W niedzielę rano obudził nas turkot przejeżdżających gościńcem czołgów. Wybiegamy i ku największemu zdumieniu widzimy czołgi rosyjskie w doskonałej formie, jadące w kierunku Wołomina. Czołgi suną jak na rewii, twarze żołnierzy jakby stężałe w poczuciu wielkiej chwili historycznej. Witamy ich z radością. Wydaje się na, że w tak prosty i niedramatyczny sposób zdobywamy wreszcie wolność. Trzy czołgi kierują się do naszej wsi, oficer wstępuje do chaty, by się umyć. Drobny ten pozornie fakt przypomina nam jednak, że jest wojna: pojawiają się niemieckie samoloty i bombardują wieś. Czołgi uchodzą bezkarnie, połowa wsi zostaje spalona, kilkanaście osób zabitych. Czołgi zmyliły nie tylko nas; liczono powszechnie na bliskie nadejście wojsk sowieckich […]. Przednia straż czołgów została częściowo rozbita. W przeciągu następujących kilku dni zaczęły się przewalać przez wieś cofające się ze wschodu armie niemieckie.
Lipka, k. Klembowa, 30 lipca
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
Nagle około 4 po południu kanonada ustaje. Do naszej kryjówki wpadają żołnierze sowieccy i zaczynają gorączkowo kopać sobie schron. Krótka rozmowa przez telefon i oddział znika. Nie wiemy, czy jesteśmy świadkami przełomu, czy przemijającej utarczki. Po chwili wpada żołnierz niemiecki z rewolwerem i pyta, gdzie są bolszewicy? Ogarnia mnie jakieś niesamowite uczucie zadośćuczynienia. Odpowiadam mu z ironią, której smak czuję wyraźnie: „Mniej więcej wszędzie”. I widzę, jak Niemiec znika, i słyszę z oddali nawoływanie komendy niemieckiej. A po kilkunastu minutach od razu widzę przewalające się wojska sowieckie, już nie pojedynczych żołnierzy, ale dziesiątki i setki. Oczy pełne zapału i podniecenia. Nie widzę nawet śladu zatrucia alkoholem, jak mi opowiadali Niemcy. Pierwszy raz w tej wojnie widzę żołnierzy upojonych zwycięstwem i wykrzykujących „Zwycięstwo!” I wówczas zapomniał o moich osobistych bólach i o nieporozumieniach i poczułem całą siłą duszy, że przychodzi świt dla kraju, że załamuje się potęga niemiecka. I że zacznę być znów sobą, że kończy się dla mnie okres gnanego zwierzęcia. I wzruszony zwracam się do oficera rosyjskiego ze słowami: „Dziękuję Panu”.
wieś Zamość, k. Pieniek Dolnych, 18 sierpnia
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
Nazajutrz [...] znowu słyszę krążące samoloty. Ubieram się i wychodzę [z bunkra przy ul. Szczęśliwej 5] z jednym towarzyszem. Z daleka widzę sylwetki żołnierzy, ale zdaje mi się, że to Niemcy. Wytężam wzrok, żołnierze się zbliżają, patrzę... Polskie Wojsko! Łapię mojego towarzysza, całujemy się, płaczę z radości, nie mogę słowa wypowiedzieć, pokazuję mu tylko palcem tamtą stronę. On też już zauważył polskich i rosyjskich żołnierzy. Schodzimy prędko do schronu, żeby się podzielić tą naszą radosną nowiną. Nie jestem w stanie opisać naszej radości, wszyscy żeśmy poszaleli. Towarzysze nie chcieli z początku nam uwierzyć i każdy z osobna musiał sam wyjść i przekonać się na własne oczy.
Szybko ubieram się w moje najlepsze rzeczy. Pakuję swoje manatki, zakładam plecak i wychodzę z bunkra. Moi towarzysze jeszcze nie byli pewni i kazali mi iść na przedzie. Na ulicy Dzikiej, naprzeciwko Umschlagplatzu widzę z daleka kilku żołnierzy. Wołam do nich, że jesteśmy Żydami. Z podniesionymi rękami podchodzimy do nich, od razu poznaję dwóch żydowskich oficerów Armii Czerwonej. Ucałowaliśmy się, oficerowie razem z nami płakali z radości, zabrali nas do siebie do kwatery. Zaraz przyszedł wojskowy fryzjer, ogolił nas i ostrzygł, bo wyglądaliśmy jak dzicy ludzie. [...] Piliśmy i bawiliśmy się całą noc. [...] Zdałem sobie wtedy dokładnie sprawę, że jestem nowo narodzonym człowiekiem, że nareszcie odzyskałem wolność i zaczynam nowe życie.
