Od strony dowodowej proces był przygotowany dobrze. Zebrany w śledztwie bogaty materiał dowodowy (śledztwo prowadzili oficerowie Biura Śledczego MSW pod nadzorem Prokuratury Warszawskiej) został na rozprawie w pełni potwierdzony. Wypowiedzi polemiczne niektórych oskarżonych i obrońców nie dotyczyły faktów, tylko ich oceny.
Zespół sądzący (sędzia Sądu Wojewódzkiego R[yszard] Bodecki i dwóch ławników) był dobrze przygotowany i prowadził rozprawę z zachowaniem wszelkich wymogów prawa do swobodnego wypowiadania się stron, a jednocześnie bez przewlekłości i odbiegania od meritum sprawy (nie licząc niedziel i jednego dnia przerwy rozprawa trwała 12 dni, czasokres ten, przy tego rodzaju procesie, należy uznać za krótki). Przewodniczący zadawał oskarżonym i świadkom dużo pytań, którymi trafnie wydobywał istotne dla sprawy okoliczności.
Obsługa prasowa procesu również była dobrze zorganizowana. Publikacje o procesie w radio i prasie krajowej były rzeczowe, spokojne, wydobywające najistotniejsze treści demaskujące wrogą Polsce i socjalizmowi działalność oskarżonych oraz paryskiej „Kultury” i [Jerzego] Giedroycia. Zainteresowanie tymi publikacjami było duże, notowano sporo wypowiedzi w różnych środowiskach, że publikacji powinno być więcej i bardziej obszernych. [...]
W procesie niniejszym nie można mówić o działaniu przypadkowym czy bez rozeznania politycznego sprawców. Wszyscy oskarżeni to ludzie inteligentni, dojrzali, o ukształtowanych poglądach politycznych i społecznych, poza osk[arżoną] [Marią] Tworkowską zaangażowani od dłuższego czasu w walkę polityczną z władzą ludową. Ich cele i wola działania pokrywały się z działalnością paryskiej „Kultury” i jej redaktora Giedroycia. Dlatego też ich współdziałanie w szkodzeniu interesom politycznym PRL było łatwe w sensie stosunku psychicznego, a jeśli nie było owocne zgodnie z założeniami inspiratorów, to w każdym razie nie ich w tym zasługa, a więc wina wszystkich oskarżonych nie budzi żadnych wątpliwości.
25 lutego
Bartosz Kaliski, Przerzut od Giedroycia, „Karta” nr 40, 2004.
Koniec procesu „Ursusa”. Kaniewski dostał trzy lata i sześć miesięcy, Czerwiński trzy lata, Kaszuba trzy lata, Filoda — dwa lata z zawieszeniem na trzy lata.
Gdy odczytywano uzasadnienie wyroku ktoś z publiczności w ostatnim rzędzie powiedział dosyć cicho: wyjdźmy. I wszyscy podnieśli się z krzeseł.
Po wyjściu z sali staliśmy na korytarzu, czekając na oskarżonych. Jakkolwiek oddzielała nas od nich kordon milicji, nikt się tym nie przejmował. Biliśmy brawa, a potem długo i głośno śpiewali: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”. Przy ostatnich słowach kilku mężczyzn wzniosło do góry pięści.
Wielu płakało.
Warszawa, 20 stycznia
W stanie, oprac. Zbigniew Gluza, Katarzyna Madoń-Mitzner, Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 1991.
Jedziemy zaraz do sądu na Świerczewskiego. Ładują mnie do „sieczkarni”, skąd po pół godzinie idę na salę rozpraw. Jak w kinie. Albo we śnie.
Sala duża. Pusta. Ja na ławie oskarżonych, obok mnie sierżant w czapce. Wchodzi moja żona z Andrzejem — wspólnikiem od zawieszenia w pracy i znany mi mecenas S. Po chwili tych trzech z Krakowskiego i z Wilczej, ale już po cywilnemu. Wprowadzili mnie w zdumienie swoim wyglądem. Aż mi się głupio zrobiło. Każdy z nich mógłby siedzieć przede mną w szkolnej ławce! Wszedł sąd. Przystojna blondynka w todze i panienka w letniej sukience. A potem to już tylko słyszałem strzępy słów! „...strzelał do nas z parasola... myśleliśmy, że to wariat... kazał nam, żebyśmy go rozstrzelali... wyrażał się... radził nam, byśmy swoich dzieci nie posyłali do szkoły... bo ich wykończy...”.
Potem zeznawał Andrzej. I wygłosił na moją cześć pean. Z przemówienia mecenasa S. pamiętam zwrot: „ten czyn obłąkańczy” — co mnie poruszyło. W ostatnim słowie przeprosiłem chłopców i zapewniłem ich, że nic ich dzieciom w szkole nie grozi.
Usłyszałem jeszcze na samym końcu wyrok — 8 tysięcy złotych!!!
Warszawa, 28 czerwca
W stanie, oprac. Zbigniew Gluza, Katarzyna Madoń-Mitzner, Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 1991.