Kilkakrotne próby pana Witosa nie udawały się jedynie z przyczyny nieumiejętności albo niechęci tego pana uwzględniania interesów moralnych państwa. Państwo bowiem ma dwie funkcje wyraźnie państwowe i wyraźnie z jego bytem związane: wojsko i politykę zagraniczną, to znaczy stosunki z innymi państwami. Te dwie funkcje, jak zawsze twierdziłem, nie mogą podlegać fluktuacji gry zawistnych partii, gdyż system taki prowadzi nieuchronnie państwo do zguby i demoralizuje oraz degeneruje obie te funkcje.
[...]
Pan Wincenty Witos znany jest w historii naszego państwa głównie z bezceremonialnego stosunku do wszystkich funkcji państwowych. Dobór jego kolegów w obecnym gabinecie przypomina mi rząd utworzony ongiś z wielkim hukiem i hałasem, a co do którego zdecydowałem, iż nie mogę w żaden sposób łączyć mego nazwiska z takim właśnie rządem. Wiedziałem bowiem z góry, że wraz z powstaniem takiego rządu idą przekupstwa wewnętrzne i nadużycia rządowej władzy bez ceremonii we wszystkich kierunkach dla partyjnych i prywatnych korzyści.
Na ministrów wojska od tego czasu zaczęto dobierać generałów, którzy by mieli sumienia giętkie, zdolne do uprawiania — jak ja nazywam — handlu posadami i rangami, dla wygody takiego czy innego stronnictwa, takiego czy innego potrzebnego posła, takiego czy innego wygodnego kupca, jednym słowem — takiego czy innego człowieczka. System demoralizacji wojska, które, nie mając praw wyborczych, ma jednego przedstawiciela swych interesów i potrzeb w osobie ministra, przy odpowiednim doborze tego ministra zaczął święcić swoje triumfy nie przy kim innym, jak przy panu Wincentym Witosie. [...]
Trwało to przez cały czas rządu pana Witosa i jego szlachetnych kolegów i dowodzenia wojskiem pana generała [Stanisława] Szeptyckiego. System ten w inny sposób, bardziej — że tak powiem — rozlewny, był stosowany i przy następnym ministerium pana Władysława Grabskiego wraz z Władysławem Sikorskim.
Gdy więc na szczęście dla Polski padły oba ministeria, ministeria rozwydrzenia partii, dzielących Polskę na szmatki na rzecz każdej partii i każdego stronnictwa, zostały po nich duże deficyty państwowe i ogólne, daleko idące zubożenie. Odbiło się to dotkliwie i na wojsku. Budżet wojskowy został w jednej chwili zmniejszony do połowy. Minister spraw wojskowych mieć obecnie musi do czynienia z dziesiątkami kryminalnych spraw o nadużycia pieniężne, popełniane przez protegowanych obu kiepskiej pamięci rządów: pana Wincentego Witosa i pana Władysława Grabskiego.
Warszawa, 11 maja
Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. VIII, Warszawa 1937, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
W kołach robotniczych pogłębiało się od ustąpienia ministrów socjalistycznych niezadowolenie, wzrastały nastroje strajkowe. Posłowie lewicowi w Sejmie uchwalali na wspólnym posiedzeniu klubów ostrą opozycję. Nad Warszawą zbierała się wiosenna burza. [...]
Połączyłem się z Poznaniem, gdzie okręgiem wojskowym dowodził generał Kazimierz Sosnkowski. Był on zarazem pierwszym delegatem polskim na Konferencję Rozbrojeniową. Pozorując więc moją prośbę ważnymi wiadomościami otrzymanymi z Genewy, zwróciłem się doń o niezwłoczne przybycie do Warszawy. Nazajutrz rano [12 maja] spotkaliśmy się na Wierzbowej [w Ministerstwie Spraw Zagranicznych — przyp. red.]. Przyznałem się, że nie chodzi mi o rozbrojenie Europy, ale walk wewnętrznych. Byłem przekonany, że tylko on, zadomowiony obok Komendanta [Józefa Piłsudskiego] w legendzie Szef Legionów, znany wszystkim żołnierzom długoletni minister spraw wojskowych, potrafi przeszkodzić wciągnięciu armii w rozgrywki polityczne.
Generał nie oburzył się na mój podstęp. Ruszył na miasto, obiecał wrócić po południu. Zamiast tego zatelefonował do mnie wieczorem: „Niestety, już za późno. Nie mogę odwrócić biegu wydarzeń. Wracam do Poznania”. Z głosu wyczułem jego osobistą i czekającą całą Polskę tragedię.
Warszawa, 11–12 maja
Kajetan Morawski, Tamten brzeg. Wspomnienia i szkice, Paryż [1961], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Żołnierze Rzeczpospolitej!
Honor i Ojczyzna — to hasła, pod którymi pełnicie szczytną służbę pod sztandarami Białego Orła.
Dyscyplina i bezwzględne posłuszeństwo prawowitym władzom i dowódcom, to najważniejszy obowiązek żołnierski, na który składaliście przysięgę.
Wierność Ojczyźnie, wierność Konstytucji, wierność legalnemu rządowi — jest warunkiem dotrzymania tej przysięgi.