Warszawa, 18 stycznia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Rano rozeszła się wiadomość o zajęciu Warszawy, Łodzi, Częstochowy, Sieradza. Po południu dwa pociski granatów zapalających (prawdopodobnie niemieckie) zapaliły dwie chaty przy szosie za Zdunami. Przez pół godziny słychać było strzelaninę, potem wszystko ucichło. Około piątej sześć czołgów sowieckich przejechało około bramy szkoły, kierując się okólną drogą ku szosie. Od szóstej jednym ciągiem zaczęły już iść po szosie czołgi sowieckie. (...] Pomyśleć - dziś rano jeszcze byli tu Niemcy, a wieczorem jesteśmy już pod okupacją bolszewików.
Dąbrowa Zduńska, k. Łowicza, 18 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
O 1.00 w nocy wyszłam z bunkra na wolny świat. Dziwne uczucie mnie opanowało. Przecież powinnam być szczęśliwa, skakać do góry z radości. Cały czas męczyliśmy się po to, by dożyć tej chwili, żeby nam powiedziano, że nie ma Niemców, że wolno nam żyć. Dlaczego wcale się nie cieszę? Czuję tylko, że serce we mnie zamarło. Tak, to żal za tymi, których straciłam. I co dalej, jak sobie utorować drogę na przyszłość, sama jedna na tym obcym świecie, bez żadnego kapitału, fachu. Ot, taka niedokończona studentka. No, zobaczymy.
Warszawa, 19 stycznia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Minęły cztery dni pełne nerwowego napięcia, oczekiwania, nadziei, lęku. Wreszcie wszystko zapadło w jakąś odrętwiałą nudę. Wojska sowieckie ciągną wciąż wprzód. Podobno Poznań, Tylża, Kraków są już zajęte.
Na terenie szkoły odbyło się to w ten sposób, że co noc kwateruje wojsko bądź jakieś wojskowe siły pomocnicze, śród których masę dziewcząt. Zabrali już wszystkie konie, krowę, dwie świnie, sporo kur i jaj. Piją, zwłaszcza oficerowie, bardzo dużo wódki, którą sobie każą dawać szklankami. Są przy tym tak nieufni, że każą gospodarzom pierwszym próbować, co jest obrazą narodu polskiego, śród którego nie było nigdy trucicieli. Są posępni, nieuprzejmi, nie ma w nich nic z ducha oswobodzicieli.
Szkoła opustoszała. Większość dziewcząt wysiedlonych pomknęła z powrotem na swoje gospodarstwa pod Żychlin, Kutno itp. Ale koło mnie to wszystko przechodzi jak dziwny sen [...].
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 22 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Na drugi dzień, wypoczęty, wyruszam za dnia przez pola, na skróty, w kierunku Mokotowa. Prawie tą samą drogą, jaką szedłem w czasie powstania. Mijam spalone wille. Krążą samotni ludzie. Ulice poprzecinane strzeleckimi rowami. Zapach spalenizny. W okolicach ulicy Dolnej żołnierze blokują Puławską. Podobno zaminowana. Obchodzę zaporę ruinami. Na rogu Rakowieckiej Puławska znów zatarasowana, tym razem poprzewracanymi tramwajami. Domek w podwórku przy Rakowieckiej 23, gdzie było mieszkanie siostry — cały, tylko bez szyb. Meble powywlekane na podwórko. […]
Od placu Unii Lubelskiej do placu Zbawiciela ludzie idą gęsiego, wydeptując ścieżkę na gruzach zwalonych domów. […] Od placu Zbawiciela aż do Królewskiej Marszałkowska zawalona gruzem. Ludzie wędrują jak w górach. To do góry, to na dół. Każdy dźwiga jakiś tobołek, informują się wzajemnie:
— Na Starówkę nie ma po co iść. Ani jednego całego domu.
— Przez Wisłę można przejść na Pragę, po lodzie.
— Przy hotelu Bristol podobno dają zupę.
