Dziś rano skończyłam sianie i sadzenie – posialiśmy z Ojcem groch, fasolę, rzodkiewkę i chabry. W czasie tej roboty prowadziliśmy bardzo ciekawą rozmowę. Wobec tego, że Belgia kapitulowała wczoraj i sytuacja wygląda coraz groźniej, zastanawialiśmy się spokojnie i chłodno nad ewentualnym zwycięstwem Niemiec. Jest bardzo możliwe, że właśnie zwycięstwo zbarbaryzowanych Niemiec odrodzi europejską kulturę, która najwyraźniej jest w tej chwili u schyłku. Zresztą może Rosja będzie pionierem i ostoją nowej kultury, a z nią wszystkie narody słowiańskie. Wyroki Boże są niezbadane i nie wiadomo, czyja hegemonia będzie dla kultury bardzo odpowiednia. Oczywiście, że wstrząsy i zmiany byłyby wielkie i rozkwit byłby możliwy dopiero za kilkadziesiąt lat. Naprawdę trudno przewidzieć, co będzie w przyszłości. Ja ufam w miłosierdzie Boże i czekam. Obawiam się, że niepodległość straciliśmy już bezpowrotnie – zawsze ktoś będzie nam dyktować: czy Anglicy, czy Niemcy, Amerykanie czy Rosjanie. W tej chwili wojna raczej toczy się o wolność – z Anglikami czy o niewolę – z Niemcami.
Mimo ciężkich czasów mam nerwy żelazne, czuję się cudownie. Nigdy nie byłam tak silna ani tak spokojna, ani tak ładna jak teraz.
Turczynek, 29 maja
Wanda Wertenstein, Jan Michalewski, Wspomnienia i zapiski z lat 1939–1953, Pruszków 1999.
Rocznica wybuchu wojny miała być przez naród polski obchodzona w ten sposób, żeby nie wychodzić z domu, nie jeździć, nie chodzić do kawiarni etc. Podobno w Warszawie dobrze się udało. Niemcy mieli dziś wielką uroczystość, przywieziono ich mnóstwo do Warszawy i przezwano pl. Marszałka Piłsudskiego Adolf Hitler Platz. Hitlerwetter jednak zawiodła i w czasie uroczystości lało jak z cebra.
Turczynek, 1 września
Wanda Wertenstein, Jan Michalewski, Wspomnienia i zapiski z lat 1939–1953, Pruszków 1999.
O dziesiątej w nocy nagle zabłysły lampki – jest światło. Rzucamy się do radioaparatu spragnieni przez cały dzień wiadomości ze świata. Szwajcaria nic nowego nie przyniosła, za to Anglia w audycji dla Austrii zgotowała nam niespodziankę. W połowie audycji: „Uwaga, w tej chwili otrzymaliśmy ważną wiadomość. Mussolini złożył swe urzędy. Badoglio zamianowany przez króla na jego miejsce. Badoglio oświadczył, że walkę prowadzi się dalej”. Ruch, hałas! Ja siedzę, nie wiem, czy wierzyć własnym uszom. Jak to? Mussolini fucz [skończony]? Ustąpił? On, twórca całej „historii” i awantury.
Po audycji w języku niemieckim, audycja dla Polski powtarza cztery razy tę wiadomość.
[...] Krzyżują się okrzyki, ten krzyczy, że wojna skończy się do tygodnia, ów że do miesiąca, wiwat... Towarzystwo serdecznie podenerwowane kładzie się spać, jeszcze gadają...
Kołomyja, 25 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Tekst poniższy nie jest instrukcją dla konspiratorów ani nie stanowi podręcznika rewolucjonisty. Jest przeznaczony dla każdego, kto żyje w państwie totalitarnej dyktatury, jakim jest PRL. Policja polityczna [...] jest tu czynnikiem wszechobecnym, kontrolującym wszystkie dziedziny życia, interesującym się postawą i zachowaniem każdego mieszkańca kraju. Każdy więc jest stale narażony na to, że znajdzie się w orbicie jej działalności. Umiejętność redukowania szkodliwych skutków takich zetknięć jest gałęzią prawdziwej „wiedzy obywatelskiej” Polaka w PRL.
