Chleba i mąki nie ma w Krakowie ani we Lwowie już od dwóch tygodni. Dotychczas przepisaną rację 500 gramów zmniejszono obecnie o połowę, której jednak dostać nie można. Podobnie jest z mlekiem; [mieszkańcy] pokątnie i za protekcją płacą po 3 korony za litr i wyżej. Na tle tych i tym podobnych braków dochodzi do scen rozpaczy, które rozszerzają się i są powszechne.
23 stycznia
„Kurier Poznański” nr 19, z 23 stycznia 1918.
Przyjazd do Warszawy z Rosji około 20 tysięcy osób wywołał znaczne pogorszenie się sprawy żywnościowej. Spekulanci, licząc na większy popyt na produkty, wciąż podnoszą ceny [...]. Spekulacja rzuciła się nawet, jak wiemy, na chleb kartkowy [...]. Dalszy masowy przyjazd uchodźców z Rosji do Warszawy (oczekiwany jest powrót około 200 tysięcy osób) może mieć dla ludności następstwa ciężkie. Wobec tego, o ile wiemy, w łonie władz miejskich powstał projekt, aby w obronie zagrożonych interesów gminy miejskiej wyjednać ograniczenia powrotu mas uchodźców do Warszawy.
Warszawa, 1 lipca
„Kurier Warszawski” nr 179, z 1 lipca 1918.
Dziś na placu Broni rozdawali obiady. Do ludności odnoszą się życzliwie. Najpierw dali grochówkę polskim żołnierzom, później kobietom z dziećmi, samym kobietom, wreszcie mężczyznom. Żydów tylko przepędzają. Następnie łamaną polszczyzną obiecywali „mały chlebek” i rozdali wcale spore bochenki razowca. Sceny te Niemcy skwapliwie fotografowali.
Wojna w Polsce skończona. Cały kraj zalany przez obce wojska. Upadła wreszcie i stolica. Brzmią mi uparcie w uszach słowa, które mi dziwnie tkwiły w pamięci, kiedy słuchałem niemieckiej propagandy na stacji dostrojonej do Warszawy II: „Wasza ofiara jest bezcelowa”... [...]
Historia pokaże, kto winien. W każdym razie zdaje się, że karygodny błąd popełnił ktoś z góry, a haniebne oszustwo — ktoś z zewnątrz.
Warszawa, 30 września
Józef Dąbrowa-Sierzputowski, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Warszawy, sygn. 40.
Dziś rozochocony powodzeniem węglowym odważyłem się na drugie przedsięwzięcie: stać po zupę w ogonku, po zupę niemiecką. Ileż i tu kłótni, nieporządku, choć oprócz niemieckich żołnierzy są i nasi policjanci i mogliby oddzielać na przykład ogonek zupny od chlebowego, zapowiadać, że chleba już nie ma, wyprostowywać ogonek... Iure caduco, choć bez złej woli, przeskoczyłem parę ogniw w łańcuchach i dostałem zupę po dwóch godzinach.
Warszawa, 10 października
Karol Irzykowski, Dziennik, t. 2: 1916–1944, oprac. Barbara Górska, Kraków 2001.
Ciepło. Patrzę z balkonu. Ludzie nie idą jak zwykle o tej porze roku z werwą nowego sezonu, zasileni wigorem lata, pełni zimowych nadziei... Włóczą się ospale. Nie niosą sprawunków, ale dźwigają pakunki. Wielu obciążonych plecakami. Panie noszą na głowach chustki, moda wojennego stylu. [...] Odżywa dawny warszawski dowcip: silni, zwarci, gotowi — powtarza się z dodatkiem: silni w pysku, zwarci w uścisku, gotowi do ucieczki. [...] Najliczniejsze ogonki do wody. [...] Picie obok jedzenia występuje na pierwszy plan wszelkich potrzeb życiowych. Dalej idzie wolność utracona.
Warszawa, 16 października
Aurelia Wyleżyńska, zbiór rękopisów BN, sygn. III. 10786.
Jest chłodno, słotnie i bardzo smutno. Ludzie krzepią się różnymi plotkami i przepowiedniami. W domach już reżim wojenny przy posiłkach, cukier zaczyna być rarytasem. [...]
