Naród polski jest jeden w kraju i poza jego granicami. W imię tej jedności, w imię wspólnej troski o 0jczyznę, wzywam Polaków żyjących na emigracji do uczestnictwa w wyborach 1989. Tym razem wiele od nas zależy. Oddając swój głos na kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” pomagasz Krajowi, wspierasz szansę Polski niepodległej, demokratycznej i sprawiedliwej. Te wybory Polska musi wygrać! Pomóż nam - oddaj swój głos na „Solidarność”.
22 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 11, 22 maja 1989.
Zwracam się: z osobistym, serdecznym apelem o udział w wyborach i o oddanie głosów na kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”.
Proszę o to nie dla siebie, nie dla „Solidarności” dla Polski. Dla naszego lepszego dziś i jutra.
Nie mówię, że inni kandydaci są gorsi od naszych, ale wiem, że jeśli chcemy teraz osiągnąć to wszystko, co możliwe, to musimy działać wspólnie: my w dniu wyborów, a wybrani przez nas ludzieprzez cztery lata w Sejmie i Senacie.
Każdy, kto nie idzie do wyborów, zmniejsza szansę, naszego zwycięstwa a przecież musimy zwyciężyć.
Uczestnicząc w wyborach, głosując na naszych kandydatów opowiadamy się za zmianą w spokoju. Opowiadamy się za tym, aby Polska stała się krajem dobrze rządzącym, krajem, w którym daje się żyć. I chce się żyć.
Powtórzę to, co powtarzam od początku kampanii wyborczej to nie jest jeszcze wolność i demokracja, ale to jest na drodze do wolnej, demokratycznej, gospodarnej Polski.
Gdańsk, maj
Nr 0, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 19, z 2 czerwca 1989.
W poniedziałek od rana panował w Warszawie iście waszyngtoński upał. Po przedpołudniowej wymianie wizyt i podpisaniu porozumień, prezydencka grupa przyjechała do rezydencji na obiad. Gospodarze, przyjętym zwyczajem, czekali w holu, gdzie każdy z wchodzących gości mógł zamienić parę słów z prezydentem i panią Bush, a fotograf Białego Domu miał czas na wykonanie pamiątkowego zdjęcia. I znowu byliśmy świadkiem niezwykłych scen, które parę miesięcy wcześniej nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyszłyby do głowy w najśmielszych snach. Jacek Kuroń w źle skrojonym garniturze, kupionym niedawno na chybcika w Waszyngtonie przed wizytą w Białym Domu, rozmawia ze swoim niedawnym prześladowcą, ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem. Albo taki obrazek: nowo wybrany poseł na Sejm Adam Michnik, jak każdy mężczyzna nie nawykły do noszenia krawata, ma kłopoty z ułożeniem węzła; z pomocą przychodzi mu szef ZSL Roman Malinowski, a że jest wielki i potężnie zbudowany, i manipulując przy krawacie Michnika, stanął za jego plecami, Adam wygląda jakby się znalazł w objęciach niedźwiedzia. Gdzie indziej Joanna Onyszkiewicz i Ania Geremkowa naradzają się szeptem, usiłując zidentyfikować panią Kiszczak, której nigdy nie widziały na oczy (w Polsce, podobnie jak w przedgorbaczowowskiej Rosji, żony dygnitarzy nie pojawiały się publicznie). Poprowadziwszy gości na taras do stołu, prezydent Bush naturalnym gestem zdjął marynarkę, zapraszając panów, aby poszli za jego przykładem. Sztywny zazwyczaj generał Jaruzelski, którego trudno było sobie wyobrazić w zwykłej rozmowie, oświadczył na to żartobliwym tonem, iż w tej sytuacji zdejmie również szelki, a kiedy nieco później wstawał do mikrofonu, by odpowiedzieć na toast prezydenta Busha, powiedział na odchodnym do Barbary Bush, że musi uważać, aby nie zapomnieć o braku szelek. Generał w swoim toaście podkreślił najpierw znaczenie faktu, iż mogli się spotkać w rezydencji amerykańskiego ambasadora w tak pluralistycznym gronie, w przyjaznej atmosferze. Wspomniał również, iż za znak czasu uważa to, że mieszkając od szesnastu lat w najbliższym sąsiedztwie, pierwszy raz przekroczył próg tego domu. Dalszy ciąg toastu był utrzymany w równie ciepłym tonie. Po Jaruzelskim do mikrofonu podszedł Bronisław Geremek, który w swej jak zawsze pełnej czaru oracji przypomniał, między innymi, iż dwa lata wcześniej ówczesny wiceprezydent Bush i jego żona w tym samym domu rozmawiali z członkami Solidarności, i chociaż on i jego koledzy usłyszeli wówczas słowa niosące nadzieję, nie spodziewali się, że za dwa lata spotkają się tu znowu w tak odmienionej sytuacji. Po tym jak obiad dobiegł końca bez najmniejszego zgrzytu, odczułam tak wielką ulgę, że reszta wizyty wydała mi się czystą zabawą. [...]
Helen Carey Davis, Amerykanka w Warszawie. Wspomnienia żony amerykańskiego dyplomatyz czasów poprzedzających upadek komunizmu w Polsce, tłum. E. Krasińska, Kraków 2001.
Program [...] zakłada, że w ciągu czterech lat dokonamy pokojowego przejścia od systemu totalitarnego do pełnej demokracji parlamentarnej, od gospodarki komunistycznej do gospodarki samodzielnych producentów i zróżnicowanej własności, gospodarki integrowanej przez rynek (towarów, kapitałów), od społeczeństwa pogrążonego w bierności i rozczarowaniu do społeczeństwa demokratycznie zorganizowanego i decydującego o swoim losie. Przekształcenia te zakładają osiągnięcie przynajmniej znacznego stopnia niepodległości państwa i są warunkiem niezbędnym przeprowadzenia za cztery lata wolnych wyborów.
Pokojowy charakter przemian będzie możliwy tylko wówczas, gdy w obozie władzy znajdą się odpowiednio silne grupy zainteresowane w przeprowadzaniu tych przemian i działające na ich rzecz. Innymi słowy – nastawiając się na radykalne przemiany, stawiamy na współpracę z proreformatorskim skrzydłem PZPR [...]. W zależności od rozwoju sytuacji, a w tym także naszego działania – siły te będą słabnąć lub wzrastać. Pokojowe, radykalne przemiany możliwe będą tylko w tym drugim wypadku.
