Stany Zjednoczone nie mają żadnej podstawy do wtrącania się do spraw europejskich lub odgrywania roli sędziego polubownego.
Przeczyłoby ich godności posługiwanie się czyjąś wewnętrzną słabością i nieładem, aby narzucić swą wolę drugiemu krajowi.
Stany Zjednoczone chętnie jednak powitają, o ile Polska, utworzona ze wszystkich terenów o bezspornie polskiej ludności, graniczących ze sobą, będzie przedmiotem porozumienia się Europy, która oczywiście musi rozstrzygnąć tę sprawę w sensie twierdzącym.
12 lutego
„Dziennik Wileński”, nr 39, z 15 lutego 1918.
Panowie Posłowie! Dnia 3 lutego umarł Tomasz Woodrow Wilson. Jeśli wiadomość o śmierci tego wielkiego obywatela Stanów Zjednoczonych, wielkiego męża stanu i uczonego poruszyła cały świat, to szczególnie silnym i bolesnym echem musiała się odbić w Polsce. Nazwisko zmarłego bowiem związało się w sposób nierozerwalny z odbudową naszej niepodległości. Wilson był tym, który w chwili największego natężenia wojny, w chwili kiedy losy wojny się ważyły, kiedy sprawą polską szermowano na gruncie międzynarodowym ze stanowiska taktycznego, proklamował, jako prezydent Stanów Zjednoczonych, w swym orędziu do Senatu z dn. 22 stycznia 1917 r. w sposób zdecydowany konieczność odbudowania Polski. W rok później, 8 stycznia 1918 r., formułując w swych czternastu punktach zasady, na których ma być zbudowany pokój, punkt 13 poświęcił sprawie polskiej, stwierdzając konieczność odbudowania państwa polskiego i zapewnienia mu dostępu do morza. Postanowienia traktatów powołujących Polskę do życia państwowego są rozwinięciem 13 punktu Wilsona. Fakt ten pozostanie na wieki zapisany w sercach Polaków, a imię Wilsona będzie wymawiane z czcią przez pokolenia. Sejm jako reprezentacja narodowa w dniu dzisiejszym składa u trumny zmarłego wyrazy głębokiego żalu i wdzięcznego wspomnienia. W imieniu Sejmu przesłałem Pani Wilson wyrazy współczucia. Na znak żałoby zarządzam 10-minutową przerwę.
Warszawa, 5 lutego
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Mówię z oblężonego miasta Warszawy. [...] Nikt z nas tu zgromadzonych nie potrafi zrozumieć tego niepohamowanego mordowania ludności cywilnej Polski. Wytłumaczenie może być tylko jedno. Jest to oczywiście obliczone na zupełne załamanie ducha walki Polaków. A co jest najbardziej zaskakujące — agresorowi się to nie udało. Ani żołnierze polscy, ani ludność cywilna, mężczyźni i kobiety za linią frontu, nie poddają się. [...]
Ja mogę i muszę mówić w imieniu Polaków, aby przekazać wszystkim ludziom w Ameryce, w tym Panu, Panie Prezydencie Roosevelt, i Panu, Panie Sekretarzu Stanu Hall, to, co się dzieje z 35 milionami niewinnych ludzi w Polsce. Ameryka musi zacząć działać! Musi zażądać zaprzestania tego najpotworniejszego w czasach współczesnych mordowania ludzi!
Warszawa, 10 września
Julien Bryan, nagranie w zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. T. 4470 (fragm. tłum. Barbara Herchenreder).