Ludzie wędrują z ulicy na ulicę, szukając całych domów, jeśli nie swoich, to może domów znajomych. Aby tylko gdziekolwiek się zaczepić. Znaleźć miejsce do spania.
Przechodzę przez plac Piłsudskiego na Krakowskie Przedmieście. Żadnej zupy przy Bristolu nie dają. […] Krakowskie Przedmieście spalone. Pustka. Plac Zamkowy nie istnieje. Zamek to sterta gruzu z wystającym jednym kikutem muru. Kolumna Zygmunta rozleciała się i pomnik leży, wbity w ziemię. Plac poryty rowami łącznikowymi. Na Piwną w ogóle nie można wejść. Przez barykadę dostaję się na Świętojańską i wdrapuję się na gruzy katedry. Rozciąga się stąd widok na wypalone domy przy Rynku i zwalony most Kierbedzia.
Przechodzę przez barykadę z płyt chodnikowych na Rynek. Ani jednego całego domu. Na ulicy Nowomiejskiej przed domem numer 11 stoi figura Chrystusa, która spadła z wnęki domu. […] Nad łukami Barbakanu, odsłoniętymi w 1938 roku, sterczą kikuty domu Nowomiejska 20. Na czworakach wdrapuję się na gruzy mojego mieszkania. Poznaję wypalone okno i resztki kaflowego pieca. Nad głową niebo. Mam łzy w oczach. Gdzie mój stoliczek do odrabiania lekcji, gdzie książki? Gdzie pudło z białymi myszkami? Jest dojście do piwnicy. Poznaję szkielet wypalonego dziecinnego wózka siostrzenicy. Potrzaskane talerze w kwiatki, garnki…
Tyle zostało z całego mieszkania.
W fosie grób na grobie. Wszędzie groby i krzyże. Czuję się jak na cmentarzu. Na murze przylepiam kartkę: Chmielewscy żyją, adres…
Warszawa, 23 stycznia
Henryk J. Chmielewski, Urodziłem się na Barbakanie, Warszawa 1999.
To, co teraz zrobiono z Polską, przechodzi wszystko, co znane jest w dziejach jako cynizm i narzucenie narodowi obcej woli przemocą. I pomyśleć, że ten nieszczęsny naród po pięciu latach tak straszliwych ofiar, takiej niezłomnej walki i pracy podziemnej przeciw Niemcom nie ma nawet tej satysfakcji, żeby historię tej cudownej walki, pracy, ofiar ujawnić i laurem uwieńczyć. Bo tę naszą krew i walkę opluto, zbezczeszczono, przekreślono. Zaistniał cudowny fakt skupienia się całego narodu pod rządem londyńskim. Znaliśmy jego wady, wiedzieliśmy, że jest tymczasowy i że jak tylko wstąpi na ziemie polskie – ustąpi przed tym, jaki naród wybierze. Lecz pod jakimż rządem mieliśmy się skupić w 1939 i 1940, kiedy Rosja wszak była w sojuszu z Niemcami, a my już krwawiliśmy obficie. Jak śmiano, jak poważono się tak śmiertelną obrazę rzucić w twarz narodowi, aby chwałę tej walki zdeptać, aby cierpienia nasze straszne za nic mieć i jeszcze nam grozić. I pomyśleć, że to wszystko odbywa się przy takiej samej obojętności świata jak rozbiory w końcu XVIII wieku.
Wiadomości nie mamy żadnych, tylko pogłoski różne trudne do sprawdzenia, ile że nie ma elektryczności ani radia. Boże, pomyśleć, że przez pięć lat mieliśmy tak wspaniały codzienny serwis radiowy!
O, groby miliona bohaterów, którzy zginęli, groby nie uczczone, sponiewierane...
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 27 stycznia 1945
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Na halach odkrywam zabawną rzecz – improwizowane uliczne restauracyjki. Kobiety w saganach doskonale opatrzonych gałganami i papierem w rodzaj dogrzewaczy sprzedają pyzy (kluski ze surowych kartofli), fasolę z sosem, zupy, a na deser przecierany kompot rabarbarowy. Zjadłam pół porcji pyzów, za którymi przepadam, i wypiłam szklankę kompotu. Kosztowało 15 zł. Pyzy były świetne, okraszone, gorące. To będzie moja stołówka. Pomyślałam sobie, że w taki sposób można by wcale nieźle zarabiać.
Warszawa, 30 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.