[...] Trzeba sobie uświadomić, że wybieramy nie między rozwiązaniem dobrym a złym, lecz między mniej lub bardziej złymi. Jeśli alternatywą dla naszego rządu jest wybuch społecznego gniewu i załamanie się procesu przemian, to mimo wszystkiego, co przemawia przeciw, naszym obowiązkiem jest formować rząd. Wybuch taki nie jest oczywiście pewny, ale wysoce prawdopodobny.
29 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Polsce potrzebne są głębokie reformy. Tylko praca nad ich konkretnym kształtem nadaje siłom politycznym działającym w naszym kraju wiarygodność. Nie da się jej uzyskać polityką gróźb i szantażu. Nie zmieni ona w niczym tragicznej sytuacji kraju. Nie zapewni zaufania, tak koniecznego dziś dla rządzenia tym, którzy go nie posiadają.
Dlatego też apeluję do PZPR, aby porzuciła swą taktykę zaprezentowaną w stanowisku Komitetu Centralnego z dnia 19 sierpnia i budowała program głębokich reform, zarówno gospodarczych jak i politycznych, które społeczeństwo bez wątpienia doceni.
„Gazeta Wyborcza” nr 75, z 22 sierpnia 1989.
Stworzenie rządu Mazowieckiego wysyła sygnał Europie Wschodniej, że możliwe jest w regionie mianowanie pierwszego niekomunistycznego premiera. Wewnątrz zakresu możliwości pojawia się teraz nie tylko liberalizacja polityczna, nie tylko podzielenie się władzą, ale także nadzieja na pokojową zmianę reżimu. Do sierpnia 1989 roku, w zakresie możliwości, nawet jedynie w rozmowach, były tylko opcje zmiany modelu, lub raczej, przepraszam, zmian w modelu. A czym stawało się to jaśniejsze, tym bardziej Węgrzy zbliżali się do rozpoczęcia negocjacji na temat wolnych wyborów. Lecz pierwszy faktyczny sygnał, że możliwa jest pokojowa droga wydostanie się spod panowania reżimu, pojawia się wraz z nominacją Mazowieckiego na premiera, a następnie formacją pierwszego niekomunistycznego rządu w Europie Wschodniej. Były to niesłychanie ważne sygnały dla grup opozycyjnych w Europie Wschodniej, a także w ogóle dla obywateli, że zależy to tylko od lokalnych władców, że mogą w swoich krajach osiągnąć to samo. Sygnały te były ważne zarówno dla reformatorów w tych krajach, jak i dla zwolenników twardego kursu, którzy musieli sobie zdać sprawę, że siedzą na zapalniku bomby i nie mogą liczyć na Związek Radziecki.
7 kwietnia 1999
Wynegocjonowany upadek komunizmu. polskie rozmowy okrągłego stołu dziesięć lat później, Michigan 1999, tłum NN.
Ktoś musiał być pierwszy. Ktoś podejmując ryzyko, musiał udowodnić, że głęboka ustrojowa zmiana jest w Europie Wschodniej możliwa bez interwencji radzieckiej. […] Kropkę nad „i” postawiło powołanie w Polsce niekomunistycznego premiera i koalicyjnego rządu, w którym partia nie miała już tak znaczącego udziału. I okazało się, że Związek Radziecki, chcąc nie chcąc, na to przyzwala. To stało się impulsem, który skatalizował wydarzenia w innych krajach, dał im pewność, rodzaj gwarancji, że skoro nie interweniowano w Polsce, to nie będzie także interwencji gdzie indziej.
Warszawa 1991
Koniec Epoki. Wywiady Maksymiliana Berezowskiego, Warszawa 1991.
Nie istnieje u nas system socjalny. Trzeba go zbudować, ale to potrwa – rok, dwa lata, może nawet trzy. Tymczasem ludziom trzeba pomagać już dzisiaj. Społeczności lokalne muszą się zorganizować do tej pomocy. Tu na wagę złota są różne inicjatywy – podobne do tych w Katowicach czy w Warszawie – myślę o darmowych obiadach wydawanych przez organizacje społeczne. Potrzebni są również terenowi opiekunowie społeczni, którzy odszukają ludzi potrzebujących pomocy, dotrą do zespołów opieki społecznej, zorientują się, jakie mają one możliwości pomocy finansowej [...]. Jednocześnie trzeba chronić bary mleczne, tanie stołówki.
Program tego typu działań, znanych pod nazwą walki z nędzą, już przygotowuję, będę je koordynował i odpowiadał za ich realizację. Ale sami tutaj prochu nie wymyślimy. Najlepsze, bo odpowiednie do lokalnych możliwości i potrzeb, pomysły powstają w terenie – w osiedlu i w gminie. Blisko biednego człowieka wymagającego wsparcia, blisko kuchni, która mogłaby to zrobić.
13 października
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Przyjechaliśmy po zmroku ośnieżoną smoleńską drogą wprost z lotniska. Na horyzoncie zostały światła miasta. Było pusto. Na granatowym niebie świeciło dużo gwiazd. Było pewno więcej niż dwadzieścia stopni mrozu. Autobus stanął w lesie, czekały już tam dwa inne autobusy z Polakami uprzedzonymi, że przybędzie premier. Weszliśmy na wąską leśną drogę. Krzyczącą ciszę tego miejsca przerywał tylko skrzyp śniegu pod butami i półgłosem rzucane słowa. Droga prowadziła w głąb lasu, lekko w dół na polanę przy stromo spadającym zboczu. Na polanie stał drewniany krzyż, chyba z datą zbrodni, ale bez napisu. Napis, że zrobili to hitlerowcy, wyryto na dużej płycie w środku polany. Tuż przy zboczu było kilka niewielkich mogił z przeniesionymi szczątkami. Faktyczne miejsce rozstrzeliwań było w dole u podnóża zbocza. Premier złożył wieniec pod krzyżem, a potem ojciec Hauke-Ligowski odprawił przy grobach mszę. Ze strony radzieckiej w podróżach towarzyszył nam jeden z wiceministrów spraw zagranicznych. Tego wieczoru stał z tyłu, uważając może, że nie ma prawa uczestniczyć w tej mszy na miejscu polskiej tragedii i rosyjskiej zbrodni. Tadeusz zwrócił się do Jacka Ambroziaka, żeby poprosił naszego rosyjskiego opiekuna bliżej, a kiedy ksiądz powiedział: „przekażcie sobie znak pokoju” podał mu rękę jako gest pojednania.
Warszawa 1992
Waldemar Kuczyński, Zwierzenia zausznika, Warszawa 1992.