Kochany Józiu! […]
Co do mnie, to czekam przede wszystkim na przyjazd ambasadora do Waszyngtonu, aby się dowiedzieć, w jaki sposób jak najprędzej wrócić do kraju naszej młodości. A jadę tam po nową młodość. Wierz mi, że to szczerze czuję. Będzie tam z początku ciężko, trudno, smutno, nawet obco. Ale powiedz mi, jak jest tutaj, in this country (wymawiaj: kałntri, z wykrzywioną gębą)? Łatwo? wesoło? swojsko? A będzie tu coraz ciężej, coraz smutniej, coraz bardziej obco. Więc niby po co sterczeć? Dla jakich ajdialsów? – Myślę, Józiu, że i Ty powinieneś poważnie zastanowić się nad powrotem. Zwłaszcza ze względu na Elżunię, bo grozi jej, jak wszystkim dzieciom europejskim na tym kontynencie, ajskrimizacja uczuciowa i intelektualna. Obserwuję to na jej rówieśniczkach, przebywających w Kanadzie. Poza tym: z czego Ty będziesz żył? Nasz rząd otoczy pisarzy najczulszą opieką – ale w kraju. Tutaj przecież nie będzie przysyłał „zapomóg”, bo to byłoby groteskowym zjawiskiem. Nie myśl, że Ciebie w kraju „nie chcą” i pozbądź się nałogu jałowych rozważań o swoich „grzechach” i „winach” z powodu niebytności w Polsce w ciągu ubiegłych sześciu lat. Ani Tobie, ani krajowi nie da to żadnych korzyści, ta psychologiczna jękliwość, te bezpłodne lamenty sumienia. Nikt do Ciebie nie będzie miał o nic pretensji: że nie byłeś, że nie cierpiałeś, że nie pisałeś, że nie podpisywałeś ze mną oświadczeń prosowieckich i pro lubelskich – ani nawet o to, że podpisywałeś jakieś antylubelskie. Te rzeczy się skończyły i nie należy o nich myśleć. Należy jedno: pracować nad rekonstrukcją żywych objawów kultury polskiej. Możesz być w Polsce tym, czym jesteś, nikt Ci w „światopogląd” nie będzie zaglądał. Oczywiście, jeżeli zaczniesz działać przeciw rządowi, jego zarządzeniom politycznym itd. albo jeżeli się spikniesz z faszystowskimi skurwysynami, którzy ciągle jeszcze prowadzą tzw. krecią robotę – pójdziesz do więzienia. Ale przecież ty nie jesteś polityk, ale Józio Wittlin, pisarz. Możesz więc być redaktorem, komentatorem innych pisarzy, wydawcą jakiejś biblioteki popularyzującej literaturę – polską, grecką, francuską, włoską – możesz pracować w bibliotece, w radio, w teatrze, możesz tłumaczyć książki i sztuki, możesz być nauczycielem, asystentem jakiegoś profesora literatury – roboty na każdym polu będzie po uszy. I nie myśl, jak myślą durnie, że Cię ktoś będzie „zmuszał” do pisania tych, a nie innych, utworów. To tylko zrozpaczeni durnie i bankruci rozsiewają te plotki. Bo zależy im na tym, aby do Polski wróciło jak najmniej ludzi i żeby w Polsce było jak najgorzej. Błagają oni Boga nie tylko o upadek kultury i literatury polskiej, ale o głód, epidemie, pożary, wojnę domową, pogromy Żydów itd. bo teraz tylko nieszczęścia i klęski kraju będą ich radością, zwycięstwem i… otuchą na przyszłość. – Czy zastanowiłeś się nad takimi zjawiskami, jak wyniki wyborów w Anglii, sprawą Leopolda w Belgii, koalicją komunistyczno-socjalistyczną w Norwegii, ostro-lewicowymi nastrojami we Włoszech etc., etc.? Czy tam wszędzie był Stalin i GPU? Sławetne „zastrzyki”? A zobaczysz, w październiku jakie będą rezultaty wyborów we Francji! Więc i w Polsce, mój kochany, wszystko poszło radykalnie na lewo – i za zbliżeniem ze Sowietami. – Gdzież więc jest Twoje miejsce, poeto i synu wymordowanego narodu? Z rewolucją europejską, która się właśnie odbywa – od Oslo po Neapol, od Madrytu po Warszawę. – Chcesz, to wrócimy razem.
Toronto, 31 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Kochany Jarosławie! […]
Dopiero po powrocie prof. Langego będę mógł ustalić datę wyjazdu do kraju. […] W ogóle 95% uchodźców uważa mnie za „agenta Stalina”. Ale jest grono ludzi, z którymi przez cały czas jestem w bliskiej serdecznej przyjaźni […]. Od roku nic nie piszę. Kwiaty polskie są w 2/3 ukończone. Resztę napiszę w kraju. To, co jest gotowe, liczy mniej więcej 8–9 tysięcy wierszy. Posyłam Ci pewne fragmenty, z prośbą o wydrukowanie w Twoim piśmie (którego jeszcze nie widziałem, jak również innych pism polskich); specjalnie byłbym Ci wdzięczny za umieszczenie fragmentów Kwiatów w jakimś piśmie łódzkim. – Przetłumaczyłem ostatnio pierwszą pieśń Oniegina. Oprócz tego pracuję nad słownikiem „slangu” polskiego, co zresztą, z braku źródeł, jest tutaj b. utrudnione; w kraju będę to kontynuował. […] Z Ameryką nie zżyłem się. Męczę się właściwie w tym kraju. To moja wina, nie Ameryki. – Wciąż jeszcze dają mi się we znaki moje przypadłości lękowo-agorafobiczne – i znowu cała nadzieja, że to w Polsce przejdzie.