Obowiązek ten przypominam Wam, żołnierze, jako Wasz Najwyższy Zwierzchnik i żądam bezwzględnego wytrwania w wierności żołnierskiej.
Tych, którzy by o obowiązku tym zapomnieli, wzywam i rozkazuję im natychmiast powrócić na drogę prawa i posłuszeństwa mianowanemu przeze mnie ministrowi spraw wojskowych.
Warszawa, 12 maja
Stanisław Wojciechowski, Odezwa do żołnierzy z 12 maja 1926, [w:] Dokumenty chwili, cz. I: 13 do 16 maja 1926 r. w Warszawie. Przebieg tragicznych wypadków na podstawie komunikatów oficjalnych, prasy i spostrzeżeń świadków, Warszawa [1926], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Przede wszystkim — sprawa decyzji użycia wojska. To sprawa, rozumiecie, decyzji najwyższego rzędu, najwyższego politycznego szczebla, i — jeszcze raz podkreślając, że prawdopodobnie nie potrafilibyśmy dzisiaj wszystkich szczegółów tej sprawy wyjaśnić — ale taka decyzja na tym najwyższym szczeblu zapadła.
Można postawić pytanie: a dlaczego taka decyzja była wykonywana? Czy wy chcecie mieć wojsko — towarzysze, robotnicy i przyjaciele — które będzie ustawiało władzę, które będzie zmieniało władzę, tak jak w Południowej Ameryce czy w Afryce? Rządy pułkowników i generałów? Którym się nie będzie podobała taka czy inna decyzja ich kierownictwa, legalnie wybranego — i będzie tą władzę zmiatało? Nie! Nasz żołnierz będzie każdej ludowej władzy bronić! Razem z wami będzie bronić! I partii będzie bronić! [...]
A jednocześnie chyba również powinniście obiektywnie przyznać, że nie wszystko to, co się działo na ulicach Szczecina, było godne pochwały, było godne aprobaty. To co się działo na ulicach Szczecina, to co narosło, to co się przylepiło do waszego słusznego niezadowolenia z istniejącej sytuacji, niezadowolenia z decyzji, które zostały podjęte. To co się przylepiło — było rzeczą złą! Było rzeczą często przestępczą! Przecież na waszych oczach paliły się budynki, ciężką pracą budowane! Na waszych oczach paliły się sklepy! Grabież była wykonywana! I dlatego musicie zrozumieć, że w takiej sytuacji, [...] kiedy narasta, rozpłomienia się masę tego rodzaju wypadków — jak to się mówi: „Pan Bóg kule nosi”. To są rzeczy straszne! To są potem rzeczy nieobliczalne! To są potem rzeczy, nad którymi się już nie panuje! [...]
A jednocześnie — weźcie pod uwagę — było tam wewnątrz budynku [Komitetu Wojewódzkiego] 150 żołnierzy. Było na zewnątrz budynku jeszcze więcej żołnierzy, transportery opancerzone, byli milicjanci. Nikt nie otworzył ognia! A przecież pełne prawo było — konstytucyjne. Mówimy tutaj o konstytucji, o prawie, o przestępstwie — ukarać przestępców, którzy strzelali. Nie strzelali! Nie strzelali! Jeśli ktoś by do was, w nocy, do domu by wtargnął przez okno, i próbował grabić — no nie macie broni, ale macie prawdopodobnie jakieś ciężkie urządzenie w domu. Każdy z nas ma! Biłby! Nie patrzył, czy zabije, nie zabije! A żołnierz nie strzelał! Milicjant nie strzelał!
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Byłem na przysiędze wojskowej Jerzyka na stadionie „Syreny”. Dużo gadania (komunistycznego), przysięga bełkotliwa w tymże stylu, defilada zabawna. Ale dlaczego majorzy wyglądają jak dziady, jak sczłapane konie? Przed wojną w Nowej Wilejce major to był istny Pan Bóg, elegancki, niedosiężny, w chmurach. No, ale ci może się będą dłużej bili – tylko z kim i o co?! Wszystko się zdewaluowało w tym „ludowym” świecie – no ale może właśnie tak być powinno w Polsce Ludowej, a ja jestem stary tetryk i żyję umarłą przeszłością? Może.
Warszawa, 8 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
I widzisz, kotku, jak to jest. Żyjemy sobie, nikomu nie robimy nic złego, a raczej przeciwnie, kochamy ten kraj, tych ludzi, cieszymy się i martwimy razem z innymi i nagle ciach, trach, łapią Cię jak zbrodniarza, wbrew wszelkim zasadom i regulaminom, i izolują gdzieś w piaskach, w lesie. I siedzisz bezsilny i tylko [w] serce wbija się piekąca zadra. Wbić łatwo, wyciągnąć prawie niemożliwe. Kto to takiego coś wymyślił? Zamiast dyscypliny – rozprzężenie i w ogóle wielka mistyfikacja i imitacja wojska. Parodia. Do tego nie powinno się przecież dopuszczać. Jakieś autorytety, jakieś sprawy muszą pozostać prawdziwe. Skoro nie umiemy wszystkiemu, całemu życiu nadać właściwego sensu, to niech przynajmniej instytucje nieskompromitowane nie są wystawiane na próby tego rodzaju. Ciekawe, jak ja spojrzę na wojsko (do którego zawsze mimo wszystko czułem sentyment – wiesz, my, mężczyźni), jak patrzę na to teraz. No nic, to jakoś zdołam sobie wytłumaczyć […].
