Wszyscy są pod wrażeniem „odpowiedzi” Cziczerina, innej rozmowy nie ma. Wszyscy są ciekawi, co powie Ententa.
Na gwałt szykujemy się do ofensywy. Raptem zaczęła przybywać na front kawaleria, jeden pułk za drugim, bez przerwy. Całą noc też przybywały eszelony.
Co chwila z Warszawy nadchodzą różne niespodzianki. Generał Jan Romer obejmuje dowództwo nowej dywizji kawalerii, którą mamy stworzyć do dwudziestego.
Na gwałt, na łeb na szyję, szykujemy się do ofensywy na Kijów. [...]
Znów zabieramy się do żmudnej, niewdzięcznej pracy na tym obszarze... pełnej złud i niespodzianek. Ciekawe czasy przeżywamy!
Równe, Wołyń, 13 kwietnia
Antoni Listowski, Dziennik od 23 II do 24 VI 1920, Biblioteka XX. Czartoryskich w Krakowie, 11739.
Piszę w wagonie, jadąc już trzeci dzień na Ukrainę. Minęliśmy Sarny, Równe i wyładowywać się mamy w Zwiahlu, po czym prawdopodobnie robimy „skok” na Kijów. Imponuje mi ogrom wojskowych transportów, podążających bezustannie jedne za drugimi, ogrom zajętych terenów, masy wojska na wszystkich stacjach — przypomina mi to żywo potęgę militarną Niemców przed kilku laty. Akcję mamy podobno przeprowadzać wspólnie z petlurowcami, tymi samymi, których rok temu mieliśmy vis á vis we Włodzimierzu.
Na ogół jestem dobrze usposobiony i mam ochotę trochę powojować — tym bardziej że spodziewam się wielkich efektów. „Dziadek” [Piłsudski] osobiście ma kierować wszystkim. Sądzę, że będziemy to robić na korzyść Ukrainy — na ogół sympatyzuję z petlurowcami, a co do Petlury, to zmieniłem swe zdanie sprzed pół roku. [...]
Kijów! A przedtem Wilno, Dźwińsk. Dobre to, że trafiłem do 1 Dywizji.
Wołyń, 22 kwietnia
Władysław Broniewski, Pamiętnik 1918-1922, Warszawa 1984.
25 kwietnia dobrze przed świtem ruszyliśmy ku mostowi na Słuczy. [...] Ledwie, ledwie szarzało, kiedy podjeżdżałem do mostu, przed którym dostrzegłem niewielką grupkę ludzi. Zobaczyłem szarą maciejówkę, krzaczaste brwi, krzaczaste wąsy. Naczelny Wódz osobiście wypuszczał swoją kawalerię w zagon na Koziatyn. Wrzuciło mnie w siodło, jakby ktoś mnie popchnął, i wrzasnąłem: „Baczność, na prawo patrz!”, na co Piłsudski odsalutował i powiedział: „Jechać, chłopcy, jechać”. I już podkowy zabębniły po nawierzchni mostu, już byłem na wschodnim brzegu [...]. Zaś od tego momentu Józef Piłsudski „kupił” sobie jazłowieckich ułanów.
Wołyń, most na Słuczy, 25 kwietnia
Franciszek Skibiński, Ułańska młodość 1917-1939, Warszawa 1989.
12 Armia maleje z dnia na dzień, niektóre pułki liczą 15–30 żołnierzy. Uzupełnienia z Rosji nie nadchodzą. Nie można uzupełnić armii ludnością miejscową. Gdy chłopi otrzymują karabiny, uciekają i tworzą bandy. [...] Przede wszystkim armia polska jest silniejsza od naszej. Nasze tyły są całkowicie nie zabezpieczone. Nasza armia zaczęła głodować. [...]
Zgodnie z ideami komunizmu uważamy, że koniecznie należy zawiadomić o tym Komitet Centralny Rosyjskiej Partii Komunistycznej i prosić go o natychmiastową pomoc w formie uzupełnienia świeżymi siłami oraz pracownikami politycznymi, w celu przywrócenia poprzedniej sytuacji. Inaczej, z obecnymi siłami, przy rozwijającym się natarciu, armia utrzyma się nie dłużej niż dziesięć dni.
Kijów, 25 kwietnia
Polsko-sowietskaja wojna 1919–1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1, Moskwa 1994, s. 68, 98–99 (tłum. z ros. Dorota Pazio).
Pierwszy pułk piechoty otrzymał rozkaz załadowania się na samochody w pobliżu Kropiwnej, wsi leżącej w odległości kilku kilometrów od Zwiahla. Pomimo, że na samochody, które nam dostarczono, pakowaliśmy po tylu ludzi, ilu się zmieściło, dla 3 batalionu już miejsca zabrakło i musiał on maszerować z 5 pułkiem na piechotę. [...] Droga była piaszczysta, dla samochodów niesłychanie ciężka, toteż wciąż musieliśmy schodzić i wyciągać koła z piasku i różnych dziur. Przed piechotą jechał samochód pancerny, a zaraz za nim parę lekkich fordów z żołnierzami, którzy nakazywali chłopom z przydrożnych wsi poprawiać chwiejne mostki. W tamtych stronach mieszka wielu kolonistów Niemców i Czechów, którzy mając bardzo mało wspólnego z bolszewizmem i nienawidząc go, chętnie zbiegali się i pomagali nam przebywać trudniejsze odcinki drogi. Olbrzymia ilość samochodów, o różnej dobroci silnikach i szoferach, rozciągnęła się na przestrzeni kilku kilometrów. Jak okiem sięgnąć, widziało się tylko chmury kurzu i słyszało nieustanne, głuche warczenie silników. [...]
[W Żytomierzu] W pewnej chwili zza zakrętu wyjechało pancerne auto i skierowało się na nas. [...] Z samochodu odezwał się przeciągły, równomierny, twardy terkot karabinu maszynowego. W jednej sekundzie ulica pokryła się ciałami zabitych i rannych żołnierzy. W chwilę potem odezwało się parę krótkich wybuchów ręcznych granatów, rzuconych w ślad za uciekającym potworem. [...] Z tej strasznej chwili pozostała mi w pamięci tylko wykrzywiona okropnym, nieludzkim jakimś śmiechem twarz kobiety, wyglądającej przez okno pobliskiego domu. [...]