Nowy Jork, 14 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Kochany Karolu! Sam nie wiesz, jak często wracałem myślą do Ciebie w czasie tych strasznych siedmiu lat – strasznych, wierz mi, i dla nas, „szczęśliwych i bezpiecznych uchodźców”. Z wielką radością dowiedziałem się, że żyjesz, jesteś, piszesz. […]
Karolu, przyjacielu młodych, szczęśliwych lat! Gdzie nasza młodość? Już Ci odpowiadam na to banalnie-retoryczne pytanie: przed nami, w przyszłości. Mimo wszystko, mimo wszystko… Wrócę wkrótce (za kilka miesięcy) do kraju i jak opętany zabiorę się do takiej właśnie pracy, jaką robił Kraszewski: wydobywanie z ukrycia nieznanych skarbów naszej kultury, odkopywanie rzeczy nieznanych lub zapomnianych a pięknych i istotnych. Marzę o studiach nad „nieoficjalną” literaturą polską. Co się stało z gronem naszych wspólnych przyjaciół-szperaczy? Wiem o kochanym Kaziu Piekarskim, że nie żyje (a może, co dałby Bóg, mylnie mnie poinformowano?). Gdzie Krzyżanowski, Borowy, Bystroń? Co porabiają? Pamiętasz, jakeśmy się zbierali u mnie, pili reńskie wino i gawędzili „uczenie”? Czy żyje Doroszewski? […]
Napisz do mnie, pozdrów przyjaciół – i oni niech napiszą. Lotnicze listy z Warszawy przychodzą tu już po 10–14 dniach.
Nowy Jork, 24 października
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Moja angielszczyzna (amerykańszczyzna), po 5 latach pobytu w tym kraju, przedstawia się w tragicznie. Po to, żeby minutę (gruba przesada! 10 sekund!) mówić, muszę się kwadrans przygotowywać, więc możesz sobie wyobrazić, jak wygląda moja „konwersacja”, gdy się przypadkiem znajdę w towarzystwie amerykańskim […].
[…] chciałbym już jak najprędzej być w Polsce, gdzie bez najmniejszego trudu potrafię wyrazić wszystko, co czuję, np. „A von, faszystowski skurrrwysynu, dyszlem tam i nazad w…” etc., etc. W tym miejscu dostaję w mordę, ale chociaż wypowiedziałem się. – Jeżeli chodzi o powrót do kraju, mam te same niepokoje i rozterki, co Ty. Pod jednym względem jestem w gorszej sytuacji: że ja na pewno w Ameryce nie zostanę, gdy dla Ciebie pozostanie w Anglii nie będzie niczym bolesnym, może nawet przeciwnie. A ja w tych Sojedinionnych Sztatach czuję się jak dziecko (niestety nie pijane) we mgle. Ktoś o tym kraju powiedział dowcipnie, że bezpośrednio z czasów pionierstwa wkroczył on w okres dekadencji. Bez wszystkiego, co powinno było odbyć się w „międzyczasie”. Jest to społeczeństwo, w którym od wieku idee przemysłowe stale pożerają wszystkie inne. Wojna z Hitlerem była tutaj także zjawiskiem przemysłowym, bez żadnych właściwie korzeni ideologicznych. It was a business they had to do. The business is done – I Hitler przestał być wrogiem. Teraz, z pomocą radaru, wybierają sie na księżyc. Obliczyli nawet (bez żartów, sam czytałem), ile dolarów będzie kosztował przejazd dla jednej osoby (jeżeli się nie mylę, 28 000), Macy’s założy tam filię swego babilońskiego przedsiębiorstwa, a firma Coca-Cola (która rocznie wydaje na reklamę więcej, niż przedwojenna Polska na nowe szkoły i szpitale) będzie księżyczanom sprzedawała swoją mdłą lurę. Poza tym okaże się, że z księżyca najlepiej wycelować atomową bombę na Kreml.