Nasza propozycja to gospodarka oparta na mechanizmach rynkowych, o strukturze własnościowej, występującej w krajach wysoko rozwiniętych, otwarta na świat. Gospodarka, której reguły dla wszystkich są jasne. Trzeba zerwać z fałszywą grą, w której ludzie udają, że pracują, a państwo udaje, że płaci. Alternatywa, którą proponujemy — to życie udane zamiast udawanego. Po raz pierwszy od wielu lat cele ukazywane społeczeństwu są jasne i pragmatyczne — nie wymyślone w dziewiętnastowiecznych doktrynach, a konkretne, postrzegalne za Bałtykiem czy Łabą. Społeczeństwa, których instytucje i rozwiązania chcemy zastosować nie są idealne i wolne od trudności, ale mają warunki, aby rozwijać się i samodzielnie rozwiązywać swoje problemy. Zdajemy sobie sprawę, że zasadnicza przebudowa systemu gospodarczego będzie realizowana w skrajnie trudnych warunkach. Składają się na nie przede wszystkim trwałe, systemowe wady będące skutkiem istnienia przez wiele lat skrajnie nieracjonalnego systemu kierowania gospodarką. Nawarstwienie skutków tych wad oraz błędy polityki gospodarczej poprzednich rządów przyczyniły się do szczególnie złych wyników 1989 roku. Nastąpiło gwałtowne przyspieszenie inflacji, pogłębiła się nierównowaga gospodarcza, wystąpił spadek produkcji i podaży towarów, katastrofalnie wzrósł deficyt budżetowy. Trzeba jasno powiedzieć: wyczekiwanie nie poprawi tych warunków, a tylko pogorszy je. Gospodarka polska jest ciężko chora. Konieczna jest operacja — głębokie chirurgiczne cięcie. [...] Przemiana, której dokonujemy, jest przełomowa, ma unikalny w dziejach charakter. Przypadł nam los pionierów, świat patrzy na Polskę z uwagą. Decydując się na ten krok zdajemy sobie sprawę z jego niepowtarzalności i niebezpieczeństw, ale też w pełni jesteśmy przekonani o realności zadania, o jego społecznej słuszności. Szansy, która stoi przed nami, nie można zmarnować.
Leszek Balcerowicz, 800 dni. Szok kontrolowany, Warszawa 1992.
Zdobycze, jakie mimo wszystkich chwilowych porażek, wywalczył sobie naród polski, ważne przemiany w Związku Radzieckim, dążenia do demokracji na Węgrzech i w NRD, nasza spokojna rewolucja w Czechosłowacji, drogo i ciężko opłacone zwycięstwo Rumunów nad tyranią Drakuli, wreszcie ożywienie, jakiego jesteśmy obecnie świadkami w Bułgarii - wszystko to łączy się we wspólną rzekę, której nie sposób już powstrzymać żadną tamą. [...]
Zwyciężyła [...] realna nadzieja, że wspólnie powrócimy do Europy jako wolne, niezależne, demokratyczne państwa i narody.
Warszawa, 25 stycznia
Jednym z najpoważniejszych problemów jest zmiana świadomości społeczeństwa, które zachowuje się podobnie jak człowiek po długoletniej odsiadce. On już wprawdzie mieszka u siebie w domu, ale każdego dnia układa więzienną kostkę i strasznie się buntuje przeciwko klawiszom. Kiedy go spytacie o program działania, zagrzmi: rozpieprzyć tę służbę więzienną!
Społeczeństwo rozumuje podobnie – poczynając od ministrów, poprzez działaczy Komitetów Obywatelskich, a na tak zwanych zwykłych ludziach kończąc. W dalszym ciągu funkcjonuje dychotomiczny podział my–oni; nasza rola ma polegać na zniszczeniu onych. [...]
Nie ma już komunizmu, nie ma totalitaryzmu; została tylko masa upadłościowa po tym interesie, z którą trzeba coś zrobić.
[...]
Cały problem polega na tym, aby zrobić tę rewolucję pokojowymi metodami. W myśleniu rewolucyjnym najbardziej przeszkadza mi dążenie do rozwalenia wszystkich starych struktur tylko dlatego, że należały do dawnego systemu. [...] Co jednak uczynić, gdy już się w drobny mak rozwali wszystkie dotychczasowe instytucje, tego żaden rewolucjonista nie potrafi powiedzieć.
22 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Dziesięć lat temu właśnie tu, w Gdańsku, w Stoczni Gdańskiej, rozpoczął się historyczny strajk, który stał się początkiem końca starej epoki. Odchodził system, który nie nadążał za światem, za rozwojem cywilizacyjnym. Udało nam się wreszcie ten nieludzki system przezwyciężyć. Pozostało jednak wypełnienie pustki po nim innymi treściami.
Nie było to łatwe. Usiłowano nas zatrzymać stanem wojennym, czołgami, Więzieniami, zwolnieniami z pracy, ale ten zwycięski sierpniowy impuls otworzył możliwości przemian, jakich świadkami i uczestnikami jesteśmy dziś nie tylko w Polsce, ale także w pozostałych krajach Europy Wschodniej. Talk więc dzisiaj widać wyraźniej, że tamten sierpniowy czwartek był prawdziwym początkiem końca panowania komunizmu.
Przez te dziesięć lat zrobiliśmy mimo wszystko dużą robotę. Jednak jestem wciąż niezadowolony i wciąż zbuntowany, bo wiele spraw idzie za wolno [...]. Sejm, Zgromadzenie Narodowe, rząd, ustawy – to duża robota. Nie dopracowaliśmy się jednak sposobów odrobienia tego zapału, który był w 1980 roku, a który został przygaszony przez stan wojenny, przez ludzi tamtej władzy. I dlatego trzeba dopracować się mechanizmów włączenia tych szerokich mas społecznych do tego, co teraz robimy. Jeśli tego nie znajdziemy, to same elity nie będą w stanie zrobić dobrego, nowego systemu demokratycznego w Polsce. Mamy Polskę, naszą Polskę, ale zróbmy ją taką, w której wszyscy czuliby się za nią odpowiedzialni.
16 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” nr 356, 16 sierpnia 1990.
Jego nazwisko znał cały świat, ale dla Polaków był zawsze jednym z nas. Każdy z nas mógł być Wałęsą. Ale Lech jest tylko jeden.
Kiedy głosowaliśmy w czerwcu 1989 na wolną Polskę, na „Solidarność”, Lech Wałęsa ręczył za naszych posłów i senatorów. Nie wszyscy zobaczyli w Polsce, która wstała zza okrągłego stołu, Najjaśniejszą Rzeczpospolitą. Stare wymieszane z nowym psuło smak zwycięstwa. Obawa przed niepewnym jutrem zagościła w wielu rodzinach. Czy stać nas jeszcze raz na solidarny zryw. aby dogonić świat? [...]
