemnicy ślub. Niemcy zabronili Żydom zawierać małżeństwa, ale wbrew temu zakazowi liczba żydowskich małżeństw wzrasta. Naturalnie wszystkie dokumenty ślubu są antydatowane. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie nas otaczają, wszystkie zaręczone pary chcą być razem. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo jeszcze hitlerowcy pozwolą im żyć.
Żeby uczestniczyć w tym ślubie, przemykaliśmy się jak cienie, pojedynczo, do miejsca uroczystości znajdującego się o kilka domów dalej. Przy drzwiach stał ktoś na straży, aby obserwować Niemców – w razie potrzeby mogliśmy uciec drugim wyjściem. Rabbi drżał wygłaszając błogosławieństwo. Najmniejszy szmer na klatce schodowej powodował, że wszyscy rzucaliśmy się do drzwi. Panowała atmosfera terroru i strachu. Wszyscy szlochaliśmy, a po ceremonii znów wychodziliśmy pojedynczo, ukradkiem.
Łódź, 23 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Hitlerowcy wyrzucili Żydów z Piotrkowskiej i podzielili miasto na dwie części. Żadnemu Żydowi nie wolno mieszkać przy tej ulicy ani też chodzić po niej. To nowe niemieckie zarządzenie spowodowało duże trudności wielu Żydom. Ale Niemcy ciągną z tego korzyści: wydają specjalne przepustki dla Żydów uprawniające do jednorazowego przejścia Piotrkowską – za pięć złotych.
Łódź, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Niemcy zarekwirowali nasz sklep i mieszkanie. Mieszkamy teraz u krewnych na ulicy Narutowicza, blisko mojej szkoły. Szkoła ciągle jeszcze działa, choć bardzo niewielu uczniów przychodzi na lekcje. Boją się wychodzić z domu. Okrucieństwo Niemców wzrasta z dnia na dzień, zaczynają porywać młode dziewczęta i chłopców, żeby używać ich do swych koszmarnych „zabaw”. Zbierają pięć do dziesięciu par w jednym pokoju, każą im się rozebrać i zmuszają do tańca przy muzyce z gramofonu.
Łódź, 18 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Przeżyliśmy trudny dzień. W Ogrodzie Saskim banda polskich chuliganów w wieku od 14 do 15 lat spostrzegła mnie z opaską. Ledwo żyw zdążyłem przed nimi uciec. Droga była pusta. Nie było prawie ludzi. [...] Wczoraj było kilku ciężko rannych na skutek tych chuligańskich napaści. Jednemu zabrano palto, mnie chcieli zabrać kapelusz. Dzięki moim nogom (koledzy nazywali mnie Kusocińskim), udało mi się zbiec.
[...] Wierzymy, że ze względu na głębokie przemiany, jakie zaszły w życiu, Nowa Polska będzie całkiem inna, piękniejsza, lepsza. Napaści antysemickie są przez kogoś organizowane. Biorą w nich udział młodzi, 9–10-letni chuligani. Boją się dać im należytą odprawę, chociaż gdzieniegdzie przeciwstawiają się im (na Karmelickiej). Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo.
Warszawa, 30 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Świta, budzę się, robi się widno, wokół panuje cisza. [...] Po pewnym czasie rozpoczynają się rozmowy — pora wstawania, ubierania się — wstają pracownicy i dyżurni, reszta leży. No bo i po co wstawać? Dzień za dniem przechodzi bez żadnych zajęć. Z każdym dniem zaniedbujemy się fizycznie i moralnie. [...] Wszyscy oblepiają piecyk, odpychają się nawzajem, czekają na posiłki. Od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji. Dzień mija bez żadnych wartości. Nikt się nie uczy, mało kto czyta i pisze. Rzadko kiedy się śpiewa. Przecież jesteśmy dziećmi, młodzieżą... [...]
Wieczór. Znów uganianie się za chłopcami, nim pójdą spać. Jesteśmy śpiący, lecz nie chce nam się położyć. Jest zimno. [...] W sypialniach siedzimy przy piecykach. Nikt się nie kładzie. Opowiadamy o lepszych czasach i co kto robił, a przede wszystkim — co kto jadł.
Warszawa, 10 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Miejscem zbiórki dla Żydów, którzy dostali nakazy na odbycie pracy blokowej, była Twarda 6. [...] Pierwsze partie przydzielano na Okęcie.
[...]
Mnie przydzielono do liczącej dziewięć osób grupy silniejszych i roślejszych, po czym zaprowadzono na jakiś plac, gdzie stało kilkanaście skrzyń wysokich wagonów towarowych (bez podwozi). Były one przymarznięte do ziemi, a wagę ich określił, okiem fachowca, znajdujący się między nami zawodowy tragarz — na 600 kilogramów. [...] Polecono nam podejść do jednej z tych skrzyń i przenieść ją do znajdującej się nieopodal szopy. Kiedy nieskutecznie mocowaliśmy się z tym zbyt wielkim na nasze siły ciężarem, zjawiło się na placu kilkudziesięciu ludzi — cywilnych lotników-folksdojczów — uzbrojonych w krótkie i długie gumowe pałki, którymi zaczęli okładać wszystkich pracujących. Do naszej skrzyni podeszło czterech oprawców i ustawili się za naszymi plecami. Każdy stanął po jednej stronie skrzyni. To rozstawienie pozwoliło im maltretować nas dokładnie i planowo. Gdy na nasze barki posypały się ciosy pałek — skrzynia drgnęła, pozwoliła się podźwignąć i ponieść w kierunku szopy. Niemcy naturalnie ruszyli za nami, nie odstępując nas na moment, nie przestając bić i kopać. Nieśliśmy nasz ładunek na podsuniętych podeń palcach, a ponieważ dzień był mroźny, ciężar zaś olbrzymi, palce rychło nam zdrętwiały, zaczęły odmawiać posłuszeństwa i groziło, że skrzynia lada sekunda wyślizgnie nam się z rąk i runie na nogi. Dostrzegli to również Niemcy, zdwoili ciosy, zwielokrotnili wrzaski i polecili nam podnieść skrzynię i nieść ją na ramionach. I znów, nie wiem jakim cudem, nasze omdlałe ręce zdołały ten rozkaz wypełnić. [...]
[Przydzielono] mnie do innej partii: noszących części maszyn, bufory oraz inne większe i masywniejsze ciężary, dochodzące do wagi kilkudziesięciu kilogramów. Trzeba je było przenosić z jednej szopy do drugiej (może 80 metrów). Po obu stronach drogi stali, [...] w odległości 2–3 metrów jeden od drugiego, żołnierze trzymający w rękach pałki i kije, zmuszający noszących, by biegli z ładunkiem truchcikiem, a z powrotem — bez ciężaru — pędem. Każdy z tego szpaleru, w chwili, gdy się go mijało, zadawał uderzenie pałką. [...]
Około 11.00–11.30 byłem już tak śmiertelnie wyczerpany i zmęczony (a poza tym ciało miałem tak obolałe, iż ciosy nie robiły już na mnie wrażenia), że postanowiłem bez względu na skutki nie pracować dalej. [...] Rzuciłem niesiony ciężar na ziemię i stanąłem nad nim ciężko dysząc. Dostrzegł to jeden z żołnierzy patrolujących plac, zdjął karabin, wymierzył we mnie i zaczął liczyć — ja byłem jednak tak zobojętniały, że [...] nie ruszałem się z miejsca. Od niechybnej śmierci uratowała mnie szybka interwencja. Niczym deus ex machina zjawiło się raptem obok mnie dwóch ludzi. Jednym był jakiś folksdojcz, a drugim Żyd w opasce — mój obwodowy (bezpośredni przełożony grupowych). „Sind Sie Gruppenführer?” [Jest Pan grupowym?] — pytają mnie. „Ja.” [Tak] — „Dann kommen Sie mit.” [Więc proszę iść z nami] Zwracają się do mierzącego we mnie żołnierza, że jestem potrzebny. Zabierają mnie ze sobą, wprowadzają do jakiegoś budynku i tu polecają sporządzić listę przydzielonych mi na dzisiaj ludzi. Widząc moje zdziwienie, obwodowy wyjaśnia, że jest to kombinacja mająca na celu zwolnienie nas, jako że wszelkie inne próby interwencji zawiodły.
Warszawa, 19 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Przywieźliśmy ze sobą szczegółowy memoriał, omawiający całokształt życia żydowskiego. Przemawiając w tych sprawach, muszę przede wszystkim wskazać na bezpieczeństwo ludności żydowskiej, która stoi właściwie poza prawem i to zarówno w domu, jak i na ulicach.
Jestem przewodniczącym Rady Żydowskiej w Warszawie i sądzę, że najlepiej uczynię, ilustrując panom, jak wygląda mój dzień w Gminie Żydowskiej. Otóż, kiedy rano idę do pracy, widzę, jak na ulicach miasta „łapią” Żydów do pracy przymusowej. Pytam się wtedy: po co w takim razie, z rozkazu władz, zebrałem na podwórzu Gminy przeszło 8 tysięcy ludzi, czekających na odmarsz do różnych punktów pracy? Zbliżam się do Gminy i widzę, że [także] w pobliżu Gminy łapie się dziko Żydów, a z podwórza zaczynają wychodzić Bataliony Pracy.
.Po przyjściu do biura, słyszę nagły alarm. Przychodzą policjanci i żądają grzywny za to, że napotkano w mieście dwóch Żydów bez przepisowych opasek. Nie mam pieniędzy, więc moi urzędnicy zostają pobici i każdy daje tyle, ile ma przy sobie... Dalszy rozkaz brzmi: natychmiast dostarczyć meble, pościel, inne urządzenia... Następnie zjawia się u mnie dwóch przedstawicieli władz i, nie mówiąc, o co chodzi, odprowadzają mnie do jakiegoś daleko położonego urzędu, gdzie komunikują mi, że ponieważ jacyś tam Żydzi nie udali się do dezynfekcji, Gmina musi zapłacić parę tysięcy złotych grzywny.
Po powrocie do biura, dowiaduję się, że wykonana dopiero co rejestracja Żydów do pracy przymusowej była źle pomyślana i że muszę natychmiast przystąpić do nowej. Pierwsza kosztowała 36 tysięcy, druga 180 tysięcy złotych. Wracając do biura z moim zastępcą, zostaję zatrzymany i wezwany do pracy przymusowej. Pokazujemy nasze przepustki, nic to nie pomaga. W końcu ja muszę zapłacić za zwolnienie 10, a mój zastępca 5 złotych. W domu zastaję ślady dopiero co dokonanej rewizji. Wszystko wywrócono, zabrano artykuły żywnościowe, teczki i inne drobnostki.
[...]
Jeżeli zatem tak wygląda dzień u mnie, jako przewodniczącego Rady Żydowskiej, to nietrudno sobie wyobrazić, jak przeżywa dzień w Warszawie zwykły, szary Żyd...
Kraków, 27 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wiosna jest piękna, ale nie śmiemy wychodzić na ulicę. Wszędzie Niemcy urządzają łapanki na ludzi – także kobiety i dzieci – i zmuszają złapanych do ciężkiej pracy. Nie tyle przeraża nas ta praca, co okropne szykany, jakim poddawane są ofiary. Lepiej ubrane żydowskie kobiety są zmuszane do sprzątania hitlerowskich kwater. Niemcy każą im zdejmować bieliznę i używać jej jako szmat do podłóg i okien. Nie trzeba dodawać, że często prześladowcy wykorzystują okazję, żeby się na swój sposób zabawić.
Warszawa, 5 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Udało nam się zdobyć oddzielne mieszkanie w tym samym domu, w którym dotąd mieszkaliśmy kątem. Matka przypięła na drzwiach swoją wizytówkę z napisem „obywatelka amerykańska”. Napis ten jest cudownym talizmanem przeciw niemieckim bandytom, którzy swobodnie wchodzą do wszystkich żydowskich mieszkań. Gdy tylko przy bramie naszego domu pojawiają się niemieckie mundury, sąsiedzi przychodzą do nas i błagają, żeby pozwolić im skorzystać z dobrodziejstwa cudownego znaku. Wtedy nasze dwa maleńkie pokoiki wypełniają się po brzegi, bo jakże byśmy mogli komukolwiek odmówić. Wszyscy nasi sąsiedzi trzęsą się ze strachu i z cichą modlitwą na ustach spoglądają na dwie małe amerykańskie flagi wiszące na ścianie.
Żydzi będący obywatelami państw neutralnych nie są obowiązani do noszenia opasek i wykonywania niewolniczej pracy. Nic więc dziwnego, że wielu stara się otrzymać takie dokumenty, ale nie wszyscy mają środki, by je zdobyć, czy odwagę, by ich używać. Dwoje moich przyjaciół uzyskało papiery świadczące o tym, że są obywatelami jednej z południowoamerykańskich republik. Dzięki tym dokumentom mogą swobodnie poruszać się po mieście. […] Mogą nawet jeździć na wieś, żeby kupować żywność. Z takimi dokumentami mają 90% szans na przetrwanie – reszta Żydów ma najwyżej 10%.
Warszawa, 28 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Do wszystkich Żydów podlegających pracy przymusowej. Organizacja pracy przymusowej powierzona została Urzędowi Pracy (Arbeitsamt).
Szef Urzędu w dniu wczorajszym oświadczył:
1. Że nieodpracowywanie nakazów pracy uważane będzie za uchylanie się od obowiązku pracy przymusowej.
2. Że, uchylanie takie pociągnie za sobą wszczęcie postępowania zgodnie z rozporządzeniem z dnia 12 grudnia 1939, przewidującym karę do 10 lat więzienia.
3. Że, niezależnie od postępowania sądowego, pierwsza grupa opornych skierowana będzie do obozu pracy już w najbliższych dniach.
Warszawa, 1 sierpnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W tym miesiącu odbyło się nasze pierwsze przedstawienie w biurze Wspólnego Komitetu Dystrybucyjnego na ulicy Przejazd nr 5. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania, a zyski były znaczne. Natychmiast poproszono nas o następne przedstawienia i wszystkie udały się. Nasza łódzka grupa bardzo jest dumna, że tak zawojowała Warszawę. Niektórzy z nas są teraz dość znani wśród żydowskiej ludności. Głos Hary'ego [Karczmara] wszystkie dziewczyny, dowcipna konferansjerka Stefana [Mandeltorta] wywołuje burzliwy aplauz, a Olgę [Szmuszkiewicz] wychwalają za grę na fortepianie. Jeśli chodzi o mnie, rozpowszechniane są najbardziej fantastyczne wieści – to robota Harry'ego. Ludzie zastanawiają się, czy rzeczywiście to prawda, że słabo mówię po polsku i że występowałam w Ameryce. Na każdym przedstawieniu muszę powtarzać pierwszą piosenkę „Moonligcht and Shadow” po kilka razy. Inni członkowie naszej grupy są także bardzo popularni. Przyjęliśmy nazwę: Łódzki Zespół Artystyczny – w skrócie ŁZA. To dziwnie symboliczne.
Warszawa, 11 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
1. Na podstawie rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 13 września 1940 […] tworzy się w mieście Warszawie dzielnicę żydowską, w której mają zamieszkać żydzi [sic!], mieszkający w Warszawie lub przesiedlający się do niej.
[…]
2. Polacy, mieszkający w dzielnicy żydowskiej, mają przenieść się do dnia 31.10.1940 do pozostałego obszaru miasta. Urząd mieszkaniowy polskiego zarządu miejskiego dokonuje przydziału mieszkań.
O ile w powyższym terminie Polacy nie opróżnią mieszkań w dzielnicy żydowskiej, będą stamtąd wysiedleni przymusowo. W następstwie wysiedlenia przymusowego wolno im będzie wziąć ze sobą tylko pakunek uchodźczy, pościel i przedmioty pamiątkowe.
Warszawa, 2 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Widziałem dziś taki obrazek: uczniowie szkoły imienia Konarskiego bili na ulicy Żydów. Starsi chrześcijanie przeciwstawiali się i powstało z tego powodu zbiegowisko. Jest to bardzo częste zjawisko — Polacy reagujący na napaści chrześcijan [na Żydów]. Jest to zjawisko niespotykane przed wojną.
[...] Dziś, w sobotę 12 października, było strasznie. Zapowiedziano przez megafon podział miasta na trzy części: niemiecką, obejmującą Śródmieście wraz z Nowym Światem, polską i żydowską. Do końca października wszyscy — oprócz Niemców — muszą się przeprowadzić, bez mebli. W naszej kamienicy rozpacz. Właścicielka domu mieszka już od 37 lat w mieszkaniu, które winna opuścić bez sprzętów. [...]
Dzisiaj [...] Gmina Żydowska była oblężona przez setki ludzi, którzy chcieli się dowiedzieć, jakie ulice obejmuje getto. [...] Całe miasto wytapetowane jest białymi kartkami o zamianie mieszkań przez Żydów i chrześcijan.
Warszawa, ok. 12 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś oficjalnie założono żydowskie getto. Żydom zakazano poruszać się poza granicami wyznaczonymi przez konkretne ulice. Jest duży ruch. Nasi ludzie nerwowo biegają ulicami i szeptem przekazują sobie różne wiadomości, jedna bardziej fantastyczna od drugiej.
Rozpoczęto już pracę przy budowie muru granicznego, który ma mieć dwa i pół metra wysokości. Żydowscy murarze nadzorowani przez hitlerowskich żołnierzy kładą cegłę za cegłą. Ci, którzy nie pracują dość szybko, są bici przez nadzorców. […]
Na końcu ulic, na których ruch nie został całkowicie wstrzymany, znajdują się niemieckie posterunki. Niemcy i Polacy są wpuszczani do izolowanej dzielnicy, ale nie wolno im wnosić żadnych paczek. Pojawia się przed nami widmo głodu.
Warszawa, 15 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ulice są puste. We wszystkich domach odbywają się nadzwyczajne zebrania. Potworne napięcie. Niektórzy żądają zorganizowania protestu. To głos młodzieży; starsi uważają ten pomysł za niebezpieczny. Jesteśmy odcięci od świata. Nie ma radia, nie ma telefonu, nie ma gazet. Zezwolenie na posiadanie telefonu mają tylko szpitale i posterunki polskiej policji znajdującej się wewnątrz getta.
Żydom, którzy dotąd mieszkali po stronie „aryjskiej”, kazano przeprowadzić się przed 12 listopada. Wielu zwlekało do ostatniej chwili licząc na to, że Niemcy w wyniku protestów i łapówek odwołają zarządzenie dotyczące getta. Ale ponieważ to nie nastąpiło, wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia pięknie umeblowanych mieszkań w jednej chwili – przybyli oni do getta z paroma tobołkami w ręku.
Warszawa, 20 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest izolowane już od tygodnia. Mury z czerwonej cegły zamykające ulice getta bardzo urosły. W naszym nieszczęsnym osiedlu brzęczy jak w ulu. W domach i na podwórkach, gdzie tylko nie sięgają uszy gestapo, ludzie nerwowo dyskutują nad tym, co naprawdę mają na celu hitlerowcy izolując żydowską dzielnicę. I w jaki sposób będziemy otrzymywać zaopatrzenie? Kto będzie utrzymywał porządek? A może rzeczywiście będzie lepiej, może zostawią nas w spokoju?
Dziś po południu wszyscy członkowie zespołu ŁZA [Łódzki Zespół Artystyczny] zebrali się u mnie w domu. Siedzieliśmy otępiali i nie wiedzieliśmy, co robić. Teraz wszystkie nasze wysiłki są niepotrzebne. Kogo obchodzi teatr? Wszyscy myślą tylko i wyłącznie o jednym: o getcie.
Warszawa, 22 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Sprawa zdobywania żywności staje się coraz bardziej paląca. Oficjalne kartki żywnościowe uprawniają do nabycia ćwierci funta chleba dziennie, jednego jajka i kilograma marmolady z warzyw (słodzonej sacharyną) raz na miesiąc. Funt ziemniaków kosztuje złotego. Zapomnieliśmy już, jak smakują świeże owoce. Niczego nie wolno sprowadzać z „aryjskiej” strony, choć wszystkiego jest tam pod dostatkiem. Ale głód i żądza zysku są silniejsze niż strach przed karami, jakie grożą szmuglerom, a szmugiel staje się stopniowo ważnym przemysłem.
Ulica Sienna, będąca jedną z granic getta, oddzielona jest murami jedynie od przecznic; domy, których podwórza wychodzą na ulicę Złotą, czyli tzw. drugą stronę, są na razie oddzielone od świata zewnętrznego kolczastymi drutami. Większość przemytu odbywa się tutaj. Nasze okna wychodzą właśnie na takie podwórko. Przez całą noc trwa tam ruch, a potem, rano, pojawiają się na ulicach wozy z warzywami i sklepy pełne są chleba. Jest nawet cukier, masło, ser – oczywiście po wysokich cenach, bo przecież ludzie ryzykowali życie, by zdobyć te artykuły.
Czasem przekupuje się niemiecki posterunek i wtedy furgon pełen rozmaitych towarów handlowych przejeżdża przez bramę.
Warszawa, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Moi najdrożsi!
Doceniam Wasz wysiłek w przysłaniu mi paczki żywnościowej. Dławiłem się łzami, wiedząc, że żyjecie szczupłą dawką bonowego chleba, a przesyłacie tak dużo. Ciekawe, co Wam zostało jeszcze do wyprzedania z domu... Bardzo proszę, nie wysilajcie się tak. Ja tego i tak nie zjadam. Dzielę się z kolegami, którzy giną z głodu i chłodu. Nie wiem, jakim cudem jestem przy zupełnym zdrowiu. Stoję podczas pracy do pasa w wodzie. Z odzieży już nic nie mam. Więcej niż połowa chłopców jest chora na czerwonkę. Myślę, że niedługo kolej na pozostałych. [...]
Proszę Was, pamiętajcie, że macie jednego syna. Postarajcie się przez Gminę Żydowską wydostać mnie stąd. [...] Tylko drogą wykupienia mnie widzę wyjście. Inaczej myślą nas przesłać do obozu zimowego. W tym wypadku wątpię, byśmy się kiedyś mogli zobaczyć.
17 grudnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Żydowska policja jest już faktem dokonanym. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż było trzeba. Wybierała ich specjalna komisja, a „plecy” odgrywały istotną rolę w wyborze. Pod koniec, gdy zostało już tylko kilka miejsc, pomagały także pieniądze... […]
Głównym komisarzem policji getta jest pułkownik Szerzyński, nawrócony Żyd, który przed wojną był szefem policji w Lublinie. Ma trzech zastępców: Hendla, Lejkina i Firstenberga. We czterech tworzą radę nadzorczą policji. Następni w hierarchii są komendanci rejonów, obwodów i wreszcie zwykli policjanci pełniący rutynowe obowiązki.
Ich mundury składają się z granatowych policyjnych czapek i wojskowych pasów z przyczepionymi gumowymi pałkami. Nad daszkiem czapki umieszczony jest metalowy znaczek z gwiazdą Dawida i napisem: Jüdischer Ordnungsdienst. Na niebieskiej taśmie otoka jest zaznaczona ranga policjanta. Służą do tego specjalne znaczki: jeden cynowy krążek wielkości paznokcia kciuka oznacza policjanta, dwa – starszego policjanta, trzy – komendanta obwodu, jedną gwiazdkę ma komendant rejonu, po dwie trzej zastępcy komisarza, a sam komisarz – cztery.
Tak jak wszyscy inni Żydzi, policja żydowska musi nosić białe opaski z gwiazdą na ramieniu, ale ponadto mają jeszcze żółte opaski z napisem Jüdischer Ordnungsdienst. Noszą także metalowe znaczki z numerami na piersi.
Do obowiązków tych nowo upieczonych żydowskich policjantów należy: straż przy bramach getta razem z niemieckimi żandarmami i polskimi policjantami, kierowanie ruchem na ulicach getta, straż w urzędach pocztowych, kuchniach i biurach administracji Gminy Żydowskiej, a także wykrywanie i zwalczanie szmuglerów. Najtrudniejszym zadaniem żydowskiej policji jest walka z żebrakami. Polega ona właściwie na przeganianiu ich z jednej ulicy na drugą, bo nic innego nie da się z nimi zrobić – tym bardziej, że liczba żebraków wzrasta z godziny na godzinę.
[…]
Doświadczam uczucia dziwnej i nielogicznej satysfakcji, kiedy widzę żydowskiego policjanta na skrzyżowaniu – taki widok był absolutnie nieznany przed wojną. Dumnie kierują ruchem, który w zasadzie nie bardzo potrzebuje kierowania, bowiem składają się nań z rzadka przejeżdżające wózki konne, kilka dorożek i karawanów – te ostatnie są najczęściej spotykanymi pojazdami. Od czasu do czasu przejeżdżają samochody gestapo nie zwracając najmniejszej uwagi na żydowskich policjantów i absolutnie nie przejmując się, czy przejadą człowieka, czy nie.
Warszawa, 22 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Nasze drugie wojenne święta Bożego Narodzenia. Z mojego okna wychodzącego na „aryjską” stronę widzę oświetlone choinki. Ale maleńkie świerczki były także sprzedawane dziś rano w getcie – po niesłychanych cenach. Zostały przeszmuglowane wczoraj. Widziałam drżących z zimna ludzi spieszących do domów z maleńkimi drzewkami przyciśniętymi do piersi. Byli to nawróceni, czyli chrześcijanie w pierwszym pokoleniu, których hitlerowcy uznają za Żydów i których także wsadzili do getta.
Warszawa, 24 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś pojawiła się w getcie nowa grupa umundurowanych żydowskich urzędników. To członkowie specjalnej Komisji do Walki ze Spekulacją – zadaniem tej komisji jest regulowanie cen różnych artykułów. Przez jakiś czas organizacja ta działała w tajemnicy, ale teraz jest już jawna. Jej urzędnicy noszą takie same czapki jak żydowska policja, ale z zielonym otokiem, a zamiast żółtych opasek mają seledynowe z napisem: „Walka ze Spekulacją”.
Podczas gdy stosunek ludności do żydowskiej policji jest serdeczny, nowi urzędnicy traktowani są z wyraźną rezerwą, ponieważ podejrzewa się ich, że mogą być narzędziem w ręku gestapo. Nazywa się ich popularnie „Trzynastką”, bo ich urząd mieści się pod trzynastym na Lesznie. Szefem jest komisarz Szternfeld, a jego główni współpracownicy to: Gancwajch, Roland Szpunt i prawnik Szajer z Łodzi.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Życie w getcie organizuje się. Praca pomaga zapomnieć o wszystkim, a nie jest trudno ją znaleźć. Otwarto dużą liczbę warsztatów i fabryk; wyrabiają najróżniejsze przedmioty, których nigdy przedtem nie produkowano w Warszawie.
Nasza grupa teatralna otrzymała kilka propozycji wystąpienia w kawiarniach. Mamy także własną salę i zamierzamy dawać regularne przedstawienia dwa lub trzy razy w tygodniu, popołudniami. Wynajęliśmy szkołę tańca Weismana na Pańskiej, choć przed wojną miała złą reputację, gdyż spotykał się w niej warszawski półświatek. Kiedyś okoliczni mieszkańcy nazywali to miejsce „starą speluną”. Ale teraz mamy swoją własną publiczność, która zaprzecza złej reputacji tej sali, bowiem przychodzi na nasze przedstawienia bez względu na to, gdzie się odbywają. Zresztą nie ma lepszego pomieszczenia w tzw. małym getcie – między Sienną a Lesznem.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest pokryte grubą warstwą śniegu. Zimno potworne, a mieszkania nie ogrzewane. Dokądkolwiek idę – widzę ludzi poowijanych w koce albo przywalonych pierzynami, o ile Niemcy nie zabrali komuś jeszcze wszystkich ciepłych rzeczy dla swoich żołnierzy. Przenikliwe zimno czyni hitlerowskie bestie strażujące przy wejściach do getta jeszcze bardziej drapieżnymi niż zwykle.
Dla rozgrzewki wędrują po śniegu tam i z powrotem i bardzo często strzelają, jest więc wiele ofiar spośród przechodniów. Inni strażnicy – znudzeni pełnieniem służby przy bramach – organizują sobie zabawy. Na przykład wybierają sobie ofiarę wśród ludzi, którzy akurat przechodzą ulicą, i każą im rzucać się na ziemię twarzą w śnieg, a jeśli jest to Żyd noszący brodę, wyrywają ją razem ze skórą, aż śnieg robi się czerwony od krwi. Kiedy taki żandarm jest w złym humorze, ofiarą może stać się nawet żydowski policjant stający z nim razem na posterunku.
Wczoraj sama widziałam niemieckiego żandarma „musztrującego” żydowskiego policjanta obok przejścia z „małego” do „dużego” getta, na Chłodnej. Młody człowiek nie mógł już złapać oddechu, ale nazista wciąż zmuszał go do padania i wstawania, aż ofiara zemdlała w kałuży krwi. Wtedy ktoś wezwał ambulans i umieszczono żydowskiego policjanta na noszach, po czym odwieziono rikszą. W całym getcie są tylko trzy samochody sanitarne, dlatego najczęściej używa się riksz.
Warszawa, 4 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ostatniej nocy przeżyliśmy kilka godzin śmiertelnego strachu. Około jedenastej grupa hitlerowskich żandarmów wpadła do pokoju, w którym akurat odbywał zebranie nasz komitet domowy. Niemcy zrewidowali mężczyzn, zabrali im wszystkie pieniądze, jakie przy nich znaleźli, po czym kazali rozbierać się kobietom w nadziei, że znajdą ukryte brylanty. Nasza sublokatorka, pani R., protestowała odważnie, oświadczając, że nie rozbierze się przy mężczyznach. Dostała za to mocny cios w twarz i została przeszukana jeszcze bardziej brutalnie niż pozostałe kobiety. Trzymano je nagie przez ponad dwie godziny, hitlerowcy przykładali im rewolwery do piersi i intymnych części ciała strasząc, że zastrzelą je wszystkie, jeśli nie oddadzą dolarów i brylantów. Bestie wyszły dopiero o 2 rano zabierając łup składający się z kilku zegarków, paru lichych pierścionków i niewielkiej sumy polskich złotych. Nie znaleźli ani brylantów, ani dolarów. Mieszkańcy getta co noc spodziewają się takich napaści, ale zebrania komitetów domowych odbywają się nadal.