Warszawa, lipiec
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Mieszanina bałaganu i pedanterii, kombinacja korupcji i terroru, dwugłos hałaśliwego patriotyzmu z serwilizmem wobec wielkiego sąsiada to nowości ustroju, który swoją trwałość i stabilność zawdzięcza nie przemocy fizycznej ani sprawności władz, lecz temu, że odwołując się do ujemnych cech charakteru ludzkiego, wspomagając je i podsycając, osłabia moralnie człowieka, a osłabionym włada bez przeszkód. Odwołuje się mianowicie do lenistwa, bezwładu, sobkostwa, cynizmu. Mniej okrutny niż dawne systemy despotyczne, jest nieporównanie bardziej od nich demoralizujący. [...]
Spokój jest podstawowym hasłem reżimu. Zastąpiło ono całkowicie dawną frazeologię rewolucyjną, która wymagała intensywnego „nawracania”. Na spokój nikogo nawracać nie trzeba, bo wszystkim jest wygodny. W społeczeństwie otwartym, które znajduje się w nieustannym ruchu, w którym ścierają się wciąż sprzeczne interesy, opinie, ambicje, spokój taki jest po prostu niemożliwy i przybyszowi stamtąd wydaje się koszmarem, ale kto go raz zaznał, jak my, pod rządami hierarchicznej biurokracji, przyzwyczaja się do niego i pragnie go, jak chory, co raz zakosztował dobrodziejstw środka znieczulającego. [...]
Odwykliśmy od jasnego myślenia, od otwartego dyskutowania naszych poglądów, a nawet od formułowania poglądów na własny, prywatny użytek. Odwykliśmy, bo nam tego w PRL nie potrzeba. [...] Wiedziemy tedy zredukowane życie duchowe; karmimy się szczątkami idei. Na co dzień posłuszni reżimowi, od święta lub z rozpaczy bywamy bigotami albo nacjonalistami.
Nie mogąc naszego gniewu skierować we właściwą stronę, koimy nasze powszednie upokorzenia pielęgnowaniem nienawiści do wszystkich wokoło: do Rosjan i Niemców jako bezpośrednich sprawców naszego upadku; do Zachodu, że nas w porę nie wyzwolił i że mu się lepiej żyje; do Czechów, Rumunów, Bułgarów za to, że „zanadto” ulegli i bardziej od nas upodleni (niewolnik zwykle gardzi drugim niewolnikiem); w końcu do Żydów, ilekroć nam się przypomni lub zostanie przypomniane, że odegrali znaczną rolę w zakładaniu podstaw reżimu. Sam reżim bierze czynny udział w podsycaniu tych nienawiści, które mu ułatwiają zadania. [...]
Tak tedy stajemy się coraz bardziej prymitywni i coraz bardziej związani z reżimem. Wszystkiemu, co w nas złe i słabe, wychodzi naprzeciw. Spotykamy się z nim w pół drogi, tworząc wspólnie prywatno-oficjalną kaszkę z idei, słów, uczuć, którą zjadamy z jednej miski, radując się w głębi duszy „spokojem” i „jednością” i unikając skrajności, jakie nieuchronnie ujawniają się w społeczeństwie otwartym.
Warszawa, wrzesień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Ograniczanie opozycji do jawnej byłoby dziś w Polsce niesłuszne i z tego powodu, iż działalność „jawniaków” wystawiona jest nieuchronnie na dwie niebezpieczne trudności: izolacji od zewnątrz i profesjonalizacji od wewnątrz. Ludzi w zasadzie działających jawnie łatwiej jest śledzić, szykanować i ograniczać swobodę ich ruchów. Ponieważ śledzi się i szykanuje także tych, którzy się z nimi porozumiewają – społeczny zakres ich kontaktów jest kontrolowany
i ograniczany. [...]