Do Krakowa napływa nowa fala uchodźców — Polaków wyrzuconych ze Śląska, Pomorza i Poznańskiego; z Bydgoszczy i Gdyni. O środki żywnościowe (mięso) coraz trudniej. Gdy na ulicy padł koń w zaprzęgu — przechodzący rzucili się, aby scyzorykami wykrawać zeń kawały mięsa.
Kraków, 24 października
Edward Kubalski, zbiór rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej, sygn. Przyb. 73/87.
Mieszkam w Radomiu. Sklepów jest pełno tylko do sklepów żadnych towarów nie dostawiają. [...] od dwóch tygodni w sklepach spółdzielni nie można dostać kawałka słoniny, kawałka mięsa, kawałka wędliny. Ale nie myśl Falo, że ludzie tak rozkupują, o nie. Po prostu dlatego, że do sklepów w ogóle żadnego towaru nie przywożą. Jak tu pracować w tak ciężkich warunkach głodowych, kiedy rodzina moja wcale nie ma już sił i chęci iść do pracy.
Tak samo przedstawia się sprawa z cukrem i octem. Falo, gdzie się to wszystko z naszej kochanej Ojczyzny Polski ulatnia, kto to zjada i kto to wypija, bo na pewno nie polski naród. [...] Człowiekowi kiszki z głodu się skręcają po kartoflach z solą i ogórkach bez octu, bo towar wędruje piorun wie gdzie. Więc co mam robić, czy się powiesić, czy ukraść co i iść do więzienia, czy mam czekać na powolną śmierć głodową.
Radom, 9 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Jesteśmy zmuszeni gotować „Trybunę”, ale ona nie nadaje się ani do gotowania, ani też do czytania, ponieważ w „Trybunie” jest tylko propaganda i więcej nic. W spółdzielni nie ma żywności tylko czasem wódka.
A teraz się zapytujemy, kiedy dostarczy nam mięsa Związek Radziecki ponieważ u nas nie można dostać kupić, a w Związku Radzieckim jest, to powinien nam dostarczyć.
Skoczów, 20 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Dlaczego się tak dobrze w Polsce mamy, że jak od godz. 6-tej rano pójdzie kobieta do sklepu lub do piekarni i do masarni, więc są takie kolejki, że można zemdleć. Tak za chlebem, mięsem, a o kiełbasę, to w ogóle nie trzeba było pytać, bo nie ma. [...] Tyle transportów świń i bydląt przejeżdża przez naszą stację więc gdzie to wszystko idzie, gdzie tyle wszystkiego widzimy jak transporty wiozą, a w naszym państwie nie ma nic, ani chleba, ani słoniny, ani mięsa, cukru itp. To znaczy, że te transporty, które widzimy idą zagranicę do Związku Radzieckiego, państwa gdzie te pomarańcze produkują.
Starachowice, 20 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Jestem pracownikiem Szczecińskich Zakładów Celulozowo-Papierniczych w Skolwinie. Mieszkam w miasteczku Police, liczącym 6 tysięcy mieszkańców. Wszystko było by dobrze, gdyby nie zaopatrzenie mieszkańców w artykuły pierwszej potrzeby. Chleba mamy dość, a do chleba – ryby w Odrze, poza tym nic więcej. Dosłownie nie mamy co jeść. O mięsie i kiełbasie, tłuszczu i artykułach gospodarstwa domowego nie mamy co marzyć. Jeden sklep mięsny stale pusty. Nie może zaopatrzyć miasta kilka sklepów Samopomocy Chłopskiej obfitych w trunki, a nie kapustę, cebulę, kartofle, masło, jajka itp.
Kilkakrotne wzmianki w „Kurierze Szczecińskim” „czy Police są miastem” i „należy im zmienić system zaopatrzenia”, nie odnoszą żadnych skutków. MHD śpi. Po prostu wydaje nam się, iż znajdujący się gdzieś na krańcu Polski, gdzie nie ma dostępu i dojazdu i sami musimy zdobywać pożywienie dziką metodą. Przecież w Polsce Ludowej nie może istnieć bezprawie, musi ktoś się nami zaopiekować i przyjść z pomocą.
Zwracam się do Was z prośbą w imieniu wszystkich mieszkańców, zaopiekujcie się nami i pomóżcie nam, byśmy mieli co jeść, bo już po prostu brzydnie człowiekowi życie.
Police, 7 kwietnia
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]