Warszawa, 10 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Na razie powoli sypie śnieg, a mróz maluje na okiennych szybach cudowne kwiaty. Marzę o sunących po lodzie saneczkach, o wolności. Czy kiedykolwiek będę jeszcze wolna? Stałam się naprawdę samolubna. Na razie ciągle jeszcze jest mi ciepło i mam co jeść, ale dokoła mnie tyle jest nędzy i głodu, że zaczynam być bardzo nieszczęśliwa.
Czasem szybko chwytam palto i wychodzę na ulicę. Zaglądam w sine od mrozu twarze przechodniów. Staram się zapamiętać widok bezdomnych kobiet owiniętych w szmaty i dzieci o zapadniętych, odmrożonych policzkach. Przytulają się do siebie w nadziei, że jakoś się ogrzeją jedno od drugiego. Uliczni sprzedawcy stoją w bramach oferując cukierki i tytoń. Mają małe pudełka zawieszone na szyjach. W pudełkach po kilka paczek papierosów i garść cukierków zrobionych bez grama cukru, słodzonych sacharyną.
Przez wystawową szybę widzę odbicia różnych ludzi. Ten widok jest mi już dobrze znany: biedny człowiek wchodzi, żeby kupić ćwierć funta chleba, i wychodzi. Na ulicy łapczywie rozrywa gliniastą masę i pakuje do ust. Na jego twarzy pojawia się wyraz zadowolenia, a po chwili cały kawałek chleba znika. Teraz jego twarz wyraża smutek. Grzebie po kieszeniach i wyciąga ostatniego miedziaka... nie wystarczy na nic. Wszystko, co może teraz zrobić, to położyć się na śniegu i czekać na śmierć. A może pójdzie do administracji Gminy? Nie ma po co. Są tam już setki takich jak on. Kobieta za ladą, która ich obsługuje i wysłuchuje ich żalów, jest poczciwa, uśmiecha się i mówi, żeby wrócili za tydzień. Każdy musi czekać na swoją kolej, ale tylko niektórzy przeżyją następny tydzień. Zniszczy ich głód i pewnego ranka zostanie znalezione w śniegu kolejne ciało starego mężczyzny o sinej twarzy i zaciśniętych pięściach.
Warszawa, 5 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ulice getta są zamykane jedna po drugiej. Teraz przy pracach murarskich są zatrudniani tylko Polacy. Hitlerowcy nie ufają już żydowskim murarzom, którzy rozmyślnie zostawiali w wielu miejscach luźne cegły, żeby przemycać żywność bądź uciekać w nocy przez te otwory „na drugą stronę”.
Teraz mury rosną coraz wyżej i wyżej i nie ma już luźnych cegieł. Szczyt muru pokryty jest grubą warstwą gliny zmieszanej z tłuczonym szkłem, żeby pociąć ręce ludzi próbujących ucieczki. Ale Żydzi wciąż wynajdują nowe sposoby. Rury kanalizacyjne nie zostały odcięte – tą drogą otrzymuje się małe worki mąki, cukru, kaszy i inne artykuły. Podczas ciemnych nocy próbują robić dziury w murach. Usunięcie jednej cegły wystarcza. Przygotowuje się specjalne paczki odpowiadające wymiarami tym otworom.
Są także inne sposoby. Na granicy między gettem a „drugą stroną” jest wiele zbombardowanych domów. Piwnice tych domów często tworzą długie tunele ciągnące się przez trzy, cztery czy pięć posesji. Większa część szmuglu idzie właśnie tędy. Niemcy wiedzą o tym, ale nie są w stanie kontrolować całego ruchu.
Warszawa, 15 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
20 lutego 1941 dowiedziano się w Płocku, że wszyscy Żydzi zostaną wygnani z miasta. Ludzie zaczęli się pakować i szykować do drogi. Wieczorem rozeszła się jednak wiadomość, którą przyjęto jako pewną, że będziemy mogli zostać na kolejne sześć miesięcy. Tego samego dnia zebrano pół kilograma złota dla przekupienia esesmanów i wszyscy byli pewni, że dzięki temu będzie można pozostać w mieście. [...]
Około czwartej rano usłyszeliśmy straszne walenie do bramy szpitala. [...] Wpadło dwunastu żołnierzy, krzycząc: „Za pięć minut gotowi do wyjścia, zrozumiano?!”. Zdenerwowałem się, nie wiedziałem, co robić, co będzie z chorymi, co ze sobą zabrać, co na siebie włożyć, co zdjąć... [...] Chorzy zaczęli schodzić z łóżek, położyli się przed drzwiami, abyśmy nie mogli wyjść i zostawić ich samych. Wszyscy krzyczeli, płakali, wyli. W środku tego całego hałasu weszli Niemcy. Wchodzili na chorych, deptali ciężkimi buciorami po głowach, kopali... Krzyk stał się jeszcze dzikszy, płacz jeszcze silniejszy, a Niemcy jeszcze bardziej szaleni. Dopadali chorych próbujących się ukryć — bijąc pałkami po głowach. Wykończyli prawie połowę szpitala. [...]
Z żoną i synem oraz lżej chorymi wybiegliśmy na zewnątrz. Przy bramie oficer zerwał ze mnie plecak, walnął mnie pięścią prosto w usta, wybijając mi dwa zęby. Upadłem w błoto. [...] Żołnierze popędzili nas dalej. [...] Szliśmy po leżących na drodze zabitych i rannych, aż doszliśmy do punktu zbiorczego, gdzie schodzili się ludzie z całego miasta.
O świcie, kiedy zebrało się około 4 tysięcy osób, rozkazano nam ustawić się w szeregi. Niemcy ustawili się po bokach ulicy, tworząc wąski szpaler. Zaczęła się gonitwa. Z kijami i żelastwem w rękach rozdzielano ciosy na prawo i lewo. Gnano nas w kierunku stojących w szeregu Niemców. Tam znowu — jak przez ogień. Bili pałkami, nahajkami, kolbami rewolwerów. Ściągnięto ze mnie palto i czapkę. [...] Innym ściągano kalosze razem z butami i kazano dalej biec boso, na wpół nago. [...] Na miejscu zostawały trupy lub ciężko ranni. Nie zwracano uwagi na to, czy ktoś leży na drodze w kałużach błota zmieszanego z krwią: martwy, ranny, ubrany czy nagi lub bosy. Łzy lały się razem z padającym deszczem i krwią, która ciekła z głów, oczu, nosów i ciał.
[...] Zaczęto nas gonić do samochodów. Kto nie wchodził wystarczająco szybko, był tak bity, że zostawał na miejscu. Bicie, potężne walenie, nie ustawało przez całą drogę do samochodu i na samochodzie. Wszyscy byli jak dzicy, oszaleli — gonitwa, dzika jazda, jeden samochód prawie najeżdżał na drugi. [...]
Tak oto zostaliśmy wypędzeni z Płocka, 21 lutego 1941, w ciągu jednego dnia. Tego samego dnia przyjechaliśmy do obozu karnego dla aresztowanych w Działdowie.
Płock–Działdowo, 21 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Nocą i dniem, koleją, wozami, autobusami jadą do nas Żydzi z miast i wsi polskich. Za nimi dom, wysiłkiem i trudem lat całych pracy zbudowany, przed nimi głód, nędza i bezrobocie. U progu nowego życia — kwarantanna. Duże sale dawnej szkoły szare są od brudu, kurzu i wyziewów ludzkich. Utrudzeni drogą, głodni, przybywają na miejsce, gdzie otrzymują kubek kawy i chleb — o ile jest. Tu ujawnia się nasza wspólna niedola. Nędza jest tym straszniejsza, że ci ludzie często mają jeszcze na chleb, ale nie mogą go kupić, bo nie ma gdzie. Kwarantanna znajduje się w dzielnicy aryjskiej, gdzie sprzedawanie Żydom jest zabronione. Patronat zaś nie ma pieniędzy na kupno chleba w potrzebnej ilości. [...]
Do kwarantanny kierowani są ci, którzy przyjeżdżają etapem, czyli najnieszczęśliwsi, którzy albo nie zdążyli w porę wyjechać, albo nie mieli pieniędzy na samodzielny wyjazd. Nędza! Majątku całego kilkadziesiąt lub kilkanaście złotych. [...] Do żydowskiej Warszawy ściągają legiony żebraków, bo jeżeli nimi jeszcze nie są w tej chwili, będą za tydzień. [...]
W ogromnej masie ludzkiej człowiek pojedynczy się zatraca. Ludzie są stłoczeni — nie można odróżnić twarzy. [...]
23 lutego 1941
Tej nocy odbyłam swój pierwszy dyżur. Napływ uchodźców był tak wielki, że nie tylko sala, ale i korytarz były zajęte. Ruch. Zamieszanie. Miejsca mało. [...] Do naszej kancelarii wpada lekarka z informacją, że jedna z przyjezdnych dopiero co kobiet zaczyna rodzić i natychmiast trzeba ją przenieść do szpitala. Inna kobieta przybyła z ośmiodniowym dzieckiem.
Całą noc dzielimy kawę. Ludzie chłoną ją w siebie, jakby chcieli nią zalać całą pożogę wojny, która ich ogarnęła. Przed łaźnią kolejki. Ciągną się wzdłuż schodów i korytarzy. Ludzie cisną się jeden za drugim. [...] Naprzeciw nas, przy okienku, stoją kobiety i czekają na kąpiel. Zniecierpliwione długim czekaniem płaczą. Wskazują na małe dzieci, pytają zrozpaczone: „Ludzie, czego od nas chcecie?”. [...] Nie odpowiadamy. Cóż zresztą mamy odpowiedzieć...
Pracujemy od południa poprzedniego dnia, a tu już świt niedługo, jesteśmy już zmęczeni, obojętni.
Warszawa, ok. 23 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Piszę ten list dwa dni po przybyciu z drogi. Znajduję się w Żarkach, powiat Radomsko, 40 kilometrów od Częstochowy. Jestem tu z matką. Bez dachu nad głową, bez odzieży i bez pieniędzy. Proszę pójść do płocczan, aby natychmiast nam udzielili jakiejś pomocy, gdyż umieramy z głodu i zimna. Proszę o pomoc!!! Zostaliśmy wysiedleni 20 lutego.
W obozie w Działdowie byliśmy sześć dni. Na miejsce przybyliśmy 28 lutego. Jesteśmy w opłakanym stanie. Konamy. NATYCHMIAST POMOC!
Żarki, k. Częstochowy, 2 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
15 marca
TOZ [Towarzystwo Ochrony Zdrowia] przydzieliło dla naszego punktu lekarkę i siostrę, które po ogólnej wizytacji stwierdziły kilka wypadków tyfusu plamistego, zawszenie, świerzb i ogólne osłabienie powodowane głodem. Zarządzono kąpiel, a dla sal, gdzie wydarzył się dur — kwarantannę. Żadnych medykamentów nie posiadamy. Patronat przystąpił dziś do akcji dożywiania. Przysłał nam po kawałku chleba (7 deko) i kawy (lury) dla każdego uchodźcy, a na obiad dość rzadką zupę. [...]
19 marca
Dziś odwiedziła nasze schronisko delegacja Patronatu. Kilku panów o dość miłej powierzchowności i jedna pani. Do wnętrza sal goście nie wchodzili w obawie zarażenia. Nasi podopieczni zaczęli ich prosić, aby zlitowali się i nie żądali dziesięciogroszówek za chleb. W trakcie tego dialogu odezwała się pani z Patronatu, mówiąc, że nie rozumie, jak można nie mieć 10 groszy. W tym samym czasie na sali piątej umierał człowiek [...]. Nazajutrz lekarka wypisała na karcie zgonu przyczynę: śmierć głodowa.
20 marca
Sala o trzech oknach, 70 osób, pryczy 25. Ciżba brudnych, zawszonych, głodujących leży na tych narach, nie rozbierając się, już cztery tygodnie. Wchodząc na salę nie widzi się ludzi, lecz kłębowisko szmat. [...] Dziś nie było chleba z powodu niezainkasowania dziesięciogroszówek.
Warszawa, 15–20 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
24 marca
Dziś znowu nie było chleba. Zawszenie jest okropne. Przewidujemy znowu kąpiel, ale to nie zmieni stanu rzeczy, gdyż nie ma bielizny, pościeli, odzieży, mydła i ciepłej wody. Przybyło do nas pięcioro niedorozwiniętych dzieci i czterech starców. Poziom umysłowy kalek nie pozwala na ustalenie personaliów. Ulokowaliśmy ich w separatce. Potrzeby fizjologiczne załatwiają na pryczy. Okropny widok. Przyglądając się temu, stwierdzamy, że morderstwo przez litość może być usprawiedliwione. Postanowiliśmy jak najmniej się nimi opiekować, aby mogli jak najprędzej zakończyć swoje nieszczęsne bytowanie. Nie zanosimy kalekom jedzenia. Oddajemy ich porcję strawy zdrowszym dzieciom, zamiast w takim ciężkim okresie podtrzymywać przy życiu nieuleczalnych. [...]
26 marca
Od kilku dni Patronat przysyła dla dzieci mannę. Do przydzielonej nam porcji dolewamy wodę, aby starczyło dla wszystkich dzieci. [...] Jednemu dziecku przypadają trzy łyżki od herbaty. Mleko również otrzymujemy: 3–4 szklanki dla pięćdziesięciorga dzieci w wieku do lat trzech.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dzisiejsze przedstawienie było dla mnie wielkim osobistym przeżyciem. Zaproponowałam, byśmy z okazji Paschy włączyli do programu coś z „Agady”, a że w naszej grupie jestem najlepszą uczennicą na lekcjach hebrajskiego – przypadł mi zaszczyt recytowania plag. Przy bardzo rytmicznym akompaniamencie fortepianu ciskałam dziesięć plag, których każdy Żyd w getcie życzy nazistom. Cała publiczność powtarzała po mnie te słowa i wraz ze mną wyrażał w duchu pragnienie zniszczenia nowych Egipcjan tak szybko, jak to tylko możliwe...
Ale na razie gniew Boga ciężko doświadcza Jego wybrany naród.
Warszawa, 14 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W pierwszy z półświątecznych dni Pesach [15 kwietnia] wybrałem się do Jointu [...]. W obecnych czasach przejść z Twardej na Tłomackie jest nie lada wyczynem. [...] W domu drzwi się nie zamykają — ludzie przychodzą dowiedzieć się, czy jest coś od Jointu na święta. Ameryka przecież wysyła... Więc nie mogłem się powstrzymać i poszedłem. Ale nie tak po prostu: poszedłem. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, przy każdym strażniku zdjąć czapkę i po dokładnej ocenie, czy nie będzie już więcej straży, można iść trochę spokojniej...
Nagle czuję, że mocna ręka chwyta mnie za ramię — zapowiedź okrucieństwa. Zadrżałem, krew zastyga w żyłach, a w uszach dźwięczy jak dzwon: „Komm, komm verfluchter” [Chodź, chodź przeklęty]. Pełna ludzi ulica pustoszeje. Widzę tylko demonicznego żandarma z nahajką w ręku, który prowadzi mnie do samochodu z cegłami. Dopiero teraz orientuję się, że złapano mnie do pracy. Wpychają mnie do samochodu, wpadam na złapanych już wcześniej trzech Żydów. W tej samej chwili przypominam sobie o moim 12-letnim synku, który mi towarzyszył.
Przez szparę w samochodzie widzę, jak płacząc prosi żandarma, który go odpycha. Samochód rusza. Chłopiec próbuje biec za nim, ale szybko pozostaje w tyle — sam w otchłani warszawskich ulic. Jedziemy. Łapią jeszcze kilku Żydów, głównie z brodami. [...] Wywieziono nas z miasta, na placówkę, gdzie pracuje 200 robotników opłacanych przez Gminę. Nasza piątka wcale nie była potrzebna do pracy, tylko do celów sadystycznych — żeby się z nami radośnie zabawić. Dla zachowania pozorów kazano nam pracować przy schronach razem z wynajętymi robotnikami. W porze obiadowej wszyscy robotnicy poszli jeść. Nas w tym czasie ustawiono twarzą do ściany i oświadczono, że zostaniemy rozstrzelani. Dokładnie spisano nasze nazwiska i wiek. [...] Ze wszystkich stron otoczyli nas oficerowie z aparatami fotograficznymi.
Robiliśmy różnego rodzaju ćwiczenia, a każda faza trwała kilka minut i była fotografowana. Kazano nam klękać, padać i tarzać się w błocie, rozebrać się i krzyczeć, że jesteśmy z tego zadowoleni. Bito nas przy tym i kopano; cynicznie się śmiano, depcząc po nas. Następnie przynieśli dwie pary dużych, krawieckich nożyc, którymi kazali nam obcinać sobie nawzajem brody. Jeśli ktoś niedostatecznie szybko i dokładnie wypełniał zadanie, podchodził sadysta i nauczał, w jaki sposób tnie się po uszach i twarzy. Wszystko to było wielokrotnie fotografowane.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
17 kwietnia 1941. W przeddzień świąt [paschalnych] rozegrały się straszne sceny w lokalu organizacji uchodźców. Zebrało się tam 7–8 tysięcy uchodźców, którzy czekali na macę i paczki [z żywnością]. [...] Zgłosili się po paczki ludzie uważani w swoim środowisku za zamożnych, [którzy jeszcze] niedawno pomagali innym. Nie sposób opisać rozpaczy tych, którzy [paczek] nie dostali. [...]
Gmina nie dostarczyła [do obozów pracy] odpowiedniej liczby ludzi. Dlatego też policja żydowska wraz z polską musiały wyłapywać tych, którzy uznani zostali za zdatnych, otrzymali powołania, lecz nie stawili się. Rzecz oczywista, że nie nocowali oni w domu. Łapano nawet ludzi w wieku ponad pięćdziesiąt lat. [...] Była to prawdziwa orgia. Młodsi ludzie ukrywali się na dachach, w piwnicach, w kuchniach ludowych i innych lokalach publicznych.
Dni 19–21 kwietnia pozostaną na zawsze w pamięci ludności żydowskiej w Warszawie. Gmina, wspomagana przez policję żydowską, powróciła do starych, smutnych tradycji łapanek na ludzi. [...] Pierwsza noc była straszna. To właśnie wtedy nadano policji żydowskiej „honorowy” przydomek „gangsterów” [...]. Żydowska i polska policja, zamiast szukać tych, którzy się ukryli [...], otoczyły szereg kamienic i zażądały okupu. [...] Zabierano, rzecz zrozumiała, tylko tych, którzy nie mogli się wykupić, i tych, którzy zostali zwolnieni jako chorzy lub jako jedyni żywiciele rodzin.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Na Nowolipiu działa – pod kierownictwem aktorki, Diany Blumfeld, żony Jonasa Turkowa – mały teatr wystawiający sztuki w języku nowohebrajskim (jidysz), zwany „Azazel”. Na Nowolipkach [Nowy] Teatr Kameralny daje przedstawienia w języku polskim. Od czterech tygodni grają w nim popularną komedię pióra czeskiego dramaturga, Polaczka, pod tytułem: „Doktor Beghorf przyjmuje od drugiej do czwartej”. Gwiazdami tego teatru są: Michał Znicz, Aleksander Borowicz i Władysław Gliczyński.
Wielkie sukcesy odnosi Teatr Femina na Lesznie. Można w nim zobaczyć Aleksandra Minowicza, Helenę Ostrowską, Franciszkę Man, która wygrała międzynarodowy konkurs tańca, Kinelskiego, Pruszycką wraz z jej baletem, Noemi Wentland i wiele innych znakomitości, o których żydowskim pochodzeniu nikt przed wojną nie wiedział. Na repertuar „Feminy” składają się rewie i operetki. Ostatnio wystawiono „Barona Kimmela” i rewię, w której przede wszystkim prezentowano skecze i piosenki o Judenracie. Była to ostra satyra skierowana przeciw „rządowi” i „ministrom” getta.
Warszawa, 20 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Nie ma usprawiedliwienia dla podłych kreatur, które powodowane chęcią zysku stały się funkcjonariuszami przemocy. Nie ma usprawiedliwienia dla panoszącej się na ulicy żydowskiej korupcji, która zrzuca cały ciężar obozów pracy na barki wygłodzonej i wyczerpanej biedoty getta. Obozy pracy, które były i są aktem gwałtu i przemocy ze strony rządzącego faszyzmu, powinny napotkać bierny, lecz zdecydowany opór [...]. Nie ma w naszych szeregach miejsca dla ludzi, którzy bądź z własnej woli, bądź też na wezwanie stawiają się sami do obozu. Wzywamy was do dołożenia wszelkich starań i wysiłków celem ukrycia siebie i towarzyszy przed obozami pracy. Wzywamy was do utrudniania w miarę możliwości funkcjonariuszom bezprawia wykonywania ich niecnych zadań.
Warszawa, 21 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Wywiezienie funkcjonariusza funkcjonariusza Służby Porządkowej do niemieckiego obozu pracy
25 kwietnia 1941 o godzinie 21.30, po wyjściu z siedziby rejonu II Służby Porządkowej, gdzie odbyła się odprawa służby nocnej, zostałem na ulicy Żelaznej, wraz z porządkowymi Rotsztajnem i Fizenfeldem, otoczony przez kilku uzbrojonych funkcjonariuszy Lagerschutzu [straży obozowej], poturbowany gumowymi pałkami, pozbawiony czapki, opaski i numeru służbowego oraz pod groźbą użycia karabinu brutalnie popchnięty do szeregów przechodzącej kolumny obozowiczów. Moje próby wyjaśnienia, że pełnię w tej chwili służbę, że posiadam legitymację podpisaną przez władze niemieckie i że Służba Porządkowa jest wolna od pracy w obozach, dały efekt wręcz odwrotny — spowodowały cały szereg nowych uderzeń gumowymi pałkami po twarzy i plecach. Usiłowałem, przechodząc przez wylot na Chłodnej, zwrócić się do pełniącego tam służbę wartownika niemieckiego, aby spowodować jego interwencję, ale zostałem siłą odepchnięty przez kilku funkcjonariuszy Lagerschutzu [...].
Pognano nas bez czapek, pod gradem uderzeń, aż do Dworca Wschodniego, zmuszając po drodze do dźwigania na barkach odstających obozowiczów, przy czym członkowie Lagerschutzu stale odgrażali się: „My wam pokażemy za wasze skargi przed Niemcami, żywymi was nie wypuścimy! Jak psy zakatrupimy”. [...] Tak zawlekli mnie koleją do Garwolina, stamtąd do odległej o 25 kilometrów Wilgi i posadzili w obozie pracy, bez ekwipunku, bez koców, bez jedzenia, bez możności zawiadomienia o moim losie rodziny.
Warszawa, 25 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś po raz kolejny przyszli do szkoły Niemcy. Ostatnio pojawiają się coraz częściej. Gdy tylko ich szary automobil wjeżdża w naszą ulicę i widzimy przez okno grupę wysiadających oficerów w żółtych mundurach z czerwonymi opaskami i swastykami, w klasie zaczyna się ogromny ruch. Nauczyciele wyciągają z teczek najlepsze prace uczniów. My pospiesznie zakładamy opaski z gwiazdą, które należy nosić także na okryciach i swetrach. Szybko robimy porządek. Boże broń, żeby Niemcy znaleźli na podłodze choćby ścinek papieru.
Wchodzą wyniośli, pewnym krokiem. W sali panuje śmiertelna cisza. Inżynier Goldberg świetnie znający niemiecki wita wizytatorów. Odpowiada na ich pytania i pokazuje najlepsze rysunki. Niemcy nie są zainteresowani ilustracjami ani projektami architektonicznymi, najwięcej uwagi poświęcają rysunkom technicznym, przy których zatrzymują się długo i krytykują każdy szczegół. Przed wyjściem sprawdzają nasze opaski i jeśli trafią na jakąś trochę pogniecioną, krzyczą i grożą, że zamkną szkołę. Gdy tylko szare auto odjedzie, oddychamy z ulgą i wracamy do pracy.
Warszawa, 27 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Po drugiej stronie kolczastych drutów króluje wiosna. Z mojego okna widzę młode dziewczyny z bukiecikami fiołków spacerujące „aryjską” stroną ulicy. Czuję nawet słodki zapach rozwijających się na drzewach pączków. Ale w getcie nie ma ani śladu wiosny. Tutaj promienie słońca pochłaniane są przez ciężkie, szare płyty chodników. Na nielicznych parapetach kiełkują długie i cienkie łodyżki cebuli, raczej żółte niż zielone. Gdzież się podziały moje cudowne wiosenne dni z dawnych lat, wesołe spacery w parku, narcyzy, bzy i magnolie, które wypełniały mój pokój? Dziś nie mamy ani kwiatów, ani w ogóle żadnych zielonych roślin.
To moja druga wiosna w getcie. Na wózkach z warzywami widać tylko brudną rzepę i zeszłoroczną marchew. Obok wozy pełne cuchnących ryb – maleńkich, rozkładających się rybek. Po jeden złoty za funt. Te ryby stanowią teraz najważniejszy produkt żywnościowy w getcie. Jedyny, jaki Niemcy dopuścili do wolnej sprzedaży. Oczywiście, można też dostać mięso, kurczaki i nawet prawdziwego karpia na szabas. Bazar na Lesznie dysponuje wszystkim, czego dusza zapragnie – ale kurczaki kosztują po dwadzieścia złotych za funt. Koszerne mięso i ryby są jeszcze droższe; mogą sobie na to pozwolić tylko ci, którzy mają duże zasoby pieniężne, a takich ludzi zostało już w getcie bardzo niewielu.
Warszawa, 20 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Pojawiły się nowe kawiarnie i drogie magazyny spożywcze, w których wszystko można dostać. Na Siennej i Lesznie widzi się kobiety w eleganckich płaszczach i sukniach modelowanych przez najlepszych krawców. Getto ma nawet swoją własną modę. Większość kobiet nosi długie żakiety bez kołnierzyków i klap, tak zwane „francuskie blezery” i układane spódnice. Kapelusze są przeważnie małe, okrągłe i bardzo wysokie. Szalenie modne są także wysokie buty na korku. Najmodniejsze kolory to szary i ciemnoczerwony. Jeśli pogoda jest ładna, widuje się piękne suknie z francuskiego jedwabiu w duże kwiaty.
Elegancki świat spotyka się w „Cafe Sztuka”, na Lesznie, w najpopularniejszym miejscu getta. Przy gustownie nakrytych stołach i dźwiękach świetnej orkiestry bawią się zamożne klasy getta. Dokładnie tak samo jak przed wojną: plotkują i omawiają ostatnią modę. Słuchają piosenkarki, Very Gran, która odnosi ogromne sukcesy. Na Lesznie są też inne kawiarnie. W „Cafe pod Fontanną” grywa Władysław Szpilman.
Warszawa, 20 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Lwów, 1 czerwca
21 miesięcy minęło pod władzą Sowietów. [...] Boimy się najwięcej tego, że nas już stąd nigdy nie wypuszczą. Granice Związku Sowieckiego to gorsze niż mur chiński. Odepchnięci od Zachodu, od swego kraju, od kultury burżuazyjnej, demokratycznej, zachodniej, drżymy, że już nigdy nie powrócimy do swoich, do domu, do kultury europejskiej. Ta obawa dożywotniego pobytu w raju bolszewickim najbardziej nas przytłacza. Z lekkomyślnością bardziej niż karygodną, bo mieliśmy już smutne doświadczenie, nie myślimy o możliwości wojny na tym terenie, prowadzimy strusią politykę „niech na całym świecie wojna”... Cieszymy się z bezpieczeństwa, jakie rzekomo daje pakt niemiecko-sowiecki, wzdrygamy się na myśl o bombach niemieckich i o tym wszystkim, co one ze sobą przyniosą, a co już raz przeżyliśmy, i udajemy przed sobą, że wierzymy w pokój, bo tak sobie życzymy. [...]
12 czerwca
[Polacy] z coraz większą nienawiścią odnoszą się do bolszewików i coraz nieufniej przyjmują oferty przyjaźni, choć wiedzą, że w razie konfliktu z Niemcami — Rosja pomoże w wyzwoleniu Polski. Tylko Żydzi nie wahają się, bez względu na swój uczuciowy czy rozumowy stosunek do Związku, choć ucierpieli, choć ich majątki skonfiskowano, ich rodziny wywieziono, mimo to liczą jedynie na Rosję, bo wszystko jest lepsze od Niemców. [...]
20 czerwca
Obawiamy się wojny [...]. Rozsądniejsi zaczynają już myśleć o czynieniu zakupów, a są nawet tacy, którzy marzą o tym, aby ich wywieźć na Sybir czy do Kazachstanu. Ludzie kupują sobie putiowki (karty podróży i pobytu w uzdrowiskach) na Krym i Kaukaz, byle dalej na wschód. Są i tacy, którzy wnoszą podania do swych urzędów z prośbą o przeniesienie ich na skromniejsze nawet stanowisko, ale do Charkowa, Donbasu i dalej. Niektórzy żałują, że ukrywali się rok temu przed NKWD, które szukało ich, aby wywieźć.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Szpital „Czyste” właściwie przestał być szpitalem. Nie jest on nawet przytułkiem, albowiem człowiek chory — poza pozbawioną środków pomocą lekarską — nie znajduje tu dosłownie nic. Żywienie chorych w szpitalu jest zupełną fikcją. Porcje jedzenia, dające razem około 700 kalorii dziennie, nie są w stanie, w minimalnym choćby zakresie, podtrzymać organizmu. Toteż chory, który na swe nieszczęście musi przebywać w szpitalu dłużej, a nie ma środków na żywienie się na koszt własny, dostaje w szpitalu (!) obrzęków głodowych i szybko umiera z głodu — niezwykły postęp leczenia głodowego! [...]