Nowy Jork, 4 stycznia [właściwie: lutego]
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
New York to wielkie szantany, ale skończona bzdura: nie można przecie traktować poważnie czegoś, co wygląda jak jarmark albo wesołe miasteczko (reklama: twarz młodzieńca wielkości czterech pięter, z którego ust co parę sekund wychodzi prawdziwy dym). Pejzaż amerykański pomiędzy New Yorkiem i Waszyngtonem: jałowa ziemia zarośnięta chwastami i kawałkami lasu, który wygląda jak poszycie puszczy – i kominy, cysterny, tory, dźwigary, stocznie, neony, stada błyszczących, kolorowych samochodów – szczyt niezwiązania człowieka z ziemią, abstrakcyjne gospodarstwo, błyszcząca drogeria ustawiona na dzikim polu. Trudności mieszkaniowe w New Yorku prawie nie do przezwyciężenia. Nic nie możemy znaleźć. Kwitnie racket, czyli łupiestwo odstępnego. Byliśmy nieszczęśliwi z powodów komunikacyjnych: nic nie jest tak jak w Europie. Ale aklimatyzujemy się i po pewnym czasie można tu żyć równie spokojnie jak w Krakowie, bo wszystkie czynności zdawkowe wykonuje się automatycznie. Jedyna rzecz kretyńska jeszcze nas wyprowadza z równowagi: auta policyjne i ambulanse pogotowia używają tu syren, dokładnie takich, jakimi w Warszawie obwoływało się alarm lotniczy.
Nowy Jork, 1 kwietnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Jestem radcą konsulatu w New Yorku i nie wzbudza mego zachwytu ten status urzędnika. Pocieszam się myślą, że – żeby utrzymać się w Polsce – musiałem też robić dużo rzeczy nudnych, a pisanie listów po angielsku też jest przynajmniej wprawą. Uważam zresztą, że na urzędniczenie szkoda czasu (chociaż nie jestem ograniczony godzinami i mogę pracować, kiedy mi się podoba) – będę starał się zrobić coś konkretnego. Dążę do tego, aby stworzyć specjalną obsługę informowania kraju o życiu literackim, artystycznym i naukowym Ameryki – może mi się to uda. Walczę o kąski pieniędzy, żebym mógł posyłać Związki Literatów (oczywiście do Krakowa) książki i czasopisma, ale trudna to sprawa, róbcie o to gwałt w pismach. Najbardziej haniebne jest, że nie można stąd posyłać książek i czasopism pocztą – jacyś szkodnicy starają się w Polsce wydawać rozporządzenia uniemożliwiające przesyłanie z zagranicy druków, jakby w tych drukach diabli wiedzą jakie były wywrotowe hasła. Niewątpliwie Związek i wszystkie organizacje pokrewne powinny walczyć o to, aby książki i czasopisma, adresowane na te instytucje i na uniwersytety, miały pełne prawo pocztowej przesyłki. Polecam Ci, Jerzy, tę sprawę, naprawdę warto się nią zająć i cisnąć, póki nie będzie to określone czarno na białym. – Wtedy by kraj dostał wiele książek. Druga kwestia, to posyłanie tutaj książek: mam nawiązane stosunki z wydawcami, którzy zdradzają ogromne zainteresowanie produkcją polską. Niestety, mimo że pisałem do Borejszy – mam puste ręce. Nie dostałem ani Twojej książki, ani Gojawiczyńskiej, ani Szmaglewskiej, ani Brezy, ani Dygata. Nie przesłano mi ani jednego egzemplarza mojej książki – przypadkiem ktoś przywiózł jeden do Londynu. Bardzo to źle. Chyba w interesie literatów leży trafienie na rynek zagraniczny? Liczę na Ciebie, że zrobisz gwałt. A dlaczego nikt mi nie przyśle maszynopisów?
Nowy Jork, 1 kwietnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ameryka. Statua Wolności, na której jest napis: przyjdźcie do mnie wszyscy bezdomni…
Przejechaliśmy wprawdzie daleko od niej, ale wiem, że taki napis jest. W ogóle zajechaliśmy nieelegancko, ale cóż, nie znaliśmy się na tych elegancjach i nie byliśmy obrażeni. […]
Manhattan, który Indianie sprzedali Holendrom za 24 dolary – jest centrem Nowego Jorku. Czy nie dziwne jest mieszkać w Manhattanie i nawet co dzień się temu nie dziwić.
Pierwsze wrażenie z drapaczy jest raczej słabe. Niby wiadomo, że dom może być bardzo wysoki, a poza tym widywało się to w kinie. To, że życie w głębokich kanionach ulic poprzecznych do piątej, szóstej lub innej alei lub Broadwayu – jest piekłem – odkrywa się od razu. Tłum, który mieszka na dwunastych, dwudziestych piątych i trzydziestych których piętrach – kiedy jednocześnie znajdzie się na jednoplanowych, bądź co bądź, chodnikach w porze lunchu lub opuszczając biura i sklepy o 6-ej – staje się czymś podobnym do wód oceanu, zwartą, mięsistą, nieustępliwą masą, która bez przerwy podrzuca cię i poszturchuje.
