W okolicy panuje nastrój przygnębienia z powodu obław niemieckich. Z tego, co opowiadają, widać, że jak długa i szeroka jest nasza „Gubernia Generalna”, odbywa się jakieś dzikie, nieznane chyba w dziejach polowanie na ludzi wszelkiego stanu, płci i wieku. Co robią ze schwytanymi dorosłymi – nie wiadomo. Ale w szkołach powszechnych warszawskich zabierano gwałtem dzieciom krew dla rannych. Dzisiaj miano zabierać w Milanówku, w szkole na Grudowie. W związku z tym starsze klasy naszej szkoły uciekły do domów, a młodsze nauczycielki wyprowadziły na wycieczkę do lasu, skąd nie pozwoliły im wychodzić na skraj. [...] Wiele młodzieży wiejskiej ma się ukrywać po lasach, stogach, parkach i różnych schronieniach.
Grodzisk Mazowiecki, 10 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień słoneczny i niemal upalny. Mimo święta Bożego Ciała, nikt się nie kwapił do kościoła w obawie przed obławą. Zresztą procesje zostały zakazane. Po obiedzie wybrałem się do Grodziska. Tadek i jego siostra opowiadali mi szczegóły o wczorajszej obławie. Robili ją Niemcy miejscowi, których zjechało się z pięciuset. Przeszukiwali domy i brali wszystkich bez różnicy płci i wieku, bijąc kolbami nawet kobiety. Nałapano w ten sposób ze 2 tys. osób, z czego po wylegitymowaniu zabrano jakieś 800.
Grodzisk Mazowiecki, 23 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W pierwszy z półświątecznych dni Pesach [15 kwietnia] wybrałem się do Jointu [...]. W obecnych czasach przejść z Twardej na Tłomackie jest nie lada wyczynem. [...] W domu drzwi się nie zamykają — ludzie przychodzą dowiedzieć się, czy jest coś od Jointu na święta. Ameryka przecież wysyła... Więc nie mogłem się powstrzymać i poszedłem. Ale nie tak po prostu: poszedłem. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, przy każdym strażniku zdjąć czapkę i po dokładnej ocenie, czy nie będzie już więcej straży, można iść trochę spokojniej...
Nagle czuję, że mocna ręka chwyta mnie za ramię — zapowiedź okrucieństwa. Zadrżałem, krew zastyga w żyłach, a w uszach dźwięczy jak dzwon: „Komm, komm verfluchter” [Chodź, chodź przeklęty]. Pełna ludzi ulica pustoszeje. Widzę tylko demonicznego żandarma z nahajką w ręku, który prowadzi mnie do samochodu z cegłami. Dopiero teraz orientuję się, że złapano mnie do pracy. Wpychają mnie do samochodu, wpadam na złapanych już wcześniej trzech Żydów. W tej samej chwili przypominam sobie o moim 12-letnim synku, który mi towarzyszył.
Przez szparę w samochodzie widzę, jak płacząc prosi żandarma, który go odpycha. Samochód rusza. Chłopiec próbuje biec za nim, ale szybko pozostaje w tyle — sam w otchłani warszawskich ulic. Jedziemy. Łapią jeszcze kilku Żydów, głównie z brodami. [...] Wywieziono nas z miasta, na placówkę, gdzie pracuje 200 robotników opłacanych przez Gminę. Nasza piątka wcale nie była potrzebna do pracy, tylko do celów sadystycznych — żeby się z nami radośnie zabawić. Dla zachowania pozorów kazano nam pracować przy schronach razem z wynajętymi robotnikami. W porze obiadowej wszyscy robotnicy poszli jeść. Nas w tym czasie ustawiono twarzą do ściany i oświadczono, że zostaniemy rozstrzelani. Dokładnie spisano nasze nazwiska i wiek. [...] Ze wszystkich stron otoczyli nas oficerowie z aparatami fotograficznymi.
Robiliśmy różnego rodzaju ćwiczenia, a każda faza trwała kilka minut i była fotografowana. Kazano nam klękać, padać i tarzać się w błocie, rozebrać się i krzyczeć, że jesteśmy z tego zadowoleni. Bito nas przy tym i kopano; cynicznie się śmiano, depcząc po nas. Następnie przynieśli dwie pary dużych, krawieckich nożyc, którymi kazali nam obcinać sobie nawzajem brody. Jeśli ktoś niedostatecznie szybko i dokładnie wypełniał zadanie, podchodził sadysta i nauczał, w jaki sposób tnie się po uszach i twarzy. Wszystko to było wielokrotnie fotografowane.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
17 kwietnia 1941. W przeddzień świąt [paschalnych] rozegrały się straszne sceny w lokalu organizacji uchodźców. Zebrało się tam 7–8 tysięcy uchodźców, którzy czekali na macę i paczki [z żywnością]. [...] Zgłosili się po paczki ludzie uważani w swoim środowisku za zamożnych, [którzy jeszcze] niedawno pomagali innym. Nie sposób opisać rozpaczy tych, którzy [paczek] nie dostali. [...]