Drugą fikcją w naszym szpitalu stała się czystość. Chorzy leżą bardzo często bez bielizny, a szycie nowej, z zakupionego po długich tarapatach płótna, jest kolosalnie utrudnione z powodu braku funduszy... na nici. Brak również dostatecznej ilości materacy. Sienników wprawdzie szpital trochę posiada, lecz nie można do nich dostać słomy — sprawa rozbija się znów o brak gotówki. Skutek: w jednym łóżku leży po dwóch chorych — i to na oddziałach zakaźnych.
Szpital posiada o wiele za mało łóżek. Epidemia wciąż trwa. Przypadków chirurgicznych jest dużo. [Ale] [...] szpital nasz nie jest obecnie szpitalem i dłużej w takich warunkach egzystować nie może!
Warszawa, 4 czerwca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W getcie pojawił się nowy środek transportu: przez okno naszej szkoły zobaczyłam dziś po raz pierwszy tramwaj konny. Jeden z naszych nauczycieli, starszy już mężczyzna, zauważył żartobliwie, że najwyraźniej robi się coraz młodszy, bo nagle wracają dni jego dzieciństwa, kiedy to w Warszawie były tylko konne tramwaje. [...]
Omnibusy 1941 roku zwane są kohn-hellerkami od nazwisk założycieli spółki transportowej. Są to drewniane wagony, wyglądają jak zwykłe tramwaje: górna część pomalowana jest na żółto, dolna na niebiesko, a w środku znajduje się biała gwiazda Dawida z napisem TKO (Towarzystwo Konnych Omnibusów). Pojazd taki porusza się na wysokich kołach i sprawia wrażenie gigantycznej żółto-niebieskiej opaski na rękę. Woźnica i konduktor noszą specjalne, ciemne mundury. Bilet kosztuje dwadzieścia groszy. Często woźnica zatrzymuje omnibus w środku trasy, żeby „zatankować”, to znaczy napoić dwie wychudzone i zmordowane szkapiny, które ledwo ciągną zatłoczony wóz.
Omnibusy należą do prywatnego przedsiębiorstwa; oprócz Kohna i Hellera jest jeszcze pewna liczba udziałowców z mniejszymi wkładami, ale mówi się, że głównymi wspólnikami są panowie z gestapo, którzy dostali zezwolenie na to przedsięwzięcie.
Warszawa, 5 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś znalazłam nielegalną ulotkę między stronami „Gazety Żydowskiej” – oficjalnego pisma getta. Podejrzewam, że wetknął ją tam sam listonosz.
Ulotka jest powielona na eleganckim, różowym papierze listowym; zawiera wiadomości podawane przez British Broadcasting Corporation (BBC) i ostrzeżenie, by nie pozwalać się wprzęgać do pracy dla Niemców.
Wiadomości wojenne zawarte w tej nielegalnej ulotce różniły się bardzo od publikowanych w „Gazecie Żydowskiej”, która przecież jest drukowana w Krakowie za zezwoleniem gubernatora Franka! Ale czytelnicy legalnej gazety i tak ignorują pierwszą stronę – interesuje ich środek ze względu na doniesienia z różnych wydzielonych dzielnic żydowskich w Generalnej Guberni. Tak więc „Gazeta Żydowska” stanowi jedyny legalny środek przekazu informacji między gettami. Z notek nadsyłanych przez Rady Żydowskie czy Rady Starszych różnych gmin można zebrać bardzo ważne informacje dotyczące warunków życia, liczby uchodźców w różnych miastach, sytuacji rozmaitych organizacji pomocy, szpitali itp.
Jedną z najpopularniejszych rubryk jest „Skrzynka pocztowa”, w której znajdują się odpowiedzi na pytania, co jest dozwolone, a co zakazane. Zazwyczaj odpowiedź brzmi: „zakazane”, ale czytelnicy i tak wciąż zadają te same pytania. [...]
„Gazeta Żydowska” ma swoje biuro w Warszawie, na ulicy Elektoralnej. Jest bardzo popularna, a każdy jej egzemplarz czytany jest przez setki osób, bo Niemcy pozwalają jedynie na ograniczony nakład. Jest to jedyna legalna gazeta dla trzech milionów polskich Żydów, którzy przekazują ją sobie z rąk do rąk.
Jeszcze większe jest zainteresowanie nielegalną prasą, która publikowana jest nieregularnie, ale za to stanowi jedyne źródło rzetelnej informacji o wydarzeniach politycznych i przebiegu wojny. Od czasu do czasu ojciec przynosi do domu taką gazetkę. Zanim pozwoli sobie na przekazanie jej nam, zamyka drzwi na zasuwę. Zobowiązał się do przekazywania gazety innej osobie, której nazwiska nie chce zdradzić. A więc ulotki krążą od domu do domu.
Warszawa, 10 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto staje się coraz bardziej zatłoczone; stale napływają nowi uchodźcy. Są to Żydzi z prowincji, których obrabowano z wszystkiego, co posiadali. Scena ich przybycia zawsze wygląda tak samo: strażnik przy bramie sprawdza personalia uchodźcy, a gdy stwierdzi, że ten jest Żydem, popycha go kolbą karabinu na znak, że wolno mu wejść do naszego raju...
Ludzie ci są obdarci, bosi i mają tragiczne oczy głodnych. W większości to kobiety i dzieci. Przechodzą pod opiekę Gminy, która umieszcza ich w tzw. domach. Tam wcześniej czy później umierają.
Odwiedziłam taki dom uchodźców. Jest to zdewastowany budynek. Ściany działowe wyburzono, by utworzyć wielkie sale; nie ma wygód, kanalizacja zniszczona. Pod ścianami prycze z desek nakryte szmatami. Tu i ówdzie leży brudna, czerwona pierzyna. Widziałam półnagie, brudne dzieci leżące apatycznie na podłodze. W kącie siedziała śliczna cztero czy pięcioletnia dziewczynka, płakała. Nie mogłam się powstrzymać, by nie pogłaskać jej zwichrzonych, jasnych włosów. Dziecko spojrzało na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma i powiedziało: „Jestem głodna”.
Opanowało mnie uczucie głębokiego wstydu. Jadłam tego dnia, ale nie miałam przy sobie ani kawałka chleba, żeby dać temu dziecku. Nie śmiałam spojrzeć jej w oczy: odeszłam.
Warszawa, 12 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
22 czerwca
Grom z jasnego nieba. [...] Żydzi są przerażeni. Nikt nie chce widzieć Niemców na oczy, ale wszyscy są przekonani, że wkroczenie ich to już nie kwestia dnia, lecz godzin. Uchodźcy nie mają tu swoich rzeczy, więc prędzej decydują się na ucieczkę, choć mało kto wierzy w skuteczność, mając już praktykę, że Niemcy wszędzie potrafią doścignąć. [...]
28 czerwca
Od nocy do wieczora przebywamy w schronach. Bombami nie przejmujemy się wcale, ale smutni jesteśmy i bezradni, przybici i zrezygnowani. Już dawno stwierdziłem, że wszystko trzeba w życiu przeżyć. Że Niemców nie można uniknąć. Tak, poznamy dolę żydowską u Hitlera. Trzeba na najgorsze być przygotowanym i ze stoicyzmem przyjąć wszystko, co nas spotka.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Piszę te słowa w schronie naszego domu. Mam nocny dyżur jako członek ochrony przeciwlotniczej. Rosjanie bombardują coraz częściej. Nasz dom stoi w niebezpiecznym punkcie – blisko głównej stacji kolejowej. Jest jedenasta. Siedzę przy małej, karbidowej lampce. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych między Rosją a Niemcami mogę pisać. Szok był ogromny. Wojna między Niemcami i Rosją! Któż mógł mieć nadzieję, że to nastąpi tak szybko!
[...]
Godzina policyjna w getcie zaczyna się teraz o siódmej, a nie o dziewiątej; za nieprzestrzeganie obowiązku zaciemnienia grozi kara śmierci. Ale to nic nowego. Syreny wyją dość często. Oślepiające światła rakiet rzucanych nad Warszawą przez radzieckich lotników robią ogromne wrażenie. Pomagają Czerwonym Wojskom Lotniczym bombardować precyzyjnie obiekty wojskowe i lotniska dookoła Warszawy. [...]
Prasa podziemna ukazuje się teraz częściej i spełnia ważną funkcję. Małe bibułki przynoszą nam powiew nadziei i podtrzymują moralnie.
Zdaje się, że właśnie jest alarm; tak, długi gwizd syreny. Muszę biec obudzić komendanta.
Warszawa, 26 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
30 czerwca Niemcy wkroczyli do Lwowa. [...] Przed sklepami spożywczymi olbrzymie kolejki. Dochodzi do coraz częstszych niesnasek, Żydów wypychają, obrzucają ich najgorszymi epitetami. Atmosferę pogromową wzmagają opowiadania o okrucieństwach bolszewickich. [...]
Niemcy wykorzystali to. Rozdmuchali tę sprawę do potwornych rozmiarów. Kazali rozkopać groby w więzieniach. Olbrzymie tłumy ciągnęły tam, jak na pielgrzymkę. „Męczennicy narodu zakatowani przez katów żydowskich z NKWD.” [...]
Po ulicach grasowały bandy, napadały na Żydów, których bito w okrutny sposób. Z mieszkań powyciągano mężczyzn Żydów do uprzątnięcia trupów. Tłumy zgromadzone przy więzieniach, uzbrojone w laski, żelazne drągi, tworzyły szpalery, którymi przechodzili Żydzi. Bito ich, czym popadło. A gdy wreszcie skopani, ociekający krwią dotarli do „miejsca pracy”, musieli wygrzebywać trupy i układać je w grobach. Przy tej okazji podlegali najbardziej wyrafinowanym torturom. [...] Część skatowanych Żydów wróciła do domów, ale znaczna część już nie.
Lwów, 30 czerwca–3 lipca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Droga Pani,
[...] Jest jedno słowo niezbyt literackie, którym określam dokładnie mój obecny stan: skapcaniałam zupełnie. Po francusku to się nazywa „dégringolade”. Uczę się jeszcze tego pięknego języka, bo mój profesor nie przyjął „dymisji” i przychodzi dalej wytrwale, chociaż bezinteresownie. To mi daje trochę odprężenia i pomaga utrzymać mózg w mniej więcej elastycznym stanie. [...] Moje obecne zajęcie, o które Pani pytała, zajmuje mi kilka godzin dziennie. Wędruję po różnych mieszkaniach, na różnych piętrach, z ciężką teczką. Muszę mieć na to dużo sił fizycznych i cierpliwość anioła. Nie wiem sama, skąd bierze się we mnie jedno i drugie, ale się bierze i „interes” rozwija się pomyślnie. Mnie natomiast ubywa na wadze, czyli jesteśmy do siebie w stosunku odwrotnie proporcjonalnym. Niektórzy zresztą mówią, że świetnie wyglądam i też mają swoją rację. Odżywiam się prawie wystarczająco, a więc w porównaniu z innymi świetnie i na pewno lepiej niż Pani, o czym często myślę i bardzo się martwię. U nas tu wiele osób korzysta z zup „ludowych” za 70 groszy, mnie też udało się je otrzymać, więc to bardzo odciąża mój budżet.
Sporo czasu zajmuje mi dom, chociaż prowadzę się ostatnio jako gospodyni dość swobodnie, bo po prostu nie mam sił, a froterowanie podłogi ponad siłę uważam za przesadę. Czytam teraz bardzo mało i tylko po francusku. Do polskich książek nie mam zupełnie pliwości, a tamte traktuję trochę jak zadaną lekcję, więc mi jakoś idzie. Czytam zresztą tylko „starych mistrzów”, Balzaka, Moliera itp. i strasznie się w tym rozsmakowałam. Zdaje się, że do tego też trzeba mieć pewne przygotowanie życiowe i pewną dojrzałość, bo nie wyobrażam sobie, żebym dwa lata temu umiała tak ocenić wielkość Moliera jak teraz; na pewno bym powiedziała, że jest nudny.
I jeszcze robię jedną rzecz, do której przyznaję się mało komu — studiuję ciągle historię sztuki pod kierunkiem mojego przyjaciela, speca od tych spraw. Jestem już we Francji w XV wieku i przechodzę teraz prymitywy. Staram się nie przerywać, bo to jest poza francuskim jedyny kontakt z nauką, jaki zachowałam. [...]
Teraz już chyba skończę, bo dosyć się naględziłam. Tęsknię za Pani tapczanem z poduszkami, po którym Wituś baraszkował i nie chce mi się wierzyć, że już nigdy nie będę w tym mieszkaniu. [...] To, co my przeżywamy choćby najciężej, nie ma przecież i tak znaczenia wobec Historii, która chodzi teraz po ulicach. Jest nam źle, jesteśmy zmęczone. Wituś nie ma masła, my mamy za mało zupy. Ale teraz prawie wszyscy dorośli i prawie wszystkie dzieci w całej Europie jedzą za mało.
Tylko czy to pokolenie Witusiów uwierzy nam kiedyś, żeśmy przeżyli takie straszne rzeczy? Przy okazji proszę Panią o dużo powiedzonek małego, bo bardzo ich łaknę i mają duże powodzenie. Jak funkcjonuje fabryka obuwia? Czy jest Pani bardzo zmęczona? Czy zarobki się poprawiły? Chciałabym dowiedzieć się wszystkiego osobiście.
Całuję Panią bardzo mocno i malutkiego też z całych sił. Błagam o listy!
Warszawa, 9 lipca
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Szaleje tyfus. Wczoraj liczba zmarłych na tę chorobę przekroczyła dwieście osób. Doktorzy po prostu załamują ręce z rozpaczy. Nie ma lekarstw, a wszystkie szpitale są przepełnione. Wciąż dostawia się nowe łóżka w salach i na korytarzach, ale to nie rozwiązuje problemu; liczba ofiar wzrasta z dnia na dzień.
Szpital na rogu Leszna i Rymarskiej wywiesił w oknie izby przyjęć napis: „Nie ma miejsc”. Szpital dziecięcy Bersona na Siennej pełen jest dzieci w różnym wieku – wszystkie chore na tyfus. Całkowicie zamknął podwoje szpital na rogu Leszna i Żelaznej – nie ma tam miejsca dla ani jednego pacjenta więcej. [...]
Epidemia przybrała szczególnie ostrą formę w regionie Gęsiej, Nalewek, Nowolipek i Nowolipia. W „małym” getcie sytuacja jest trochę lepsza, bowiem jest to okolica zamieszkana przez zamożnych ludzi, którzy mogą pozwolić sobie na prywatną opiekę medyczną.
Warszawa, 29 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W noc Rosz Haszana Niemcy zebrali przedstawicieli Gminy z inżynierem Czerniakowem na czele i oświadczyli, że żądają natychmiast pięciu tysięcy mężczyzn do obozów pracy. Gmina odmówiła wykonania tego rozkazu. Wtedy Niemcy wpadli do getta i urządzili prawdziwy pogrom. Polowanie na ludzi trwało cały wczorajszy dzień i dziś rano, ze wszystkich stron słychać było strzały.
Akurat byłam na ulicy, gdy zaczęło się polowanie. Udało mi się wpaść do bramy pełnej ludzi, którzy stali tam już od dwóch godzin. Kwadrans po ósmej, zdając sobie sprawę, że droga z Leszna na Sienną zajmie mi pół godziny, zdecydowałam ruszyć do domu, aby zdążyć przed godziną policyjną.
Na rogu Leszna i Żelaznej ogromna masa ludzi stała w wojskowych szeregach przed biurem pracy. Większość z nich stanowili młodzi mężczyźni w wieku od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat. Żydowscy policjanci zmuszeni byli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Ci młodzi mężczyźni stali z opuszczonymi głowami, jak gotowi na rzeź. Tysiące mężczyzn, którzy zostali wysłani do obozów pracy, po prostu zniknęło bez śladu.
Warszawa, 23 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Epidemia zbiera ogromne żniwo. Ostatnio śmiertelność osiągnęła pięćset ofiar dziennie. Mieszkanie każdego, kto zachorował na tyfus, jest dezynfekowane. Mieszkania bądź pokoje zmarłych na tyfus są praktycznie zalewane środkami odkażającymi. Wydział zdrowia Gminy robi wszystko, co w jego mocy, by walczyć z epidemią, ale brak lekarstw i miejsc w szpitalach pozostaje nadal głównym powodem wysokiej śmiertelności, a naziści coraz bardziej utrudniają organizowanie medycznej pomocy. Istnieje szeroko rozpowszechnione mniemanie, że hitlerowcy celowo zarazili getto bakcylem tyfusu, aby sprawdzić metody wojny bakteriologicznej, jaką mają zamiar zastosować przeciw Anglii i Rosji. […]
Jednakże bakcyl nie uznaje praw rasowych czy granic getta. Zanotowano kilka tragicznych przypadków tyfusu także po „aryjskiej” stronie, zarażeniu uległo również kilku hitlerowskich strażników. Ale nawet ten fakt jest wykorzystywany przez nazistowską propagandę antyżydowską – teraz Niemcy twierdzą, że Żydzi rozsiewają choroby zakaźne.
Warszawa, 25 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś miałam dyżur na wystawie prac naszej szkoły. Największym powodzeniem cieszą się tzw. martwe natury. Widzowie „ucztują” oczyma patrząc na jabłka, marchewki i inne pożywienie namalowane tak realistycznie. […] Wystawa ma duże powodzenie, obejrzało ją już kilkaset osób.
[…]
Wielu zwiedzających odwiedza salę poświęconą projektom architektonicznym. Projekty te są nieco skomplikowane dla przeciętnego widza. To plany nowoczesnych bloków mieszkalnych i rysunki przedstawiające powojenne domki jednorodzinne otoczone ogrodami; domki te mają dużo okien. Wyglądają niemal jak szklane domy, o których marzył Stefan Żeromski. Ludzie odwiedzający wystawę z dumą patrzą na projekty domów dla żydowskiej ludności w wolnej przyszłej Polsce, która zlikwiduje zatłoczone domy na Krochmalnej i Smoczej, gdzie mieszczą się najciemniejsze piwnice w całym getcie. Ale kiedy nadejdzie ten czas? I ilu z nas dożyje, by móc to zobaczyć?
[…]
Ludzie opuszczają wystawę pełni wrażeń i jeszcze na ulicy kontynuują dyskusje o obrazach i projektach przez dłuższy czas. Nie mogą oni uwierzyć, że takie prace mogły zostać wykonane w murach getta, szczególnie w obecnych warunkach stałych łapanek, głodu, epidemii i terroru. A jednak to fakt! Nasza młodzież dała namacalny dowód naszej siły ducha, mocy oporu, odwagi i wiary w nowy, lepszy świat.
Warszawa, 28 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Sienna wygląda przerażająco. Cała okolica, która jeszcze kilka dni temu tętniła życiem, jest teraz pusta. Przez środek ulicy przeciągnięto zasieki z kolczastego drutu. Od czasu do czasu pojawia się jakiś uzbrojony hitlerowski żandarm lub też polski bądź żydowski policjant. Wszędzie okna są pozamykane, a otwory zaklejone papierem: żydowska kompania sanitarna dokładnie zdezynfekowała domy przed przekazaniem ich do użytku „aryjskiej” ludności polskiej.
Na niektórych balkonach wciąż jeszcze stoją skrzynki z na pół zwiędłymi roślinami.
Warszawa, 6 października
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
[14 października 1941] dowiedzieliśmy się, że tego dnia wyprowadzili 3 tysiące Żydów z drugiego, mniejszego getta i zastrzelili w Ponarach. Pogłoski, że wymordują dwie trzecie Żydów z pierwszego getta, nasilały się z minuty na minutę. Wszystkich ogarnął strach i przerażenie. Wszyscy, którzy mieli pieniądze lub wartościowe przedmioty, przekupywali Niemców oraz Litwinów i w niemieckich autach uciekali do Warszawy, Białegostoku, Lidy i Grodna.
Nie miałam pieniędzy. [...] Postanowiłam się ratować. Trzeba było ryzykować, bo wszystko by przepadło. Razem z przyjaciółką nałożyłyśmy na głowy chustki, jak sziksy [dziewczyny nie-Żydówki], wzięłyśmy koszyki do rąk, dołączyłyśmy do grupy robotników i szczęśliwie przeszłyśmy przez wachę; nie zabrałyśmy ze sobą żadnych dokumentów. Kiedy byłyśmy poza gettem, zdjęłyśmy znaki hańby [opaski z gwiazdą Dawida], które miałyśmy przykryte chustkami.
19 października 1941 opuściłyśmy Wilno. Przyszłyśmy na ,,cmentarz żydowski” w Ponarach. Dzień był bardzo deszczowy. Zatrzymało się przy nas auto z Niemcami i Litwinami; zaprosili nas jako Polki do samochodu. W czasie podróży bez przerwy mówili o Żydach, że trzeba ich wszystkich wymordować. Udawałyśmy, że nic nie rozumiemy, rozmawiałyśmy między sobą po polsku. Niemcy kilkakrotnie próbowali wejść z nami w rozmowę, ale wzruszałyśmy ramionami i udawałyśmy, że nie rozumiemy słowa po niemiecku. Jeden Litwin próbował nawet zagadywać i dowcipkował, że jesteśmy Żydówkami, ale tak go wyśmiałyśmy, iż on też dał się przekonać, że jesteśmy Polkami od pokoleń.
Po 20 kilometrach jazdy wysiadłyśmy z auta. Stał tam akurat inny samochód, przy którym majstrował jakiś cywil. [...] Zaproponował, że nas podwiezie 5 kilometrów. [...] W czasie jazdy powiedział, że zaprosił nas, bo poznał, że jesteśmy Żydówkami. Bał się, by Litwin, z którym rozmawiałyśmy wysiadając z auta, nie rozpoznał w nas Żydówek, bo wtedy byłybyśmy stracone. „Ten Litwin — powiedział — ma tysiące Żydów na sumieniu, których rozstrzelał z Niemcami i innymi Litwinami w Ponarach.”
W czasie opowiadania bardzo się rozpłakał. „Litwini i Niemcy — mówił dalej — przed rozstrzelaniem rozbierają Żydów do naga, bo szkoda im niszczyć ubrań — później je zabierają. Wszyscy sąsiedzi z okolic Ponar nie mogą już wytrzymać i patrzeć na ten nieludzki mord.” Znowu się rozpłakał. Uspokoiwszy się, dał nam wiele wskazówek, jak mamy zachowywać się na drodze.
[...] Weszłyśmy do pierwszej chaty, szukając noclegu. Chłop — bardzo przyjazny — pozwolił nam zanocować i dał nam jeść. Stwierdził, że jesteśmy Żydówkami. Bardzo się dziwił, w jaki sposób dotarłyśmy z Wilna aż tutaj, w jaki sposób zostałyśmy przy życiu. [...] Opowiedział, że w Ejszyszkach Litwini wyprowadzili wszystkich Żydów — mężczyzn, kobiety i dzieci — na cmentarz żydowski, rozebrali do naga i zastrzelili. Opowiadając z detalami o tych wydarzeniach, bardzo się rozpłakał. Żałował zwłaszcza rabina.
Wileńszczyzna, 14–19 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
§4 b)
(1) Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim żydom [sic!] świadomie dają kryjówkę.
(2) Podżegacze i pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany. W lżejszych wypadkach można orzec ciężkie więzienie lub więzienie.
(3) Zawyrokowanie następuje przez Sądy Specjalne.
Warszawa, 15 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Droga, kochana Pani!
[...]
Każde pokolenie, każde społeczeństwo ma jakiś swój udział do odcierpienia i nie wiem, czemu mam się uważać za specjalnie pokrzywdzoną, że „odrabiam” tę wojnę jako mieszkanka getta w Warszawie. Tak mi wypadło w udziale i z tego punktu obserwacyjnego przyszło mi przyglądać się życiu. Nic w tym nie ma poza tym.
Tyle jeżeli chodzi o filozoficzne podejście do zagadnień życia w getcie. Zdaje się, że moja filozofia zmienia się w każdym liście, ale to nie szkodzi. Pani jest jedyną osobą, do której pisuję i lubię pisać, a listy moje mają przecież wartość archiwalną. W każdym razie to bardzo ciekawa pozycja: przeobrażenia kobiety z rezerwatu szczątkowego plemienia Semitów w Europie Środkowej. Jeżeli wojna będzie trzydziestoletnia, jak już kiedyś w Niemczech było, to pozostaną z tego wymierającego plemienia dwa–trzy żywe eksponaty, które będzie można oglądać za specjalną opłatą.
Wróćmy jednak do spraw dzisiejszych: pracuję nieskończoną ilość godzin na dobę, poznaję coraz to nowych ludzi, staję się coraz samodzielniejsza i coraz pewniejsza siebie. Rano, do pierwszej, jestem „panią z czytelni”, bo przychodzą do mnie, od pierwszej do dziewiątej wieczorem jestem „panienką z czytelni”, bo biegam po mieście, wieczorem jestem buchalterką, introligatorką, właścicielką przedsiębiorstwa, a w nocy czasami znów jestem uczennicą. Nie mam czasu o niczym myśleć i o nic się martwić.
Żadne sprawy o znaczeniu ogólnym nie docierają do mnie zupełnie, jestem oddzielona od świata nie tylko murami getta, ale całym porządkiem swego obecnego życia. Krakowskie Przedmieście jest równie daleko, jak Champs-Élysées czy plac św. Marka. Niedawno przerabiałam renesans polski na zakończenie renesansu ogólnego. Zdawało mi się, że Rynek Starego Miasta jest gdzieś na końcu świata i tylko wspomnienie wąskich, kolorowych kamienic nie daje mi wątpić, że istnieje naprawdę. W ciągu ostatniego miesiąca odbyliśmy z moim „profesorem” kilka podróży do Włoch. Byliśmy w Sienie, Pizie, Bolonii i Wenecji. Wkrótce pojadę do Florencji — i to na dłużej.
Pytała mnie Pani poprzednio, co mam zamiar zrobić po wojnie z tym moim „dorobkiem umysłowym”. Ma się rozumieć, że wykorzystać! To będzie właśnie punkt wyjścia dla moich przyszłych studiów i bardzo się na nie cieszę. Dużo już umiem, a jeszcze więcej „widzę”, a to jest w tej „gałęzi wiedzy” najważniejsze. Umiejętność oceniania samemu pewnych rzeczy ma większe znaczenie niż znajomość historii sztuki. Napisałam przez te dwa lata kilka prac, które mogłyby być magisterskimi, jeżeli chodzi o ich rozmiary. Teraz wzięłam się do tłumaczeń z francuskiego; przetłumaczyłam już książeczkę o prymitywach francuskich, i właśnie jedna znajoma polonistka zrobi mi korektę. Mam zamiar dużo tego robić, żeby w przyszłości stać się „ambasadorem francuskiej literatury naukowej z dziedziny estetyki” niczym Boy-Żeleński. No i uczę się dalej francuskiego. Tyle chwalenia się. [...]
Warszawa, 20 października
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Żyjemy w więzieniu. Przyglądając się opuchniętym, na wpół nagim postaciom, leżącym pokotem na ulicach, doznajemy uczucia, że zostaliśmy zepchnięci do poziomu zwierząt, podludzi, bezdomnych i zaniedbanych. Wychudłe, podobne do trupich czaszek twarze żydowskie, widok gasnących na naszych oczach dzieci — przywodzą na myśl obrazy głodu w Indiach czy leprozoria trędowatych. A jednak rzeczywistość getta przerasta naszą wyobraźnię i tylko jedno mogłoby nas jeszcze przerazić — masowe ludobójstwo zamiast stopniowego wyniszczania i powolnego wymierania.
I choć lęk zamyka usta, to trzeba jednak przyznać, że nagła i gwałtowna śmierć byłaby, być może, dla ginących z głodu wyzwoleniem, gdyż oszczędziłaby im długotrwałych mąk i straszliwej agonii... A jednak... jesteśmy ludźmi, nie zapomnieliśmy, że jeszcze niedawno, zaledwie przed dwoma laty, byliśmy wolni! O, jakże jesteśmy upokorzeni i nieszczęśliwi!
A jednak... chcemy żyć jak ludzie wolni, chcemy żyć i tworzyć! [...] Pragniemy, żeby te właśnie wieczory literackie, które dziś inaugurujemy, stały się jednym z dowodów naszego instynktu przetrwania, przypominały naszą przeszłość i budziły nadzieję na przyszłość. [...] Młodzieży żydowska! Być może wśród was znajdują się przyszli pisarze, tacy jak Wajsenberg. Starajcie się wytrzymać, aż słońce wzejdzie i oświeci ziemię.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Pierwsze mrozy dały już o sobie znać i ludzie dygocą z zimna. Najstraszniejsze to marznące dzieci, dzieci o bosych nóżkach, gołych kolanach, w postrzępionej odzieży, które stoją milczące i płaczą. Dziś wieczorem słyszałem lament takiego małego, 3- lub 4-letniego szkraba. Z rana prawdopodobnie znajdę jego zmarznięte zwłoki.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Na dworze szaleje zamieć […]. Podczas tych potwornie zimnych dni jedno nazwisko jest na ustach wszystkich: Kramsztyk, człowiek, który zajmuje się dystrybucją opału. Niestety, ilość węgla i drewna, jakie Niemcy przydzielili dla getta, jest tak mała, że ledwie wystarcza na ogrzewanie urzędów takich, jak administracja Gminy, poczta, a także budynków szpitalnych i szkolnych. Tak więc dla ludności prawie nic nie zostaje. Na czarnym rynku węgiel osiąga fantastyczne ceny, a często w ogóle jest nie do dostania.