Uważamy, że Lech Wałęsa nie ma prawa uchylać się od służby publicznej. Jest Polsce potrzebny. [...]
Lech Wałęsa jako Prezydent wszystkich Polaków to: przyspieszenie demokratycznych przemian w kraju. przekreślenie grubej kreski, oddanie sprawiedliwości tym, którym ją zabrano, otwarcie przyszłości dla wszystkich, którzy chcą ją współtworzyć razem z nami, Polska wierna sobie i Europie. [...] wybierając Lecha Wałęsę wybieramy Rzeczpospolitą na miarę naszych oczekiwań!
ok. 8 października
„Gazeta Wyborcza” nr 401, 8 października 1990.
Klub Unii Demokratycznej, ROAD (a mówi o tym także: Solidarność Pracy) uznają, że istnieje potrzeba konsensusu wokół budowy gospodarki rynkowej. „Pakt dla Polski” ma być porozumieniem korporacyjnym, a nie politycznym. Pod auspicjami parlamentu powinny do niego przystąpić związki zawodowe – pracownicze i rolnicze, związki pracodawców, konsumentów, producentów i rząd. Nie ma u nas jeszcze związków pracodawców – to istotny kłopot. Ale pracodawcy już są, więc uczestniczyć mogliby ich przedstawiciele. Potrzebne jest stałe renegocjowanie warunków reform gospodarczych. Powinno się określić graniczne koszty tej przemiany, uwzględniając przy tym wzrost kosztów utrzymania, wzrost płac, ustalić, jakich granic nie powinno się przekraczać, jakie są te granice niezbędnych wyrzeczeń.
[...]
Można przyjąć, że takiego paktu nie będziemy w stanie zawrzeć. Ale to znaczy, że nie jesteśmy w stanie się porozumieć. A jeżeli nie, to nam się w ogóle może nic nie udać.
20 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Przejście od systemu totalitarnego do systemu demokratycznego nie mogło się w Europie Środkowej i Wschodniej dokonać jednym skokiem. Chcę mówić tu o doświadczeniu mojego kraju i o moim własnym doświadczeniu.
[...]
W warunkach totalitaryzmu między państwem a jednostką czy pomiędzy więzią narodową a więzią rodzinną istniała jakby pusta przestrzeń albo też przestrzeń ta zagospodarowywana była przez struktury w znacznej mierze nieautentyczne. Teraz ta przestrzeń się wypełnia. Powstały w drodze wolnych wyborów samorządy lokalne. Powstają partie polityczne, nowe instytucje społeczne i gospodarcze. Ale dokonuje się to powoli. Przede wszystkim zaś z trudem następuje zmiana nastawień. Natykamy się jakby na pogrobowy rewanż totalitaryzmu: przyzwyczajenie do oczekiwana wszystkiego od państwa i obciążania go za wszystko odpowiedzialnością.
Państwo, które przestało być wszechwładne, ma być najwyższego rzędu strukturą polityczną służącą dobru wspólnemu. Państwo totalitarne było państwem partii, odczuwanym jako coś obcego, na co się nie ma wpływu. Przejście od postrzegania państwa w taki sposób do postrzegania go jako państwa własnego stanowi również ważny problem. Dokonuje się to wolniej, niż jest potrzebne dla zbudowania demokratycznego systemu. Tymczasem państwo, które przechodzi tak wielką i wszechstronną transformację, potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek siły społecznego zrozumienia, by spełniać swe funkcje, których przeznaczeniem jest dobro wspólne. Niebezpieczeństwo, które określa się mianem populizmu, jest tu najgroźniejsze, może bowiem prowadzić do społecznej destrukcji. Najogólniej można powiedzieć, że dawna siła państwa, siła wszechwładzy, przestała istnieć, natomiast świadomość obowiązków i praw, jakie niesie porządek demokratyczny, dopiero się kształtuje.
Najtrudniejsze, lecz zarazem najbardziej żywotne dla społeczeństwa problemy wyłania proces zmiany systemu gospodarczego. Przejście od systemu gospodarki upaństwowionej i kierowanej centralnie do gospodarki wolnego rynku nie ma dotychczas historycznych precedensów. Przywracanie systemu opartego na własności prywatnej jest zadaniem ogromnym i niezwykle złożonym. Jest to również powrót do rozwiązań zgodnych z naturą człowieka i społeczeństwa.
Watykan, 15 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 666, z 24 sierpnia 1991.
Jeśli chodzi o ekskluzywność Unii, jest w tym coś z racji, ale tylko coś. Otóż trzeba pamiętać, że naszą działalność opozycyjną zaczynaliśmy w bardzo wąskim kręgu towarzyskim. Było to celowe ze względów konspiracyjnych, ale obecnie dla ugrupowania politycznego staje się wadą. Partia nie powinna być zamknięta, lecz właśnie otwarta, aby zdobywać coraz więcej zwolenników. W Unii Demokratycznej hermetyczność ta, co prawda śladowo, pozostała. Jest to wada, ale nie powinno się z tego czynić zarzutu. Może jedynie w tym sensie, że przez to Unia jest po prostu słaba.
[...] Krąg towarzyski, z którego się wywodzi, nie jest, że tak powiem, drożny. Nie udało się stworzyć mechanizmów wymiany kadr. Starsze pokolenie przechodzi już na emeryturę, a nowe jest daleko. Unia jest tu bardzo charakterystycznym przykładem. Składa się z ludzi starszego pokolenia i z absolutnej młodzieży, w środku natomiast jest przerwa.
19 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Ujawniająca się prawda o polskiej gospodarce, niezależna od niczyjej politycznej woli, ale zgodna z rachunkiem ekonomicznym, niesie dla społeczeństwa wiele zagrożeń. Najważniejsze spośród nich to spadek dochodów realnych i bezrobocie. W ostatnich dniach protestowali kierowcy autobusów, nauczyciele, drogowcy, służba zdrowia, pracownicy przedsiębiorstw oczyszczania. Lista jest długa, większości chodzi o podwyżkę.
Rząd nie ma budżetu w ajencji, są tylko dwa doraźne sposoby, żeby wszystkie te żądania spełnić: albo wydrukować puste pieniądze i powrócić do kolejkowych ćwiczeń przed sklepami, albo podnieść podatki i środkami z tego tytułu obdzielić protestujących. Szukamy rozwiązań długofalowych w restrukturyzacji naszej gospodarki iw jej prywatyzacji, ożywienie muszą przynieść nowe inwestycje i wzrost eksportu.