Samochód nie zatrzymał się przy nas ani sekundy, lecz oddalił się tak szybko, jak mu silnik pozwolił. [...] Nie ujechał jednak daleko, na jednej z najbliższych ulic został przez nasze oddziały zdobyty, a załoga składająca się z dwóch ludzi - zabita. Żołnierze nasi [...] do załóg samochodów pancernych, płatowców czy też pociągów pancernych odnosili się nadzwyczaj nienawistnie.
Żytomierz, Wołyń, 26 kwietnia
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
Trzy lata, narodzie ukraiński, walczyłeś sam, zapomniany przez wszystkie narody świata [...]. Dziś dokonuje się wielka przemiana. [...]
Rzeczpospolita Polska weszła na drogę okazania realnej pomocy Ukraińskiej Republice Ludowej w jej walce z moskiewskimi bolszewikami-okupantami, dając możność u siebie formować się oddziałom jej armii i ta armia idzie teraz walczyć z wrogami Ukrainy.
26 kwietnia
Kazimierz Władysław Kumaniecki, Odbudowa państwowości polskiej. Najważniejsze dokumenty 1912 – styczeń 1924, Warszawa-Kraków 1924.
Ludności ziem tych czynię wiadomym, że wojska polskie usuną z terenów, przez naród ukraiński zamieszkanych, obcych najeźdźców [...].
Wzywam naród ukraiński i wszystkich mieszkańców tych ziem, aby niosąc cierpliwie ciężary, jakie trudny czas wojny nakłada, dopomagali w miarę swych sił wojsku Rzeczpospolitej Polskiej w jego krwawej walce o ich własne życie i wolność.
26 kwietnia
Kazimierz Władysław Kumaniecki, Odbudowa państwowości polskiej. Najważniejsze dokumenty 1912 - styczeń 1924, Warszawa-Kraków 1924.
Żytomierz, karmiony wiadomościami o Polsce i wojsku polskim ze źródeł sowieckich, sądził, że nasze oddziały to jakieś bandy ubrane w łachmany, na wpół rozbójnicze i żyjące z rekwizycji. Tymczasem zobaczył coś wręcz przeciwnego, coś, co zaskoczyło go zupełnie. Powitaniom licznych tam Polaków i innych narodowości, nieprzyjaźnie do ustroju sowieckiego nastrojonych, nie było końca. [...] Oficerów wyrywano sobie na ulicach z rąk, chcąc mieć ich u siebie na kwaterach. Dziewczęta biegały za żołnierzami w sposób zgoła natarczywy. [...]
Na drugi dzień na ulicach rozlepiono mnóstwo proklamacji. Więc przede wszystkim zbierały się wielkie tłumy przed odezwą Naczelnego Wodza, wydrukowaną w dwóch językach: polskim i ukraińskim. Nie brakło też czytelników przed odezwami Petlury.
Żytomierz, Wołyń, 27 kwietnia
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
„Pancerny” mknął całą mocą. Za nim wyciągały co sił motorówki, wyglądało to tak, jakby psy goniły dzika. Na horyzoncie ledwie dymki już widać. To flotylla nieprzyjacielska. „Całą mocą naprzód” — wrzeszczy dowódca okrętu. — „Już idzie całą mocą — odpowiada ponuro maszynista. — [...] Kocioł nie wytrzyma, panie poruczniku.” — „Wytrzyma!” — ryczy głos w tubie.
Flotylla, minąwszy krańce Czarnobyla, znalazła się wśród ogromnej niziny, otwartej po obu brzegach Prypeci. [...] W dole rzeki, o jakie dwa kilometry od nas, widać grupę wysokich sosen. Tam trzeba dotrzeć za wszelką cenę. Nie szło tu już o stworzenie jakiejkolwiek osłony, lecz by mieć maleńką szansę w walce w postaci dobrego punktu obserwacyjnego na jednej z sosen. Z komina, na którym chciano urządzić punkt obserwacyjny, źle widać kanonierki. [...]
Wreszcie „Pancerny” stanął u celu. Naraz [...] słychać nową salwę. [...] Wybuchy widać gdzieś daleko na lewym brzegu rzeki. „Panu Bogu w okno” — mruknął zadowolony sternik Lisiński. [...]
Zaryczał, zadymił „Pancerny” [...]. Artylerzyści skaczą w chmurze dymu koło swych dział, uwijają się, by nadążyć komendzie. „Pancerny” aż drży od huku. Pociski nieprzyjacielskie [...] wyją w powietrzu. Wysokie na kilkanaście metrów fontanny z szumem tryskają jedna za drugą.
„Panie poruczniku, stoję w wodzie, nity puszczają” — krzyczy rozpaczliwie mechanik. — „Nic nie szkodzi! Pompować!”
Wytryski coraz ciaśniejszym koliskiem otaczają pancernik. Szrapnele rwą się w górze. Jeden z nich obciął kilka gałązek sosny nad punktem obserwacyjnym. Słup wody zwalił się na dziób i z szumem rozlał się po pokładzie — wszyscy spojrzeli po sobie, ten i ów z lekka pobladł. Naraz olbrzymia kolumna ognia i dymu wystrzeliła wysoko ponad lasem. „Kanonierka dostała! Pali się! Pali się! Tonie!” — rozległy się triumfalne głosy na mostku. [...]
Ogień nieprzyjacielski ustał zupełnie. Tylko kominy silnie dymiły. Flotylla nieprzyjacielska szybko uchodziła w dół rzeki ku widniejącej z dala sinej wstędze Dniepru.
Na Prypeci pod Czarnobylem, 27 kwietnia
Karol Taube, Figle diablika błot pińskich: ze wspomnień marynarza, Warszawa 1937.
Wyzyskując zwycięstwo pierwszego dnia, rozbicie i popłoch nieprzyjaciela, wojsko nasze [...] zajęło w szybkim pochodzie już 26 kwietnia, o godzinie ósmej rano, po krótkiej i zaciętej walce Żytomierz. [...]