[…]
Głód przybiera coraz potworniejszą postać. Ceny jedzenia ciągle rosną. Teraz funt czarnego chleba kosztuje już cztery złote, a białego sześć złotych. Masło – czterdzieści złotych za funt; ta sama ilość cukru od siedmiu do ośmiu.
Warszawa, 22 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Droga Pani Stefanio!
[...]
godz. 23.15
Kończę wieczorem w domu. Lampa karbidowa nie tylko nie rozjaśnia należycie otoczenia, ale przyczynia się wydatnie do zaciemniania umysłów. Działa przy tym podobno zabójczo na płuca, z czego wniosek, że najbliższą epidemią będzie u nas gruźlica. Kupiłam teraz do Czytelni Czarodziejską górę Manna i chciałam ją przy okazji przeczytać, ale wobec powyższego niebezpieczeństwa rezygnuję z Manna, bo jeszcze zacznę gorączkować.
Zawsze o dziesiątej [wieczorem] mamy już światło, od dzisiaj nie. Widocznie uznano, że wystarczy nam za oświetlenie iskierka nadziei, która migoce w sercu każdego Żyda. Miałam dzisiaj pójść do pani Edzi i nie poszłam, znów nie wiem, co u Pani słychać. Słyszałam, że Pani bardzo się o nas boi. Nie trzeba, ktoś przecież przeżyje, chociaż tyfus to naprawdę nie jest taka zabawna historia [...]. Ale nie wszyscy przecież zaraz umierają. Wśród moich bliskich znajomych i krewnych było 17 wypadków, z czego jeden śmiertelny. Na ogół ludzie wyłażą z tego. Gorszy jest głód, a głód cierpią wszyscy, nie ma na to żadnej rady. Za jakieś 50–100 lat wymyślą i szczepionkę przeciwtyfusową, i jakiś ekstrakt witaminowo-tłuszczowy, który stosowany dożylnie zastąpi jedzenie, a wtedy będzie można bez skrupułów prowadzić wojnę. Na razie trzeba odżywiać się staroświecką metodą, tj. „doustnie”. [...]
Mam tu bogatą ciotkę, która dowiedziała się, że ważę tylko 46 kg i mam obiad za 70 groszy, wobec tego przyjęła służącą i zaczęła prowadzić w domu gospodarstwo, abym mogła przychodzić na obiady. Obiady są przedwojenne. Za parę tygodni się zważę, ale nic nie powiem, jak mi przybędzie, bo jeszcze odprawią służącą. Po co mam ją pozbawiać posady, prawda? Oczekuję wiadomości, listów i różnych szczególików o Małym.
Warszawa, 23 listopada
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Trzy dni temu, 20 listopada 1941, miał miejsce niewiele znaczący epizod. Do punktu na Dzielnej 6 podjechała riksza, a furman zrzucił wyjątkowy ciężar — zwolnioną po tyfusie ze szpitala młodą dziewczynę o wychudzonej, bladej twarzy. Ponieważ punkt na Dzielnej tymczasem przestał istnieć, „ładunek” ułożono na nowo, a furman skręcił w kierunku Gęsiej. Tu „wysypał” dziewczynę na podwórze jak kupę śmieci. W punktach tego podwórza nikt jednak nie chciał jej przyjąć. Chodziła od pryczy do pryczy, prosząc łagodnym głosem: „Ludzie serdeczni, zostałam jedna z całej rodziny, pozwólcie mi się ogrzać, przytulić, trzęsę się z zimna...”. Ale nikt nie chciał jej odstąpić ani części swojej zupy, ani miejsca w łóżku.
Noc zbliżała się z mroźnym wyciem wiatru przez wybite szyby zimnego punktu. W kącie, na podłodze, leżał ludzki kłębek, jęcząc i szczękając zębami. Nagle rozległ się śpiew: „Rozstaniemy się na zawsze, na zawsze...”. Dziewczyna zaczęła tańczyć miękkimi podskokami. Zamilkła, opadła na podłogę z głębokim westchnieniem.
Poranny promień oświetlił jej martwe ciało, ale nie było już jej palta ani butów.
Warszawa, 23 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Niemcy wpuścili do getta duży transport ziemniaków. Początkowo ludzie byli zaskoczeni taką hojnością, ale zdziwienie nie trwało długo. Okazało się, że te ziemniaki były przeznaczone dla hitlerowskich żołnierzy na rosyjskim froncie, ale zmarzły w drodze. Wtedy Niemcy otworzyli swoje nazistowskie serca i wysłali te ziemniaki Żydom do getta.
Teraz długie kolejki stoją przed sklepami spożywczymi. Ludzie próbują kupić po kilka zmarzniętych ziemniaków, bo choć nie można ich ugotować, nadają się świetnie na placki. Dokądkolwiek się pójdzie, zapach smażonych placków kartoflanych drażni nozdrza. Jako tłuszczu używamy czarnego oleju konopnego, który jest tu najtańszy.
Warszawa, 1 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Przystąpienie Ameryki do wojny znów tchnęło nadzieję w setki tysięcy przygnębionych Żydów w getcie. Nazistowskie straże przy bramie mają smutne miny. Niektórzy są mniej okrutni, ale na innych ostatnie wiadomości mają wręcz przeciwny wpływ i stają się jeszcze gorsi niż dotąd. Większość ludzi wierzy, że wojna nie potrwa już teraz długo i że zwycięstwo aliantów jest pewne.
Warszawa, 1 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Żydowska szkoła prowadzona w języku jidysz zwraca się do Was z apelem, aby otoczyć ją murem ochronnym i stworzyć jej możliwość egzystencji. [...] Bez książek, bez przyrządów szkolnych, w pustych ścianach, z głodnymi, bosymi dziećmi — oto jak żydowska szkoła stawia dziś swoje pierwsze kroki. Musimy zorganizować wszystko, co jest niezbędne. To jest nasz obowiązek.
Nasza szkoła nie będzie miała bogatych mecenasów — ale też ich nie potrzebuje. Potrzebuje gorącego serca i pomocnego ramienia. [...] Nie wolno stać z boku i „ja wierzę” obowiązuje. Wszyscy muszą stanąć do pracy, tego wymaga od nas sytuacja. Zwracamy się do Was z propozycją zostania przyjacielem szkoły żydowskiej, aby pomóc jej przetrwać te ciężkie czasy.
Warszawa, 15 grudnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Miniona noc była mieszanką rozrywki i koszmaru. […] Po przedstawieniu moi przyjaciele z ŁZY zaproponowali, byśmy noc sylwestrową spędzili w moim mieszkaniu. […] Zamiast szampana była lemoniada, a zamiast ciastek kanapki ze „śmierdziuchami”. Na stole zapalona mała karbidowa lampka. Syk płomienia zagłuszała rozmowa, ale gaz, jaki się wydzielał, pachniał coraz intensywniej w nie wietrzonym pokoju.
Godziny biegły szybko, ale około północy zauważyłam, że mały płomyk robi się coraz mniejszy, a zapomniałam kupić dodatkowy karbid na tę okazję. Harry „uspokoił” mnie, że pasuje witać Nowy Rok w ciemności.
W tej samej chwili Dolek spojrzał na zegarek i krzyknął: „Północ się zbliża!”. Przez moment była kompletna cisza, Romek podszedł do pianina, gdy dobiegły nas dzwony powoli obwieszczające północ z wieży pobliskiego kościoła.
Nim zegar – któremu towarzyszyliśmy chóralnie – wybił dwunastą, wąski płomień mojej lampy wydłużył się jeszcze bardziej, po czym zgasł z trzaskiem. W tym momencie zegar wybił dwunaste uderzenie. W pokoju było ciemno. Podniosłam story z czarnego papieru i wpuściłam trochę światła. Na dworze jasny śnieg padał na ziemię, a księżyc płynął powoli po zachmurzonym niebie.
W tej połowicznej ciemności zobaczyłam, jak Romek kładzie ręce na klawiaturze. Z ogromnym wysiłkiem zaczął grać „Marsz żałobny” Chopina. Nikt nie powiedział ani słowa.
Warszawa, 1 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Po wyjściu z samochodu policzono nas, ustawiono w rzędzie i ponownie przeliczono. Potem wybrano spośród nas ośmiu (tych, którzy nie potrafili dość energicznie kopać). Ludzie ci, milcząc i z opuszczonymi głowami, wyszli z szeregu.
[...] Cały teren obstawiony był przez żandarmów z karabinami maszynowymi, las naszpikowany patrolami żandarmerii. Żandarmów wzywano do nieustannej czujności. Ósemka wydzielonych pracowała w dole, około 20 kroków od nas. Jeden z nich, 19-letni Mechł Wilczyński z Izbicy, odezwał się do mnie: „Żegnaj, obyście pozostali przy życiu. My umieramy, ale wy spróbujcie wydostać się z tego piekła”. Inni milczeli, dobiegały tylko ich westchnienia.
Po dwóch godzinach przyjechało pierwsze auto z Cyganami. Stwierdzam stanowczo, że egzekucje dokonywane były w samym lesie. Samochód gazowy zwykle zatrzymywał się około 100 metrów przed zbiorowym grobem, ale dwukrotnie zatrzymał się w odległości około 20 metrów od grobu. Jak nam opowiadali „dołowi”, w kabinie szofera znajduje się specjalny aparat z przyciskami, połączony dwiema rurami z wnętrzem samochodu. Kierowca (było ich dwóch, w dwóch samochodach gazowych, zawsze ci sami) naciskał przycisk i wysiadał z kabiny.
Wkrótce potem dobiegały z wnętrza krzyki, rozpaczliwe szlochy i łomotanie w ściany. To trwało około piętnastu minut, po czym kierowca wracał do kabiny, gdzie świecił elektryczną latarką przez szybę do środka, by sprawdzić, czy wszyscy są już martwi, i podjeżdżał samochodem na odległość około 6 metrów od grobu. Po dodatkowych pięciu minutach postoju „Bykowiec” (komendant SS) rozkazywał czterem „dołowym” otworzyć drzwi. Buchał ostry zapach gazu. Odczekawszy znów około pięciu minut, „Bykowiec” wrzasnął: „Ihr Juden, geht tefilin legen” [Żydzi, kłaść tefilin], co oznaczało: wyrzucać zwłoki. Leżały one splątane, w brudzie własnych odchodów, wyglądały jakby dopiero co ułożone do snu, bez bladości policzków, z naturalną barwą skóry. Ciała były jeszcze ciepłe, tak że „dołowi”, jak nam mówili, ogrzewali się przy zwłokach.
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
9 stycznia
Trzeciego dnia robota przebiegała w sposób szczególnie okrutny i ciężki. [...] „Bykowiec” szalał. Podczas roboty udało nam się nieco zbliżyć do ośmiu „dołowych”. [...] Kiedy nie było wiele roboty (w tym momencie ich tak nie popędzano), Gerszon Praszker, stojąc w głębi grobu, wyciągnął modlitewnik, nakrył dłonią odkrytą głowę i odmówił modlitwę. Około jedenastej odezwali się do nas: „Giniemy straszną śmiercią, niechby to było odkupieniem za naszych bliskich, za cały naród. Więcej już nie zobaczymy świata”. [...] Skończyliśmy o wpół do szóstej. Jak zwykle, zabito owych ośmiu. [...]
10 stycznia
Około jedenastej zjawiło się pierwsze auto z ofiarami żydowskimi. Ofiary: mężczyźni, kobiety i dzieci — były w samej bieliźnie. Kiedy wyrzucano je z samochodu, podchodzili dwaj cywilni Niemcy i dokonywali dokładnej rewizji zwłok w poszukiwaniu kosztowności. [...] Dopiero po zjawieniu się tego żydowskiego transportu, wybrani zostali „dołowi”, jak zwykle — ośmiu. W transporcie byli Żydzi z Kłodawy, co stwierdził Gecel Chrząstkowski, sam kłodawianin. Po uporaniu się z tym pierwszym samochodem, „dołowi” wrócili do poprzedniej roboty, to jest do zakopywania zwłok. O wpół do drugiej było już drugie auto. W pewnym momencie Ajzensztab, również kłodawianin, zaczął cicho płakać, mówiąc, że nie ma już po co żyć, zobaczył bowiem, jak zakopywano zwłoki jego żony i 15-letniej jedynaczki.
Chełmno nad Nerem
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Droga Pani Stefanio!
[...] tak przelatują dni i miesiące, że aż przerażenie ogarnia na myśl, że coraz bliżej do „wolności” — raczej wiecznej niż doczesnej, bo tylko ta pierwsza jest zupełnie niewątpliwa. Zresztą teraz panuje tu już ogólne przekonanie, że „kto przeżyje, wolny będzie, kto umiera, wolny już”. Od czasu, kiedy pozabierali nam nasze kołnierze i mufki , przekonanie to nabrało jeszcze głębszego sensu. Kiedy mamy mróz, cieszymy się, że „oni” tam marzną. [...]
Ogromnie mi dokuczają mrozy, bo większą część dnia spędzam na ulicach. Cieszę się, że już trzecią część stycznia mamy za sobą. Trudno jest przeżyć zimę w takich warunkach. Żeby Pani zobaczyła te bose dzieci na ulicach!
Kiedy spotykam przez szereg tygodni tych samych żebraków, nie mogę się nadziwić, że ten czy ów jeszcze żyje, że nie zachorował na zapalenie płuc, że chodzi jeszcze na ropiejących z odmrożenia nogach. W tym całym koszmarze jest jakiś patos; brak kompozytora, który napisałby jakąś makabryczną symfonię getta. Ulice getta śpiewają straszliwą, ale niesłychanie barwną melodię, trzeba się umieć zasłuchać. Każdy żebrak, każdy sprzedawca ma jakąś swoją melodię, trwałą i niezmienną przez całe miesiące. Do tego dochodzi stały akompaniament nóg (obutych) przewalającego się tłumu. Czasami jest to chrzęst (śniegu), czasem chlupot (błota), czasem zaś rytmiczne uderzenia o bruk. To zależy od pogody. Hałas pojazdów dominuje nad wszystkim, nad tymi stałymi fortissimo symfoniki.
Parę dni temu o siódmej wieczorem zatrzymałam się na rogu Pawiej i Zamenhofa, żeby wpatrzeć się i wsłuchać w ulicę. Wzdłuż domów stali sprzedawcy świec i papierosów, dzieci przeważnie, wykrzykując swoje: „Łacht, łacht” — jeden przez drugiego, każdy w innej tonacji i na różne melodie. Zapalone świeczki migotały w ciemnościach, rozrzucając na otoczenie żółto-brudne światło i kłócąc się z białawym kolorem śniegu, który przebijał się przez ciemność. W tym wszystkim skłębiony tłum ludzi, wszystko ciemne i jakieś kotłujące się w jednym miejscu. To zupełnie jak obraz Goi. Jakaś ponura poezja jest w tym całym naszym życiu.
A` propos poezji — czy czytała Pani wiersz, przysłany z Ameryki przez Tuwima Kwiaty [Kwiaty polskie]? U nas tu kursuje już od paru tygodni. Jest to cudowna epopeja o zupełnie nowych i niezwykłych wartościach. Doszły do nas zresztą tylko fragmenty. Jeżeli Pani tego nie zna, będę mogła przesłać Pani odbitkę do własnego użytku i rozpowszechniania. Wczoraj urządziliśmy sobie „wieczór tuwimowski”, w którym brało udział około dziesięciu osób i przypominaliśmy sobie wiersze Tuwima od najdawniejszych do ostatnich. Kwiaty były ukoronowaniem wszystkiego. To naprawdę cudowny poemat.
Oprócz poezji było jeszcze coś dla ciała, bo uczestniczka wieczoru, u której się on odbył, poczęstowała nas „protezą” (jest to „noga” sporządzona ze skórek od słoniny, w braku prawdziwej nogi).
Mam teraz bardzo bogate życie towarzyskie. Poznałam mnóstwo wartościowych ludzi i mam zawsze pełen dom „gości”. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska ani nie miałam licznych znajomości, brakło mi nawet przyjaciół, a teraz podczas wojny wszystko się odmieniło. Nie wiem, czemu to przypisać, ale nie wydaje mi się to przykre ani nienaturalne. Jest mi z tym dużo łatwiej przeżywać to, co mam złego do przeżycia. Gdyby nie ta właśnie okoliczność, przypuszczam, że bym nie wytrzymała.
Warszawa, 11 stycznia
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Tego dnia popędzano nas ze szczególnym bestialstwem. Nie pozwolono odczekać, by po otwarciu auta z ofiarami gaz się ulotnił. [...] Zaraz po pierwszym aucie przybyło drugie, a przed dwunastą było już trzecie. Kiedy poszliśmy na obiad, a owych ośmiu jeszcze pozostało w dole, by zakończyć partię, nadjechała czarna limuzyna, z której wysiadło czterech oficerów SS. Wysłuchali raportu „Bykowca”, ściskali mu dłoń z wielkim uznaniem. Dając wyraz swemu zadowoleniu, „Bykowiec” jeszcze raz skatował „dołowych”. Po odjeździe esesmanów ósemka „dołowych” też zabrała się do swego obiadu: gorzkiej kawy i zamarzniętego chleba. Około pierwszej nadjechało dalsze auto z ofiarami. Tego dnia, a pracowano do godziny szóstej, pochowano dziewięć aut, każde przywiozło 60 Żydów, razem przeszło 500 ofiar z Kłodawy.
W pewnej chwili mój kolega, Gecel Chrząstkowski, poznał swego 14-letniego syna, którego wrzucono do grobu.
Chełmno nad Nerem, 12 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
O ósmej rano byliśmy już przy wykopach. O dziesiątej nadjechało pierwsze auto z ofiarami z Izbicy. Do dwunastej zdołano obrobić trzy szczelnie wypchane auta. Z jednego z tych aut wyciągnięto ciało cywilnego Niemca. Był to jeden z kucharzy. Prawdopodobnie zauważył, że jeden z Żydów ma jakąś kosztowność, pobiegł więc za nim do auta, chcąc ją zrabować. W tym momencie jednak zatrzaśnięto drzwi. Jego krzyki i wrzaski puszczono mimo uszu i oto został uduszony razem z innymi. Zaraz potem, jak go wyciągnięto z auta, nadjechał specjalny wóz z pałacu z sanitariuszem. Zwłoki zawieziono z powrotem. Niektórzy mówili, że go zatruto celowo i że zatruje się wszystkich Niemców z załogi, by nie było świadków zbrodni.
[...] Tego dnia jedno z aut przez pomyłkę podjechało tak blisko do wykopu, że słyszeliśmy stłumione krzyki i rozpaczliwe wołanie oraz walenie w drzwi. Przed końcem pracy zastrzelono sześciu spośród „dołowych”. Przekroczywszy próg piwnicy, wybuchnęliśmy gorzkim płaczem. Po kolacji odprawiliśmy modły wieczorne i odmówiliśmy Kadisz. Spaliśmy kamiennym snem do rana.
Chełmno nad Nerem, 14 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Muszę jeszcze raz opisać całą okropność obszukiwania zwłok. Wyobraźcie sobie taką scenę. Ze spiętrzonego stosu ofiar ciągnie Niemiec trupa w jedną stronę, a drugi — w inną. Ogląda się szyje kobiet — czy nie ma złotych łańcuszków, a jeżeli są, zrywa się je od razu. Z palców ściąga się obrączki. Złote zęby wyrywa się z ust obcęgami. Potem ustawia się trupa, rozsuwa mu nogi i kładzie rękę do jego kiszki stolcowej. Ze zwłokami kobiet robi się to samo od przodu. Choć działo się tak każdego dnia i przez cały czas, za każdym razem burzyło to krew w żyłach i doprowadzało do wściekłości.
Podczas obiadu doszła mnie smutna wiadomość, że moi kochani rodzice i mój brat leżą już w grobie. O pierwszej byliśmy znów przy robocie. Starałem się podejść bliżej do zmarłych, by po raz ostatni przyjrzeć się moim najbliższym. Oberwałem przy tym zamarzniętą grudą ziemi od „dobrodusznego” Niemca z fajką, a „Bykowiec” do mnie strzelił. Nie wiem, czy nie chciał trafić, czy też nie udało mu się, dość iż ocalałem. Nie zważając na mój ból, pracowałem bardzo szybko, aby zapomnieć choć na chwilę o strasznej stracie. Zostałem sam, osamotniony na świecie jak kołek. Z mojej rodziny, która liczyła sześćdziesiąt osób, jestem jedynym żyjącym.
Chełmno nad Nerem, 15 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś był ostatni dzień oddawania futer. Hitlerowcy dwukrotnie przesuwali termin, bo zdali sobie sprawę, że nikt się nie spieszy do oddania ich. Po drugim przesunięciu terminu zaczęli robić rewizje terroryzując ludzi.
Przez trzy dni przed punktami zbiórki stały długie kolejki; ludzie zaczęli wreszcie wykonywać rozkaz. Ale Niemcom nie będzie zbyt ciepło w naszych futrach. Czego nie udało się schować albo sprzedać – zostało pocięte i zniszczone. Futra są pełne dziur, a kołnierze z karakułów i drebrnych lisów mają wystrzyżone włosy. W zamian za oddane futra właściciele dostawali żółte świstki, za które trzeba było wnieść specjalną opłatę w wysokości dwóch złotych.
Mówi się, że naziści chcą wykładać futrami buty żołnierzy, którzy marzną na rosyjskim froncie.
Warszawa, 16 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ulica Chłodna, ze swą skomplikowaną geografią, przedstawia dziwny widok. Ruch ludzki także nie jest tu zwyczajny. Widać tłumy ludzi idące od rogu Żelaznej. Idą do drewnianego mostu, który jest wysoki na dwa piętra i łączy chodniki po obu stronach ulicy. Ludzie wypełniają most, z któego widać ulicę na jej całej długości. Chodniki są odgrodzone murami od jezdni, a między murami, jakby korytarzem, porusza się ludność „aryjska” i tramwaje. W połowie ulicy, między dwoma ścianami, stoi kościół Św. Boromeusza otoczony starymi, rozłożystymi lipami.
Niedaleko naszego domu znajduje się Kapitol getta. Na Chłodnej 20 mieszka prezes Czerniakow, pułkownik Szeryński – szef żydowskiej policji i wysocy urzędnicy rozmaitych żydowskich instytucji. Firma fotograficzna Baum-Forbert ma ten sam adres i duży portret Czerniakowa wisiał przed domem przez kilka dni.
Przewodniczący Biura Zaopatrzenia [Zakładu Zaopatrzenia], Gepner, a także komisarze policji Lejkin i Czerwiński też mieszkają na Chłodnej. Komisarz Lejkin zajmuje mieszkanie w naszym domu. Przeprowadzili się na Chłodną również Marysia Ajzensztadt – „słowik getta” – i właściciel kawiarni Hirschfeld.
Ludzie zamożni, posiadający środki na przekupienie urzędników z biura mieszkaniowego, dostali najlepsze mieszkania na tej ulicy, na której stoi przecież wiele dużych, nowoczesnych domów. Chłodna jest w ogóle uważana za „arystokratyczną” ulicę getta […].
Warszawa, 16 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W robocie nowi łódzcy grabarze zostali strasznie pobici przez „Bykowca”. Miały to być „wskazówki”, jak pracować. Około dziesiątej przybyło pierwsze auto. Do pierwszej pogrzebaliśmy cztery transporty. Wszystkie ofiary pochodziły z Łodzi. Z ich wychudzenia i podług tego, jak ich ciała pokryte były ranami i wrzodami, poznawało się łódzki głód. Współczuliśmy im, mówiąc, że tak długo cierpieli w getcie i głodowali, aby tylko przetrwać ciężkie czasy, a teraz skończyli taką straszną śmiercią. Zmarli niewiele ważyli. [...]
Po obiedzie „Bykowiec” znów wypił butelkę wódki i znów bestialsko katował. W tym czasie pogrzebaliśmy cztery dalsze transporty. W końcu zastrzelono siedmiu grabarzy. Od tego dnia zaczęto polewać groby chlorkiem, gdyż czuło się silny odór rozkładających się ciał.
Chełmno nad Nerem, 16 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Posiedzenie Żydowskiej Samopomocy Społecznej w sprawie ratowania życia aresztowanych Żydów
Dr [Emanuel] Ringelblum otworzył posiedzenie. Wyjaśnił, że — zgodnie z informacją podaną przez przewodniczącego Judenratu — [w getcie] jest 1500 futer, co oznacza sumę 1,5 miliona złotych; sumę, która może uratować od śmierci ponad 300 Żydów, siedzących w więzieniu na Gęsiej. Władze zapewniły, że zwolnią, za wyżej wymienioną sumę, wszystkich Żydów skazanych na śmierć, jak również Żydów, którzy jeszcze czekają na wyrok za przejście granicy. Gmina zaczęła już akcję wśród bogatych Żydów.
[Emanuel Ringelblum:] „Wezwaliśmy przedstawicieli Komitetów Domowych, aby umożliwić masom ludowym udział w tej wielkiej akcji. Mimo że Gmina może z łatwością uzyskać potrzebną sumę u bogatych Żydów, gdy zwróciła się do nas w tak ważnej sprawie, natychmiast przyjęliśmy tę propozycję, szczególnie po [wcześniejszym] przeprowadzeniu egzekucji na 23 Żydach. Jest świętym obowiązkiem Żydów pobrać specjalne listy i odwiedzać mieszkańców poszczególnych domów, aby każdy opodatkował się na rzecz uratowania naszych braci i sióstr.”
[...]
Radny [Judenratu Henryk] Rozen przekazuje swoje wrażenia z odwiedzin w więzieniu: „Kiedy aresztowanym doniesiono, że istnieje nadzieja na ich uwolnienie, płakali z radości. Dlatego trzeba z całą energią przystąpić do akcji. Należy natychmiast zwołać zebrania w domach. Przeciw bogaczom, którzy odmówią wypełnienia braterskiego obowiązku, zostaną zastosowane specjalne sankcje”.
Dyrektor [Jointu Icchak] Giterman wygłasza końcowe przemówienie: „Jest mało czasu. Zaledwie dwa dni na przeprowadzenie akcji. Warszawscy Żydzi mają bardzo złą opinię wśród innych Żydów. Tylko w Warszawie jest możliwe, że z jednej strony funkcjonują restauracje i kabarety, z drugiej [na ulicach] poniewierają się ciała martwych mężczyzn, kobiet i dzieci. Warszawscy Żydzi nie mogą dopuścić do krwawych zachowań Kaina, aby z powodu pieniędzy zginęli ich rodzeni bracia i siostry. Dokładnie tak, jak niedawno Żydzi stali w kolejkach, aby oddać futra, bo groziło im niebezpieczeństwo, tak i teraz trzeba stanąć w kolejkach, aby oddać pieniądze, bo grozi niebezpieczeństwo drugiemu Żydowi. Lwowscy Żydzi wpłacili 20 milionów rubli za żydowskich zakładników. To samo musi teraz zrobić żydowskie środowisko Warszawy”.
Zebranie osiągnęło swój cel. Zgromadzeni godzinami stali przy okienkach, aby otrzymać druki do przeprowadzenia zbiórki. Tego samego wieczoru w domach na terenie całego getta odbyły się zbiórki pieniędzy.
Warszawa, 16 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Przed odejściem do robót odmówiliśmy modlitwę — spowiedź przedśmiertną. Tego dnia pogrzebaliśmy siedem szczelnie wypełnionych aut z łódzkimi ofiarami. Po obiedzie przybyło pięciu esesmanów, oficerów, którzy przyglądali się temu procederowi. O piątej, przed zakończeniem roboty, nadjechał samochód osobowy z rozkazem, by zastrzelić szesnastu ludzi. Przypuszczaliśmy, że była to kara za ucieczkę Abrama Roja (uciekł w piątek o dziesiątej wieczorem). Wybrano szesnastu ludzi, kazano im ułożyć się warstwami po ośmiu twarzą do zwłok i z karabinów maszynowych przestrzelono głowy.
Chełmno nad Nerem, 17 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Powinniście [...] wiedzieć, iż to, co się do tej pory działo po kryjomu, w tajemnicy, należy ogłosić wszem i wobec. Musicie alarmować, szukać bez wytchnienia jakiegoś wyjścia, jakiegoś sposobu ocalenia pozostałych Żydów przed — uchowaj Boże — śmiertelnym zagrożeniem. Nie wolno opuszczać rąk, nie wolno milczeć! Musicie uczynić wszystko, by ocalić życie tysięcy braci. Każda chwila się liczy! Jesteście przecież, oby tak dalej, jedną z największych gmin żydowskich.
Grabów, 21 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Droga Pani Stefanio!
[...]
Straszna jest tęsknota w więzieniu. Mamy tu trochę chuderlawych drzewek z wronimi gniazdami. Rozdziobią nas wkrótce kruki, wrony! [...] Przy tym powiadają panikarze, że na wiosnę będzie cholera.
Zapomniałam, że nie mam w zwyczaju pisać makabrycznych listów. Jest to tym bardziej karygodne, że nie jestem wcale w złym nastroju, a sytuacja moja jest niegorsza niż Pani, a raczej na pewno lepsza. Wyglądam ponoć świetnie, „interes” prosperuje, zarobki zwiększają się, nie mam żadnych kłopotów materialnych niezwiązanych z moją osobą i muszę dbać tylko o jeden żołądek, podczas gdy Pani ma trzy. Pracuję wprawdzie nadludzko, ale mam za to chleb ze smalcem lub marmoladą i talerz dobrej zupy za 3,5 złotego na obiad. To jest bardzo dużo jak na nasze stosunki, toteż jestem zadowolona z siebie i z Pana Boga, że mi daje siły chodzić objuczoną po piętrach 6–8 godzin dziennie i jeszcze trochę...