Warszawa, 18 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 617, z 20 czerwca 1991.
Przedsiębiorstwa państwowe nadal dominują w strukturze polskiej gospodarki. Wiemy już, że mają trudności w przystosowaniu się do nowych reguł gry rynkowej. Ich dyrekcje, często pod wpływem doraźnej presji, wprowadzają w błąd załogę podnosząc wynagrodzenia, nie zastanawiając się nad przyszłością przedsiębiorstwa. Jest to działanie nieuczciwe wobec ludzi.
Rząd posiada program dostosowawczy dla przedsiębiorstw państwowych. Jest on elementem szerszego programu powszechnej prywatyzacji i w tych dniach przedstawiony zostanie społeczeństwu. Program powszechnej prywatyzacji za jeden z głównych celów – obok uwłaszczenia obywateli – stawia sobie uzdrowienie zarządzania przedsiębiorstwami. Będziemy umacniać pozycję dyrektora, w dużych przedsiębiorstwach oddzielone zostaną te składniki majątku, które są zbędne dla przede wszystkim utrzymania produkcji podstawowej, Tworzymy korzystne warunki do przejmowania ich składników przez pracowników w procesie prywatyzacji. Pozostawienie dotychczasowego funduszu płac przy dużym zmniejszeniu zatrudnienia pozwoli na realny wzrost wynagrodzeń i będzie znaczącym krokiem w odchodzeniu od popiwku. Tych, których miejsca pracy będą musiały być zlikwidowane, będziemy wspierać w ich przekwalifikowaniu i w poszukiwaniu nowych miejsc pracy.
Warszawa, 18 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 617, z 20 czerwca 1991.
W imieniu rządu deklaruję wolę poważnego dialogu na temat reform. Kieruję tę ofertę do związków zawodowych i do sił politycznych. Jesteśmy otwarci na rozwiązania programowe, strukturalne i kadrowe. Nie rządowi, lecz reformom potrzebny jest dziś parasol ochronny. Nie boję się sporów, tylko demagogii, która podsyca społeczne napięcie.
Elementarna uczciwość nie pozwala mi na polityczny koniunkturalizm. Dlatego nie ulegnę naciskom, żeby za cenę iluzorycznej poprawy i chwilowej popularności zaprzepaścić to, co już osiągnęliśmy. Reguła tej służby premiera i rządu ma swoją wysoką cenę polityczną. Płacimy już ją dzisiaj w przeświadczeniu, że najważniejsza jest Polska.
Czasy nie sprzyjają używaniu wielkich słów. Powiem więc tylko na koniec, że jestem człowiekiem „Solidarności” i razem z nią na powierzchni i w podziemiu walczyłem o demokrację, a także o zdrową gospodarkę. Tej naszej wspólnej walce daleko jeszcze do końca, choć się nam marzy jak najszybszy powrót do normalnośći. Jesteśmy na dobrej drodze.
Warszawa, 18 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 617, z 20 czerwca 1991.
Jak ktoś wypuszcza dzikie zwierzęta z klatki, to nie powinien się łudzić, że jego nie zjedzą. Zjedzą i jego. Wielu ludziom popierającym uchwałę lustracyjną [przyjętą za rzą dów Jana Olszewskiego] wydaje się, iż mamy do czynienia z pewną ukrytą rzeczywistością i chodzi o to, aby ją wyciągnąć na światło dzienne. A więc ujawnić współpracownika SB, który donosił na kolegów, pracownika SB, którego skierowano do struktur podziemnych, by je rozpracował. [...] Niestety, tu nie chodzi o ujawnianie rzeczywistości, ale o jej kreowanie.
[...]
Gdy zacznie się lustracja, gdy to nieszczęście na nas spadnie – w sejmie, w radach wojewódzkich, gminnych rozpoczną się debaty, spory, odwołania i mamy zablokowaną pracę państwową, która i tak ostatnio zamiera. Obawiam się, że to początek drogi do przyspieszonych wyborów i myślę o tym z przerażeniem. Bo wybory to czas licytacji, tymczasem Polsce potrzeba pracy i nie wolno zaprzepaścić minionych trzech lat, zaczynać wszystkiego od nowa.
[...] Chciałbym zwrócić uwagę, że istnieją, na przykład, teczki Kościoła i że one też zostaną w tych warunkach wcześniej czy później ujawnione. Nie ulega wątpliwości, że każdemu wszystko zostanie przypomniane, ojcowie i dzieci, siostry i bracia. I ze świecą będziemy szukać takich, którzy potrafią w swojej obronie nie wyciągnąć czegoś z biografii kolegi. Słowem – rozpocznie się wielkie piekło, które sięgnie wszystkich autorytetów.
Ze wszystkimi ludźmi, którzy wyjeżdżali za granicę, prowadzone były przez lata w PRLu różne rozmowy, nagabywano ich, aby współpracowali z SB. Ilu na przykład wyjeżdżających na stypendia naukowców pryncypialnie odmawiało rozmowy z SB? Ilu rozmawiało, zachowując się przyzwoicie, to znaczy wykręcając się, nie mówiąc na nikogo nic złego? PRL to było państwo policyjne i w tym państwie różni ludzie zachowywali się przyzwoicie, choć rozmawiali z milicją czy SB.
Na rozmowy ciągano dyrektorów zakładów pracy, szpitali, szkół, księży. Ja rozumiem, dlaczego rozmawiali ludzie Kościoła – Kościół musiał funkcjonować. Ale czy tego samego nie można powiedzieć o szpitalu, domu dziecka, szkole, placówce naukowej? Trzeba się było zdecydować: czy wszyscy mieli iść do opozycji, czy należało tu żyć i pracować.
Polacy wybrali – żyć i pracować, część poszła do opozycji. I ci pierwsi pójdą pod nóż, bo wszyscy jakoś z milicją rozmawiali. I teraz mamy się rozliczać, kto, kiedy, dlaczego rozmawiał. Przecież to w tamtych czasach było normalne, zwłaszcza wśród ludzi, którzy nie wybierali się na szafot czy do więzienia.
2 czerwca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
„Gazeta Wyborcza” nr 191, z 14 sierpnia 1992.
Są tacy, którym się wydaje, że sprawiedliwość społeczna to pojęcie już archaiczne. Tak, nastąpił światowy kryzys tego pojęcia. Na całym świecie padają różne świadczenia finansowane z budżetu. Ale jeżeli ktoś myśli, że ludzkość może żyć bez mitu sprawiedliwości społecznej, to się myli. I myli się także, jeśli myśli, że można w Polsce zbudować ład, nie realizując tych wartości. Po prostu trzeba znaleźć formę ich realizacji w warunkach rynku; komunizm przegrał, bo próbował je realizować bez niego.