Znaczna zdobycz wojenna wpadła w nasze ręce. Dotychczas nie zdążono jeszcze przeliczyć wziętych jeńców oraz zdobytych dział, samochodów pancernych, karabinów maszynowych i wszelkiego rodzaju sprzętu wojennego.
Warszawa, 27 kwietnia
Pierwsza wojna polska (1918-1920), oprac. Stefan Pomarański, Warszawa 1920.
Jak widać, wpływy imperialistów francuskich wzięły górę w sferach rządowych Polski. Prowadzoną ostatnio politykę lawirowania wokół toczonych z nami rokowań o zawarcie pokoju rząd polski postanowił zarzucić i rozpoczął działania wojenne [...]. Wymaga to od nas najbardziej zdecydowanej i niezwłocznej obrony interesów proletariatu. Nie wątpimy, że zdołamy interesy te obronić, nie wątpimy, że ta nowa próba imperialistów Ententy, zmierzająca do zdławienia Rosji Radzieckiej, zakończy się takim samym fiaskiem, jak awantura [carskich generałów] Denikina i Kołczaka. Rzecz jasna, że Polska korzysta z całkowitego wsparcia wojskowego ze strony Francji, Anglii i całej Ententy. [...]
Wojna z Polską została nam narzucona. [...] Powinniśmy wyjaśnić wszystkim robotnikom i chłopom, dlaczego Polska podżegana przez Ententę wszczęła z nami wojnę. Powinniśmy wyjaśnić, że uczyniono to w tym celu, by zwiększyć barierę, pogłębić przepaść, która oddziela od nas proletariat Niemiec. [...]
Trzeba doprowadzić proletariacką dyscyplinę pracy do najwyższego stopnia, a wtedy będziemy niezwyciężeni. Udowodnimy, że Republiki Radzieckiej obalić nie można i że zdołamy przyciągnąć na pomoc wszystkie pozostałe republiki świata.
29 kwietnia
Włodzimierz Lenin, Dzieła wszystkie, t. 41, Warszawa 1988.
Kochana Olu!
Piszę nie wykasowując tytułu „Karta Służbowa” nie dlatego, że piszę przez powinność, ale dla zaznaczenia pewnej zależności od Was moi mili, którzyście tak daleko ode mnie zostali, że choć jestem zajęty jak licho jakie i choć przy moim łóżku w wagonie stoi fotografia mojej ordynatki, to tęsknię ogromnie do Was.
Pierwszy krok skończony, musicie teraz być bardzo zdziwieni i trochę przerażeni tymi wielkimi sukcesami, a ja tymczasem teraz przygotowuję drugi i ustawiam do niego wojska i materiały tak, aby był równie skuteczny jak pierwszy. Dotąd rozbiłem w puch całą 12 Armię bolszewicką, ale to istotnie w puch: prawie połowę jej składu mam jako jeńców; od liczby materiału wziętego aż się w głowie kręci, reszta w wielkim stopniu jest zdemoralizowana i rozsypana, a strata moja jest niezwykle mała; na całym froncie nie naliczę 150 zabitych i 300 rannych. Wygrałem tę wielką bitwę śmiałym planem i nadzwyczajną energią w wykonaniu.
Równe, Wołyń, 1 maja
„Niepodległość”, t. 3, Londyn 1951.
Bolszewicy cofają się. Gdzie spojrzeć — odwrót. Panikę wśród oddziałów wywołuje zbliżanie się samolotu. Jak złowieszczy ptak krąży w tej czarnej, ponurej mieszaninie mgieł i deszczu. Zgubieni jesteśmy wśród niesamowitego mroku, pomiędzy szarą, martwą ziemią a masą wody i chmur, które — zda się — pochłonęły ciepło, światło, zniszczyły życie, a świat cały piękny i błyszczący w ponurą pustkę zamieniły. W tym otoczeniu, miast radości na widok bezładnej ucieczki wroga, opanowuje nas jakieś dziwne, niewytłumaczalne przygnębienie. Jednostajny pomruk silnika jeszcze je potęguje. [...]
Jeśli nie ujrzę czegoś odmiennego, jakiegoś kontrastu w tej szarej, prawie lepkiej masie, co nas otacza — nie dokończę zadania [wywiadu]. Coraz mniej panuję nad nerwami, coraz bardziej pragnę jakiejś zmiany, aż oto zjawia się pożądany kontrast. Pęka nagle zasłona czarnych chmur i w mroki wpada brylantowa strzała światła. Drży zrazu niepewnie i ślizga się po kłębach mgieł, jakby szukając drogi. Wreszcie znajduje ją i jasną smugą znaczy ziemię. Rozdziera szarość jaskrawa plama zieleni, dalej zjawia się druga, trzecia, łączą się i mkną razem przed nami, niby znak tajemny, wskazujący drogę ku jakiemuś nieznanemu celowi.
I oto w oddali, gdzie nieprzebita ciemność dotychczas panowała, wyczarowała słoneczna plama cudne zjawisko: w mroku i ciemności zajaśniały smukłe wieżyce, błysnęły lśniące kopuły i niby widmo, zabielała postać wielkiego miasta. Jak tajemnicza fatamorgana, jasny i błyszczący na prawie czarnym tle, ukazał się po raz pierwszy Kijów. Lecz już zasłona chmur się zamknęła. Przepadło miasto i znowu mrok wszechwładnie zapanował.
Zniknęło jednak przygnębienie nasze. W pięknym zjawisku ukazał się nam cel.
1 maja
Tadeusz Prauss, Z lotów bojowych 3-ej eskadry, „Przegląd Lotniczy”, nr 1, 1935, s. 6.