Jest mi teraz lepiej niż dawniej. Prowadzę bogate życie towarzyskie i — o ile mi czas na to pozwala — jestem stale z ludźmi, którzy by się Pani bardzo podobali. Urządzamy sobie „sobotnie wieczory” (zamiast „obiadów czwartkowych”), na których czasem są koncerty z płyt, bo i o płyty postaraliśmy się niedawno, chociaż z wielkim trudem. Mamy już III, V i IX symfonię Beethovena, prawie całego Chopina w najcudowniejszych nagraniach i różne inne cuda. Chodzimy zresztą na koncerty, urządzane tu przez ŻOS — „Żydowską Orkiestrę Symfoniczną”, które tak się mają do muzyki, jak fotografia w gazecie do oryginału jakiegoś arcydzieła malarstwa, ale chodzimy na te koncerty. Dla mnie przynajmniej są one atrakcją nie tylko muzyczną, ale i towarzyską.
Poza tym jest jeszcze coś, a raczej „ktoś”. Jest mi bardzo bliski i właściwie doskonale zastępuje mi cały świat. Natomiast pewna jestem, że cały świat, gdyby był przede mną otwarty, nie mógłby mi go zastąpić.
Warszawa, 14 lutego, sobota
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Nie bierzcie mi za złe, że wcale Wam nie odpisywałem. Jestem bowiem tak przygnębiony nieszczęściem, które mnie niedawno spotkało, że doprawdy pisanie przychodzi mi z trudem. Wysłano moich kochanych Rodziców tam, skąd już nigdy nie wrócą. Wysłano ich z 2 tysiącami innych nieszczęśliwców [...]. Zeszłoroczna historia, tylko w szerszym zakresie. Fala, która zmywa po kolei miasto za miastem już to doszczętnie, już to zostawiając gdzieniegdzie nielicznych rozbitków. Nie wiem, czy o wszystkim szczegółowo wiecie, czy jesteście w stanie wszystko pojąć, czy w końcu sobie zdajecie sprawę z ogromu nieszczęścia, jakie nasz naród spotkało. [...] Zostało nas 150. Na razie cicho.
Kalisz, 19 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Tysiące robotników w getcie zależą od szmuglerów, a ich sytuacja zmienia się zasadniczo z dnia na dzień. Jeśli poprzedniej nocy kilka dużych transportów jedzenia i surowców przedostało się do getta, różni podziemni robotnicy są zajęci; ale jeśli nastąpiła tak zwana „wsypa”, czyli gestapo przejęło kilka ładunków zboża, skóry i innych materiałów – warsztaty są puste i robotnicy zostają głodni.
Istnieją setki tajnych ręcznych młynów, w których szmuglowane ziarno miele się na mąkę. Plewy są także sprzedawane jako specjalny rodzaj mąki na czarne placki. Smakują jak siano.
Tajne młyny ręczne są ukryte w piwnicach, na strychach i w specjalnie zbudowanych ziemiankach. Działają przez całą dobę, ale ściśle przestrzega się ośmiogodzinnego dnia pracy. Dbają o to działające nielegalnie związki zawodowe, ludzie pracują regularnie na trzy zmiany. Praca polegająca na stałym obracaniu korbą młyna jest ciężka, ale dobrze płatna. Przeciętnie wprawiony robotnik zarabia dwadzieścia do trzydziestu złotych dziennie, a nocna zmiana otrzymuje 50 procent premii.
[…]
Są też w getcie małe zakłady wytwarzające konserwy rybne; oczywiście z ryb zwanych „śmierdziuchami”. Ostatnio przemytnicy sprowadzili duży ładunek wędzonej flądry. Przyprawiona smakuje jak dobry śledź, który obecnie jest w Polsce nie do dostania. […]
Rozmaite sklepy robią przeróżne cukierki. Żydowscy chemicy w getcie wymyślają nowe substytuty cukru i sztuczne syropy, które nadają słodyczom dziwny smak. […]
Istnieją także tajne garbarnie, bo produkcja skóry jest ściśle kontrolowana przez nazistów. Skóra jest regamentowana, a ilość nie wyprawionej skóry przydzielana dla getta przez hitlerowców tak mała, że nie zaspokaja nawet ułamka naszych potrzeb. Skórzane buty są potwornie drogie […].
Pojawiło się sporo farbiarń. Ze względu na brak materiałów pierze się i farbuje stare ubrania. Pod tym względem nasi chemicy też dokazują cudów. Mówi się, że farby robione są z cegieł z murów getta. Mądrale powiadają, że niebawem stopniowo całe mury zostaną zużyte przez chemików. Krawcy są bardzo zajęci przerabianiem farbowanych ubrań.
[…]
Tak więc można powiedzieć, że jesteśmy uniezależnieni od świata zewnętrznego. Nie tylko przestaliśmy sprowadzać różne artykuły, które nigdy przedtem nie były produkowane w getcie, ale nawet zaczęliśmy eksportować niektóre wyroby, jak na przykład papierosy, sacharynę, wino i likiery, buty, zegarki, a nawet biżuterię. Wszystkie te dobra muszą przejść przez Transferstelle, a wysokie opłaty celne wędrują do kieszeni urzędników gestapo. Oficjalnie robotnicy żydowscy produkują wyroby dla niemieckiej administracji, ale faktycznie urzędnicy niemieccy pełnią funkcję dobrze opłacanych pośrednikó między gettem a kupcami po stronie „aryjskiej”.
Warszawa, 20 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Jestem żydowskim poetą. Każdego dnia, kiedy myję swoje ciało — tylko skóra i kości, nie ma ono już zupełnie mięśni — zastanawiam się, co to oznacza. Czy jestem już przeznaczony na śmierć? Okrywam szybko ostatnią koszulą wiązkę moich kości. Drżą moje blade wargi, a moje smutne serce staje się jeszcze bardziej zgnębione. Jestem żydowskim poetą. Zwracam się do Was z prośbą o miesięczne finansowe wsparcie. Jestem bardzo wyczerpany, padam z nóg. Gdyby okazało się to niemożliwe, proszę o szybką, jednorazową pomoc finansową.
Mam nadzieję, wielce szanowny i ukochany Panie Guzik, że wyjdzie Pan naprzeciw mojej uniżonej prośbie.
Warszawa, 27 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Życie, zwłaszcza życie tak dojrzałe do śmierci, jak to nasze w zamkniętym mieście, preparuje niekiedy przedziwnie jaskrawe, symboliczne skróty, niczym melodramatyczne pomysły banalnego filmu. Oto raz widziałam na własne oczy opodal bramy domu, gdzie mieści się kuchnia i zarazem rejon policji żydowskiej, u wejścia do cukierni, trupa dziecięcego przykrytego płachtą plakatu „Miesiąca Dziecka” z napisem: „Ratujmy dzieci! Nasze dzieci muszą żyć!”.
Warszawa, 6 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
„Żyjemy” — nie wiadomo, po co i dla kogo. Oddaliśmy cztery najukochańsze dla nas istoty. Jak okropna była ich śmierć. Razem z 2 tysiącami naszych braci i sióstr. We wspólnym grobie. Takiej szechity [rzezi] nigdzie i nigdy nie było. Nie szczędzili brzemiennych kobiet, drobnych dzieci i starców. Krew lała się strumieniem. Genia [niemiecka policja] przyjechała niespodziewanie rano, otoczyła dzielnicę i razem z autochtonami [formacjami ukraińskimi] hulała do wieczora.
Gdyby przynajmniej zwolnili Imeczka — to cudo — mielibyśmy cel i jakiś punkt zahaczenia. A tak, z każdym dniem, z każdą chwilą wzmagają się nasz ból i nasza rozpacz. Nie mogę w żaden sposób pogodzić się z myślą, że Ich nie ma. Zamykam oczy i widzę Ich przed sobą. W uszach mam ciągle brzęczący śmiech Imeczka. [...] W nic już nie wierzę, w żadne Opatrzności, jeśli mogły dopuścić, by tak czyste i niewinne istoty szły na rzeź jak barany. I co dalej? [...]
Najwięcej męczy mnie świadomość niemocy. Człowiek jest bydlęciem [...]. Nie, nie ma już dla mnie ukojenia. Człowiek nie ma w sobie serca, tylko kamień; inaczej musiałoby już dawno pęknąć.
Rohatyn, 20 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dzień w dzień, co godzina, tylko o Was, Bracia i Siostry, myślimy. Nie możemy Wam pomóc, jakbyśmy tego pragnęli, ale czuwamy nad tym, aby straszliwa ofiara Waszych cierpień na ołtarzu Polski Walczącej i naszego Narodu nie została zapomnianą we właściwej chwili.
Wiedzcie o tym, że tu w W[wielkiej] Brytanii, w Ameryce, w Palestynie i wszędzie, gdzie żyją polscy Żydzi, bezustannie myślimy o Waszym losie.
Jutro wieczorem razem z milionami Żydów na świecie, biorącymi czynny udział w wielkim zmaganiu się świata przeciwko wrażym siłom barbarzyństwa, jutro wieczorem razem odmawiać będziemy z Hagady naszej modlitwę, stanowiącą zarazem wspaniałą tajemnicę naszych dziejów. […]
I ta cudowna prawda naszych dziejów sprawdzi się i teraz. Wasza wielka ofiara, Wasz czyn ocali w końcu nas wszystkich:
Żydzi polscy w Kraju i w Rosji! Żydostwo polskie z całego świata przesyła Wam dziś nasze stare pozdrowienie: Szalom Hisku Wyimcu. Pokój Wam! Bądźcie silni! Poprzez cierpienia i walkę drogę torujecie do zwycięstwa!
Londyn, 31 marca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Wyruszyłem z ręcznym wózkiem do zwożenia trupów o godzinie dziesiątej rano. Wózek ten odbył już tego dnia jedną turę i zwiózł trzy trupy. Teraz jedziemy dalej. Wyruszamy z cmentarza. Na kartce jest sześć adresów. [...]
Ulica Franciszkańska 21. W drugim podwórku znajduje się synagoga, w niej punkt dla uchodźców, jeden z najgorszych, jakie widziałem. Pod synagogą mieszczą się duże piwnice, zupełnie otwarte. Schodzimy. Duże podziemie skąpo oświetlone jest światłem dziennym, wpadającym przez dwa małe okienka. Pod ścianami kilka barłogów. [...] Na jednym [...] leżą dwie ludzkie postacie. Jakiś strzęp ludzkiego istnienia informuje, że to właśnie jest zmarły.
Na jednym barłogu leży żywa jeszcze matka i dwudziestokilkuletni syn, który umarł przed trzema dniami. Grabarze biorą lekkiego jak wiór trupa i wynoszą [...]. Matka ani drgnie. Nawet głowy nie odwraca. [...] Grabarze z trupem dochodzą do wózka, biorą rozmach i wrzucają byłego człowieka możliwie głęboko, by nie zajmował dużo miejsca. O trumnie nie ma mowy. [...]
Na Smoczej, Stawkach, placu Parysowskim — obraz jest wszędzie uderzająco podobny. Suterena albo strych. Barłóg szmat albo tapczan bez pościeli. Trupy albo obrzękłe, albo wysuszone na kość. I nigdzie żadnego, najmniejszego wzruszenia ze strony najbliższej rodziny. [...]
Na zakończenie wzięliśmy trupa z ulicy. Grabarze szepczą sobie coś na ucho. Pokazują na łachmany okrywające zmarłego, na cholewy jego niegdyś wysokich butów. Jestem im niewygodny. Ale i sam mam dosyć. Odchodzę i nie przeszkadzam w obdarciu człowieka — zmarłego z głodu i zimna na ulicy.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Od siedemnastego dnia tego miesiąca getto żyje w nieustającym przerażeniu. W nocy z siedemnastego na osiemnasty zabito pięćdziesiąt dwie osoby – w większości byli to piekarze i szmuglerzy. Wszyscy piekarze są przerażeni. Epstein i Waner, właściciele piekarni na naszym podwórku, nie nocują w swoich mieszkaniach. Niemcy przychodzą do różnych domów z przygotowaną listą nazwisk i adresów. Jeśli nie zastaną osoby, której szukają, biorą zamiast niej innego członka rodziny, prowadzą go parę kroków przed domem, grzecznie puszczają przodem, po czym strzelają mu w plecy.
Warszawa, 28 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Niemcy zdecydowali się zrobić film o życiu w getcie. Dziś wcześnie rano ustawili wielką kamerę przed domem na Chłodnej 20 i robili zdjęcia ulicy. Później weszli do jednego z najelegantszych mieszkań i kazali nakryć stół w salonie. Z najbliższej restauracji zarekwirowali najokazalsze półmiski z mięsem, cistami i owocami – najprawdopodoniej jedynymi owocami, jakie można dostać w getcie. Łapali najlepiej ubranych przechodniów – mężczyzn i kobiety – i kazali im usiąść przy stole, jeść, pić i rozmawiać, po czym zaczęli kręcić swój niezwykły film.
Warszawa, 8 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Samochód SS. Jak co dzień, esesmani jadą przez żydowskie ulice na Pawiak. Znów pobili Żydów na rogu Dzielnej i Zamenhofa. trzy żydowskie głowy, rozbili rykszę. Udało im się znaleźć o pierwszej po południu ulice są zwykle prawie puste.
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
„Filmowcy” przyszli dziś na cmentarz, kazali znieść 36 trupów żydowskich kobiet i rozebrać je. Następnie dwóch grabarzy miało brać kobietę — jeden za ręce, drugi za nogi — i wrzucać na kupę, do wspólnego grobu. Te wymuszone sceny zostały sfilmowane.
[...]
Obok wartowni zabito dziś trzech Żydów.
Z przejeżdżającego tramwaju na ulicy Chłodnej żandarm strzelił do żydowskiej kobiety. Upadła w kałuży krwi. Żandarm wyskoczył z tramwaju, wystrzelił jeszcze jedną kulę, dobijając ją na miejscu. Na Lesznie obok warty przebiegł chłopczyk ze szmuglowanym towarem. Żandarm przywołał go, kazał mu usiąść pod ścianą, zdjął karabin z pleców i wycelował. Przechodnie byli pewni, że chce tylko nastraszyć małego. Dał się słyszeć strzał, dziecko zostało zabite. [...]
Warszawa, 11 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś na Karmelickiej oficer złapał Żyda za to, że nosił opaskę za nisko, nie na ramieniu. Zaprowadził go na Pawiak. Tam, za to przestępstwo, odrąbano mu rękę.
Znowu bachanalia samochodu SS — kilka rozbitych żydowskich głów. „Filmowcy” łapali mężczyzn i kobiety w mykwie na ulicy Dzielnej 38. Zmuszali Żydów z brodami do rozbierania kobiet, do całowania się z nimi i do innych pikantnych czynności. Zmusili kobiety i mężczyzn, aby weszli razem do basenu mykwy i filmowali „żydowską demoralizację”.
Warszawa, 12 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś na Nowolipkach 36 ustawił się chrześcijanin, który wszystkim żydowskim biedakom dawał po pół złotego. Chętnych oczywiście nie brakowało. Rozdał kilkaset złotych. „Filmowcom” udały się dwie „sztuczki”. Na Gęsią, obok Lubeckiego, gdzie leżało ciało martwego Żyda, spędzili kilkuset Żydów — kobiety i mężczyzn. Każdy Żyd musiał przeskoczyć przez trupa, a Niemcy filmowali scenę.
Na Nowolipkach rozstawili grupę czterdziestu żydowskich żebraków, starych i młodych. Z wyciągniętymi rękami stali wszyscy w jednym rzędzie. Następnie zebrano większą liczbę lepiej ubranych ludzi i zmusili ich do przejścia obok rzędu żebraków, zabraniając dawać jałmużnę. Ta scena „żydowskiego okrucieństwa” również została sfilmowana.
Warszawa, 13 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dzisiejszej nocy przed bramą na Gęsiej 29 zastrzelono dwóch Żydów, dwóch na Dzielnej 15, na Karmelickiej — jednego. Zabijali według znanego scenariusza. Zatrzymują samochód, w którym siedzą [zatrzymani wcześniej] nieszczęśni Żydzi, wyprowadzają ich na ulicę. Słychać kilka strzałów. Samochód rusza do dalszej krwawej roboty.
Warszawa, 16 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
„Filmowcy” [...] zmusili kierownika restauracji „Szilcesa”, na rogu Karmelickiej i Nowolipek, do przygotowania ryb, befsztyków, ciast, owoców, drogich likierów i win. O godzinie 8.00 Niemcy ustawili się z aparatami. Żydowska policja, jak zwykle, wyłapała elegancko ubrane kobiety i dobrze ubranych mężczyzn, których posadzono — po dwie kobiety i po dwóch mężczyzn — dookoła każdego z szesnastu stolików. Zmuszono ich do jedzenia i picia. Uczono ich, jak mają się zachowywać w tym żydowskim dobrobycie. Filmowano ich w wielu różnych pozach do godziny 15.00.
Warszawa, 19 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wieczorem 21 maja 1942, w wigilię Szawuot, po getcie zaczęła krążyć pogłoska, że „coś” będzie się działo w nocy. [...] Około godziny 21.30 ulica była już zupełnie wymarła, choć normalnie o tej porze ruch jest jeszcze duży. W żydowskich domach zapanowały lęk i panika. Z sąsiadami umówiliśmy się, że schowamy się w maleńkim pokoiku, na końcu mieszkania jednego z nich. Wejście mieliśmy zastawić szafą, tak by dla obcego oka było nie do zauważenia, że jest tam jeszcze jakieś pomieszczenie. Było nas sześciu.
Po godzinie usłyszeliśmy hałas i wzmożony ruch na ulicy. [...] Słyszeliśmy głośne żołnierskie kroki. Jeden z nas podkradł się bliżej okna i cicho meldował, że ustawiła się grupa żydowskich policjantów, wydano jakiś rozkaz, po czym rozległy się uderzenia w przeciwległą bramę. Po kilku minutach silnego łomotania usłyszeliśmy, że brama się otwiera. Kilku żydowskich policjantów rzuciło się na stróża, krzycząc i bijąc go za to, że tak długo zwlekał z otwarciem [...]. Brama znów się zamknęła. Zapadła cisza.
Nagle usłyszeliśmy straszne głosy kobiet, histeryczne krzyki i płacze, a chwilę później strzelaninę. Ukazał się policjant, za nim prowadzono dwóch młodych ludzi. Biegło za nimi kilka żydowskich kobiet, płacząc i krzycząc: „Mordercy, zlitujcie się nad nieszczęśliwą matką”, „W zeszłym roku zamordowaliście mi syna w obozie, zostawcie mi moje jedyne oczko w głowie”, [...] „Miejcie litość dla samotnej wdowy, on jest przecież moim jedynym żywicielem, co teraz będę robić, kto mi da na kawałek chleba?”. [...] W końcu kobiety zostały wepchnięte przez policjantów do bramy, którą zatrzaśnięto.
Z ulicy całą noc dochodził stukot butów żydowskich policjantów. Jedno z najstraszniejszych wojennych nieszczęść — wojskowy krok Żydów i strach Żyda przed drugim Żydem. Całą noc słyszeliśmy walenie do bram, rozpaczliwe krzyki i płacz kobiet.
[...] Z nadejściem dnia żydowscy policjanci, jak złe duchy, zniknęli w swoich dziurach. O szóstej rano postanowiliśmy opuścić kryjówkę i wrócić do swoich mieszkań. Dowiedzieliśmy się, że w nocy złapano około 800 osób, głównie fachowców, ale też ludzi niepracujących. Wszystkich złapanych odprowadzono do rejonu policji żydowskiej na ulicy Zamenhofa 19. [...]
Od godziny 13.00 policjanci żydowscy zatrzymywali wszystkich młodych mężczyzn i sprawdzali, czy karta meldunkowa jest ostemplowana przez Urząd Pracy. Wszyscy bez podstemplowanej karty byli odprowadzani do najbliższego rejonu policyjnego. [...]
Część młodych wykupiła się pieniędzmi z policyjnych rąk, jeszcze zanim zaprowadzono ich do rejonu. Niewielkiej części udało się wykupić już na miejscu. Cena wynosiła od 50 do 5000 złotych. Wobec tych, którzy stawiali opór, policjanci użyli siły i przymusu. [...]
Zastanawiam się: co się z nami stało? Policjant ciągnie chłopaka, jak wołu na rzeź. Rzeźnik ma z tego jakiś zarobek... Ale jeśli młody człowiek, którego ty ciągniesz na rzeź, tak prosi, płacze przed tobą i jeszcze mówi do ciebie w imieniu swojej chorej matki, to czyżbyś był aż taką kanalią i nie miał litości dla niego? A jeśli nawet w tej łapance będzie o tego chłopaka mniej, to co? Czy żądano, imiennie, właśnie jego? Jeśli ktoś nie sprzeciwia się, tylko idzie obojętnie, bo nie wie, że prowadzisz go na rzeź — czy to nie wystarczy? Ale jeśli tamten się wyrywa i za nic nie chce pozwolić się zniszczyć, a ty, żydowski policjancie, walczysz z nim i właśnie na zniszczenie go ciągniesz — to przecież jesteś zwyczajnym mordercą!
40-letni mężczyzna prowadzony jest przez trzech policjantów. Dwóch trzyma go za ręce, zwinięte w kabłąk, trzeci pcha go naprzód, trzymając za marynarkę na plecach. Zatrzymany opiera się, nie chce iść, odwraca głowę do tyłu. Krzyczy, rozpacza, aż serce się kraje. Żydowskich kanalii to nie obchodzi, wypełniają sumiennie swoją diabelską robotę.
Trzeba jasno stwierdzić, że żydowska policja jest bardzo aktywna w sprowadzaniu nieszczęścia na Żydów. Część policjantów pracowała z takim poświęceniem, jakby chodziło o ratowanie ludzi, a nie ich niszczenie.
[...]
Około godziny 14.45 łapanka się skończyła. [...] Złapani zostali podzieleni na pięcioosobowe grupy. [...] Przyglądam się nieszczęsnym. Wszyscy idą zrezygnowani i zrozpaczeni. Większość zatrzymanych jest elegancko ubrana. Wielu płacze. Prowadzeni zasłaniają oczy chusteczkami. Robi to straszne wrażenie — widok płaczącego mężczyzny jest jedną z tragiczniejszych rzeczy. [...]
Tymczasem do bramy zaczęły podjeżdżać omnibusy firmy Kon-Heller. Były one zapchane Żydami złapanymi w innych rejonach. Pod silną strażą przewieziono ich na punkt zbiorczy przy Zamenhofa 19. Od wyjścia z omnibusu do bramy stał szpaler żydowskiej policji. [...] Na ulicy czekały setki kobiet. Kiedy do bramy podjeżdżał autobus, a kobiety rozpoznawały swoich mężów, synów, ojców — podnosił się krzyk, który docierał do niebios. Policja pod żadnym pozorem nie pozwalała kobietom porozumieć się z mężczyznami. [...]
Do wieczora podjechało na Zamenhofa osiemnaście omnibusów ze złapanymi ludźmi. Jednemu z młodych ludzi, podczas wyprowadzania z samochodu, udało się wmieszać w tłum kobiet. Żydowski policjant, zamiast pozwolić mu uciec, zaczął gwizdać i kilku innych policjantów pobiegło za mężczyzną. Złapano go, przewrócono na ziemię, bito, kopano tak brutalnie, że pomyślałem sobie: jak to dobrze, że żydowska policja nie ma broni, bo kto wie, ile byłoby ofiar...
[...]
Wszystkich tych ludzi załadowano do wagonów i zaplombowano je. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Według jednej wersji, broń nas Boże, w zamkniętych wagonach będzie się ich zagładzać na śmierć. Według innej, wysyła się ich do pracy pod wschodni front. W każdym razie — niech Bóg się zlituje!
Warszawa, 22 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Droga Pani Stefanio!
Chciałabym wyjść stąd i pójść do Pani, do Warszawy. Poszłabym sobie — Bielańską, placem Teatralnym, Focha i Nowym Światem prosto, prosto do placu Trzech Krzyży i Alej Ujazdowskich. Tak bym sobie wolno wędrowała, oddychałabym latem, zielenią liści i trawy w Łazienkach — ile by starczyło płuc. Tyle bym miała przestrzeni dokoła, tyle by było nieba nad głową! Może bym zeszła w dół Agrykolą aż do stawu, popatrzeć na Sobieskiego i pałac w Łazienkach. To tak pachnie Warszawą z dawnych czasów, kiedy można było pójść do Polskiego na Noc listopadową i potem, wprost z teatru, powędrować o północy pod sztachety Łazienek. Jak tam teraz musi być cicho i pusto na Agrykoli! [...]
Czy ja jeszcze kiedyś zobaczę Wisłę? Nikt nie może sobie wyobrazić, jak można kochać Wisłę, jak można wysilać mózg, żeby ją sobie dokładnie przypomnieć. Bo przecież po pewnym czasie zaczyna się zapominać. Zapomina się rysów i głosów najukochańszych zmarłych, choćby nie wiem jak tęskniło się do nich. Kiedyś zapytał mnie „towarzysz z celi”: „Czy pamiętasz jeszcze, jak wygląda zwyczajny lasek?”. Zaraz zaczęłam wyobrażać sobie suchy, upalny dzień na podwarszawskiej „linii” i jakiś sobie zwykły „Meran” — wysokie sosny o gładkich, brązowych pniach, z których ku górze łuszczy się kora i parasol gałęzi na szczycie. Deptało się po zeschłych igłach, po mchu i wrzosie, wszystko było suche, wszystko trzeszczało pod nogami. [...]
Tłumaczyłam kiedyś 6-letniemu chłopcu, co to jest szyszka, ale nie udało mi się go przekonać, że to zwyczajny „owoc drzewa iglastego”. Nie wiedział, jak to wygląda i wreszcie kazałam mu zasadzić fasolę w doniczce. I dzieciak zasadził fasolę, starannie ją podlewa, przypatrując się zielonym listkom i już wie, co to jest przyroda! Widział nawet drzewo u kolegi na podwórku. Nic dziwnego, że nie pamięta szyszek z Michalina, był przecież wtedy, „przed wojną”, zupełnie mały. [...]
Wszystkie dzieci hodują rośliny. W doniczkach, w skrzynkach, na balkonach, w oknach, wszędzie kiełkuje teraz fasola, groch, nasturcja, rezeda, koniczyna. Przychodzi się do znajomych ¬— na oknie doniczka z zieloną warstwą kiełków. „Jak u was pięknie rośnie! U nas gorzej, nie ma słońca!” [...] Mój balkon, chociaż niesłoneczny, wygląda jak prawdziwy ogród. Doniczki, skrzynki, pełno zieleni, pełno nadziei na kwiaty. Największą pociechę mam z grochu — wczoraj otworzył się pierwszy biały kwiatek. [...]
Coraz częściej przychodzą mi na myśl cyfry, nieubłagana statystyka zgonów: 5 tysięcy miesięcznie, 50 tysięcy za ubiegły rok. Słowem — stoimy już wszyscy w kolejce, w której, o dziwo, każdy chce być jak najdalej, bo a nuż się uda i zamkną mu przed nosem okienko. To znaczy: zdąży nie umrzeć przed końcem wojny. A potem... Potem będziemy mieli aurea aetas [złoty wiek], raj na ziemi i wszystkim Żydom będzie bardzo dobrze. (Opowiem Pani w jednym z przyszłych listów, jakie są moje horoskopy na tę szczęśliwą przyszłość).
Tymczasem żyjemy tu w ustawicznym strachu, zasłuchani w kursujące od pewnego czasu pogłoski o bliskim zmierzchu Izraela. Czekamy na jakiś kataklizm, na jakąś burzę, która ma nas zmieść z powierzchni ziemi już na zawsze. Nie wiem tylko, czemu się to teraz narodziło. Fakt jednak jest, że przeznaczeniem naszym jest czekać zagłady.
[...]
Warszawa, 25 czerwca
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
W tym samym czasie, kiedy getto cieszyło się radosną nowiną, kiedy nabożni Żydzi odprawiali dziękczynne modły, dziękując Bogu za odwrócenie nieszczęścia [ponieważ ktoś rozpuścił plotkę o zakończeniu akcji wysiedleńczej], Unterscharführer [Helmut] Orf wydał na Umschlagplatzu rozkaz. Kilkunastu kolumniarzy pracowało przy umieszczeniu chorych i ułomnych do czterech wozów konhelerek, piąty, czarny, żałobny wóz Pinkierta raz po raz przyjeżdżał po zwłoki umarłych. Po załadowaniu konhelerki wyjechały z Umschlagplatzu, na stopniach każdego wozu zamykało wejście po dwóch porządkowych. Orf prowadził na rowerze. Minęli wylot i pojechali ul. Dziką i Okopową na cmentarz żydowski.
Zarząd cmentarza miał stale przygotowane doły na masowe groby. Do takiego grobu grabarze wrzucili stu czterdziestu dwóch żywych jeszcze ludzi. Unterscharführer Orf stał z rewolwerem w prawej ręce, a lewą […] w rękawiczce pukał miarowo w przymocowaną do pasa pochwę rewolweru. Grabarze z wypiekami na twarzy, z oczyma wychodzącymi z orbit wrzucali do dołu szerokie łopaty ziemi. Po raz pierwszy czuli, że nie wytrzymują głosów krzyczących, oszalałych ludzi. Każde pochylenie się do dołu przyprawiało ich o zawrót głowy. Okropny dół przyciągał, pochłaniał, grób krzyczał strasznym, coraz głośniej wibrującym głosem. Ci ostatni wrzuceni na końcu otrząsali się z łopat ziemi, przewracali, powstawali na nowo, deptali nogami po ciałach i twarzach, przewracali swych współbraci, wstępowali im w otwarte krzyczące usta, wdeptywali im gęsto padającą z góry ziemię.