To, co nazywałem „profesjonalizacją”, również wpływa odosabniająco. Jest rzeczą zrozumiałą, że „jawniacy”, żyjący przedziwnym, wymagającym mnóstwa wyrzeczeń, odwagi i silnych nerwów życiem na pograniczu tego, co w PRL
tolerowane, zwykle pozbawieni pracy i normalnego zarobkowania, śledzeni, szykanowani, ciągle zagrożeni – muszą dla psychicznej samoobrony i adaptacji wytwarzać specyficzny sposób myślenia. Klasycznymi jego przejawami są
optymizm i przecenianie własnej roli społeczno-politycznej. [...] Opozycja zaś nie jest w stanie przyjąć na siebie odpowiedzialności za losy kraju, ponieważ jako zorganizowana siła polityczna nie istnieje.
Wrzesień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Obywatel PRL ma dziś ograniczone możliwości kształtowania losu własnego i losu kraju. Możliwości te są jeszcze bardziej zacieśniane przez niewiedzę o tym, co się dzieje dokoła i jak żyją ludzie w innych systemach politycznych. [...] Ilu z nas wiedziało w ostatnich dniach czerwca 1976 o ścieżkach zdrowia, którymi przepędzano robotników? Kto zna prawdę o masakrze bezbronnych na Wybrzeżu w grudniu 1970 – masakrze, za którą nikt nie został ukarany? Setki tysięcy Polaków dało się w sierpniu 1968 nabrać na cyniczne brednie o rzekomej groźbie interwencji niemieckiej w Czechosłowacji. [...] Polak, pozbawiony rzetelnych informacji nie tylko o wydarzeniach za granicą, ale przede wszystkim o tym, co się naprawdę dzieje w kraju, co myślą, czują i robią jego rodacy – coraz mniej rozumie otaczający go świat, a nawet własne społeczeństwo. O to właśnie idzie władzy totalitarnej: aby uczynić naród bezrozumnym stadem dającym się manipulować i biernie wykonującym polecenia. Tak nas otumanić, abyśmy stracili świadomość, że możemy i mamy prawo żyć inaczej.
Przeciwdziałanie temu ogłupianiu jest jednak możliwe i znacznie łatwiejsze, niż się na ogół uważa. Każdy z nas jest w stanie różnymi sposobami docierać do wiadomości o tym, co się dziś dzieje w Polsce i na świecie.
Warszawa, listopad
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Prasa reżimu mówi pogardliwie o „małych grupkach”, o „ludziach marginesu”, o „salonowej opozycji”. Absolutna większość narodu polskiego jest dziś w opozycji, my zaś jesteśmy jej rzecznikami i wyrazicielami. Działamy dla
większości w jej imieniu. [...]
Nie mamy na widoku innych celów poza formułowaniem, wymianą i głoszeniem naszych poglądów. Nie jesteśmy ani organizacją, ani partią polityczną. Nie prowadzimy żadnej innej działalności poza pisarską. Staramy się wsłuchiwać
w nastroje i uczucia społeczeństwa, nadawać przemyślaną formę jego aspiracjom, racjonalizować jego postawy, uczyć obywatelskiego myślenia, odbudować jego poczucie historycznej ciągłości i tożsamości. [...] Nie wierzymy w możliwość zreformowania obecnego systemu, ale przypuszczamy, że siłą inercji może trwać jeszcze długo. Dlatego każdą, choćby cząstkową i przejściową, poprawę przywitamy z radością, jeśli Polakom i krajowi przyniesie korzyść.