Szybki, zwycięski pochód naszych wojsk zafascynował i rozentuzjazmował nawet tych, którzy byli najbardziej zagorzałymi przeciwnikami wyprawy, tworzenia Ukrainy i samego Piłsudskiego. Zapomniano o koncepcjach politycznych, o zawiściach drobnych [...]. Symptomatycznym wyrazem tego entuzjazmu, tego unisono moralnego było uroczyste przemówienie w Sejmie (4 maja) marszałka Trąmpczyńskiego, nieskłonnego zresztą do entuzjazmu i nielubiącego Piłsudskiego z całego serca; wyrazem był następujący telegram wysłany przez marszałka za jednomyślną zgodą Sejmu do Naczelnika Piłsudskiego: „Wieść o świetnym zwycięstwie, jakie odnosi żołnierz polski pod Twoim, Naczelniku, dowództwem, napawa radosną dumą cały naród polski. Za ten krwawy i bohaterski trud, który zbliża nas do upragnionego pokoju i kładzie nowe podwaliny pod potęgę państwa polskiego, Sejm w imieniu wdzięcznej Ojczyzny śle Tobie, Wodzu Naczelny, i bohaterskiej armii serdeczną podziękę”.
Warszawa, 4 maja
Maciej Rataj, Pamiętniki, do druku przyg. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Istotne położenie jest takie: Te bestie zamiast bronić Kijowa, uciekają stamtąd; również uciekają i cofają się z południa. [...] Powstania przeciw nim są wszędzie, na całej Ukrainie. Zajęcie Kijowa jest to nawet nie potrzeba, ale hasło i symbol polityczny. Ale rozumiecie, iść z naszym grabiącym wojskiem przez te sympatyzujące z nami powstania jest absurdem politycznym i wojskowym, którego nie chcę się dopuścić. Zatrzymuję więc, po wzięciu Kijowa, front.
Wołyń, 6 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
Lotem błyskawicy rozniosła się wieść: „Polacy w Kijowie”. Ludność wybiegała z domów, cisnąc się do patrolu. Jakiś staruszek, Polak, przepycha się przez tłum, a dopadłszy kaprala Motza z płaczem całuje go w but.
Od ludności patrol dowiaduje się, że w najbliższym czasie wracać będzie z Puszczewodzicy [podkijowskiego letniska Puszcza Wodna] tramwaj ze szkołą krasnych komandirów, ewakuujących się do Kijowa. Przybyły w międzyczasie szwadron robi zasadzkę w pobliskim lesie i łapie tramwaj, zapełniony bolszewikami z oddziałem pitatielnym [zaopatrzenia]. Jednocześnie prawie, 3 szwadron dołącza i składa meldunek o wzięciu 15 cekaemów i 1 działa oraz o rozbiciu bolszewickiej kawalerii w Wyszhorodzie oraz o ucieczce rozbitego oddziału do Kijowa. Wobec tego szwadron otrzymuje rozkaz wysłania w pościg patrolu oficerskiego z dziesięcioma ludźmi tramwajem. [...] Miejsce motorniczego zajmuje jakiś peowiak, Polak, i tramwaj pędzi w pościg za uciekającym nieprzyjacielem. [...]
Tramwaj dojeżdża na Podjom — ulicę prowadzącą na Kreszczatik. Naprzeciw idzie [bolszewicka] kompania piechoty w kolumnie marszowej ze śpiewem, nie podejrzewając żadnego niebezpieczeństwa. Tramwaj podjeżdża na kilkadziesiąt kroków i robotę zaczyna kapral Tatar ze swego karabinu maszynowego. Bolszewicy w morderczym ogniu rozbiegają się, pozostawiając kilkudziesięciu zabitych i rannych. Tramwaj wraca do Kureniówki.
Jeńcy zeznali, że w Kijowie znajduje się moc wojska wszelakich rodzajów broni, że cały front jest jeszcze w Irpieniu i że oni nie mają pojęcia, skąd wzięli się Polacy i to od strony najmniej spodziewanej. [...]
Wieść o wkroczeniu oddziałów polskich do Kijowa początkowo potrajała, a następnie dziesięciokrotnie powiększała siły polskie, a z naszego jedynego działa zrobiła całą artylerię.
Kijów, 6 maja
Juliusz Dudziński, Tramwajem do Kijowa, „Polska Zbrojna” nr 342, 1932.
Pewnego majowego poranka, a była to niedziela, słoneczna i dziwnie cicha — przyszedł do nas Czesław i oznajmił, że wojsko polskie jest w Kijowie, że właśnie idą Kreszczatikiem, a władza bolszewicka w nocy opuściła Kijów. Było to coś tak niewiarygodnego, tak niespodziewanego, że nie mogłyśmy uwierzyć. Żadnych strzałów nie było słychać, nie było walk, nie wiedziałyśmy o nadchodzącej do Kijowa armii polskiej. Prasa o tym nie pisała, radia jeszcze nie było, podróże utrudnione — żyłyśmy odcięte od reszty świata...
Ubrałam się szybko, wzięłam ze sobą córeczkę i pobiegłyśmy w stronę Kreszczatiku. Zobaczyłam przejeżdżające konno wojsko polskie z orzełkami na rogatywkach!
Kijów, 7 maja
Zofia Krauze, Rzeki mojego życia. Wspomnienia, Kraków 1979.
1 pułk znajdował się od kilku dni w drodze, zmierzając dniem i nocą w kierunku Kijowa. Już o szóstej rano wkroczyliśmy do tego miasta. Pomimo wczesnej godziny, Bibikowski bulwar, którym szliśmy, przepełniony był tłumem ludzi, witających nas owacyjnie. Kobiety obdarzały nas kwiatami, a ponieważ był to czas kwitnięcia bzów, żołnierze nasi wprost tonęli w powodzi pięknych liliowych kwiatów.
Kijów, 8 maja
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926, s. 223.
Ludność [Kijowa] przechodziła straszliwy kryzys głodowy. Twarze przechodniów zdradzały niezwykły stopień wyczerpania i wynędznienia, ubranie ich składało się z łachmanów i to łachmanów brudnych. Przed naszą intendenturą batalionową, w czasie wydawania chleba, gromadził się zawsze wielki tłum ludzi, obserwujący w milczeniu niezwykły widok dużej ilości białego chleba. [...] Z głodem szła w parze okropna demoralizacja. Nędza zmuszała kobiety do handlowania swoim ciałem, mężczyzn do wszelkiego rodzaju szacherek i oszustw. [...]