Unterscharführer Orf stał lekko pochylony nad grobami. Na jego kościstej długiej bladej twarzy odzwierciedlał się wyraz nudy. „Wapno” — rozkazał w pewnym momencie asystującemu obok zarządcy cmentarza. Grabarze sypali dalej ciężkie grudy ziemi. Nadjechały taczki zapełnione wapnem. Orf dał znak grabarzom. Zaczerpnęli łopaty gęstego wapna i każdą łopatę objął krzyk dochodzący z grobu o jedną oktawę niżej. [Jeszcze] kilkanaście łopat, krzyk ustał zupełnie. Skłębione ciała padły ciasno obok siebie. Jakiś człowiek próbował jeszcze raz powstać. Zrobił ciemny wyrąb w białej gęstej masie i padł, klasnąwszy do taktu oklaskom łopat. Orf dał znak, kazał przerwać rzucanie wapnem. Na wapno spadają znów grudy ciężkiej gliniastej ziemi. Na ulicach ludzie padają sobie w objęcia. [Myślą, że] akcja skończona.
Warszawa, 25 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Po obiedzie mama poszła do gestapo z Z., do biura Orfa. Oświadczył on, że mama ma prawo zabrać ze sobą całą rodzinę. Ciągle nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. To niepojęte, że jednak naprawdę opuszczę to piekło. Ale okropne jest myśleć o wszystkich przyjaciołach i krewnych, którzy muszą zostać, gdy ja wyjadę.
Spędziłam cały dzień na kupowaniu różnych drobiazgów niezbędnych do podróży. Powiedziano mojej matce, że spędzimy na Pawiaku tylko trzy dni, a potem zostaniemy wysłani na wymianę do Ameryki. Wszyscy moi przyjaciele przyszli się ze mną pożegnać. Wszyscy mi zazdrościli i rozpaczali nad swoim własnym losem. […]
Teraz zbliża się północ. Mama pakuje rzeczy. W naszym mieszkaniu jest straszny bałagan. Było pełno ludzi do dziesiątej; wszyscy przyszli w tym samym celu – dać adresy amerykańskich krewnych i prosić ich o pomoc. Wiele było żon z dziećmi, których mężowie pojechali na Wystawę Światową w 1939 roku i zostali w Ameryce. Przyniosły nam dziesiątki fotografii. To było potworne pożegnanie. W całym domu ludzie płakali i nie było końca serdecznym życzeniom i pełnym łez uściskom.
Żegnam się z gettem. Wszędzie jest ciemno i cicho, ale wydaje mi się, że gdzieś w oddali słychać szloch.
Warszawa, 16 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Zarządzam, aby przesiedlenie całej żydowskiej ludności Generalnej Guberni zostało przeprowadzone i ukończone do 31 grudnia 1942 r.
Z dniem 31 grudnia 1942 r. żadne osoby pochodzenia żydowskiego nie mają prawa przebywać w Generalnej Guberni. Chyba, że będą się one znajdować w obozach zbiorczych w Warszawie, Krakowie, Częstochowie, Radomiu i Lublinie. Wszelkie inne prace, przy których zatrudnieni są żydowscy robotnicy, muszą być do tego czasu zakończone, albo – o ile ukończenie ich nie jest możliwe – przeniesione do jednego z tych zbiorczych obozów.
Środki te są niezbędne dla przeprowadzenia etnicznego rozdziału ras i narodowości w myśl zasad nowego ładu w Europie, oraz w interesie bezpieczeństwa i czystości Rzeszy niemieckiej i strefy jej interesów. Wszelkie naruszenie niniejszego zarządzenia stanowi niebezpieczeństwo dla spokoju i porządku całokształtu interesów strefy niemieckiej, punkt oparcia dla ruchu oporu oraz moralne i fizyczne ognisko zarazy.
Lublin, 19 lipca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Późnym popołudniem zapanowało wśród internowanych wielkie poruszenie. Dotarły do nas listy z zewnątrz z przerażającymi wiadomościami. W getcie panika. Ludność spodziewa się masowej deportacji trzystu tysięcy ludzi. Prezes Czerniakow i wszyscy przywódcy gminy starali się uspokoić ludzi ogłaszając, że Niemcy oficjalnie zaprzeczyli tym informacjom. Ale panika wzrosła, gdy dowiedziano się, że Transferstelle otrzymało kilka wagonów towarowych używanych do transportu zwierząt, które niedawno wypełniano Żydami wywożonymi do różnych obozów pracy.
Dla mieszkańców getta deportacja jest gorsza niż śmierć, oznacza bowiem śmierć po okropnych torturach i upokorzeniach, oznacza śmierć bez pogrzebu.
Warszawa, 20 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś w getcie była krwawa środa. Nieszczęście, którego wszyscy się spodziewali, spadło na ludzi. Zaczęły się deportacje i uliczne pogromy. O świcie patrole Litwinów i Ukraińców prowadzone przez żołnierzy SS otoczyły getto, a co dziesięć metrów ustawiono uzbrojonego żandarma. Ktokolwiek zbliżył się do bramy lub pokazał w oknie, został zastrzelony na miejscu. […]
Wczoraj wieczorem władze niemieckie poinformowały Gminę Żydowską, że wszyscy mieszkańcy getta zostaną wywiezieni na wschód. Wolno zabrać tylko czterdzieści funtów bagażu na osobę. Wszystkie pozostałe rzeczy zostaną skonfiskowane.
Warszawa, 22 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Prezes Gminy, Adam Czerniakow, popełnił samobójstwo. Zrobił to ostatniej nocy, 23 lipca. Nie mógł znieść swego okropnego brzemienia. Zgodnie z wiadomościami, jakie tu do nas docierają, uczynił ten tragiczny krok, gdy Niemcy zażądali podwyższenia kontyngentu deportowanych. Nie widział innego wyjścia, jak tylko opuszczenie tego potwornego świata. Jego najbliżsi współpracownicy, którzy widzieli go na krótko przed śmiercią, mówią, że do końca wykazywał wielką odwagę i energię.
Warszawa, 24 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Stanęłyśmy w oknie, a właściwie przy framudze, bo do okien strzelali, i patrzyłyśmy, jak ich prowadzą. Więc przeszła dr Efros z tym swoim nowo narodzonym synkiem na ręku i dr Lichtenbaumowa z ustami otwartymi jako do krzyku. I szli, i szli z wózkami dziecięcymi i jakimiś dziwnymi rzeczami, jakieś kapelusze i płaszcze, i garnki czy miski, i wciąż szli... [...] I wciąż szli, szli i był taki upalny dzień, 30 lipca, i była taka cisza w powietrzu, bo nie było wiatru i powietrze stało. Z Leszna, tam po drugiej stronie, wyjechała rollwaga, na koźle siedział młody mężczyzna w niebieskiej koszuli, zapalił papierosa i takim luźnym, szerokim gestem odrzucił zapałkę. W domu na Żelaznej, tam po drugiej stronie, na balkon wyszła kobieta w kwiecistym szlafroku i podlewała kwiatki w skrzynkach. I chyba widziała ten pochód, ale dalej podlewała kwiatki. A po tej stronie szli i szli, i nie było końca. I tam byli starcy z siwymi brodami i małe dzieci, i kobiety w letnich sukienkach i płaszczach, i kobiety w jesionkach, i toboły na tę daleką drogę.
Warszawa, 30 lipca
Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 1994, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Dom Sierot dr. Janusza Korczaka jest teraz pusty. Kilka dni temu staliśmy wszyscy przy oknie i patrzyliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Szeregi dzieci trzymających się za rączki zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluszki mające po dwa, trzy latka. Najstarsze miało może ze trzynaście lat. Każde dziecko trzymało w ręku tobołek. Wszystkie miały białe fartuszki. Szły parami spokojnie, a nawet z uśmiechem. Nie miały najmniejszego przeczucia swego losu. Na końcu tego pochodu maszerował dr Korczak, który pilnował, żeby dzieci nie rozchodziły się na boki. Od czasu do czasu z ojcowską troską stukał w dziecinną główkę lub ramię i wyrównywał szeregi. Miał na sobie wysokie buty z wpuszczonymi do środka spodniami, kurtkę z alpaki i granatową maciejówkę. Szedł pewnym krokiem w towarzystwie lekarza z domu dziecka ubranego w biały fartuch. Smutny pochód zniknął za rogiem Dzielnej i Smoczej.
ok. 6 sierpnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Likwidacja getta rozpoczęła się od wyrobienia przejścia w płocie oddzielającym getto od miasta, naprzeciwko nastawni kolejowej. [...] Do tego przejścia pędzili hitlerowcy mieszkańców getta. Żydów ładowano do wagonów podstawionych na stację. Wypędzanie wysiedlonych odbywało się wśród okropnych krzyków, bicia i przepychania. [...] Pozostałych w tyle hitlerowcy szczuli psami. Do wagonów ładowano po kilkadziesiąt osób, ubijając ludzi kolbami karabinów. Były bowiem trudności z zamykaniem drzwi. Wagony były towarowe, kryte. Widziałem, jak ładowane do wagonów kobiety z małymi dziećmi rzucały kosztowności, prosząc kolejarzy o odrobinę wody. Jednakże nadzorujący wysiedlenie Niemcy nie pozwolili na to, odpędzając kolejarzy.
Kielce, 20 sierpnia
Witold Ceberski, Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zaczęło się od godziny 4.00 rano. Cała dzielnica żydowska została obstawiona gęstą siecią schupowców [członków Schutzpolizei — Policji Prewencyjnej], formacji SS i SD już od godziny 2.00 w nocy. Szef gestapo w Kielcach Thomas wydał żydowskiej policji rozkaz [...], by rozpoczęli budzenie i wyprowadzanie Żydów z pierwszej dzielnicy na przygotowany do tego celu plac [...]. Wszczął się wielki hałas i krzyk. Każdy w największym pośpiechu — wszak mieli tylko pół godziny — i w podnieceniu pakował swoje najcenniejsze rzeczy do plecaka, worka. U nas w mieszkaniu zamęt i podniecenie dosięgły szczytu. Byliśmy zaskoczeni i nieprzygotowani, toteż przez pewien czas nie mogliśmy się zdecydować, co brać. [...] Wyszlismy. Raczej wylecieliśmy. [...]
Gestapowcy nie zważali w ogóle na karty pracy, ale na twarze i powierzchowność. Ci, którzy wydawali się inteligentni, odsyłani byli do grupy przeznaczonej na wysiedlenie. Wytworzony był przy tym straszliwy chaos, zawodzenie, krzyki i płacze, a dość często także strzały. [...] Oprawcy trzymali w rękach bykowce i tłukli nimi niemiłosiernie nieszczęśliwych, kalecząc ich przy tym niejednokrotnie dotkliwie. [...] Raz za razem jakiś gestapowiec czy SS-man wyciągał z tłumu starca czy też ułomnego i bez względu na płeć z zimną krwią go mordował, strzelając w twarz przerażonej ofiary. [...]
W międzyczasie inne grupy zbirów niemieckich obchodziły wszystkie opróżnione przez Żydów mieszkania, starając się wyszukać takich, którzy się schowali czy też nie wyszli, czego powodem była przeważnie niemoc fizyczna. Wywlekali nieszczęśliwych, znęcając się nad nimi [...], by w końcu wystrzałem w tył głowy położyć kres ich życiu. Gdy już wszystkie formalności związane z tą akcją zostały zakończone, ustawiono nas wybranych [do pozostawienia w Kielcach] w kolumnę po dziesięciu w szeregu i przeliczono. Nie obeszło się i tym razem bez katowania nieszczęśliwych ofiar. [...] Kolumna w końcu ruszyła w kierunku przeznaczonego dla nich baraku, który się mieścił w dzielnicy dotychczas nieobjętej wysiedlaniem. Ulice, przez które szliśmy, przedstawiały okropny widok. Na chodnikach leżały trupy starców obojga płci, a niekiedy i młodych. Przy zbiegu ulic Jasnej i Okrzei leżała stara kobieta w taczce. Nieżywa [...], oczy jej szeroko rozwarte wyrażały przerażenie, a usta wykrzywił straszny grymas bólu. [...] Obok niej leżał wyciągnięty mężczyzna, wyglądał na młodego, z twarzą obróconą na bruk. [...] Później się dowiedziałem, że to był jej syn. Nie chciał zostawić chorej matki bez opieki i przypłacił to życiem. [...]
Zaczęły napływać wiadomości o losie pozostałych na placu ludzi. Przynosili te wiadomości żydowscy policjanci, którzy ich doprowadzili do rampy kolejowej i pomagali w załadowaniu tych ludzi do wagonów. Pociąg składał się z [...] wagonów towarowych, których okna były zabite drutem kolczastym. Do wagonów dostawiono schodki, po których wchodzili kolejno wysiedlani. Nie obeszło się bez bicia. Z tą samą nikczemnością i brutalnością esesowcy okładali biczami mężczyzn, kobiety, starców i dzieci. [...] Początkowo ładowano po 80-ciu do jednego wagonu, lecz okazało się, że nie starczy wagonów, więc wpychano po 100-120. Krzyki, zawodzenia i płacze zlewały się w jedno nieludzkie jakby wycie. [...] Jakaś kobieta, nie mogąc już znieść duszności, jaka panowała w wagonie, i żaru potęgowanego skłębioną ciżbą ludzką, wyskoczyła z wagonu na rampę prawie naga (nieszczęśliwi zdzierali z siebie wszelką odzież, by udostępnić choć minimalną ilość chłodu), gnana szaloną żądzą ochłodzenia się i zwilżenia spieczonego gardła. SS-mani jak zgraja wściekłych psów napadli na nią, z właściwym im barbarzyństwem, i w końcu wrzucili ją nieprzytomną między istne kłębowisko ludzkie w wagonie. [...] Takie przypadki zdarzały się często. „Zmęczeni” w końcu biciem zbrodniarze strzelali do ofiar jak do kaczek, czyniąc sobie z tego uciechę. [...] Gdy już wszyscy zostali załadowani, zamknięto i zaplombowano wagony, obstawiając je strażą. Stłoczeni w wagonach nieszczęśliwi, smażeni nieznośnym żarem słonecznym błagali bezdusznych strażników o dostarczenie im wody. Byli oni nieczuli na cierpienia ludzi. [...] Nieszczęśliwi w wagonach stali na stacji do wieczora...
Kielce, 20 sierpnia
Adam Hefland, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/1309, k. 1-2, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
W nocy między 00.00 a 1.00 rozkazali Thomas i Gayer stawić się na policji żydowskiej w ich lokalu na ulicy Okrzei. W lokalu zgaszono światło, policja żydowska została otoczona przez żandarmów ukraińskich, którzy zaczęli bić policjantów żydowskich. Stanęli przed nimi Thomas i Gayer ze szpicrutami w rękach i mówią cynicznie: „Byliście dotychczas wierni i myślę, że dalej tak będziecie służyć wiernie. [...] Zostajecie tutaj, los waszych dzieci i żon jest jeszcze niewiadomy. Prawdopodobnie zostaną”. Potem rozkazali żydowskim policjantom wypędzić [...] wszystkich Żydów z mieszkań i zebrać ich na ul. Jasnej. Kto się nie stawi, będzie zastrzelony. Taki rozkaz otrzymali Żydzi w dzielnicy ulicy Okrzei, gdzie mieszkało 6000 Żydów. Nie wszyscy wyszli punktualnie i w związku z tym odbyły się następujące sceny — policjant żydowski nie wiedział, co robić z chorą kobietą, gestapowcy kazali wynieść ją na ulicę, gdzie ją zastrzelono. Kazano [...] żonom i dzieciom lekarzy, robotnikom huty „Ludwików”, „Hasag”, robotnikom kamieniołomów wystąpić z tłumu i stanąć na stronie. A każdy z nich musiał przejść obok Thomasa i Gayera, i pokazać swoją kartę pracy. I tu jeżeli zauważyli, że ktoś bardzo chce zostać z rodziną, wówczas wyrywali jego kartę pracy i nie zostawiano go. Przeznaczonych do wysiedlenia ustawiono po 10 w każdym szeregu, a jeżeli 11 było dzieckiem, wówczas odrywano je od ojca lub matki. Wtłoczono po 100 osób do wagonu. Tak prowadzono 6000 osób przez ulicę Młynarską. [...] stało kilka fur. Jeżeli jakiś starzec padł ze zmęczenia lub ktoś słaby nie dotrzymywał kroku, wówczas dawano znać policjantowi żydowskiemu, który chwytał nieszczęśliwego i wsadzał go na wóz, a SS-owiec go od razu rozstrzeliwał. Znak dawano policjantowi żydowskiemu w ten sposób, by ludzie myśleli, że policjanci czynią to z własnej inicjatywy. Na Nowym Świecie już dzień przedtem wykopano doły i przyszykowano wapno. Zamordowanych od razu odsyłano na Nowy Świat. Niejaki Szarogreder — ułomny, znany Żyd w Kielcach — prosił policjanta, aby go zostawił w szeregu. Gwałtem go wsadził na wóz i od razu go zastrzelono. Był wśród policjantów niejaki Zylbersztein, który był przed wojną porządnym człowiekiem, dano mu znak, by wsadził na wóz rabego Icchaka Finklera, znanego mizrachistę [członka syjonistyczno-ortodoksyjnej organizacji Mizarchi], z którym był zaprzyjaźniony. Policjant doszedł do niego i powiedział: „Rebe, rozkazuję wam zabrać się na wóz, zmówić śmiertelną modlitwę”. Rebe spojrzał na niego, nazwał go po imieniu i powiedział: „Co robić? Chcesz mnie zabić?”. „Nic nie poradzę” — odpowiedział Zylbersztein i wsadził go gwałtem na wóz. Rebe zdążył tylko krzyknąć [...] i został zastrzelony.
Kielce, 20 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 9–11, sygn. 301/66, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
[...] wróciły wagony, które wiozły ofiary, i w sobotę nad ranem zaczęła się druga akcja. Akcja ta pochłonęła znów 6000 ofiar. Wzięli mnie z rodziną [...], wygarnęli ludzi z domów, a na ulicy okrążyła nas policja niemiecka i zagnała na główną ulicę getta, gdzie ustawiono nas w szeregach dziesiątkami. U wylotu ulicy stało kilku gestapowców, którzy uważali, by każda dziesiątka podchodziła przed szefa i obserwowali dokładnie starszych, ułomnych, nie mogących nadążyć, których wciągali do bramy i za każdym razem słyszeliśmy strzał. Prócz tego segregował sam szef. W tym dniu padło 500 ludzi. [...] Podczas drugiej akcji, w sobotę wpadli Niemcy do sierocińca, gdzie przebywało 70 sierot. Urządzili sobie zabawę [...]. Strzelali do dzieci jak do zająców. [...] Wysiedleńcy musieli przed wejściem do wagonów oddać wszystkie kosztowności. Kto się wzbraniał, został zastrzelony na miejscu.
Kielce, 22 sierpnia
Witold Ceberski (Szaja Zalcberg), Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dwa transporty już opuściły Kielce w niewiadomym kierunku i ku niewiadomemu przeznaczeniu. Lekarze i ich rodziny jeszcze pozostali w getcie. [...] Staliśmy na placu, tysiące ludzi, w gorącu sierpniowego dnia, czekając. Koło nas stała rodzina doktora Serwetnika, znanego lekarza dentysty, który poszedł do Oświęcimia wraz z wujkiem Pelcem. Ich starsza córka Liliana, która przeszła kurs pielęgniarek wraz ze mną, stała obok mnie. Lilka miała zaledwie 15 lat. [...] Człowiek w mundurze, który na placu grał rolę Wszechmocnego Boga, wskazał na nas swoją pałeczką i rozkazał, żeby personel szpitala wystąpił naprzód. Pielęgniarze i pielęgniarki poczęli wysuwać się naprzód. Liliana pociągała mnie usilnie za rękaw: „Chodźmy z nimi”. Przez sekundę stałam jak zamrożona. W tym momencie zrozumiałam, że jeżeli nie opuszczę tłumu kobiet i dzieci i jeżeli nie dołączę się do grupy młodych ludzi zdolnych do pracy, to nie będę mieć żadnej nadziei na przeżycie. [...] Szepnęłam do matki: „Mam pójść?”. Matka odpowiedziała: „Córeczko moja, to twoja decyzja”. Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam w życiu od matki. Wystąpiłyśmy z Lilianą, by dołączyć do personelu szpitala. [...] Człowiek w mundurze ciągle miał za dużo ludzi do obsady szpitala. Wszyscy w wieku ponad 40 lat — „RAUS!”. Ponad 35 lat — „RAUS!”. [...] Pozostała nieliczna grupa młodych ludzi. Ale było nas jeszcze za dużo. Bóg kieleckiego placu selekcji podzielił nas na dwie grupy: osobno chłopcy, osobno dziewczyny. On podnosił swoją pałeczkę i uderzył po ramieniu dziesięciu chłopców i tyleż dziewcząt. Reszta – RAUS. Z powrotem do transportu. Ja i Liliana zostałyśmy dotknięte magiczną różdżką. Zostaliśmy otoczeni przez żydowską policję i odprowadzeni do baraków. Z daleka po raz ostatni zobaczyłam moją mamę. Strasznie blada trzymała za rękę Heniusia, szła w tłumie wycieńczonych, spragnionych i gorącem wysuszonych ludzi. Szli otoczeni żydowską policją, Ukraińcami. Z tyłu szło też kilku Niemców. Niemcy tak mieli wszystko zorganizowane, że inni, włącznie z samymi Żydami, wykonywali za nich tę brudną robotę. Poszli na stację kolejową. Zapakowano ich do bydlęcych wagonów. Przesiedlenie na wschód. Jeszcze jedno niemieckie kłamstwo. [...] Mama i ciocia były młodymi kobietami, w wieku 42 i 43 lata. Ile życia było przed nimi. [...] Heniuś miał zaledwie 10 lat. Jemu zabrano całe życie.
Kielce, 24 sierpnia
Alicja Birnhak, Getto, [w:] „Przemiany", 1987, nr 12, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dzieci z wychowawczynią Gucią wyprowadzono z domu sierot na Nowy Świat, gdzie już były przygotowane doły. Kazano dzieciom się rozebrać, ale dzieci nie chciały. Wówczas rozkazano Guci, by ona to uczyniła. Odmówiła. Ukraińcy zaczęli bić ją i dzieci. Dzieci zaczęły łkać „Mamo, mamo ratuj”. Gwałtem je rozebrano. Kazano żydowskiemu policjantowi doprowadzić dzieci do dołu i Rumpel zaczął je rozstrzeliwać. [...] 40 dzieci ułożono w jedną warstwę i zalano wapnem. Gdy wszystkie dzieci były już wymordowane, podeszła do dołu Gucia. [...] Kula przeszyła jej ciało i wpadła do rowu.
Kielce, 22 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
[Rano] wybrałem się na halę fabryczną, mieszczącą się po przeciwnej stronie podwórza, na którym mieszkałem. Nagle rozległy się gwizdy, krzyki, odgłosy bieganiny. Brama, przez którą wszedłem na halę, została zatrzaśnięta. Odcięci od świata zewnętrznego przesiedzieliśmy pełni niepokoju około dwóch godzin. Gdy bramy otwarto, podwórze było już puste. Otwarte drzwi przeraziły mnie. W mieszkaniu nie było nikogo. Nie chciałem uwierzyć w straszną prawdę. [...] Dowiedziałem się, że pełne SS-owców auta ciężarowe zabrały z fabryki około stu sześćdziesięciu osób. Jak przez mgłę słuchałem o interwencji dyrektora fabryki, który tłumaczył, że ludzie na terenach przemysłowych są — wedle zapewnień władz — nietykalni. Odpowiedź była prosta: trzeba uzupełnić transport, wszystko jedno skąd bierze się Żydów.
[...] Przedarłem się przez bramę, oślepiony wzrastającym we mnie przerażeniem, pobiegłem w kierunku placu przesiedleńczego. Roztrącałem patrole niemieckie otaczające fabrykę, biegłem przez stosy mebli spiętrzonych w ulicach, szukając nieprzytomny [...] córki i żony. Zatrzymał mnie policjant żydowski [...]. Począł coś do mnie mówić, lecz widząc, że nie rozumiem, wcisnął mi w rękę karteczkę. Czytałem bez końca słowa nakreślone na kawałku papieru: „Kochany Tatusiu! Ratuj się! Zdaje się, że my jesteśmy stracone, podtrzymuję mamusię na duchu, jak mogę, może przeznaczenie nas znów złączy. Twoja Stella”. Długo trwało, zanim zrozumiałem treść ostatniego listu mojej córki. Na krawężniku ulicy usiadłem i gorzko płakałem. Rylec bólu żłobił głębokim śladem w sercu ostatnie słowa mojej córki.
Warszawa, 22 sierpnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Przed wysłaniem trzeciego transportu zlikwidowano dom starców, gdzie było 70 osób. Zastrzelono wszystkich na podwórku, a ciała wywieziono na Nowy Świat do dołów. Dla przeprowadzenia likwidacji szpitala, w którym było 88 osób, przybyli Thomas, Gayer, Rumpel z policją konną. Rozkazali wynieść chorych każdego ze swoim łóżkiem. [...]
Nie chcieli ich niepokoić. Wówczas postanowiono, aby chorych z powrotem zaniesiono do szpitala, a kierownikowi szpitala doktorowi Reitterowi wydali rozkaz, by wszyscy chorzy byli w ciągu trzech godzin zlikwidowani. Doktor spytał, jak ich zabić, wówczas Thomas pokazał bagnet. Doktor dał chorym zastrzyki, ale nie dla wszystkich starczyło. Wówczas personel szpitala razem z doktorem zaczęli przebijać chorych nożami. Rozpoczęła się walka między chorymi i personelem szpitala. Wszyscy zostali zabici [...].
Kielce, 23 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zjawił się szef gestapo [Ernst] Thomas [...]. Oświadczył, że następnego dnia wszyscy pacjenci muszą umrzeć. Po około pół godziny pojawił się u doktora Reittera — Breiner z SS i podał mu recepty. [...]
Ofiary wiedziały, co się dzieje. [...] Około godziny 17.00 tego samego dnia pojawił się doktór Breiner, by się upewnić, że wszystko zostało dokonane właściwie. Byli jeszcze pacjenci, którzy dostali zastrzyki przed godziną i jeszcze się poruszali. Doktor Breiner wziął nóż chirurgiczny i zabijał ciosami w serce, robił to osobiście. O 18.00 zjawił się szef gestapo Thomas, kontrolował, czy wszyscy pacjenci, oprócz personelu, są martwi. [...] Zabici zostali załadowani na furmanki i przez całe miasto wieźli ich na pole, gdzie zostali pogrzebani. Przez cały czas był przy tym dr Breiner i Thomas.
Kielce, 23 sierpnia
Liliana Serwetnik, Zeznanie w zbiorach Yad Vashem, sygn. P.III.n, (Kielce) 676, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Milicja żydowska wchodziła do mieszkań, wyganiała wszystkich, potem szło się szóstkami w kierunku ulicy Warszawskie Przedmieście [powinno być: Starowarszawskie Przedmieście — przyp. red.], względnie dzisiejszej Okrzei. Przez jakieś 100 metrów prowadziła nas milicja, aż doszliśmy do ulicy, gdzie stali esesmani i oglądali, kto jest stary, a kto młody. [...] Osoby starsze wyciągano z tłumu, kazano im siąść na chodniku. „Po co macie chodzić pieszo, my wam damy auta, auta was zabiorą.” Jak myśmy przeszli, to oni ich zastrzelili. Doszliśmy do ulicy Okrzei i tam odbyła się selekcja; kto miał Meldekarte [karta meldunkowa], musiał wystąpić i pokazać ją. [...] Z naszej rodziny tylko brat został jako dentysta, bo lekarzy zostawili. Matka powiedziała do mnie: „Zostań z nami”. Bałem się wyjść z szeregu, bałem się, że mnie zastrzelą, ale w końcu wyszedłem z szeregu i taki młody esesman pyta mnie, gdzie ja pracuję. Powiedziałem mu: „W tartaku państwowym”. „A masz Meldekarte?” „Nie mam.” „Nie wiem, co strzeliło mu do głowy” — zamiast mnie odesłać, powiedział do Scharfuhrera. Poszedłem do innego esesmana, o wyglądzie mordercy, który stał z rewolwerem w ręku: „Wo arbeitest du?” „In staatlichen Sagewerk.” „Gut.” I posłał mnie na prawo. Wtedy z tej trzeciej akcji oni zostawili około 1000 osób, byliśmy ustawieni setkami, a było 9 setek. Ja stałem w piątej. Stoimy, a obok stoją milicjanci żydowscy. Pytam jednego Gienka Guttmana: „Gienek, dlaczego stoimy? Dlaczego nie idziemy?”. On mówi: „Nie wiem”. Potem przyszedł [Hans] Gayer i [Ernst] Thomas. [...] Niemcy zaczęli przesuwać ludzi na drugą stronę, ja myślę coś za dużo, niemożliwe, żeby tylu ludzi wybierali do pracy. Co to jest? Gayer i Thomas już się zbliżyli, widzę, że biją i tratują za to, że ktoś czapki nie zdjął albo niewyraźnie powiedział, gdzie pracuje. Ja zdjąłem czapkę wcześniej, żebym nie musiał przed nimi jej zdjąć. Kiedy przyszli do mnie, o papiery nie spytali, tylko: „Wo arbeitest du?”. Odpowiedziałem: „In staalichen Sagewerk”. Zostawili mnie. Wtedy z 1000 osób, które zostawiono po selekcji, zostało tylko 200. Okazało się, że była to druga selekcja. Mego brata, który też wtedy został po pierwszej selekcji, też wtedy wysłali. [...] Zaprowadzono nas na plac przed synagogą, nadal byliśmy otoczeni, tak że nikt nie mógł uciec. Potem Thomas wygonił tych, którzy byli zamknięci w synagodze i baraku, i zrobił jeszcze jedną selekcję (w synagodze i baraku znajdowali się ci, którzy zostali z pierwszej i drugiej akcji). Było nas wtedy summa summarum 1000 osób. [...] Potem, jak wszyscy odeszli do pociągu [...] nas zamknięto w baraku [przy ulicy Targowej] i następnego dnia kazano nam pójść na ulicę Stolarską.