Warszawa, grudzień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Co znaczy hasło niepodległości praktycznie, na co dzień? [...] Nie mamy możliwości uprawiania żadnej polityki. Przewidywanie polityki? Spekulacje? Są przecież niemożliwe, brakuje przesłanek, faktów, informacji. W jakich warunkach może nastąpić „uwolnienie” Polski od radzieckiej dominacji i wszystkich wynikających stąd skutków? Można wyobrazić sobie kilka wariantów, a każdy z nich oznacza inną sytuację wewnętrzną. Przewidywania takie są nie tylko niemożliwe, z reguły nietrafne etc., ale także niebezpieczne, ponieważ wytwarzają wishful thinking i wywołują niebezpieczne nawet zachowania i odruchy.
Cóż więc znaczy hasło niepodległości w naszych warunkach? Jest to pewien rodzaj politycznej wiary, bez której nie może się obyć żadna ideologia. Wolno komunistom wierzyć – mimo wszystko, w ich wiarę w pracę, w realizację ich ambitnego planu, wolno i nam.
W co wierzą komuniści? [...] W co my wierzymy?
24 stycznia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Dzisiejsza „korowska” czy „ropciowa”, ewentualnie „pepeenowa” opozycja to grupy elitarne i oderwane, niedysponujące poza Radiem Wolna Europa żadnymi masowymi środkami przekazu do społeczeństwa, a i to „dysponowanie” dosyć jest wątpliwe. Powielaczowe pisemka to rzecz wzruszająca i cenna, ale nie przełamie ona inercji społeczeństwa, któremu po 1970 roku zastrzyknięto bakcyla bezideowego pragmatyzmu i które, wystając w kolejkach czy tłocząc się w autobusie, marzy tylko o zaopatrzonym rynku, o własnym mieszkaniu czy ewentualnie o samochodzie, a więc o doraźnym awansie społecznym, nie zaś o „wolności słowa” czy „prawach człowieka”, bo społeczeństwo wychowane w totalizmie nie kojarzy już tych rzeczy ze sobą i hasło z marca 1968 „Nie ma chleba bez wolności!” to dla niego czysta abstrakcja. [...]
Działalność młodzieży i twórców w postaci wydawania pism, biuletynów, nawet książek, organizowania prywatnych kursów i wykładów, komitety uczelniane etc., to działalność znakomita, wychowuje ona grupę inteligentów żywych, wyłamujących się z panującego orwellizmu, chcących myśleć samodzielnie, świadomych zakłamania historii, polityki, literatury, jakie u nas panuje. [...]
Ale w polityce, w realnym wpływaniu na sytuację kraju te grupy – na razie przynajmniej – roli nie odgrywają. [...] Tym większą rolę przywiązują do wychowawczej narodowej roli, jaką samodzielnie zapragnęły odgrywać grupy KOR, ROPCiO czy PPN. [...] KOR na pewno ma największe zasługi, bo był jednym z pierwszych inicjatorów, bo siedział w ciupie, bo prowadzi teraz szeroką (oczywiście w znaczeniu względnym) działalność interwencyjną i oświatową. Ale ROPCiO ze swym odważnym „krzykiem” politycznym też jest bardzo dobry, a PPN chce głębiej i spokojniej myśleć – świetnie. Wszyscy są potrzebni, wszystkich powinniście popierać.
Paryż, 5 lutego
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Panujący w Polsce system totalitarny stwarza idealne wprost warunki dla społecznej schizofrenii. Ze wszystkich możliwych względów nie można go zaakceptować, a zarazem w zasadzie wszyscy zaakceptować go muszą, podejmując i wypełniając obowiązki zawodowe, a także dużo rodzinnych czy w ogóle prywatnych (wyjeżdżając na wczasy, grając w zakładowej orkiestrze, wysyłając dzieci na kolonie).
System totalitarny, najogólniej rzecz biorąc, polega na centralnym dysponowaniu całym życiem społecznym. Poddając się temu dysponowaniu i nie zgłaszając publicznie żadnych sprzeciwów, akceptujemy ten system praktycznie. Na inną akceptację w zasadzie nie ma w totalitaryzmie miejsca. [...] Mamy więc rozdarcie duszy między światopoglądową negacją systemu a jego życiową, praktyczną akceptacją.