28 lutego
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Tylko wówczas, gdy znaczna część mieszkańców kraju będzie się uważała za jego współgospodarzy, zbudujemy w Polsce demokratyczny ład społecznej gospodarki rynkowej. Można nawet powiedzieć, że bez zaangażowania społeczeństwa niemożliwy jest w obecnych warunkach rozwój gospodarczy. Tymczasem z moich licznych spotkań z ludźmi, z badań opinii społecznej widać taki obraz myśli Polaka ’93: krajem rządzą ONI. Bliżej niesprecyzowana grupa, szczyt piramidy politycznej. Ja, my – czyli większość – nie mamy na władzę żadnego wpływu. Znaczy Polska jest ich, a nie nasza. Przy tym ludzie zupełnie nie rozróżniają kompetencji władz: wkładają samorząd, parlament, sąd, rząd do jednego garnka – ONI.
[...]
Jedynym skutecznym sposobem przezwyciężenia tego podziału jest szeroko pojęta samorządność. [...] Niestety, samorządy gminne działają już prawie trzy lata i odniosły sporo sukcesów, a wciąż w różnego rodzaju samorządowych wyborach i referendach frekwencja jest minimalna. [...] W rezultacie w wielu, wielu gminach radni i urzędnicy samorządowi nie czują się związani ze swoimi wyborcami – nie zabiegają o nich. Ludzie zaś nie uważają tej władzy za swoją i nie wierzą w swój wpływ na nią. Niska frekwencja wyborcza jest więc zarazem przyczyną i skutkiem apatii społecznej. Jak przerwać to błędne koło? [...]
To, jak ludzie odpowiadają dziś na pytanie: czyja Polska?, jest na razie największą przeszkodą w naszym rozwoju. Byłoby inaczej, gdyby udało się stworzyć ludziom takie warunki, w których mogliby zmieniać to, co ich naprawdę dotyczy.
14 czerwca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Przed kilkoma tygodniami rozwiązałem parlament. W życiu kraju to czas szczególny. Kiedy nie ma parlamentu, a rząd zmuszony jest zajmować się tylko administrowaniem, odpowiedzialnym za sytuację staje się prezydent. Mam świadomość tej odpowiedzialności. Zwracam się dziś do Państwa. Przed nami ważne i trudne decyzje. Powinniśmy o tym rozmawiać, aby decydować mądrze.
Rozpoczęła się kampania wyborcza.
Ja jej nie prowadzę. Wykonuję obowiązki. Do nich należy troska o kontynuację przemian oraz poszukiwanie nowych i przyszłych rozwiązań. Przez najbliższe tygodnie będziemy rozważać: za jakim opowiedzieć się programem? Komu zawierzyć? Jakiego dokonać wyboru?
Rozumiem, że dla wielu z Państwa będzie to decyzja trudna. Nie dziwię się waszym wahaniom i wątpliwościom. Trudno mi jednak pojąć racje tych, którzy w ogóle nie zamierzają pójść do wyborów. Domyślam się, że chcą w ten sposób wyrazić niezadowolenie, rozczarowanie rządami demokracji. To zły sposób. Miał on sens w poprzedniej epoce. Nieobecność przy urnie wyborczej była formą protestu. Głosy wyborców nie miały wpływu na skład parlamentu. Dziś jest inaczej. Prawo pilnuje, aby żadna odgórna władza nie przesądzała o wynikach wyborów. Tylko od Was zależy, jacy ludzie zasiądą w parlamencie. Macie prawo głosu. Daje go Wam demokracja. Nikogo jednak nie zmusza, by z tego prawa korzystał. Wybiorą inni, ci, co do wyborów pójdą. Wybiorą swoich kandydatów.
Przypominam o tym nie po to, żeby agitować i namawiać. Nie jestem w tej kampanii jakąkolwiek stroną. Chciałbym jedynie, aby była pełna jasność. Wasz udział w wyborach to ani mój, ani rządu, ani nawet przyszłego parlamentu interes. To przede wszystkim Wasza, drodzy Państwo, sprawa. Jakich posłów i jakich senatorów wybierzecie, taki będzie Sejm i Senat. Jakie poprzecie programy, taki będzie kierunek polskich przemian.
„Gazeta Wyborcza” nr 162, z 14 lipca 1993.
Dobiega pięć lat od rozpoczęcia procesu polskich przemian. Pionierskiego przedsięwzięcia, które nie sposób było wypełniać według z góry założonego planu. Był to proces żywiołowy. Pora wyciągnąć wnioski. Rozejrzeć się dookoła. Zobaczyć, gdzie naprawdę jesteśmy. Czy ów żywioł niesie nas tam, gdzie iść zamierzaliśmy?
Polska przypomina wóz, który grzęźnie w błocie. Jedziemy coraz wolniej, coraz trudniej. Narasta złość i zmęczenie.
Nie liczyliśmy na luksusy w tej naszej podróży, chcemy jednak widzieć, że wyrzeczenia nie idą na marne, że posuwamy się naprzód.
Ale Polska nie jedzie do przodu. Kręcimy się w kółko.
Mamy demokrację, ale demokracja może być dobra albo zła, skuteczna albo nieskuteczna. Jeśli nie przybywa od niej chleba, to znaczy, że jest złą demokracją. Jeśli zajmuje się sama sobą, a nie załatwianiem ludzkich spraw, to znaczy, że jest nieskuteczna.
[...]
Potrzebujemy demokracji, w której będzie jasne, co do kogo należy. Kto i za co odpowiada. Potrzebujemy porządku i silnej władzy. Porządek nie kłóci się z wolnością.
Tylko silne państwo może być państwem ludzi wolnych.
Polska jest dzisiaj słaba. Polską nikt nie rządzi. Stworzyliśmy system, który jest kłótliwogenny i rodzi konflikty, zamieszanie. Każdy ciągnie w swoją stronę. Każda partia, każdy urząd. Najważniejsze dla Polaków sprawy nie ruszają z miejsca. Mieszkań nie przybywa. Bezrobocie nie maleje. Pensje i emerytury nie mogą dogonić inflacji. Nauka, oświata, kultura i służba zdrowia szamoczą się z nędzą. Bandyci i złodzieje zagrażają polskim domom. Afery i korupcja wyrywają państwowej kasie biliony złotych. Wokół stanowiska komendanta policji trwa zabawa w wańkę-wstańkę.