Gmina nie dostarczyła [do obozów pracy] odpowiedniej liczby ludzi. Dlatego też policja żydowska wraz z polską musiały wyłapywać tych, którzy uznani zostali za zdatnych, otrzymali powołania, lecz nie stawili się. Rzecz oczywista, że nie nocowali oni w domu. Łapano nawet ludzi w wieku ponad pięćdziesiąt lat. [...] Była to prawdziwa orgia. Młodsi ludzie ukrywali się na dachach, w piwnicach, w kuchniach ludowych i innych lokalach publicznych.
Dni 19–21 kwietnia pozostaną na zawsze w pamięci ludności żydowskiej w Warszawie. Gmina, wspomagana przez policję żydowską, powróciła do starych, smutnych tradycji łapanek na ludzi. [...] Pierwsza noc była straszna. To właśnie wtedy nadano policji żydowskiej „honorowy” przydomek „gangsterów” [...]. Żydowska i polska policja, zamiast szukać tych, którzy się ukryli [...], otoczyły szereg kamienic i zażądały okupu. [...] Zabierano, rzecz zrozumiała, tylko tych, którzy nie mogli się wykupić, i tych, którzy zostali zwolnieni jako chorzy lub jako jedyni żywiciele rodzin.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Wywiezienie funkcjonariusza funkcjonariusza Służby Porządkowej do niemieckiego obozu pracy
25 kwietnia 1941 o godzinie 21.30, po wyjściu z siedziby rejonu II Służby Porządkowej, gdzie odbyła się odprawa służby nocnej, zostałem na ulicy Żelaznej, wraz z porządkowymi Rotsztajnem i Fizenfeldem, otoczony przez kilku uzbrojonych funkcjonariuszy Lagerschutzu [straży obozowej], poturbowany gumowymi pałkami, pozbawiony czapki, opaski i numeru służbowego oraz pod groźbą użycia karabinu brutalnie popchnięty do szeregów przechodzącej kolumny obozowiczów. Moje próby wyjaśnienia, że pełnię w tej chwili służbę, że posiadam legitymację podpisaną przez władze niemieckie i że Służba Porządkowa jest wolna od pracy w obozach, dały efekt wręcz odwrotny — spowodowały cały szereg nowych uderzeń gumowymi pałkami po twarzy i plecach. Usiłowałem, przechodząc przez wylot na Chłodnej, zwrócić się do pełniącego tam służbę wartownika niemieckiego, aby spowodować jego interwencję, ale zostałem siłą odepchnięty przez kilku funkcjonariuszy Lagerschutzu [...].
Pognano nas bez czapek, pod gradem uderzeń, aż do Dworca Wschodniego, zmuszając po drodze do dźwigania na barkach odstających obozowiczów, przy czym członkowie Lagerschutzu stale odgrażali się: „My wam pokażemy za wasze skargi przed Niemcami, żywymi was nie wypuścimy! Jak psy zakatrupimy”. [...] Tak zawlekli mnie koleją do Garwolina, stamtąd do odległej o 25 kilometrów Wilgi i posadzili w obozie pracy, bez ekwipunku, bez koców, bez jedzenia, bez możności zawiadomienia o moim losie rodziny.
Warszawa, 25 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Codziennie wstaję o piątej rano, gdy wzejdzie jutrzenka i pędzę na stację przed szóstą. Bilety trzeba kupować w kasie, choć nie ma już tłoku. W Warszawie dowiedziałem się, że w środę odbywały się wielkie łapanki, nawet na Saskiej Kępie. [...] Przyjechałem z Warszawy prosto do Grodziska [...]. I w Grodzisku, i w Milanówku odbywają się ciągle łapanki po ulicach i po domach. Dziś trwały w Milanówku przez całą noc. W Warszawie łapano na Pradze i w różnych punktach, tak że nauczycielki bały się opuszczać szkołę. Wróciłem jednak szczęśliwie. O bolszewickich nalotach ucichło. [...] Na torze ruch wojskowy ustał, idą tylko pociągi z rannymi.
Warszawa, 18 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.