Ale [...] ta praktyczna akceptacja też okazuje się niemożliwa. Nie można bowiem w Polsce dobrze wypełniać obowiązków zawodowych. Inżynier, tkaczka, lekarz, psycholog – jeśli zechcą sumiennie i dobrze pracować, natychmiast wchodzą w kolizję z przełożonymi, kolegami, podwładnymi, utrudniają funkcjonowanie instytucji, tracą zarobki. Co więcej, w Polsce niemal nie można również uczciwie żyć – to znaczy mieszkać, jeść, ubierać się, wychowywać dzieci, nie naruszając przy tym różnych przepisów i, co gorsze, zasad współżycia społecznego.
Doświadczenie społeczne – tak indywidualne, jak zbiorowe – wskazuje, że wszelkie próby naprawy w zakładzie, organizacji czy w całym kraju niczego w rezultacie nie zmieniają. Nie można więc systemu zaakceptować także praktycznie [...]. Nie można go też odrzucić, zanegować. Każdy w tym proteście jest ostrożny, a cóż może zrobić jeden człowiek systemowi? W dodatku wiadomo, że na straży systemu stoją sowieckie czołgi, zaś zbiorowe i wciąż żywe doświadczenie Polaków wyniesione z ostatniej wojny nakazuje każdą wojnę traktować jako zło największe – absolutne.
Schizofreniczne warunki społeczne rodzą schizofreniczną świadomość. Swoistym symbolem postawy Polaków jest nieprzejednany niewolnik. Człowiek, który w duchu z całym zdecydowaniem potępia system, komunizm, Sowietów i wszystko, co od nich pochodzi, zarazem jednak wykonuje, jak może najsumienniej, swoje zawodowe obowiązki i nigdy – w żadnej formie – swojego nieprzejednania nie wyraził w czynie lub w słowie wypowiedzianym poza najbliższym kręgiem też zresztą nieprzejednanych. Nie broni krzywdzonego kolegi z pracy, nie przyłącza się do krytyki dyrektora, nie uczestniczy w zbiorowym wystąpieniu o płacę, warunki pracy czy też lepszą bądź efektywniejszą jej organizację, bo dobrze wie, że nic się tutaj nie poprawi – potępia w duchu całość, nie może więc zająć się drobnymi szczegółami. Nieprzejednani niewolnicy występują we wszelkich grupach zawodowych. Są wśród robotników, lekarzy, dziennikarzy, sędziów, prokuratorów, a myślę nawet, że w najwyższych władzach partyjnopaństwowych i policji politycznej też ukryło się kilku.
[...]
Niezależne ruchy społeczne przełamały, na razie w bardzo wąskim odcinku rzeczywistości społecznej, to rozdwojenie jaźni. Zarazem jednak stały się one wyrazem społecznego nieprzejednania. Oczekuje się od nich, że będą nieprzejednane w praktyce, reprezentując i tym samym zastępując wszystkich tych, którzy mogą być nieprzejednani tylko w duchu. Jesteśmy integralną częścią społeczeństwa i dopóki będziemy przezwyciężać schizofreniczne warunki tylko dla siebie, dopóty będziemy pod przemożnym naciskiem schizofrenicznego myślenia.
4 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Nie sądzę [...], że mamy do czynienia w Polsce z kryzysem systemu nieoglądanym dotychczas i grożącym katastrofą większą niż ta, jaką jest sam system. Wszystkie zjawiska, których jesteśmy teraz świadkami, są nam dobrze znane od 1945 roku [...]. Kraj stoi w miejscu i społeczeństwo stoi w miejscu. To jest niebezpieczeństwo realne, a nie jakieś tam „kryzysy” czy grożące „eksplozje”.