Kielce, 24 sierpnia
Jechiele Alpert, Zeznanie w zbiorach Yad Washem, sygn. 2725/197-C, k.9-11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
W środę rozpoczęły się obławy. Banda SS-owców wpadła z hałasem zwycięzców na podwórzec i gwizdami zaalarmowała dom [przy ul. Zamenhofa 29]. W chwilę potem rozbiegli się po mieszkaniach. Puste pokoje oddawały zwielokrotnionym echem odgłosy Niemców, szurgot przesuwanych mebli i chrapliwą wściekłość wyrzucanych zdań. Cisza przenosiła te głosy z taką wyrazistością, że traciliśmy orientację kierunku, skąd pochodziły. [...]
O godzinie 10.00 dziewięć bestii ludzkich wpada z hałasem w podwórze, oznajmiając krzykami i strzałami swoje przybycie. Rozbiegają się po trzech sieniach naszego domu i przez pół godziny słychać wrzaski, krzyki, śmiechy, przekleństwa. A u nas [w kryjówce] cisza. Omal, że nie oddychamy. Nad biedną małą Lilką stoi wysoki elektrotechnik z kołdrą w ręku. Potem horda wypada z powrotem na podwórze i wśród pijackich krzyków opuszcza dom. U nas [w kryjówce] cisza, tylko oddech stał się nieco swobodniejszy. [...]
Mija dwadzieścia minut i — nagle Lilka zaczyna kaszleć — ale zaraz na nią spada kołdra [która ma] stłumić głos. Z sieni słyszę radosny głos Niemca:
— Hans, komm! Hier sind Juden! [Hans, chodź! Tu są Żydzi!] To dziewiąty przyczaił się w bramie i czekał. Niemoc przykuła mnie do miejsca, na którym stałem. Dudniące na schodach kroki przeszywały mnie jak kule karabinu. Tylko jedna myśl jak błyskawica przebiła mózg: dwanaście ofiar! Wtem w przerażającej ciszy [rozległ się] pełen niewymownej skargi płacz dziecka, żałosne, rozdzierające serce kwilenie. Kroki zatrzymały się przed oknem.
— Ein Kind! Verflucht noch niemal! [To dziecko! Niech to diabli!] — zaklął brutalnie Niemiec. Silne szarpnięcie rozwarło okno i maleństwo wyrwane z poduszki zakoziołkowało kilkakrotnie w powietrzu i spadło krwawą miazgą na bruk podwórza. [...] Przez godzinę może nikt nie wymówił ani słowa. Patrzyłem tępo na krwawą plamę na bruku, a w mózgu czułem pustkę, już nawet nie przerażenie — nie rozpacz — nie chęć życia czy walki, tylko pustkę przeraźliwą, która powoli przeradzała się we mnie w ogromny smutek.
Warszawa, 9 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
[Po południu] wychodzę na ulicę. Niezapomniana to chwila i niezapomniany, niedający się niczym zatrzeć widok! Nigdy nie widziałem pola walki, ale tak musiało ono wyglądać, gdy przejdzie przez nie straszliwy huragan ognia. Na chodnikach, na jezdni walały się trupy ludzkie, starcy, kobiety i dzieci w najdziwniejszych pozycjach, świadczących o tym, że śmierć biła w nich z różnych stron, że przed skonaniem przeszli potworną mękę strachu i poniżenia, że zdzierano z nich ubrania, które w krwawych strzępach walały się po bruku, a wśród nich, wśród tych wzywających pomsty do nieba trupów, leżą powyrywane ramy okienne, krzesła, części stołów, poduszki, kołdry, garnki, zdeptane stosy bielizny, podarte książki — świadczące o brutalnej przemocy stosowanej przez Zwycięzców. Bestia ludzka żłopała tutaj krew pełną gardzielą. Przerażone, wychudzone, zmasakrowane twarze pomordowanych — równie ciche, równie przerażone twarze żywych, przemykających pod ścianami domów — to niezapomniany obraz getta z okresu wielkiej akcji.
Warszawa, 9 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Obok tragedii przeżywanej przez społeczeństwo polskie dziesiątkowane przez wroga trwa na naszych ziemiach od roku blisko potworna planowa rzeź Żydów.
Masowy ten mord nie znajduje przykładu w dziejach świata, bledną przy nim wszystkie znane z historii okrucieństwa.
Niemowlęta, dzieci, młodzież, dorośli, starcy, kaleki, chorzy, zdrowi, mężczyźni, kobiety, żydzi-katolicy [sic!], żydzi-wyznania mojżeszowego [sic!] – bez żadnej przyczyny innej, niż przynależność do narodu żydowskiego, są bezlitośnie mordowani, truci gazami, zakopywani żywcem, strącani z pięter na bruk – przed śmiercią przechodząc dodatkową mękę powolnego konania, piekło poniewierki, udręki, cynicznego pastwienia się katów.
Liczba ofiar zabitych w ten sposób przewyższa milion i wzrasta z każdym dniem.
Nie mogąc czynnie temu przeciwdziałać, Kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa polskiego protestuje przeciw zbrodni dokonanej na Żydach.
W tym proteście łączą się wszystkie polskie ugrupowania polityczne i społeczne.
Podobnie jak w sprawie ofiar polskich, odpowiedzialność fizyczna za te zbrodnie spadnie na katów i ich wspólników.
Warszawa, 16 września
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
O zmierzchu widzieliśmy pożary w kilku punktach miasta, a potem nagle zaczęły wyć syreny fabryk obwieszczające nagły alarm przeciwlotniczy. Wkrótce dotarły do nas odgłosy strzelaniny i eksplozji bomb. Nie słyszeliśmy wybuchów o takiej sile już od dawna. Głęboką ciemność nad miastem rozrywały rakiety. Setki bomb eksplodowały w powietrzu. Mama, Anna i ja przytuliłyśmy się do siebie i drżałyśmy razem z całym budynkiem więzienia. Wydawało nam się, że lotnicy celują w więzienie i wyraźnie słyszałyśmy bomby upadające na sąsiednich ulicach: na Nowolipiu, Nowolipkach, Nalewkach i Gęsiej. Jedna bomba spadła na dziedzińcu więzienia, w bardzo niewielkiej odległości od naszego budynku, a eksplozja zatrzęsła murami tak mocno, że przez moment myśleliśmy, że się rozpadną.
Pomyślałam, że byłoby okropne umrzeć tutaj od bomby rzuconej przez wrogów Hitlera, ale jednocześnie nie mogłam opanować uczucia satysfakcji, że hitlerowcy są bombardowani tego samego dnia, w którym urządzili polowanie na Żydów.
Warszawa, 21–22 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Powierzchnia getta została w znaczny sposób zredukowana. Teraz jego granice przebiegają ulicami: Smoczą, Gęsią, Franciszkańską, Bonifraterską, Muranowską, Pokorną, Stawkami, Dziką, Szczęśliwą i placem Parysowskim. Wszystkie istniejące jeszcze urzędy Gminy i warsztaty dostały polecenie przeniesienia się na ten nowy teren. Ten rozkaz wydany przez władze niemieckie nosi datę 27 września. Mury otaczające nową dzielnicę żydowską będą miały trzy metry wysokości. Żydowska policja musi utrzymywać porządek podczas przesiedlania. Zakłady, których nie można przenieść, zostaną otoczone specjalnymi murami, a robotnicy będą musieli mieszkać w domach sąsiadujących z fabryką. Praca będzie nadzorowana przez Werkschutz, składający się z byych członków żydowskiej policji.
Warszawa, 27–29 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Bombardowania przez radzieckie samoloty odbywają się co noc. Eksplozje wstrząsają murami Pawiaka. Tak już jesteśmy do tych bombardowań przyzwyczajeni, że oczekujemy ich z niecierpliwością. Są jak pozdrowienia z wolnego świata. Samoloty nadlatują co noc mniej więcej o tej samej porze, około jedenastej. Alarm odwoływany jest dopiero rano.
Warszawa, 1 października
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
§2
(1) Wszyscy żydzi [sic!] w rozumieniu rozporządzenia o definicji pojęcia „Żyd” w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 24 lipca 1940 r. […] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) winni do dnia 30 listopada 1942 r. obrać sobie miejsce pobytu w jednej z […] żydowskich dzielnic mieszkaniowych dla Okręgów Radom, Krakau i Galizien (Galicja). Wszystkie pozostałe osoby winny do tego czasu opuścić żydowskie dzielnice mieszkaniowe, o ile nie otrzymają policyjnego zezwolenia na pobyt. […]
(2) Od dnia 1 grudnia 1942 r. nie wolno żadnemu żydowi [sic!] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) bez policyjnego zezwolenia przebywać poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub opuszczać jej. Od dnia 1 grudnia innym osobom wolno przebywać w żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub wchodzić do niej tylko za policyjnym zezwoleniem. […]
(3) Od obowiązku obrania sobie żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej zwolnieni są żydzi [sic!] zatrudnieni w zakładach gospodarki wojskowej i zbrojeniowej, a umieszczeni w zamkniętych obozach.
§3
(1) Żydzi, wykraczający przeciwko przepisom § 2, podlegają według istniejących postanowień karze śmierci.
(2) Tej samej karze podlega, kto takiemu Żydowi świadomie udziela schronienia, tzn. kto w szczególności umieszcza żyda [sic!] poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej, żywi go lub ukrywa.
Kraków, 10 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Getto znów przeżywa krwawe dni. Od dziewiątego do dwunastego odbywały się kolejne polowania na ludzi. Tym razem Niemcy żądali dużej liczby robotników z warsztatów krawieckich i szewskich. A mieliśmy nadzieję, że hitlerowcy zostawią już w getcie tych, którzy dotąd przetrwali – jest ich zaledwie czterdzieści tysięcy. Pierwszego dnia nowej masakry widziałam przez okno kilku starszych żydowskich policjantów przejeżdżających w rikszach.
Warszawa, 15 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Bestialski okupant od pierwszej chwili zajęcia ziem Rzeczypospolitej poddał straszliwej eksterminacji Naród Polski, niszcząc wszystkie jego warstwy do tego stopnia, iż w tej chwili ludność polska liczebnie zmniejszona została przez okupanta o kilka milionów. Obecnie osiągnął okupant szczyt swego wyuzdania i morderczości masowymi i zorganizowanymi mordami w Polsce setek tysięcy Żydów nie tylko obywateli polskich, ale także w tym celu szczególnie z innych krajów zwożonych do Polski. Zbir niemiecki wysyła na śmierć setki tysięcy mężczyzn, kobiet, starców i dzieci według planu. Celem jego jest wyniszczenie Narodu Polskiego i zupełne wytępienie Żydów w Polsce do końca bieżącego roku. W wykonaniu tego planu posługuje się Adolf Hitler i jego siepacze najstraszliwszymi środkami tortur.
[…]
W obliczu ostatniej, bezprzykładnej w historii ludzkości fali krew mrożących zbrodni niemieckich, popełnianych na Narodzie Polskim ze szczególnym bestialstwem na ludności żydowskiej w Polsce – Rada Narodowa RP podnosi ponownie głośny protest i oskarżenie wobec całego świata cywilizowanego.
Rada Narodowa RP uroczyście oświadcza:
Rada Narodowa RP zwraca się do wszystkich Narodów Alianckich, do wszystkich narodów cierpiących dziś wraz z Narodem Polskim pod knutem niemieckim, by wspólnymi siłami podjęły natychmiast akcję przeciw temu podeptaniu i zbeszczeszczeniu moralności zasad ludzkości przeciw eksterminacji Narodu Polskiego i Narodów, której najpotworniejszym wyrazem są ostatnie masowe mordy popełniane na Żydach w Polsce i w całej przez Hitlera gnębionej Europie.
Londyn, 27 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Uchodźstwo polskie w Tel Awiwie, zebranie w dniu 5 grudnia 1942 na zgromadzeniu w Świetlicy Polskiej, zwołanym z inicjatywy Polskiego Klubu Demokratycznego w Palestynie, wstrząśnięte wiadomościami o masowych mordach Żydów w Polsce:
1) łączy się z narodem polskim w Kraju, Radą Nar., Rządem RP i Polonią amerykańską w jak najostrzejszym potępieniu zbrodni popełnianych przez Niemców w Polsce.
2) wyraża najgłębsze współczucie rodzinom niewinnych ofiar bestialskich mordów niemieckich.
3) zapewnia społeczeństwo żydowskie, że zbrodniarzom niemieckim i ich pomocnikom wymierzona zostanie zasłużona kara.
4) zwraca się do rządu RP z prośbą, aby Rząd nasz przedstawił Rządom alianckim konieczność bezzwłocznego stosowania retorsji wobec obywateli niemieckich przebywających na terenach państw alianckich.
5) wyraża przekonanie, że tylko natychmiastowe zagrożenie, że za każdego straconego obywatela polskiego poniesie śmierć dwóch Niemców przebywających na terenach państw alianckich – powstrzymać może falę masowych mordów w Polsce.
Tel Awiw, 5 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
3. Najnowsze raporty przedstawiają straszliwy obraz sytuacji, do jakiej doprowadzeni zostali Żydzi w Polsce. Nowe metody masowego mordu stosowane w ciągu ostatnich kilku miesięcy potwierdzają fakt, że władze niemieckie z całą świadomością dążą do całkowitej eksterminacji ludności żydowskiej w Polsce i wielu tysięcy Żydów, których władze niemieckie deportowały z Europy zachodniej i środkowej i z samej Rzeszy do Polski.
[…]
19. Jest rzeczą niemożliwą ustalenie dokładnej liczby Żydów, którzy zostali wytępieni w Polsce od czasu okupacji Kraju przez zbrojne siły Rzeszy niemieckiej. Ale wszystkie raporty podają zgodnie, iż pełna liczba wymordowanych sięga wielu setek tysięcy niewinnych ofiar, mężczyzn, kobiet i dzieci, oraz że z 3 130 000 Żydów w Polsce przed wojną, przeszło trzecia część wyginęła w ciągu ostatnich trzech lat.
20. Ludność polska, która sama znosi najstraszliwsze prześladowania i spośród której wiele milionów osób zostało deportowanych do Rzeszy na niewolnicze roboty lub wysiedlonych ze swych domów i ziemi, pozbawiona tak wielu przywódców, którzy zostali okrutnie wymordowani przez Niemców, stale wyrażała poprzez swe organizacje podziemne, oburzenie i współczucie wobec straszliwego losu, który spotyka ich współobywateli – Żydów. Rząd polski posiada informacje o pomocy, jakiej ludność polska udziela Żydom. Ze zrozumiałych przyczyn żadne szczegóły tej działalności nie mogą być obecnie ogłoszone.
21. Rząd Polski – jako przedstawiciel legalnej władzy na obszarach, na których Niemcy stosują systematyczne tępienie obywateli polskich i obywateli pochodzenia żydowskiego wielu innych narodowości, uważa za swój obowiązek zwrócenie się do Rządów Narodów Zjednoczonych w szczerym przekonaniu, że władze te podzielą pogląd Rządu Polskiego co do konieczności nie tylko potępienia zbrodni popełnianych przez Niemców i ukarania zbrodniarzy, ale również co do znalezienia środków, dających zapewnienie, iż Niemcom zostanie skutecznie uniemożliwione stosowanie w dalszym ciągu ich metod masowego mordu.
Londyn, 10 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Uwagę rządów Belgii, Czechosłowacji, Grecji, Luksemburga, Holandii, Norwegii, Polski, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii, Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, Jugosławii i Francuskiego Komitetu Narodowego zwróciły liczne doniesienia z Europy, że władze niemieckie, nie zadowoliwszy się odmówieniem osobom pochodzenia żydowskiego na wszystkich terenach, na które zostało rozciągnięte ich barbarzyńskie prawo, najbardziej podstawowych praw ludzkich, przystąpiły obecnie do realizacji wielokrotnie zapowiadanej przez Hitlera zagłady narodu żydowskiego w Europie. Ze wszystkich krajów okupowanych przewieziono Żydów, w budzących grozę warunkach i traktując wysiedlanych z całą brutalnością, do Europy wschodniej. W Polsce, którą hitlerowcy uczynili główną swoją katownią, założone przez niemieckich najeźdźców getta są systematycznie oczyszczane z Żydów, z wyłączeniem jedynie garstki wysoko kwalifikowanych robotników potrzebnych przemysłowi zbrojeniowemu. O żadnej z osób wywiezionych nie usłyszano nigdy więcej. Zdrowi wymierają w obozach wskutek pracy nad siły. Niedołężnym pozwala się umrzeć z zimna i głodu lub też morduje się ich w masowych egzekucjach. Liczbę ofiar tych krwawych okrucieństw szacuje się na wiele setek tysięcy najzupełniej niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci.
Wymienione wyżej rządy oraz Francuski Komitet Narodowy potępiają jak najostrzej tę bestialską politykę z zimną krwią przeprowadzanej eksterminacji. Oświadczają one, że tego typu wypadki mogą jedynie umocnić postanowienie wszystkich miłujących wolność narodów obalenia barbarzyńskiej tyranii hitlerowskiej. Raz jeszcze uroczyście stwierdzają, że odpowiedzialni za te zbrodnie nie mogą ujść kary, i apelują o jak najśpieszniejsze podjecie kroków prowadzących do praktycznej realizacji tego celu.
Londyn-Moskwa-Waszyngton, 17 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Rząd Polski otrzymuje niemal codziennie raporty o nieopisanych prześladowaniach niemieckich w stosunku do ludności polskiej. Z tych źródeł Rząd uzyskał ostatnio potwierdzenie okropnych mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach w Polsce. Straszliwe te zbrodnie popełniane są nie tylko na Żydach polskich, ale również na licznych rzeszach Żydów z innych krajów, których Niemcy wysiedlają do Polski celem ich wytępienia. Rząd Polski i Naród Polski potępili już z najgłębszym oburzeniem te masowe mordy popełniane na ziemiach polskich przez niemieckie władze okupacyjne.
Poruszony do głębi tymi potwornymi wiadomościami spieszę przesłać Panu jako najwybitniejszemu przedstawicielowi żydowskiej idei narodowej wyrazy mojego serdecznego współczucia z powodu mąk zadawanych przez niemieckich barbarzyńców narodowi żydowskiemu.
Pragnę zapewnić Pana, iż Rząd Polski niewzruszenie trwa w swym postanowieniu wymierzenia nieludzkim złoczyńcom kary odpowiadającej ich straszliwym zbrodniom.
Londyn, 17 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Towarzysze i Obywatele!
Od 18 kwietnia w getto warszawskim trwa akcja przeciwdziałania zamiarom okupanta, który postanowi[ł] ostatecznie wymordować resztki żydów [sic!] polskich. Skazani przez Hitlelral [sic!] na śmierć postanowili nie poddać się biernie katom na pastwę i broniąc honoru człowieka i obywatela stawiają [p]otężny opór krwawym siepaczom. Nad Warszawą znów rozpłomieniła się łuna pożarów, znów zagrały karabiny i armaty, znowu odezwał się huk granatów. Robotnicy i pracownicy – obywatele polscy narodowości żydowskiej stanowią rdzeń i duszę tych żydowskich oddziałów bojowych, które podniosły zbrojny protest przeciw gwałtom hitlerowskim. Nad ich głowami w czasie walk powiewa narodowy sztandar polski, ich czyn wiąże się, jako jedno ogniwo, z trwającym już czwarty rok nieprzerwanym ciągiem aktów oporu i walki całej Polski. […]
Robotnikom i pracownikom narodowości żydowskiej, którzy w obliczu niechybnej śmierci postanowili raczej zginąć z bronią w ręku niż poddać się biernie przemocy, przesyłamy braterskie pozdrowienie i zapewnienia, że czyn ich nie przebrzmi bez echa. Wejdzie on w legendę Polski walczącej, stanie się wspólnym dorobkiem ludu Polski, dorobkiem na którym wzniesiony zostanie gmach odrodzonej Rzeczypospolitej.
Do ludów świata wołamy: oto w obliczu potwornych planów zniszczenia, jakie od trzech lat urzeczywistnia okupacja hitlerowska, pod jarzmem najstraszliwszego ter[r]oru, który szaleje na naszych ziemiach, raz po raz wybucha płomienny protest mordowanych i maltretowanych synów polskiej ziemi. Woła o ratunek, o pomoc jak najszybszą, aby dzień pokonania wroga przyszedł przed ostatecznym wyniszczeniem naszych sił żywotnych.
Wołając o jak najszybsze uderzenie z zewnątrz w potęgę niemiecką, wzmocnijmy nasz wysiłek dla przygotowania powszechnego powstania polskiego, które wraz z ofensywą sprzymierzeńców zada śmiertelny cios totalizmowi wszelkich odcieni.
Warszawa, 22 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Polacy, Obywatele, Żołnierze Wolności,
Wśród huku armat, z których armia niemiecka wali do naszych domów, do mieszkań naszych matek, dzieci i żon;
Wśród turkotu karabinów maszynowych, które zdobywamy w walce na tchórzliwych żandarmach i SS-owcach;
Wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego ghetta Warszawy – my – więźniowie ghetta – ślemy Wam bratnie, serdeczne pozdrowienia. Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem.
Lecz wiedzcie także, że każdy próg ghetta jak dotychczas, tak i nadal będzie twierdzą; że może wszyscy zginiemy w walce, lecz nie poddamy się; że dyszymy jak i Wy żądzą odwetu i kary za wszystkie zbrodnie wspólnego wroga.
Toczy się walka o Waszą i naszą Wolność.
O Wasz i nasz – ludzki, społeczny, narodowy – honor i godność.
Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinek, Bełżca, Majdanka.
Niech żyje braterstwo broni i krwi Walczącej Polski!
Niech żyje Wolność!
Śmierć katom i oprawcom!
Niech żyje walka na śmierć i życie z okupantem!
Warszawa, 23 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Wprowadzono nas do środka bloku [na Umschlagplatz], wrzucono do piwnic i tam pozostaliśmy, siedząc lub leżąc. Okropny, nie do wytrzymania zaduch dawał się we znaki. Wszędzie na podłodze śmiecie i ludzkie odchody. Stłoczeni ludzie pozbawieni są wody, żywności i ustępu. Kobiety, mężczyźni, dzieci, wszyscy razem załatwiają swoje ludzkie potrzeby na miejscu, po czym siadają na podłodze. Krzyk dzieci wołających: „Wody, wody”, nieprzeczuwających, że pozostało im zaledwie parę godzin życia. Tworzymy leżącą, bezwładną masę pozostawioną na pastwę szykan i znęcania się ze strony Ukraińców. Co kilka minut podchodził inny bandyta z żądaniem okupu w kwocie 5-10 tys. złotych. Mówił: „Za 10 minut wrócę i jeśli do tego czasu pieniądze nie zostaną zebrane, zastrzelę 10 Żydów”. W ten sposób jeden za drugim bezustannie wyłudzali ostatnie grosze od nieszczęśliwych ofiar.
Do mnie również podszedł jeden z bandytów: „Musisz zebrać wśród swoich 10 tys.”, spogląda na zegarek, „Za 5 minut wrócę”. Dotrzymuje słowa i stawia się w wyznaczonym czasie. Ludzie są już ogołoceni z pieniędzy, zdołałem zebrać o wiele niższą sumę. Wtedy zażądał pięknej kobiety. Nie pomagały moje perswazje i tłumaczenia, że jestem samotny i nie mam tu żadnych znajomych. Wtedy ten bandyta wyciągnął przemocą z tłumu jakąś dziewczynkę i wlókł ją w kąt, by ją zgwałcić. Rozpoczęła się dramatyczna walka 18-letniej dziewczyny z bandytą. Ten obiecuje ocalić ją, zrywa z niej suknie. Im dłużej trwa ta walka, tym głośniejszy był rozpaczliwy krzyk dziewczyny.
Warszawa, 30 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
O piątej rano czujka nasza zaobserwowała maszerującą ulicą Gęsią ekipę bandytów, którzy prowadzili ze sobą dwóch Żydów, kapusiów z Befehlstelle [komendy SS kierującej akcją wysiedleńczą z getta]. Nagle cała ta falanga zatrzymała się na posesji zgruzowanego domu Gęsia 3. Dały się słyszeć [...] nawoływania do wyjścia Żydów z bunkra — wykrzykiwane po żydowsku. I w tym wypadku użyto tego samego podstępu wołając: „Żydzi wychodźcie już, koniec wojny”. Nikt się jednak nie zjawiał. Wówczas bandyci zaczęli odrzucać gruz i wiercić otwory w ruinach. Robota ta zajęła im cztery godziny. Ale nie zrezygnowali z dalszych poszukiwań. O godzinie 10.00 rano wywiercili gdzieś otwór. [...]
Po chwili usłyszeliśmy rozkaz jakiegoś SS-mana „Schmeis ran das gift” [Puść tam gaz], skutki tego zarządzenia nie dały długo na siebie czekać. [...] Spod ziemi zaczęły wypełzać pierwsze postacie kościotrupów, które zanosiły się okropnym kaszlem, rzężeniem — donośnie charcząc, co wskazywało, że nowe ofiary dusiły się jakimś gazem. Wśród morderców zapanował ogólna wesołość, a niemilknące salwy śmiechu do rozpuku z okrzykiem „Jude halt” trwały z piętnaście minut.
Z podziemnej nory wyszło 25 osób: mężczyzn, kobiet i dzieci. Bandyci otoczyli ich zwartym kołem i ustawili w dwuszeregu koło muru. Gdy wreszcie minął napad wściekłej wesołości bandytów i atak duszności u Żydów, jeden z SS-manów wszedł do koła i przemówił do naszych ofiar: „Ihr Alle Männer kommt zu Arbeit nach Poniatowo. In eine Metalwerk von W.C. Toebbens” [Wy wszyscy mężczyźni pojedziecie do pracy w fabryce metalowej W.C. Toebennsa w Poniatowej]. [...]
Bandyci ustawili na nowo swe ofiary, tym razem w jeden szereg i rozkazali wszystkie bagaże ułożyć na stos w jednym miejscu. Po czym padła komenda po niemiecku, aby Si wszyscy w przeciągu pięciu minut rozebrali się do naga. [...] Mężczyźni stanęli w kalesonach, a kobiety w bieliźnie — nie wiedząc o tym, że dają wspaniałe pole do popisu. SS-man dopadł do jednego mężczyzny, potężnym kopnięciem zdarł mu kalesony, inny chwycił go (w rękawiczkach) za członka i szarpał. Gdy człowiek ten krzyczał w niebogłosy — SS-man zanosił się rechotliwym śmiechem. [...] Potem dobrali się do jednej z kobiet, zdarli z niej bieliznę, nie szczędząc przy tym uderzeń. I tak obrabiali każdą osobę kolejno, szafując hojnie razy pięścią między oczy [...].
Po skończeniu ogólnej rewizji o godz. 16.00 kazali Żydom wytrzepać swą odzież, wstać (dotychczas siedzieli na bruku nago, oparci o mur getta) i ubrać się, po czym zapowiedzieli, że bez bagaży pomaszerują na Umschlagplatz, skąd wyjadą do Poniatowej na roboty. [...] Po pół godzinie słychać było serię strzałów z ogródka na ul. Zamenhofa i serie następujące szybko po sobie, nie milknące przez 15 minut. [...] Po godzinie do nozdrzy naszych wiatr przyniósł swąd spalenizny — to trupy spalały się już zamieniając się w popiół.
Warszawa, 30 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Rok już z górą minął od okresu, gdy po paroletnich ciężkich prześladowaniach Niemcy rozpoczęli w całej Polsce i stale kontynuują masowe wymordowywanie ludności żydowskiej. W ostatnich właśnie tygodniach stolica Polski jest widownią krwawego likwidowania przez policję niemiecką i najmitów łotewskich resztek warszawskiego ghetta i poza jego murami. Naród Polski, przepojony duchem chrześcijańskim, nie uznający w moralności dwu miar, z odrazą traktuje antyżydowskie bestialstwa niemieckie, a gdy po dniu 19 kwietnia w getcie warszawskim rozgorzała nierówna walka – z szacunkiem i współczuciem traktował mężnie broniących się Żydów, a z pogardą ich niemieckich morderców. Kierownictwo polityczne Kraju dawało już wyraz swego najgłębszego potępienia przeciwżydowskich bestialstw niemieckich i słowa tego potępienia dziś, z całym naciskiem, ponawia. A społeczeństwo polskie słusznie czyni, żywiąc dla ściganych i prześladowanych Żydów uczucia litości i okazując im pomoc. Pomoc tę winno okazywać w dalszym ciągu.
Piętnując obłudę Niemców, którzy popełniają sami nieustannie potworne zbrodnie, a przy pomocy przewrotnej propagandy starają się przedstawić siebie jako obrońców cywilizacji i chrześcijaństwa oraz pozyskać dla swych celów społeczeństwo polskie – wzywam wszystkich do demaskowania ich i bezwzględnego zwalczania.
Warszawa, 30 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Zabito dzieci policjantów. Matki same odprowadzały dzieci na stronę, a same się uratowały. Dzieci krzyczały: „Mordercy, nie jesteście naszymi rodzicami!”. Dr Reitter sam odprowadził swoją jedyną córkę, pogłaskał ją po głowie i pozostawił oprawcom. Z 40 matek tylko 4 nie opuściły swoich dzieci. Były to: Lado, Ajzenberg, Elkint i jeszcze jedna. Zaprowadzono te 4 kobiety z dziećmi do jednego domu i przybito drzwi deskami. [...] cały dzień matki z dziećmi tańczyły swój ostatni taniec śmierci. [...] po południu zostały rozstrzelane razem z dziećmi.