Wiadomość o przyjeździe [...] atamana Petlury przyjęto z wielką radością. Wszyscy chcieli go zobaczyć, wielu przypuszczało, że jego przyjazd przyniesie im polepszenie losu. [...] Na wielkim placu, przy wspaniałej cerkwi, zebrały się nieprzejrzane tłumy ludzi. [...]
Petlura nadjechał powozem, zaprzężonym w parę ładnych koni, i zatrzymał się tuż pod moim balkonem, przed którym ustawione były oddziały wojska ukraińskiego, zorganizowane poprzednio w Polsce. [...]
Balkon, z którego obserwowałem Petlurę i rewię, należał do jakiejś rodziny żydowskiej. Gospodarz domu, starszy jegomość, pokazał mi pocztówkę, kolportowaną podówczas szeroko, z fotografiami Piłsudskiego i Petlury, pod którymi widniał napis po polsku i ukraińsku: „Bohaterowie narodowi”. Pokazując mi ją gospodarz rzekł:
— Dziwi mnie to, że Polacy pozwalają na jednej karcie umieszczać podobiznę swojego Naczelnika Państwa z tym bandytą — mówiąc to wskazał na przemawiającego właśnie Petlurę. [...] — Mógłbym przytoczyć mnóstwo wypadków, gdy dawał rozkazy swoim żołnierzom, jeszcze przed sojuszem z Polską, aby urządzali pogromy Żydów.
Kijów, 10 maja
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
Lepiej by było, żebyśmy się mylili, a Piłsudski miał rację, ale przecież wnioski tylko na rzetelnych faktach budować można. A realne fakty to to, że tworzenie Ukrainy scala Rosję, że zwolennicy Ukrainy nie stworzą pomocnego nam państwa, że nie mamy sił na tak wielki front i tak wielki kraj, że nie mamy sił na taką długą wojnę. To są wszystko pewniki. Wśród okrzyku triumfu prasy belwederskiej, wśród hymnów zachwytu nawet prasy francuskiej, trudno nam spełniać dzisiaj rolę czarnowidzów i kruków.
Warszawa, 11 maja
Juliusz Zdanowski, Dziennik, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 14023/II.
Nie tylko Prawy Brzeg [Dniepru], ale też gubernia połtawska i część czernihowskiej są niby wrzący kocioł, gdzie kłębią się bandyci, podpuszczani przez agentów Petlury, Denikina i Polaków. [...] Ukraina nie wierzy nikomu, nie szanuje żadnej władzy. Uszanuje tego i podporządkuje się temu, kto ma potężną organizację wojskową i dobrą administrację. Ukrainę trzeba pozbawić sił, zgnieść, wyniszczyć bandyckich mieszkańców. To niewdzięczne zadanie powinni wykonać polscy panowie i Petlura. Wtedy Ukraina będzie skłonna nas zaakceptować [...].
Z ankiety przeprowadzonej wśród polskich jeńców wojennych w celu poznania ich nastrojów oraz stopnia świadomości rewolucyjnej wyłania się wyraźny obraz narodowego entuzjazmu, który ogarnia i polskiego chłopa, i polskiego robotnika.
Na przykład legionista 44 pułku — robotnik, ślusarz z Warszawy. Ma 23 lata, narodowość — polski Żyd. Jest przekonany, że walczy za ojczyznę, że Piłsudski jest wielkim dobroczyńcą, a my kacapy jesteśmy ciemiężcami, grabieżcami. [...] Taka jest piechota, a kawaleria — jeszcze bardziej szowinistyczna. Biją się świetnie. Oczywiście, nasi biją się lepiej, ale naszych jest mniej, źle są obuci, niedobrze ubrani, ostatnio strasznie źli na chłopa, zastraszeni przez niego, mimo woli zdenerwowani. Obserwują tyły, gdzie stale podejrzewają zasadzkę, pułapkę przygotowaną przez chłopów. Takie są fakty.
[...] Polska armia jest silna liczebnie, wspaniale wyposażona w sprzęt, ma świetnych dowódców, stosuje niemiecką taktykę okopywania się, umacniania pozycji, prowadzenia walk w szyku marszowym, wspaniale łączy w działaniu wszystkie rodzaje broni, jest świetnie umundurowana, cała armia jest ogarnięta narodowym entuzjazmem.
Tej armii trzeba przeciwstawić siłę podobną liczebnie, tj. nie mniej niż 100 tysięcy bagnetów. Ale Armia Czerwona to armia zżeranych przez wszy bosych oberwańców, a to obniża zdolność bojową o 50 procent.
17 maja
Polsko-sowietskaja wojna 1919-1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1 i 2, Moskwa 1994.
Bolszewicy po zajęciu Żytomierza przez W[ojsko] P[olskie] nie byli pewni powodzenia na prawej [zachodniej] stronie Dniepru. W ciągu tygodnia ewakuowali Kijów, wywożąc co się da i zacierając wszelkie ślady swych zbrodni. Projektowane wywiezienie uczennic szóstej i siódmej klasy za Dniepr nie doszło do skutku. W czerezwyczajkach i piwnicach, w których męczono i rozstrzeliwano skazanych, podłogi są zasypane trocinami, a ściany pobielono. Ponieważ robota odbywała się z wielkim pośpiechem, nie zdołano usunąć wszystkiego. Ślady krwi na ścianach i mózgu na sufitach widnieją dokładnie. Bolszewicy uchodząc z Kijowa zabrali około trzystu zakładników, z których na czernihowską stronę przewieźli tylko stu pięćdziesięciu. Resztę zaś zamordowano w Kijowie, a trupy wywieziono nocą i potajemnie pochowano. Wywieziono również i pochowano w niewiadomych miejscach trupy pomordowanych poprzednio.
Po odbiciu Kijowa przez wojska Denikina [1 września 1919] rodziny zamordowanych znajdowały trupy z obciętymi uszami i nosami, ze zdartymi „rękawiczkami” i pasami oraz twarzami tak rozbitymi, że nie można było poznać osoby. Przed zajęciem Kijowa przez wojska polskie przeszło przez teatr anatomiczny dwieście trupów, rozstrzelanych w głowę z tyłu. Trupy te pochowane są na cmentarzu Łukjanowskim. Ile zaś ofiar padło poza tym, powiedzieć trudno, ponieważ bolszewicy spijając woźniców wywozili trupy nocami, nie wiadomo w którą stronę.