[...] Strach przed destabilizacją jest jednym z czynników paraliżujących wszelkie dążenia do rzeczywistych zmian i działa nie tylko w układach wielkich, lecz także najmniejszych. Podtrzymuje nie tylko system w całości, lecz także wszystkie jego fragmenty oraz przenosi jego zasadę do wnętrza zbiorowej i indywidualnej duszy. Ta zasada brzmi: nie wywoływać ukrytego, a więc większego zła, i działa w skali gminy, zakładu pracy, bloku, szkoły, nawet rodziny. [...] Alternatywa jest taka: jeżeli chcemy żyć spokojnie, należy system znosić w jego dzisiejszej formie; jeżeli chcemy żyć inaczej, trzeba system zmienić od podstaw. Ponieważ tej zmiany przeprowadzić nie można, nie należy tracić czasu i energii na zmiany cząstkowe. Ani mi się śni wysilać na pomysły reformatorskie, na które nikt nie czeka, o które nikt nie prosi, których nikt nie zamierza wprowadzić w życie, których intencje i źródła i tak się zakłamie. [...]
Z systemem, jaki jest dzisiaj, nie należy ani walczyć, bo jest to walka ponad siły, ani nie należy go naprawiać, bo mu to jest niepotrzebne; należy się przed jego niszczącymi skutkami bronić wszelkimi siłami, w dostępnej sobie skali zakładu i stanowiska pracy, środowiska, rodziny i własnej osoby. Należy też pracować nad solidarnością obronną ludzi myślących i czujących podobnie i z tej solidarności odtworzyć utraconą więź społeczną, więź narodową oraz tę energię i wiarę zbiorową, które są koniecznym warunkiem wszelkiego działania.
23–24 grudnia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Jednym z najpoważniejszych problemów jest zmiana świadomości społeczeństwa, które zachowuje się podobnie jak człowiek po długoletniej odsiadce. On już wprawdzie mieszka u siebie w domu, ale każdego dnia układa więzienną kostkę i strasznie się buntuje przeciwko klawiszom. Kiedy go spytacie o program działania, zagrzmi: rozpieprzyć tę służbę więzienną!
Społeczeństwo rozumuje podobnie – poczynając od ministrów, poprzez działaczy Komitetów Obywatelskich, a na tak zwanych zwykłych ludziach kończąc. W dalszym ciągu funkcjonuje dychotomiczny podział my–oni; nasza rola ma polegać na zniszczeniu onych. [...]
Nie ma już komunizmu, nie ma totalitaryzmu; została tylko masa upadłościowa po tym interesie, z którą trzeba coś zrobić.
[...]
Cały problem polega na tym, aby zrobić tę rewolucję pokojowymi metodami. W myśleniu rewolucyjnym najbardziej przeszkadza mi dążenie do rozwalenia wszystkich starych struktur tylko dlatego, że należały do dawnego systemu. [...] Co jednak uczynić, gdy już się w drobny mak rozwali wszystkie dotychczasowe instytucje, tego żaden rewolucjonista nie potrafi powiedzieć.
22 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Kwestią społeczną naszych czasów i naszej sytuacji stał się totalitaryzm. Zwykle mówi się o nim jako o problemie ideologicznym czy politycznym. Myślę, że można, a nawet trzeba mówić o nim jako o kwestii społecznej, w pewnym znaczeniu nadrzędnej nad wszystkimi innymi, jakie w danym czasie występują. Ciśnieniu totalitarnego systemu komunistycznego, z którym mieliśmy do czynienia, poddane było bowiem całe życie społeczeństwa, wszystkich jego warstw.
