W Warszawie zamiera komunikacja. Szlaki kolejowe są zasypane śniegiem. Drogi stają się nieprzejezdne. Zimno w naszym mieszkaniu spowodowane jest tym, że elektrociepłownia na Siekierkach, ogrzewająca prawie pół Warszawy, zamiera. Nie ma opału. Moi koledzy dzwonią do mnie i informują, że Siekierki mają zapas na jeden dzień.
Wieczorem Gierek wygłasza noworoczne przemówienie, nagrane wcześniej, w którym — rzecz jasna — nie ma ani słowa o skutkach ataku zimy.
Warszawa, 31 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976–1978, Warszawa 2002, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Mróz –23°C, śnieg, zamiecie. Nic nie jeździ. Samochodu nie można uruchomić. [...] Trudno chodzić, chodniki i jezdnie zawalone śniegiem. Żadnej komunikacji, brak ciepłej wody. Kaloryfery ledwie letnie.
Poznań, 31 grudnia
Maria Grabowska, zbiór dzienników Archiwum Opozycji OK, sygn. AO II/302, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Przyjaciele dostali mieszkanie na [ulicy] Puszczyka 20. Co to była za radość — jakby Pana Boga złapali za nogi i trzymali bardzo mocno! I oczywiście była chata na Sylwestra, a my […] mieliśmy dowieść „szkło” w postaci dwóch butelek wódki i wody mineralnej. Umówiliśmy się o piątej po południu w mieszkaniu mojej mamy na ulicy Nowotki, czyli jak mówiły okoliczne dzieciaki — na Nowotkach. Mój zapobiegliwy dzisiejszy mąż po dokonaniu na Królewskiej, gdzie mieszkał, wstępnej oceny warunków atmosferycznych i stanu komunikacji miejskiej, postanowił przyjść po mnie już o piętnastej (bez uprzedzenia, bo na telefon czekało się w Śródmieściu ponad dwadzieścia lat i wciąż byliśmy bez szans). Stawił się z bukietem cyklamenów z okazji rocznicy naszego poznania, zawiniętym szczelnie w cztery papiery i całym zapasem „szkła” na Sylwestra. Już o 15.30 rozpoczęliśmy pieszy marsz na plac Wilsona (tak mówili starzy warszawiacy, bo oficjalnie był to plac Komuny Paryskiej), gdyż z tego miejsca odjeżdżał na Ursynów (teoretycznie) pospieszny autobus „A”.
Brnęliśmy przez coraz wyższe śniegi. O godzinie 20.00 autobusu jeszcze nie było i podjęliśmy męską decyzję, że w ramach surwiwalu naruszymy „szkło”. Wtedy poraz pierwszy i ostatni w życiu piłam wódkę „z gwinta” pod kaloryferem (czynnym!) jednego z pobliskich domów. Woda mineralna w szklanych butelkach dawno zamarzła, ale na szczęście nie wybuchła. O dziewiątej wieczorem przyjechał autobus. Nikt już nie wierzył, że to możliwe, i gdy się pojawił, byliśmy przekonani, że to fatamorgana śnieżna. Zostałam wepchnięta z tłumem do środka, okulary zaparowały i mój partner z oddali rozpaczliwie krzyczał: „Basiu — jesteś?” Byłam i nawet siedziałam, wepchnięta w fotel, z dwójką obcych dzieci na kolanach. Tak „uziemiona” jechałam, co było szczytem komfortu w porównaniu do sytuacji pań, które w długich sukniach próbowały zatrzymywać — jak taksówkę — pługi śnieżne. Niektórym nawet się udawało. Na placu Dzierżyńskiego kierowca po raz pierwszy stanął, tłum oczekujących rzucił się na autobus, czego nie wytrzymała jedna z szyb. Niedzisiejszy Pan Kierowca, który przejawiał pełną determinacji obywatelską postawę i zamierzał jednak, pomimo wszelkich trudności, dotrzeć na Ursynów, wspierany przez pasażerów (napisali mu oświadczenie, że to nie on tę szybę stłukł), ruszył dalej i dowiózł nas do samego Ursynowa. O godzinie 23.55, a więc po niemal dziewięciu godzinach podróży z Muranowa na Ursynów, stanęliśmy pod klatką na Puszczyka 20.