17 maja
Sprawozdanie z odbytej z Szefem Wojsk[owej] Misji Japońskiej drogi na front Kapitana Yamawaki, 17 maja 1920, Instytut Polski i Muzeum Sikorskiego w Londynie, A I 14/4, s. 3–4.
Powrócił do Warszawy z Kijowa Piłsudski. Zebrał się rząd na stacji, by powitać zwycięzcę. Dziwnie mi było. Miałem w sercu żywe uczucie wdzięczności i uznania dla tego człowieka, który ożywił tradycje Kircholmu i Wiednia. Odczułem wrażenie silne, gdy wysiadał z wagonu pod dźwięki hymnu Boże, coś Polskę.
Ale oto przemówił prezes ministrów [Leopold] Skulski zdawkowo, zimno, monotonnym głosem, wiedząc, że przemówienie jego czytać będzie kraj cały, więc... nie trzeba nikogo urazić. Nawet nie zdjął na powitanie filcowego kapelusika, podczas gdy my, cały rząd w komplecie, wiceministrowie i szefowie sekcji, staliśmy z czarnymi, sztywnymi kapeluszami w ręku, podczas gdy grupa kilkunastu generałów polskich, kilkunastu posłów krajów obcych, stała z ręką przy czapkach salutując bohatera Polski, podczas gdy muzyka hymn narodowy wykonywała, a wojsko prezentowało broń.
Rozległy się okrzyki na cześć wodza naczelnego, ale dziwne, zimne, nieomal z carskich czasów — mroziły krew. Coś niedopowiedzianego zawisło w atmosferze.
Warszawa, 18 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990, s. 167, 172, 175, 360–363.
(Naczelnik państwa ukazuje się w loży. Posłowie powstają i witają go długotrwałymi, rzęsistymi oklaskami.)
Panie naczelniku państwa!
Sejm cały przez usta moje wita cię, wodzu naczelny, wracającego ze szlaku Bolesława Chrobrego. Od czasów Kircholmu i Chocimia naród polski takich triumfów oręża swego nie przeżywał.
Ale nie triumf nad pogrążonym wrogiem, nie pycha narodowa rozpiera serca nasze. Historia nie widziała jeszcze kraju, który by w tak trudnych warunkach jak nasz tworzył swą państwowość. W takiej to chwili zwycięski twój pochód na Kijów dał narodowi poczucie własnej siły, wzmocnił wiarę we własną przyszłość, wzmógł jego dzielność duchową, a przede wszystkim stworzył podstawę do pomyślnego i stałego pokoju, którego wszyscy tak bardzo pragniemy. (brawa) [...]
W tobie, naczelny wodzu, bez względu na różnice partyjne, widzimy symbol ukochanej naszej armii, armii o takiej sile, jakiej naród nasz nawet w swych najświetniejszych czasach nie posiadał.
Zwycięstwa odniesione przez armię naszą pod twym dowództwem wpłyną na losy Polski nie tylko na naszym wschodzie. Dziś wie i widzi świat cały: Polska już nie jest bezbronna.
Naczelnemu wodzowi i armii polskiej cześć!
(Długotrwałe oklaski na wszystkich ławach i okrzyki: „Cześć!”.)
Warszawa, 18 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990, s. 167, 172, 175, 360–363.
Powrócił wczoraj do Warszawy z Kijowa Piłsudski. Zebrał się rząd na stacji, by powitać zwycięzcę. Dziwnie mi było. Miałem w sercu żywe uczucie wdzięczności i uznania dla tego człowieka, który ożywił tradycje Kircholmu i Wiednia. Odczułem wrażenie silne, gdy wysiadał z wagonu pod dźwięki hymnu Boże, coś Polskę. Ale oto przemówił prezes ministrów Skulski zdawkowo, zimno, monotonnym głosem, wiedząc, że przemówienie jego czytać będzie kraj cały, więc... nie trzeba nikogo urazić. Nawet nie zdjął na powitanie filcowego kapelusika, podczas gdy my, cały rząd w komplecie, [...] staliśmy z czarnymi sztywnymi kapeluszami w ręku, [...] podczas gdy muzyka hymn narodowy wykonywała, a wojsko prezentowało broń. Rozległy się okrzyki na cześć wodza naczelnego, ale dziwne, zimne, nieomal z carskich czasów - mroziły krew. Coś niedopowiedzianego zawisło w atmosferze.
Warszawa, 19 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
[25 maja] przybył [przewodniczący Centralnego Komitetu Wykonawczego Sowietów] Michaił Iwanowicz Kalinin i od razu zażądał wyjazdu do oddziałów. Wsiedliśmy do samochodu. Pogoda po nocnym deszczu zrobiła się ciepła, słoneczna. Michaił Iwanowicz zdjął z siebie znoszoną skórzaną kurtkę. Był ubrany w zwykły bawełniany sweter i szare spodnie, wpuszczone w wysokie skórzane buty. Kalinin zauważył, że uporczywie mu się przyglądam i, uśmiechając się, zapytał: „Co, nie wyglądam jak przewodniczący? — i za chwilę dodał — W roboczym ubraniu człowiek czuje się jakoś wygodniej. A i z czerwonoarmistami łatwiej jest rozmawiać, przyjmują jak swego”. [...]
Michaił Iwanowicz obszedł szeregi czerwonoarmistów, przywitał się i wszedł na taczankę. Z tej improwizowanej trybuny wygłosił mowę, a jego głos — spokojny, niegłośny, w ciszy, jaka zapadła, brzmiał zdecydowanie i imponująco. Nie ukrywał trudności nadchodzącej walki, ale zdecydowanie podkreślił patriotyzm ludzi sowieckich, ich twarde postanowienie obrony kraju i nieuchronność porażki interwentów. [...]
Na drugi dzień Michaił Iwanowicz znów wizytował oddziały. Występował na mityngach, rozmawiał z czerwonoarmistami, odznaczonym wręczał order Czerwonego Sztandaru.