Chcemy wejść do NATO, ale chyba bez wojska, skoro skąpi mu się pieniędzy i nowoczesnego uzbrojenia. Brakuje wciąż regulacji prawnych.
Nie ma pomysłu, co zrobić z milionami hektarów pól po dawnych PGR-ach. Rolnikom powtarza się, że muszą się zreformować. Nikt jednak nie reformuje punktów skupu, mleczarni i przetwórni. Nie robi tego nawet współrządząca partia chłopska.
Przedsiębiorstwom państwowym brakuje dobrego zarządcy. Nie ma instytucji Skarbu Państwa. Banki nadal nie są przygotowane do reguł wolnego rynku. Nie dokonano uwłaszczenia społeczeństwa. Prywatyzacja posuwa się w żółwim tempie.
„Gazeta Wyborcza” nr 252, z 28 października 1994.
Jest ogromna sfera rozczarowania i frustracji, na której mogą pasożytować różni polityczni bandyci, organizacje skrajnie nacjonalistyczne czy nawet terrorystyczne.
[...]
Mamy tak rażące dysproporcje w poziomie życia, że nie da się ich uczciwie wytłumaczyć. Bo gdyby było tak, że właściwe miejsce zajmuje wybitny uczony, czy uczciwy, błyskotliwy przedsiębiorca – i gdyby istniało na to społeczne przyzwolenie – to podział byłby zrozumiały. Ja jednak jeżdżę po Polsce i słucham ludzi. I dociera do mnie płacz, lament i wściekłość ludzi nie widzących sensu przemian.
[...]
W Polsce powinna się dokonać transformacja gospodarcza i społeczna. I gospodarcza – lepiej lub gorzej – jest przeprowadzona. Wzrasta dochód narodowy brutto, jesteśmy w czołówce światowej.
Transformacja społeczna nie dokonuje się właściwie prawie wcale.
[...] Ludzie są gotowi ponieść koszty, ale czegoś konkretnego, w imię jakiejś koncepcji, a nie historycznego przypadku. Inaczej będzie wojna domowa. Ciemni są ci, którzy myślą, że mamy do czynienia z „ciemnymi robolami”. Oni po prostu muszą być podmiotem przemian.
11 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Szanowni Państwo!
W obliczu decyzji, którą wspólnie podjąć mamy za kilka dni, 19 listopada [...], pozwalam sobie osobiście zwrócić się do Państwa. W tym dniu wszyscy dokonamy rozstrzygającego wyboru. Przesądzi on o przyszłości naszego kraju. O życiu nas wszystkich.
Myślę, że jestem Państwu dobrze znany. Poznaliście mnie Państwo w czasie protestu robotniczego w Sierpniu 1980 i gdy przewodniczyłem Komisji Krajowej „Solidarności”. Zapamiętaliście podczas mojej działalności w stanie wojennym, kiedy otrzymałem Pokojową Nagrodę Nobla i gdy za czasów komunistycznego reżimu byłem „prywatną osobą”.
Od pięciu lat jestem prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej.
Przez wszystkie te lata starałem się być jak najbliżej zwykłych obywateli. Rozumieć ich potrzeby. Moje działania były temu podporządkowane. Moje sukcesy są więc naszymi wspólnymi sukcesami. Moje niepowodzenia – naszymi wspólnymi porażkami.
Udało się nam zrobić wiele, ale wciąż mamy niemałe problemy. I wciąż bardzo wiele do zrobienia. Polskę czeka obecnie ważny i doniosły czas. Wiem, że rozmaicie patrzymy dziś na sprawy naszego państwa. Różnych chcemy rozwiązań dla trudnych problemów.
Ja chciałbym pamiętać o moim wobec Polski i narodu zobowiązaniu, które podjąłem w pamiętnym Sierpniu 1980, wstępując do publicznej służby. Chciałbym pozostać mu wierny.
Jest to zobowiązanie wobec nadziei na społeczeństwo obywateli wolnych i solidarnych. Samodzielnie budujących dobrobyt swoich rodzin i lokalnych wspólnot. Nadziei na zbudowanie państwa, które służy wszystkim, a nie interesom zamkniętych grup. Nadziei na życie normalne, bezpieczne i moralne. Nadziei wciąż nie spełnionej, choć coraz bliżej spełnienia, dzięki wysiłkom kolejnych rządów solidarnościowych.
[...]
Chcę w drugiej kadencji służyć dalszej realizacji sierpniowej idei. Zawsze traktowałem moją prezydenturę jako służbę wobec polskich reform. Wszystko, co robiłem, robiłem dla kraju. Widzę dziś, że nowe okoliczności nakazują, aby działać w nowym, zespołowym, jeszcze bardziej skutecznym stylu.
Będę wsłuchiwał się w opinię kompetentnych środowisk i fachowców. Będę jeszcze uważniej wsłuchiwał się w głosy Polaków. Wszystkich Państwa. Chciałbym współdziałać z Państwem w dalszej realizacji ważnego zadania budowy i umacniania Polski. Naszego wspólnego domu.
Niech ten dom będzie zasobny, bezpieczny, przyjazny nam wszystkim, Niech będzie taki, jaki go zamarzyliśmy. Zadecydujemy o tym 19 listopada.
16 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 266, 16 listopada 1995.
Wielce Szanowny Panie Prezydencie
Urzędnik ma przede wszystkim obowiązki, polityk – zobowiązania, człowiek – zasady. Wraz z ustaniem obowiązków jako urzędników Kancelarii Prezydenta RP deklarujemy wierność zasadom i przywiązanie do celów, które stawiał przed Polską Lech Wałęsa. Symbolizuje on drogę Polski od zniewolenia ku wolności, od centralizmu do pluralizmu, od reglamentacji do wolnego rynku, od monopartii do demokracji. Na tej drodze chcemy Mu towarzyszyć nadal.
Wybory 19 listopada [w wyborach prezydenckich zwyciężył Aleksander Kwaśniewski] pokazały, że społeczne poparcie dla reform się cofa. Odbudowaniu tego poparcia pragniemy dalej służyć. Mamy prawo sądzić, że tylko Lech Wałęsa jest w stanie skupić cały posierpniowy, posolidarnościowy obóz reform. Dla tego obozu pragniemy nadal pracować.
[...]
Zasadom, które wyznajemy, najbliższe są dokonania Lecha Wałęsy symbolizujące poświęcenie dla dobra publicznego w polityce. Wolni od obowiązków, nie związani zobowiązaniami, chcemy pozostać wierni tym zasadom.