W imię tego systemu popełniono zbrodnie. Po roku 1956 podjęto próbę przekształcania systemu. Różny więc w różnych fazach czy też wersjach tego systemu był stopień bezpośredniego czy pośredniego przymusu. Zawsze jednak ten totalitarny charakter systemu odbierał społeczeństwom decydujący wpływ na życie publiczne; z roli podmiotu stanowiącego o kształcie tego życia spychane one były do roli przedmiotu. Wszystkie inne kwestie społeczne występowały jakby w cieniu tej podstawowej cechy systemu komunistycznego narzuconego narodom środkowej i wschodniej Europy.
Można powiedzieć, iż ten totalitarny charakter systemu stanowi o jego niezgodności z naturą człowieka i społeczeństwa. I właśnie w tej niezgodności widzieć trzeba najgłębszą przyczynę niepowodzeń i upadku systemu komunistycznego w naszych krajach.
Watykan, 15 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 666, z 24 sierpnia 1991.
Przejście od systemu totalitarnego do systemu demokratycznego nie mogło się w Europie Środkowej i Wschodniej dokonać jednym skokiem. Chcę mówić tu o doświadczeniu mojego kraju i o moim własnym doświadczeniu.
[...]
W warunkach totalitaryzmu między państwem a jednostką czy pomiędzy więzią narodową a więzią rodzinną istniała jakby pusta przestrzeń albo też przestrzeń ta zagospodarowywana była przez struktury w znacznej mierze nieautentyczne. Teraz ta przestrzeń się wypełnia. Powstały w drodze wolnych wyborów samorządy lokalne. Powstają partie polityczne, nowe instytucje społeczne i gospodarcze. Ale dokonuje się to powoli. Przede wszystkim zaś z trudem następuje zmiana nastawień. Natykamy się jakby na pogrobowy rewanż totalitaryzmu: przyzwyczajenie do oczekiwana wszystkiego od państwa i obciążania go za wszystko odpowiedzialnością.
Państwo, które przestało być wszechwładne, ma być najwyższego rzędu strukturą polityczną służącą dobru wspólnemu. Państwo totalitarne było państwem partii, odczuwanym jako coś obcego, na co się nie ma wpływu. Przejście od postrzegania państwa w taki sposób do postrzegania go jako państwa własnego stanowi również ważny problem. Dokonuje się to wolniej, niż jest potrzebne dla zbudowania demokratycznego systemu. Tymczasem państwo, które przechodzi tak wielką i wszechstronną transformację, potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek siły społecznego zrozumienia, by spełniać swe funkcje, których przeznaczeniem jest dobro wspólne. Niebezpieczeństwo, które określa się mianem populizmu, jest tu najgroźniejsze, może bowiem prowadzić do społecznej destrukcji. Najogólniej można powiedzieć, że dawna siła państwa, siła wszechwładzy, przestała istnieć, natomiast świadomość obowiązków i praw, jakie niesie porządek demokratyczny, dopiero się kształtuje.
Najtrudniejsze, lecz zarazem najbardziej żywotne dla społeczeństwa problemy wyłania proces zmiany systemu gospodarczego. Przejście od systemu gospodarki upaństwowionej i kierowanej centralnie do gospodarki wolnego rynku nie ma dotychczas historycznych precedensów. Przywracanie systemu opartego na własności prywatnej jest zadaniem ogromnym i niezwykle złożonym. Jest to również powrót do rozwiązań zgodnych z naturą człowieka i społeczeństwa.
Watykan, 15 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 666, z 24 sierpnia 1991.
Są tacy, którym się wydaje, że sprawiedliwość społeczna to pojęcie już archaiczne. Tak, nastąpił światowy kryzys tego pojęcia. Na całym świecie padają różne świadczenia finansowane z budżetu. Ale jeżeli ktoś myśli, że ludzkość może żyć bez mitu sprawiedliwości społecznej, to się myli. I myli się także, jeśli myśli, że można w Polsce zbudować ład, nie realizując tych wartości. Po prostu trzeba znaleźć formę ich realizacji w warunkach rynku; komunizm przegrał, bo próbował je realizować bez niego.
28 lutego
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.