Front pod Kijowem, 25 maja
Siemion Budionnyj, Proidiennyj put', Moskwa 1965.
Wydaje mi się, że przeliczyliśmy się z siłami i poszli na wielką politykę z angażowaniem militarnych sił, nie mając należytego zabezpieczenia. Odcięty od świata — gdyż nawet łącznością telefoniczną z armiami nie rozporządzamy — nie wiem, co się dzieje, zwłaszcza na północy, nad Dźwiną, tam nie jest dobrze.
Winnica, Podole, 30 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
Wojna z Bolszewikami weszła obecnie w stadium decydujące. Wiadomości przychodzące z Rosji świadczą o szalonym wysiłku, jaki rząd sowiecki włożył w przełamanie frontu polskiego [...]. Walki na północnym froncie są prowadzone siłami i z zawziętością dotychczas u Bolszewików na żadnym froncie nie spotykanymi. [...] Ataki, prowadzone jednocześnie przez Bolszewików na Ukrainie, nie mają dla nich tak zasadniczego znaczenia, są prowadzone mniejszymi siłami, niemniej w razie powodzenia mogą bardzo łatwo doprowadzić do zniszczenia owoców naszej ofensywy ukraińskiej. [...] W tym momencie muszą wszystkie wojska zrozumieć, że rozstrzygają się tu losy naszej Ojczyzny. Żołnierz nie może liczyć na podsuwanie dalszych rezerw i nie może być zmęczony. Kilka dni nadludzkich choćby wysiłków decyduje tutaj o stanowisku i sile Polski.
31 maja
Tadeusz Kutrzeba, Wyprawa kijowska 1920 roku, Warszawa 1937, s. 10, 11, 40, 49, 109, 111, 141, 162, 168–169, 205, 249–250, 302–303, 307.
Patrzyłem przez lornetkę na pole bitwy. Wszędzie kipiały zacięte starcia. [...] Bojcy rzucali na zasieki z drutu kolczastego kurtki, deski, pnie, maty. Inni rąbali drut kolczasty szablami, rwali kolbami, rozciągali rękami. W wielu miejscach zasieki były już przerwane i w okopach zaczęła się zażarta walka. Tu i tam słyszało się wybuchy granatów, bezładną strzelaninę. [...]
Nagle w polu widzenia znalazła się grupa polskich jeźdźców. Wyjechali z lasu półtora kilometra na północny zachód od Oziernej. [...] Błysnęły setki szabel i brygada przeszła w galop. Dlaczego nasi zwlekają? Czy zdążą się przegrupować do kontrataku? Gdy trwożne myśli goniły mi po głowie, zdarzyło się coś, czego nie oczekiwałem. Z okopów, oczyszczonych z przeciwnika, gdzie nie powinna zostać żywa dusza, nagle zaterkotał karabin maszynowy. Długa seria cięła po nieprzyjacielskiej konnicy. Upadł jeden ułan, drugi, trzeci... Kilka koni stanęło dęba i runęło na ziemię. Szereg atakujących się rozsypał, część ułanów cofnęła się. [...]
W ciągu kilku minut byliśmy w okopach. Wokół, dokąd sięgał wzrok: w okopach, w lejach, na drutach kolczastych — czasem na wpół przysypane ziemią — leżały trupy ludzi, walały się połamane karabiny, strzelby...
Objechałem zrujnowany okop i zatrzymałem konia przy stanowisku karabinu maszynowego. Rosły jasnowłosy bojec leżał bez ruchu. Wydawało się, że na jego całym ciele nie ma miejsca bez ran, miał połamane nogi, porwane ubranie. Zsiniałymi rękami wczepił się w rękojeść karabinu i tak zamarł, opuściwszy głowę na zmiętą furażkę.
Pod Ozierną, Podole, 5 czerwca
Siemion Budionnyj, Proidiennyj put', Moskwa 1965.
[W trakcie lotu rozpoznawczego w Pawołoczy pilot Corsi] spostrzegł ciemną plamę na drodze. Zniżył się, jak tylko mógł, i ujrzał, że skrzyżowanie trzech dróg jest pełne wojska. Budionny koncentrował siły i znów posuwał się na zachód!
Corsi znurkował i rzucił dwie bomby, oślepiający błysk oświetlił scenę dzikiej jatki. Potem, podniecony walką, poszedł ślizgiem w dół i począł zaciekle siec z obu swoich kaemów. Ludzie i zwierzęta zbici w dzikie gromady staczali się z drogi między rzadko rosnące drzewa. [...]
Rozwidlenie dróg usłane było trupami, miotającymi się, oszalałymi końmi, ludźmi poskręcanymi w pozach śmierci i rannymi, czołgającymi się pod osłonę drzew, w kurzu drogi znaczonym krwią. [...]
Zatoczył koło, by lepiej przyjrzeć się konnicy. Zniżał się coraz bardziej, badając dokładnie teren, licząc kolumny jeźdźców: pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, wielki Boże!, dziesięć tysięcy. Sami kozacy!
— To się dzieje naprawdę! — wyszeptał.
Koziatyn, Kijowszczyzna, 5 czerwca
Kenneth Malcolm Murray, Skrzydła nad Polską, „Karta”, nr 21, 1997.
Sytuacja jest nadzwyczaj interesująca i groźna. [Siemion] Budionny przedarł się kawalerią na naszym prawym i lewym skrzydle, zajął Żytomierz, grasuje na całym terenie etapowym, a my zamykamy się w kółeczku naokoło Kijowa. Walki, niezwykle uporczywe i krwawe, trwają bez przerwy. [...] Imponuje mi ten Budionny.
Front pod Kijowem, 9 czerwca
Władysław Broniewski, Pamiętnik 1918-1922, Warszawa 1984.
Wszystkie te wieści nie naruszyły jednak wielkiego zdumienia żołnierzy, wywołanego odwrotem. Przyzwyczajono się pogardzać nieprzyjacielem, uważając go za tchórzliwego, źle zorganizowanego przeciwnika i obecne położenie traktowano jako coś dziwnego, a w każdym razie krótkiego. [...]