Andrzej Ananicz, Marek Karpiński, Andrzej Kojder, Andrzej Zakrzewski
Warszawa, 24 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 274, 25 listopada 1995.
My, ludzie bezdomni, otrzymując od losu czerwoną kartkę zdegradowani zostaliśmy do III ligi życia. Zabrakło dla nas miejsca w kolejce po świadectwa udziałowe NFI, nie mamy czego szukać w biurach paszportowych, wymeldowani donikąd żyjemy na ulicach polskich miast. Mimo że zabraknie dla nas też miejsca w kolejce do urn wyborczych, zwracamy się z apelem do polityków, aby w ich programach wyborczych znalazły się propozycje rozwiązania problemów ludzi bezdomnych. To są sprawy, których uregulowanie prawne jest równie ważne, jak obecność Polski w NATO czy Unii Europejskiej. Oczekujemy otwarcia drzwi do uzyskania podmiotowości prawnej i społecznej. Deklarujemy chęć uczestniczenia w pracach nad stworzeniem projektów odpowiednich uregulowań.
My, mieszkańcy ośrodków Ruchu Wychodzenia z Bezdomności, mamy pomysł na godne życie. Pragniemy odzyskać wpisy w dowodach osobistych w rubryce „zameldowanie”, chcemy uczestniczyć w życiu społecznym. Jesteśmy przekonani, że istnieje szansa przerwania zaklętego kręgu niemocy i biurokratycznych barier. Nie wiemy, ilu jest w Polsce bezdomnych, ale być może stanowimy elektorat wart zachodu. Składamy propozycję spotkań w domach MARKOTU, oczekujemy zaproszenia do Okrągłego Stoły Dobrej Woli.
Za autorów listu otwartego Franciszek Banach, kierownik Domu Rodzinnego MARKOT VIII w Rucewie,
ok. 2 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, z 2 października 1996.
Musimy zaawansować realizowanie państwa obywatelskiego. A więc nie państwa, w którym odbywają się te międzypartyjne spory, kto więcej dla swojej partii uzyska, ale państwa obywatelskiego, w którym ludzie mieliby poczucie, że nie ma ciągle tego podziału „my – oni” i że jest to państwo nasze, własne, państwo wszystkich obywateli. Że umacnia się to, że nadrzędnym kryterium obsadzania stanowisk jest stosunek do państwa, a nie kryterium interesu partyjnego. [...]
Myślę, że niedobrze się stało, że przy projekcie decentralizacji państwa, projekcie dalszej reformy samorządowej rząd nie przedstawił od razu pewnych, jasnych kryteriów podziału, i że nie przedstawił koncepcji decentralizacji kompetencyjnej i finansowej państwa. Wtedy ta dyskusja z punktu widzenia każdego obywatela byłaby bardziej przejrzysta i nie byłaby tylko sporem o ilość województw. Reguły rozwoju gospodarki, to mogą być tylko reguły gospodarki wolnorynkowej. Ale problemy społeczne automatycznie się nie rozwiązują. Problemy ludzi odrzuconych stają się materiałem wybuchowym w wielu państwach, społeczeństwach, w Europie i u nas po tym procesie transformacji stają się też materiałem wybuchowym.
W przyszłym roku będzie dziesięć lat, od czasu kiedy zainaugurowaliśmy przemiany. Dla mnie ciężkim problemem było wtedy podejmowanie decyzji, o których wiedziałem, że koszta transformacji będą wielkie. Liczyłem zawsze na to, że te koszta transformacji zrównoważymy wyrazistym programem, który podejmuje sprawę tych ludzi, którzy nie zyskali na transformacji. Ich po prostu tak zostawić nie można.
ok. 3 marca
„Gazeta Wyborcza” nr 52, z 3 marca 1998.
Kiedy przed 10 laty 12 września, a był to dzień tak samo piękny i słoneczny jak dziś, przedstawiałem w Sejmie program i skład rządu, miałem świadomość tej chwili i jej znaczenia. [...]
Przychodziliśmy z „Solidarności”, wielkiego ruchu społecznego, który od pamiętnego sierpnia 1980 r. upominał się o zasadniczą reformę państwa, o przywrócenie społeczeństwu podmiotowości, o podstawowe swobody i prawa obywatelskie. Przychodziliśmy z ruchu, którego determinacja i pokojowa walka toczona pod przewodnictwem Lecha Wałęsy do tej historycznej chwili doprowadziły [...]. Skład rządu, który został przeze mnie utworzony, odzwierciedlał wszystkie główne siły polityczne reprezentowane w parlamencie, wyłonione w czerwcowych wyborach z istotnym udziałem w tym rządzie także przedstawicieli PZPR, co oznaczało przejście w nowy okres historii kraju na mocy porozumienia i z gotowością wspólnego rozwiązywania problemów. Było rzeczą niełatwą, aby ludzie przychodzący z tak różnych stron umieli ze sobą współdziałać. Znaliśmy uwarunkowania tego układu i tego czasu. Główny wszakże ton i kierunek naszym działaniom nadawało wielkie oczekiwanie narodu na zasadnicze zmiany. Od pierwszej chwili byliśmy zdecydowani demontować elementy ustroju niedemokratycznego. Wiedzieliśmy również, że naszym zadaniem jest to, aby decyzje dotyczące państwa polskiego zapadały tylko i wyłącznie w Polsce. [...]
Można było żywić obawy, czy międzynarodowa koniunktura okaże się stabilna, czy nie nastąpi niekorzystny zwrot. Nikt wówczas nie mógł przewidzieć, jak ogromne tempo i głębokość osiągną zmiany w Europie Środkowej. Przemiany w Polsce wpłynęły na społeczeństwa sąsiednich krajów, zachęcając je do upomnienia się o prawo do wolności. [...]
Wokół oceny tego, co udało nam się wtedy w 1989 i 1990 r. zrobić, toczą się dziś spory. Nie chcę ich tu przywoływać. Niech ten dzisiejszy dzień będzie raczej dniem święta niż okazją do sporów. Święta, którego nam wtedy zabrakło.
[...]
Na koniec chciałbym zwrócić się do obecnej tu młodzieży i w ogóle do pokolenia już III Rzeczypospolitej. Chciałbym, aby data 12 września 1989 r. kojarzyła się wam z tym wszystkim, co było w tym trudnym, ale i pięknym czasie naprawdę wielkie. Mówił w czerwcu Ojciec Święty Jan Paweł II: „Mamy za co dziękować Panu Historii”.
Warszawa, 12 września
„Gazeta Wyborcza” nr 214, z 13 września 1999.