Kielce, 23 maja
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/66 [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Stoimy już wobec ponurego bilansu antyżydowskiej akcji niemieckiej. Według naszego szacunku ilość Żydów pozostałych przy życiu w gettach i zużywanych do robót różnego rodzaju nie przekracza chyba kilkuset tysięcy. Poza gettem ukrywają się przeważnie Polacy pochodzenia żydowskiego, całkowicie zasymilowani, bowiem jest to najważniejszym warunkiem zmieszania się z ludnością i ukrycia. Niemcy rozstrzeliwują złapane jednostki, rozstrzeliwując jednocześnie i Polaków udzielających im schronienia. Tych ludzi może być kilkanaście tysięcy. Po bohaterskiej obronie w getcie warszawskim w masach wyrósł szacunek do ludności żydowskiej. Ani dla Żydów, ani dla nas niezrozumiała jest obojętność wobec faktu wymordowania na oczach świata co najmniej 3 milionów Żydów. W każdym razie stanowisko polskie, obstające przy całkowitym równouprawnieniu, dało nam w tych sprawach silną podstawę moralną. Niemcy usiłują wszelkimi sposobami wciągnąć chociażby część ludności polskiej do akcji antyżydowskiej, co byłoby kiedyś wspaniałym argumentem propagandowym: dalsze więc podkreślanie przez Rząd pomocy prześladowanym Żydom jest rzeczą konieczną.
Warszawa, 20 czerwca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Upłynęło przeszło pół roku od chwili „zamieszkania” przez nas w piwnicy.
10 stycznia 1943 przyszliśmy wieczorem na nasze leże. [...] Ile przeżyło się przez ten czas... Każdy dzień jest długi, każdy jest nudny – ale tygodnie i miesiące płyną po sobie szybko. [...]
Zimno, parno, wietrzno, kurcszlusy [krótkie spięcia] światła elektrycznego, zepsucie elektrowni, brak światła, siedzenie w ciemności, kłótnie, machlojki, awantury, szepty, plotki i tak dalej. Czas idzie naprzód – a my siedzimy. Nadzieja, wzloty, pesymizm, katzenjammery – ponure nastroje, a czas płynie.
Radio – nasz łącznik ze światem. Dobre wiadomości – ofensywy, zwycięstwa. Złe – getto Warszawy bije się, walą armaty w domy, głucho biją kulomioty po ulicach. Niech żyje Warszawa! Ona nasz honor uratowała. 700 gestapowców padło. A naszych? Et, coś tam około 460 tysięcy Żydów było tylko w Warszawie.
[...]
Złapano Żydów na mieście, znaleziono Żydów w pustych domach, w kanałach, na strychach, po ogrodach, w lasach. Mohikanie. Co kilka dni przynoszą nam takie wiadomości z miasta. Nie zapominają o Żydach, pomagają Niemcom w szukaniu. [...]
Kołomyja, 19 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Ranne komunikaty niczego nowego nie przyniosły. Mamy dziś robić gran porządki: wyrzucić starą słomę, wziąć nową, wywietrzyć, wytrzepać itp. Później będziemy się myć, właściwie nad ranem.
Z porządku tymczasowo „nici-nici”, bo zjawiła się po południu siostra gospodyni
– więc hałasu w komorze i w naszym „pomieszkaniu” robić nie można. Należy zaczekać. Gorsze jest to, że już dziewięć dni nie myliśmy się, a każdy jest przepocony co się zowie i oblepiony kurzem. Dziś było u nas w piwnicy strasznie parno, 32 stopnie i duszno. [...]
Śliwiak przyszedł i wypuścił nas na górę przed kolacją – przynajmniej można odetchnąć. Opowiada, że pali się Bitków – kopalnia nafty, tartaki w Nadwórnej – podobno też robota partyzantów. Idzie jeszcze wieczorem do jakiegoś znajomego szofera ze starostwa zasięgnąć języka. Po powrocie opowiada, że Borysław i Drohobycz też płoną.
Kołomyja, 20 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Miałem służbę w nocy od 23.30 do 2.00. Początkowo było ciemno i chmurno – nawet padało, a około 0.30 zaczął się lekki wietrzyk, który przyjemnie ochłodził. Wylazł nawet i pan księżyc zza chmur, które wnet poznikały. Noc była piękna. Otworzyliśmy z lekka drzwi komory i z satysfakcją wdychaliśmy świeże powietrze. Rano może dostaniemy wodę do mycia – bez względu na porządki. [...]
Rano prawie całe przespałem. Przed południem w radiu nic nowego. Na obiad była mamałyga z kwaśnym mlekiem. Na kolację może będą kurczaki z kartoflami. Podczas ciemności – to znaczy od 2.30 do 5.00 – handlowano tymi kurczakami. Za jeden ręcznik można dostać ćwierć kurczaka.
Porządków znowu dzisiaj nie robimy. Był ładny, słoneczny dzień, więc do budek przyszli się kąpać jacyś znajomi Śliwiaków, znalazło się także dwóch ukraińskich policai. Więc znowu przeszkoda w ruchu.
Kołomyja, 21 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Ranek parny. Temperatura u nas 31 stopni. Co będzie po obiedzie? Na dworze szaleje burza, słychać bijące blisko pioruny i deszcz siekący nad nami. W korytarzu błoto, bo kapało z sufitu. Na podłodze piwnicy błoto. Byleby tylko woda na Prucie nie podniosła się za wysoko – bo wtedy i u nas będzie kąpiel. Raz, przed sześcioma tygodniami, była woda, czerpaliśmy pół dnia, w końcu zostawiliśmy przez noc na 3–4 centymetry. Rano spadła i zanikła – pozostała większa wilgoć i pleśń.
Kołomyja, 22 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
W niedzielę światło „przychodzi” około 12.00 – siedzieliśmy więc rano dłużej na górze. Zobaczymy, czy przyjdzie światło, bo wczoraj wieczorem już nie mogliśmy nawet radia słuchać. Minęła 11.00 – światło zaświeciło się. No, widać, defekt usunęli. Była piękna muzyka z Bukaresztu i wtem – buch... Światło zgasło i czekaliśmy całe popołudnie. Nuda cholerna – bo leżenie w ciemności nie należy do przyjemności. Oczy mam otwarte – kłuje ciemność w oczy, zamykam, a nie mogę zasnąć, męczę się. Część towarzystwa śpi, część gada lub drzemie. Obiadu dziś też nie ma, więc głodno i ciemno – niczym karna ciemnica w więzieniu. Obiadu nie gotowano, bo u gospodarzy jak zawsze w niedzielę całe kasyno, więc nie można gotować. Żołądki burczą, ale trudno, musi tak być. Urozmaicamy sobie nudę ciemności przegryzaniem suchego chleba z rzodkwią – nie smakuje, bo rzodkiew bardzo ostra.
Kołomyja, 25 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
O dziesiątej w nocy nagle zabłysły lampki – jest światło. Rzucamy się do radioaparatu spragnieni przez cały dzień wiadomości ze świata. Szwajcaria nic nowego nie przyniosła, za to Anglia w audycji dla Austrii zgotowała nam niespodziankę. W połowie audycji: „Uwaga, w tej chwili otrzymaliśmy ważną wiadomość. Mussolini złożył swe urzędy. Badoglio zamianowany przez króla na jego miejsce. Badoglio oświadczył, że walkę prowadzi się dalej”. Ruch, hałas! Ja siedzę, nie wiem, czy wierzyć własnym uszom. Jak to? Mussolini fucz [skończony]? Ustąpił? On, twórca całej „historii” i awantury.
Po audycji w języku niemieckim, audycja dla Polski powtarza cztery razy tę wiadomość.
[...] Krzyżują się okrzyki, ten krzyczy, że wojna skończy się do tygodnia, ów że do miesiąca, wiwat... Towarzystwo serdecznie podenerwowane kładzie się spać, jeszcze gadają...
Kołomyja, 25 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
No i wreszcie doczekaliśmy się porządków. Rano pobudka dla wszystkich. Wyrzucamy wszystkie rzeczy, po tym jedzie stara słoma. Nałykałem się kurzu co niemiara, bo moją funkcją było ładowanie starej słomy na kurnik. Rzeczy podawano taśmowo. Pola była „dyrektorem” od tego generalnego porządku. Po wyrzuceniu słomy przystąpiono do wytarcia kurzu, pleśni. Wysprzątano pod łóżkami. Pod łóżkiem Prinza i Sperbera była masa namułu i szlamu od ostatniej powodzi, czuć było pleśń, a nawet grzyby rosły. Nie dziw więc, że u nas wszystko miało charakterystyczny, piwniczny zapach. Zainstalowałem kuchenkę elektryczną i niektóre mokre partie drewnianej ściany, ramy łóżek, a nawet betonu, osuszałem nią. Parowało niczym z garnka zupy.
Kołomyja, 28 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Cały dzień przesiedzieliśmy na „dworze” (kiedy będziemy mogli siedzieć na dworze?), tylko na obiad zeszło się na dół. Rath choruje, więc śniadanie ja dzieliłem, a obiad Pola. Z daleka, znad Prutu, dochodzą nas odgłosy kąpiących się w rzece. Tu jest teraz też gorąco, a cóż dopiero pomiędzy murami w mieście. Wiaterek, jak zwykle nad rzeką, przewiewa upał. Ten wiaterek nieraz i u nas czuć – wywiewa choć trochę zużytego powietrza z komory i daje nam złudzenie przebywania na „wolnym”. Dzień przebyty w komorze przechodzi nam bardzo szybko, mimo że nie mamy żadnego określonego zajęcia. Snujemy się po komorze od jednej do drugiej ściany, siada się na chwilę, znów się podnosi, podchodzi się do szpary w ścianie, obserwuje się świat – cisną się wtedy myśli i wspomnienia i znowu człek kręci się w kółko, ale dzień jakoś upływa. Na dole, w piwnicy, czas przechodzi grubo wolniej.
Kołomyja, 3 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
5 sierpnia, czwartek
[...] O 11.00 jak zwykle wyszliśmy skrobać ziemniaki. Nie mija kilka minut, słyszę blisko silnik auta. Wspinam się na drewno. Stoi auto policyjne z Schupo, kręci się Oberleutnant Härtel z jednym ze swoich, obok auta policaj ukraiński z karabinem. Śliwiakowa to także zobaczyła, więc wlatuje do komory i daje sygnał do „odwrotu”, czyli włażenia do piwnicy.
Siedzimy i kombinujemy. Kłócimy się nad „a” i „z”, trzepiemy – jak się to mówi – próżny worek. Co będzie? A jak będzie? Wreszcie wszystkich ta dyskusja znużyła, kładziemy się spokojni.
Wnet jednak znowu nas wołają na górę. Ci odjechali, położyli na ziemię płachtę sygnalizacyjną w formie samolotu, kazali wyciąć parę drzewek. [...] Huk, łoskot. Leci samolot. Myśliwiec niemiecki, dość nisko kołuje. Ląduje tuż obok nas. Lekko siada, jak gdyby taksówkę zatrzymywać na drodze. Dobrych lotników mają, cholery. Wnet drugi, trzeci. Latamy jak dzieci od ściany do ściany, wspinamy się na drewno, krzesła, by lepiej widzieć.
Do popołudnia stało pięć maszyn na Zarynku. Lotnicy kręcą się, leżą, obserwują horyzont przez lornetki. Są to same jednoosobowe maszyny myśliwskie starszego typu. Mam wrażenie, że to będzie albo ochrona kolumn, jakie będą przechodzić przez Kołomyję, albo czasowe lotnisko myśliwskie. Naokoło nas ruch – auta, ludzie, dzieci goniące popatrzeć na widowisko.
Po obiedzie siedzę i piszę. Przynoszą znowu kartofle do łupania. Kartofle to teraz podstawa naszego jedzenia. Kartofle z kwaśnym mlekiem, kartofle z kwaśnym ogórkiem, kartoflana zupa, prawie cały dzień mamy robotę z łupaniem – zwłaszcza że łupią czy też skrobią te same osoby. Jest kilku hrabiów, którzy nic nie robią.
„Weiter, weiter” [Dalej, dalej] – ktoś krzyczy blisko, słychać łoskot motocykla. Wpada Śliwiakowa: „Szybko, chowajcie się, bo Gestapo jest w pawilonie, ciągną auta na werandę”. Siup – wszystko jest w środku. Zamykamy dolną klapę na rygle. Ja schodziłem ostatni, przewracałem krzesła, obcierałem nogi krzeseł. Zostawić należy komorę w bałaganie, jakby nieużywaną.
Później ona i Jędrzej donoszą nam, co dzieje się na górce. Kilkadziesiąt aut zajechało obok nich, wtaczają je pod drzewa. W pawilonie urządzono kuchnię – rozładowują paki i skrzynie, żywność, wódkę, cukierki, skórę na podeszwy, maszyny do szycia; widać jest to oddział gospodarczy. Mają klatki z kurami, barany, obok nas na podwórku leżą świnie, pięć sztuk, aż u nas słychać ich rechot.
Gdyby tak kawałek słoniny – każdemu aż ślinka napływa, każdy ma podobne myśli, mimo naszego ciężkiego położenia. Czy będzie można wynieść wiadro z nieczystościami? Podawać jedzenie?
Przychodzi Jędrzej. Proponujemy, żeby dał nam zapas wody, chleba, zapasowe wiadro do załatwiania się, bo nie wiadomo jest, czy jutro będzie można do nas się dostać. Najgorsze by było, gdyby na przykład założyli czymś komorę – jak by wtedy się wyszło? Mówi się już o wybiciu dziury w ścianie w tym wypadku, a w razie konieczności o odejściu i zniszczeniu schronu.
Jędrzej przynosi kolację. Niemcy zachowują się dość grzecznie, częstować niczym nie częstują. Jeden z nich, tłumacz, twierdził, że walczyli w okolicach Żelatyna i Nadwórnej z grupami partyzantów, teraz – ponieważ tamci się przesunęli w stronę Rumunii – i oni za nimi... [...]
Byłem w nocy na górze. Typowy gwar obozu. Rzucają deski, biją pale – widocznie namioty rozbijają, słychać nawoływania. Auta stoją rzędem, okienka świecą się. Powoli wszystko cichnie – noc obozowa. Słychać pojedynczy strzał, widać ktoś ze straży się bawi.
Kołomyja, 5 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Byłem w komorze, by zamknąć klapę. Obserwowałem, jak są ustawione auta, jak kręcą się warty. Tuż przed naszym nosem, może 50 metrów od nas, stoi rozbity namiot, a przed nim wartownik pod hełmem i karabinem. Jesteśmy więc w samym sosie. Tego, widać, przy wszystkich naszych niemożliwych historiach, nie wzięliśmy w rachubę. Razem z Gestapo czy też policją niemiecką pod jednym dachem... Chętnie by oni na nas zapolowali.
Siedzimy dosłownie jak mysz pod miotłą – mówi się szeptem, uważa się, by nie kichnąć za głośno, by nie kaszleć. Co najgorsze, parzymy się dosłownie w tym gorącu, jakie panuje teraz w piwnicy. Jest przedpołudnie, a temperatura 32 stopnie. Co będzie podczas gorącego obiadu? Jędrzej był rano i oświadczył, że według jego zdania nie będzie przeszkód w gotowaniu obiadu, więc zapasów nie daje.
[...] Stary Färber postękuje ze strachu – macha rozpaczliwie ręką i oblizuje wargi. Pola też ma pietra, wczoraj wieczorem była ze mną na górze i mimo gorąca w połowie ze strachu bryknęła: „A może ktoś zaświeci do komory?”. Ja jakoś po chwilowych obawach uspokoiłem się.
Kołomyja, 6 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Jesteśmy pod czułą opieką policyjnej dywizji SS. Dookoła pawilonu i szopy kręcą się straże pod karabinem. Początkowo stał tylko koło pawilonu, dziś pierwszy raz widziałem, że i dookoła nas chodzi. Przełazi przez drut, chodzi nad piwnicą. Stałem przy szparze, obserwowałem, jak dwa samoloty podniosły się do lotu, wtem słyszę kroki – o 3–4 metry od szpary przeszedł młody żołnierz, pogwizdując. Hełm, karabin, ręce w kieszeni. O czym ty myślisz teraz, cholerny Niemcze? Czy wiesz, że Żyd patrzy się z tak bliska na ciebie?
Kołomyja, 8 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Nuda. Jeden z Niemców straszył Jędrzeja Żydami. Hitler jest dobry, daje jeść, ale Żydów należy wyrżnąć. Bolszewicy są niczym, Amerykanie, Anglicy nie są tak groźni – jedynie Żydzi zagrażają ich życiu. Ta jego oracja zrobiła wrażenie na Marysi i w końcu my nie mogliśmy wyjść do komory, bo ona dostała szalonego boja.
Nim nas o tym powiadomiła, podniosłem wieko i byłem w komorze. Zamknąłem drzwi i chciałem siąść na budzie, by się przewietrzyło u nas, bo było bardzo duszno. Wtem jakiś chrobot koło ściany zaciekawił mnie – cicho podszedłem. Przez szparę zobaczyłem czyjąś schyloną głowę. Odskoczyłem i schowałem się za kołdry i łyżnik [drewnianą półkę] wiszący na sznurze. Po chwili zbieram się na odwagę, podsuwam się znowu do ściany. Może to pies, a może kura, a mnie przywidziało się, że to głowa? Ryzykować? Ryzyko wielkie, bo gdyby mnie zaobserwował, to mogą być poważne konsekwencje, ale gdyby to nic nie było – to ośmieszyłbym się. Nasze towarzystwo lubi podśmiewać się w takich wypadkach.
Przysuwam się do szpary. „To” podniosło się, gdy „poczuło” mnie za deską – i przesunęło się dalej. Uciekłem, obawiałem się, że może zajrzał do komory. Złapałem słoik z maścią dla psa i zacząłem go smarować. Gdyby zajrzał, myślałby, że to ktoś do psa przyszedł – ale byłem prawie goły, w brudnych kalesonach, bez koszuli, zarośnięty, niegolony od dwóch tygodni, głowa nieczesana, włosy z potu stoją dęba. No – zbytnio kulturalnie nie wyglądam.
Spociłem się ze strachu. Po kilku chwilach bowiem, patrząc spod łyżnika, zauważyłem nogi – przeszły parę kroków i wróciły. Zauważyłem, że mogę dostać się do szybu tak, że mnie nie zauważy, i skoczyłem. Tam, siedząc, słyszałem jak gdyby czyszczenie butów szczotką. Kto to był? Żołnierz? Jędrek? Jędrkowi nic nawet nie powiem, bo i po co. Gdy siedziałem schowany za kocami, wystawił głowę Sperber – dałem znak, by się schował.
Siedzimy więc zamknięci. Gorąco. Siedzę na ławce, bo leżeć już nie mogę. Ciało mnie swędzi od potu i brudu. Kalesony przepocone, czuję się vel śmierdzę.
Kołomyja, 27 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Audycja o 17.45 sprawia nam poniekąd niespodziankę – w trakcie audycji apel jakiegoś rabina z Polski do Żydów polskich na całym świecie. Mówił „chniokowatą” polszczyzną, początkowo śmieszyło nas, ale wnet usłyszeliśmy, że on płacze przed mikrofonem. Mówił krótko, ale serdecznie. Przyznał się do tego, że wiele robiono, by nas ratować, ale upomnienia i wzywania na Niemców nie działają, oni rozumieją tylko język oręża. „Bestia niemiecka” – to zwrot użyty przez niego. Znowu spostrzegliśmy, że mają niezupełne informacje co do losu Żydów w Polsce i Europie. Mówił on bowiem do Żydów w Polsce przede wszystkim, a ciekaw jestem, ilu ich jest? Ilu ma możność słuchania radia? A specjalnie angielskiego?! [...]
Jutro Rosz Haszana. Nie tak wyglądały wilie Nowego Roku, ale za to ostatnio, to znaczy od 1939 roku, każdy kolejny był smutniejszy od swego poprzednika. Tamtego roku miałem jeszcze prawie wszystkich – a dziś? Co przyniesie nam nowy rok? Pola twierdzi, że przecież stale nie może się komuś źle powodzić, musi nadejść punkt zwrotny. Będzie to?
Widać, że prawie wszystkich nurtuje to samo uczucie – bo cicho prowadzona rozmowa przeplata się z cichym płaczem i pochlipywaniem. Wspominają tych, co od nich odeszli! Ja, który nigdy kadisz nie mówiłem, teraz za trzech od razu mam odmówić. Płacze jeden, drugi, trzeci. Niektórzy podnoszą się z miejsc i podchodzą do drugich, całują się, wymieniają serdeczne uściski i życzenia noworoczne. Czy obchodzono Nowy Rok gdzieś i kiedyś na świecie w ten sposób?
Podszedł do nas Sperber, stary Färber, Alek. Czuję, że mnie dławią łzy, ciekną słoną strugą po twarzy. Wywołują przed oczyma mej wyobraźni tych wszystkich, co odeszli: Tata, Mama, Nunek, Papka, Tea i te długie szeregi ludzi z organizacji, znajomych. Cień za cieniem, cień za cieniem.
[...] Kolację zjedliśmy prawie po cichu, każdy przeżywał swoje sprawy wewnętrznie. Po kolacji siedliśmy obok Jędrzeja na górze w komorze. Skarżył się, że źle się czuje, kaszle. Chce przestać palić, o ile i nasi palacze będą się solidaryzować. Sperber i stary Färber podejmują się tego. Prinz zaś twierdzi, że tej jedynej rzeczy tutaj nie może się zrzec. Nici więc z tej całej transakcji, bo Jędrzej chce, by nikt nie palił i by jego tym nie nęcił. Namawiamy go, by poszedł do lekarza, przyrzeka to uczynić.
Kołomyja, 29 września
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Rano robimy mycie, golenie i przebranie bielizny. Jutro przecież Jom Kippur. Zawiadomiliśmy Marysię, że chcemy jutro pościć. Ogoliłem się dziś brzytwą, o wiele mniej drażni skórę twarzy aniżeli żyletka. Myć się przed południem nie zdążyłem, bo około 11.00 przyszła oczekiwana od dwóch dni Irka. [...]
Opowiadała, żebyśmy, gdyby na przykład czerwoni lub inni przyszli, nie wychodzili przez pewien czas, bo sami Polacy też są Żydom niechętni. Oto oblicze Polaków, wręcz są zadowoleni, że Niemcy Żydów wykończyli. Sami jęczą, ich rżnie się i są zadowoleni. Głupcy słowiańscy. Niby ta nienawiść za to, że Żydzi to komuniści; jak narodowcy to też źle, asymilantów nie życzą sobie – więc jak?
Jędrzej oświadczył, że gwiżdże na nasz post. Jeśli święto, to owszem – może kurę zarżnąć, o mięso się postarać, ale pościć? Uważa, że my i tak dość pościmy, a gdy mu powiedziano, że to dla pamięci zmarłych, odrzekł, że tym to w żaden sposób nie pomożemy, a Sądny Dzień to już widzieliśmy w akcjach w getcie. Pola była początkowo wielką zwolenniczką postu, ale i ona zmieniła zdanie. Może Jędrzej ma rację. Jom Kippur to Jom Teruah – dzień sądu, dzień groźny – my grozę przechodzimy ciągle, żyjemy stale w strachu, a zmarłych to chyba też wspominamy, bo stale nasze rozmowy o nich zahaczają.
Kołomyja, 8 października
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Znowu nieprzyjemna wiadomość – Żytomierz odbity przez Niemców. Zaczęli parę dni temu ciężkie ataki na odcinku Żytomierza i udało im się. To wywołało u nas minorowe nastroje. My już rachowaliśmy całą historię na dni i tygodnie, a tu znowu nic.
Kołomyja, 19 listopada
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Słuchając audycji radia polskiego, można oszaleć. Jak to – nie ma nic, co by się działo godnego uwagi na świecie? Same mausy opowiadają, na przykład o tresowanym niedźwiedziu, który żyje sobie w jakiejś formacji Wojska Polskiego, jakieś historie o życiu Polaków w Ugandzie, opowiadania emigranta z Brazylii... Audycje angielskiej służby informacyjnej w języku polskim jeszcze są pół biedy, ale te opracowane przez polskie Ministerstwo Informacji – to pożal się Boże...
[...] Ich stanowisko w sprawie Żydów też jest ciekawe, mało co gadają o tym. Irka Mazurkiewicz raz powiedziała Weitzowi i Rathowi, że Polacy z partii, to znaczy z ruchu niepodległościowego, są wręcz zadowoleni, że Żydów wykończyli.
Każdy goj – niech to będzie Jędrzej czy też Wojnarowska – to ma jedno na oku. Materialny zysk – wycyckać, co się da, napchać szafy trzema, czterema, pięcioma płaszczami, dwa, cztery, sześć zegarków. A Żydów traktuje się jak psy. Miłość bliźniego – to dobre, ale w kazaniu niedzielnym. Wójcik (piekarz) ostatnio powiedział do Jędrzeja: „Mogłem schować jednego Żyda, miał trzysta sztuk złotych 20-koronówek, bałem się, ale gdy teraz widzę, że nie chodzą szukać, żałuję, żem tego nie zrobił”. Czego żałuje? Żyda? Że nie uratował człowieka? Nie – jemu żal tych trzystu sztuk złotych monet.
Gdy wyjdziemy kiedyś na świat, to wszyscy nasi kochani znajomi, jeśli nas spotkają, to będą mieli do nas cichy żal... że my też nie poszliśmy za wszystkimi, a cichą satysfakcję, że przecież tylu... poszło spać. Tak będzie, cóż zrobić? Pola dlatego jest też zdania, że najlepszym wyjściem będzie wyjazd za granicę. Zmieszanie się z obcym środowiskiem i może nawet... nieprzyznawanie się do żydostwa.
Kołomyja, 19 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Czwarta rocznica naszego ślubu. Jakże to inaczej było cztery lata temu; a dziś? Z roku na rok gorzej.
Na pierwszą rocznicę brakło już Mamy Poli, a my tłukliśmy biedę w Peczeniżynie. Druga rocznica była obchodzona już razem z Niemcami, Bela wyjechała, Rodzice w Nawarii, a my systematycznie szykanowani. Trzecia to już była w getcie, a właściwie koniec getta, mieliśmy za sobą przejścia życia gettowego, akcje i mordy bezbronnych Żydów. A teraz ta czwarta rocznica. Już bez rodziców, bez Nunka, bez własnego kąta, bez własnego „ja”, w piwnicy pod ziemią, w otoczeniu wybitnie nieżyczliwych nam ludzi, którzy z upodobaniem robią nam na złość i różne przykrości, ludzi... czy to naprawdę ludzie? Bliźni?
My zatailiśmy przed nimi, że mamy rocznicę ślubu – na co mają nam ustami życzenia wyrażać, a w duszy zawistnej i nieżyczliwej nas kląć i obrażać? Po co?
Gdyby nie widzieć już tych gęb, gdyby być daleko od nich, plunąć na to, co się z nimi przeżyło, a nawet plunąć, gdy ich spotka się na ulicy na przeciwległym chodniku. Co to za banda, jakie to typy z różnych sfer i różnych mentalności, ci uczciwi kupcy sprzedający dwie lewe firanki i miedziane pierścionki za złoto i dziwiący się potem że... jest antysemityzm.
Zły jestem na Żydów, zły na gojów. Gdzie byli ci wierni chrześcijanie, ci stuprocentowi katolicy, gdy mordowano Żydów, dlaczego ani jeden ksiądz nie poruszył z ambony tego problemu, dlaczego nie było pasterskich listów polskich biskupów? Dlaczego? Dlaczego w Danii to było i w Szwecji, i nawet w Niemczech niektórzy księża protestowali, a u nas nie? Dlaczego nie było Polaków, którzy by bezinteresownie (!!) przynosili jedzenie Żydom do getta? Ale byli za to Żydzi, którzy wysyłali paczki wywiezionym Polakom do Kazachstanu i na Syberię. [...]
Zły i zgorzkniały wchodzę w ten piąty rok mego małżeństwa. Jaki on będzie?
Kołomyja, 24 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Zbliża się ku nam wolność, coraz bliższa, coraz więcej realna. [...] A jak to będzie potem? Jeśli chodzi o przyznawanie się do żydostwa, to albo należy zupełnie zasymilować się i zatracić łączność z nim, nie interesować się jego problemami, udawać Turka czy też Greka, albo... właśnie zakasać rękawy i przeć do nowego renesansu Żydów i kultury żydowskiej. Wtedy należałoby zorganizować coś w rodzaju masowej odpłaty za nas na Niemcach, Ukraińcach, Polakach i tych wszystkich, którzy Niemcom pomagali. To byłoby najważniejsze z zadań doczesnych każdego Żyda.
Kołomyja, 27 lutego
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Chciałbym podkreślić, że słowo Żyd jest określeniem rasy, a chrześcijanin określeniem przynależności religijnej.
To znaczy, że człowiek, który jest Żydem, jest nim przede wszystkim z powodu krwi, a potem dopiero z powodu swojej religii, zaś chrześcijaninem człowiek staje się wyłącznie z powodu swojej wiary.
W odróżnieniu od tożsamości żydowskiej, którą uzyskuje się w chwili narodzin, tożsamość chrześcijańska powstaje wówczas, jeśli podąża się drogą Zbawiciela, na co wskazuje zresztą samo jego imię. Nie wystarczy się urodzić, zostać ochrzczonym i wychowanym w duchu Kościoła, ponieważ żadna wiara nie jest przekazywana dziedzicznie ? zawsze jest kwestią osobistego wyboru i zachowania. Słowem chrześcijaninem człowiek staje się poprzez czyny, a nie poprzez słowa.
Żydów zamordowanych w Oświęcimiu zamordowali nie chrześcijanie, którzy uważali się za chrześcijan ale Niemcy, którzy uważali się za chrześcijan i którzy utracili prawo, aby się za takich uważać w chwili, kiedy popełnili pierwsze morderstwo. Żyd przestaje być Żydem dopiero w chwili kiedy umiera; chrześcijanin |bez trudu może zginąć na długo przed śmiercią fizyczną. To co stało się w Oświęcimiu było triumfem bestii w człowieku, a bynajmniej nie dramatem religijnym.
16 października
„Gazeta Wyborcza” nr 114, z 16 października 1989.