Przed samym opuszczeniem miasta ulice zaczęły przybierać zgoła inny charakter od tego, jaki przez kilkutygodniowy okres naszego pobytu zdołały nabrać. [...] Co chwila rozlegały się okrzyki rabowanych i wynikały awantury. Sklepy już od dwóch dni były zamknięte, a wszystkie towary, po staremu, starannie schowane. [...]
Do ostatniej niemal chwili łudziliśmy się, że nadejdą nowe rozkazy, nakazujące pozostanie w Kijowie i powstrzymanie odwrotu. Rozkazy takie jednak nie nadeszły.
Około południa poszedłem na Kreszczatik, aby odebrać od fotografa zamówione pierwej zdjęcia. Cała ulica zapełniona była „wrednymi” szumowinami miejskimi. Rozradowane twarze tej hołoty zdradzały niedwuznacznie, że nasz odwrót wywoływał ich żywą radość. Tłum stawał się coraz bezczelniejszy i śmielszy. Na jednej z bocznych ulic omal nie padłem ofiarą swej nieoględności, że wybrałem się na miasto sam. Otoczyło mnie kilkunastu wyrostków, „robiąc tłok” i usiłując sprowokować. Na szczęście miałem przy sobie rewolwer i gruby harap z byczej skóry, jaki podówczas często nosili nasi oficerowie. Rewolwerem groziłem, a harapem biłem i jakoś przedostałem się na Bibikowski bulwar, na który, ze względu na bliskość koszar, napastnicy obawiali się pójść.
[...] Nasi żołnierze zaaklimatyzowali się w mieście tak dobrze, że w chwili odmarszu stał przed koszarami cały szereg dziewcząt, z żalem żegnając kochanków.
[...] Prawdziwe tragedie rozgrywały się na stacji kolejowej. Już od czasu wtargnięcia Budionnego na nasze tyły, a więc od kilku dni, pociągi do Polski nie odchodziły, a ponieważ w Kijowie pozostały jeszcze tysiące Polaków, nie chcących za żadne skarby świata pozostać pod batem bolszewickim, przeto zdenerwowane ich gromady oblegały stację dzień i noc. [...] Aż serce się krajało patrząc na tych ludzi obdartych, bosych, głodnych i zrozpaczonych, którzy z jakimś niezwykłym uporem pchali się do pociągów. Wszyscy zdawali się być zahipnotyzowani jedną myślą: „Do Polski, do Polski!”.
Kijów, 10 czerwca
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926, s. 223.
Strajk trwa, dochodzi do manifestacji ulicznych, rozpędzanych dotąd przez policję. [...] Dokoła cofania się naszych wojsk na Ukrainie szerzą się nadal komentarze, wzmaga trwoga. Dla spokojnie przyglądającego się grze państwowej człowieka jasnym się staje, że odbywa się nie tylko likwidacja zadania wojskowego, ale również likwidacja posunięć politycznych w tej dziedzinie. Zająwszy dla Ukrainy Kijów, władze polskie miały się przekonać, że na Ukrainie ludności dojrzałej do samodzielnego bytu nie ma, podobnie, jak przekonały się dawniej jeszcze, że Białorusi samodzielnej nie stworzą bohaterskie czyny oręża polskiego. Petlura zupełnie szczerze dał do zrozumienia, że bynajmniej tak bardzo nie pragnie obsadzać placówek rządu cywilnego przez działaczy miejscowych, przeciwnie — będzie bardzo wdzięczny Polakom, jeżeli jeszcze w ciągu dłuższego czasu rządy sprawować będą. A wojsko ukraińskie okazało się nie tylko quantité [ilości], ale i valeur negligeable [wartości marnej]; na wysiłek tworzenia całej budowy państwowej, Ukrainy, której własne społeczeństwo do takiego wysiłku samo nie dojrzało, Polska nie ma dostatecznej mocy — wobec więc niepowodzeń oręża nakazano odwrót do linii dawnych placówek. Tylko Korosteń będzie zachowany.
Piłsudski [...] o położeniu politycznym na wschodzie odrzekł: „Ano, cofamy się na Ukrainie. Z wojskiem naszym jest tak, że mi się zdaje, jakobym miał kołdrę zbyt krótką, chcę dobrze przykryć na Białejrusi, obnażam Ukrainę i odwrotnie”.
Warszawa, 23 czerwca
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
Notatki moje przerwane przez dni kilka idą dalej, zawierając czerwcowe wrzenia strajkowe w Warszawie, przesilenie gabinetowe ostre — nieustępliwe i niepatriotyczne, bo tylko partyjne, zakończone gabinetem Grabskiego mającym cechy czegoś skleconego, słabego.
Niepowodzenia na froncie, przesunięcie linii Dniepru na linię Słuczy — wreszcie przerwanie tejże linii... czyni, że piszę: „O Jezu, teraz się może pocznie walić wszystko”. I na tym ciężkim okrzyku przerywam moje notatki, niezdolna wykrzesać z siebie nic jaśniejszego, nic, co by tchnęło zaufaniem do idących dni.
Warszawa, 30 czerwca
Łucja Hornowska, Wspomnienia, Biblioteka Narodowa, Dział Mikrofilmów, Mf. 89750.
Po 16 dniach strajku robotnicy przystąpili do pracy. [...] Mimo że w pewnych chwilach tendencja robotników stawała się jawnie wywrotową (zamierzony strajk generalny), czynnikom rewolucyjnym [...] nie udało się jednak nic zrobić z biernym oporem mas, które rewolucji nie chcą. Z drugiej strony Stowarzyszenie Samopomocy Społecznej [...] powiedziało czynnikom tym, że w razie jawnie wywrotowych intencji, inteligencja polska, w przeciwieństwie do rosyjskiej, nie zgodzi się być biernym czynnikiem wiwisekcji społecznej. W czasie strajku ukazała się odezwa podpisana: „Organizacja żołnierska — Sekcja frontu”, w której nieznana organizacja ta ostrzega robotników, że dziś przewrót rewolucyjny traktuje jako zdradę najwyższego postulatu — całości Ojczyzny.
Warszawa, 3 lipca
Archiwum Akt Nowych, Prezydium Rady Ministrów, Rektyfikat 49, t. 4.