Warszawa, 31 grudnia
Maciej Mazur, Czasoprzewodnik. 33 lata na Ursynowie, Warszawa 2010.
Nowe nieszczęście. Stary rok kończy się ostrym atakiem zimy. Dziś wieczorem w naszym mieszkaniu temperatura spadła poniżej 10 stopni. W pokoju Elżbiety do trzech. W dwóch pokojach zbieramy śnieg. Teraz okazuje się, co warte jest nowe budownictwo. W telewizji i radiu mnożą się informacje o niezwykle trudnej sytuacji w całym kraju. W Warszawie zamiera komunikacja. Szlaki kolejowe są zasypane śniegiem. Drogi stają się nieprzejezdne. Zimno w naszym mieszkaniu spowodowane jest tym, że elektrociepłownia na Siekierkach, ogrzewająca prawie pół Warszawy, zamiera. Nie ma opału. Moi koledzy dzwonią do mnie i informują, że Siekierki mają zapas na jeden dzień.
Wieczorem Gierek wygłasza noworoczne przemówienie, nagrane wcześniej, w którym — rzecz jasna — nie ma ani słowa o skutkach ataku zimy. Jego wystąpienie zupełnie nie pasuje do sytuacji, w jakiej się znajdujemy. A przecież mógł jeszcze w Sylwestra przyjechać do studia i coś tam dograć.
Warszawa, 31 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976-1978, Warszawa 2002.
Prześliczna zima. Pełno śniegu. Skrzy w słońcu. Ale ta piękność zwie się u nas i w Europie „klęską żywiołową”, „atakiem zimy”, „zimą tysiąclecia” [...]. Dość zdumiewające, że owa Europa z Polską na czele jest ogromnie zimą zadziwiona, jakby śnieg spadł pierwszy raz na świat: taki biały?! i leci z nieba?! tyle go napadało? i mrozy są? A co to wszystko znaczy!? [...]
U nas zabierał głos prezes Rady Ministrów, wojewodowie, dygnitarze, apelując, by naród zachował spokój — wobec niebywałego chaosu spowodowanego opadami śniegu. [...]
Dziś przy 15 stopniach mrozu uroczyście ogłasza się dni wolne od pracy, błaga się, by ludzie zostali w domu, by zachowali spokój... Wszystko tonem tak namaszczonym, jakby Partia była już nieboszczką.
Warszawa, 3 stycznia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
W domu lodowato. Kaloryfery nie grzeją. Wody nie ma, ani zimnej, ani ciepłej. Gaz ledwie się tli. Telefon też nie działa. W sklepach brakuje podstawowych produktów: chleba, mleka, masła, serów. Mama nie może wyjechać z Warszawy, gdyż ciągle odwołuje się pociągi.
Warszawa, 5 stycznia
Zdzisław Tadeusz Łączkowski, Jak drzewo w ptakach. Dziennik 1975–1980, Warszawa 1993, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Prowadzę teraz nietypowy tryb życia. Za karę, że są śniegi (bo mrozu już nie ma), wyłączono nam gorącą wodę na dłuższy czas. Nie myję się zatem, nie piorę, nie sprzątam, nie zmywam. Mogłabym to wszystko robić w zimnej wodzie, ale skoro to już jest XX wiek i latamy w kosmos, to nie wypada. Żyję więc trochę życiem jaskiniowca, bo i światło wyłączają co parę dni i siedzę przy świeczce, kiedy się ściemni.
Warszawa, 22 lutego
Krystyna Libiszowska-Dobrska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 12341, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.