Lipa, woj. tarnobrzeskie, 30 czerwca
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Dni lecą teraz szybciej, już jakoś się wciągnąłem w ten bezsensowny kierat. Rysuję w świetlicy, zapominam o czasie i dzień staje się pewną ilością kresek i kolorów kładzionych kredkami. […] Wszyscy mają już po dziurki w nosie tej paradoksalnej sytuacji. Kadra, i w pułku, i w dywizji, nie mówiąc o żołnierzach. No cóż, wszystko ma swój koniec. Złość tylko bierze, że za taki gwałt uczyniony na ludziach nikt nie będzie odpowiadał. To jest to, co najdotkliwiej trapi nasz naród – brak odpowiedzialności. Wszystko tłumaczy się jakimiś bliżej niesprecyzowanymi wyższymi racjami, często ukrywając tym sposobem głupotę, nieporadność, brak fachowości. Tak to jest. Do tego przyzwyczajano Polaków tyle lat i trudno będzie to odkręcić […].
Lipa, woj. tarnobrzeskie, 5 lipca
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Znowu przywieźli bandę tych kryminalistów ostatniego gatunku, zdeklarowanych półgłówków i chcą te kaleki umysłowo-fizykalne nauczyć wojskowości, musztry i odebrać od tego elementu przysięgę. Nie wiem, kto tu postradał ostatnie poczucie przyzwoitości i zdrowego rozsądku. Jeszcze chcą im broń wydać. Przecież to będzie zwykła ponura farsa. I tak uczy się przywiązania do ojczyzny. Płakać się chce z bezsilności, wiedząc, że nikt z odpowiedzialnych nie poniesie za to nieporozumienie żadnej odpowiedzialności. Oj, ludzie, ludzie. I to mają być Polacy. Ja się wiele rzeczy spodziewałem, ale nie tego. To jest upodlenie i sponiewieranie wszelkich godności. Nic nie można na to poradzić. Ci ludzie dookoła albo nigdy nie słyszeli albo dawno zapomnieli o ideałach, ideach, godności, wszystkim, co było niegdyś nieodłączne z mundurem i godłem narodowym. Zresztą nasz codzienny widok pod garnirowanym klubem. Pijani w sztok oficerowie zachowują się jak zwykłe opryszki. A tutaj mi trują o zachowaniu żołnierza, ale nie z serca to, tylko z regulaminów czytają, żeby się nie pomylić. Psiakrew […].
Lipa, woj. tarnobrzeskie, 7 lipca
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Dzisiaj znów była dyskusja, czy malować cerkwie i wieże kościelne, czy nie, tym razem głosy były podzielone. Ale sporu nie rozstrzygnięto. Ktoś powiedział: to są zabytki, a inny – to jest sprawa polityczna, i widzisz, w co mnie wplątali. Sprawa polityczna na szczeblu gminy. Mniejsza z tym, zrobię to, co będą kazali, ale tym razem złożę raport o całym przebiegu służby, bo nie chce mi się pomieścić w głowie to, co widzę i co dotyka mnie bezpośrednio na każdym kroku […].
Takie rzeczy nie mogą przejść bez echa, bez śladu. Świadczyłoby to, że już całkiem zdurnieliśmy, cały naród. A tak przecież nie jest. Ludzie chcą robić, chcą zarobić, chcą widzieć, jak to ciasto rośnie, ale ile lat można patrzeć na zakalec. Ręce opadają, łza się w oku kręci. A tu sytuacja taka – mówisz: panie, ta śrubka mi nie gwintuje, a on: więc się rzeczywistość nie podoba, załatwimy, a potem wyżej jeszcze mówią, [że] sprawa ob. takiego wykracza poza normalne ramy, to nie sprawa śrubki, to polityczna afera. No i już obywatel nie zwraca nikomu uwagi i produkuje śrubki bezgwintowe. Wtedy mówią: no, no, poprawił się, teraz wie, gdzie jego miejsce […].
Kretynizm zatacza coraz szersze kręgi. Kiedy dotknie prostego chłopa, bo klasa robotnicza jest już zżarta przez tego robaka, to zacznie on siać pszenicę do góry nogami, tak żeby korzonki wygrzewał się do słońca. […] Chwilami mam już dość tego idiotycznego czasu. Napada mnie nieprzeparta chęć wsiąść do pociągu i uciec jak najdalej stad, zapomnieć o wszystkich sierżantach, majorach z całego świata. Tak trudno spotkać tu normalnego człowieka, wszyscy jakby pod działaniem środków psychogennych, jakby oszołomione automaty. Co to za wnętrze mają – rury wypalone alkoholem i zalewem głupoty […].
Hrubieszów, 16 lipca
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.