A weź uwagę, że w tym tłumie pełno jest „milusich” najróżniejszych typów płci obojga. Z początku patrzy się na te dziewczyny o puszystych lokach na ramionach (warunek sine qua non) i karmionych ustach, odpasionych, o białoróżowych cerach i migdałowych oczach, na wysokich, strzelistych nogach – z zachwytem. Rzeczywiście piękna rasa. Ale coś cie w tym hollywoodzkim wyglądzie niepokoi. Coś jest tam nie tak, czegoś jest brak lub czegoś jest za dużo. Ale nie wiadomo z początku. […]
I dopiero po paru miesiącach widzisz, że wszystkie one to sex, tylko płeć. […] Duszy nie ma, panie dobrodzieju, duszy!! […]
Nowy Jork, 25 lipca
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
W ogóle nie mogę wydążyć ze swoimi planami. Strasze panienki w ambasadzie miną krwawego tygrysa, nic to nie ma wspólnego z moim usposobieniem, tylko po prostu jestem stale niewyspany. Wygłaszam dużo odczytów po angielsku itp., bardzo to dobre dla ambasady, ale wcale nie tak dobre dla mnie. Tyle tylko, że jeżdżę po Stanach, ale jak chcę coś zrobić dla siebie, zostaje noc. […] Z uciechą obserwuję te same objawy u większości przyjeżdżających tutaj po raz pierwszy Europejczyków: bezgraniczne brzydzenie, rewolta, protest, dużo w tym samoobrony, ale poza tym to naprawdę trudno pojąć, że ludzie sobie żyją jakby nigdy nic, że mają problemy gdzieś z roku 1910 w Europie. […] Nadzwyczajnie mnie bawi i zajmuje Ameryka, cóż za zdumiewający gatunek ludzki, tak różny od mieszkańców bliżej znanych nam krajów jak Marsjanie albo Rosjanie. Że doprowadzono tutaj do tej unifikacji typu obyczajowego, wydaje się chwilami czarodziejstwem. Np. stosunek dwóch płci do siebie. Filmy są sexy, ogłoszenia są sexy, dziewczyny chodzą tak ubrane i umalowane, że ślina leci, ale spróbuj zrobić oko w autobusie, nic z tego, będziesz miał głupie uczucie, że próbujesz dostawiać się do koleżanek z tej samej klasy, z którymi przecież możesz spotykać się co dzień. Wszystko inaczej. Swoboda erotyczna duża, ale ze stałymi śladami purytanizmu. Wieczorem na bocznych drogach stoją rzędy aut, z których słychać częste jęki. Ba, żeby napisać mały traktacik o roli auta w cywilizacji amerykańskiej.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Jest tutaj daleko posunięty strach przed kontaktami ze Wschodem, w danym wypadku z Polską. […] W takiej aurze w ogóle szkoda gadać. Może to się jakoś ustoi. Najgorsze, że nie ma tutaj żadnej instytucji, która mogłaby wyłożyć pieniądze na pobyt polskich pisarzy, w zamian np. za zaproszenie pisarzy amerykańskich do Polski. PEN Club tutejszy jest instytucją mało poważną. Wiadomo, jak to w kraju echt-kapitalistycznym, każdy chodzi tylko koło własnych interesów. […] Pewne sposoby natomiast widzę. The „Exchange of persons” poparłby finansowo prof. Drzewieski z UNESCO, w rozmowie ze mną wyraził gotowość wyskrobania na ten cel pieniędzy. W Polsce chyba na goszczenie pisarzy amerykańskich pieniądze by się znalazły, czy możesz mi powiedzieć, jaką instytucję zapraszającą w Polsce widzisz, czy PEN, czy Związek. Gdyby występował PEN Club, to musiałby się zwrócić do PEN Clubu amerykańskiego, miałbym co do tego pewne zastrzeżenia […]. Chodzi o jakąś instytucję w Polsce, która by pobyt Amerykanów firmowała i opłaciła, pieniądze z UNESCO poszłyby na podróże i zapewne częściowo na sfinansowanie pobytu Polaków w Ameryce. […] Oczywiście Polaków (1,2 czy trzech) mogłaby oficjalnie sprowadzić Kościuszko Foundation w New Yorku, ale tak jak w tej chwili sprawy stoją, boję się, że to nie przejdzie, bo pisarz rzecz trefna, ma już odcień polityczny. […] Dziwisz się pewnie, że tak to jest w tej Ameryce, ale FBI (najlepiej zapewne zorganizowana służba bezpieczeństwa na świecie) słyszy, jak trawa rośnie, ludzie boją się o posady, co innego, kiedy nasi pisarze przyjeżdżają sami albo kiedy się zaprasza przedstawicieli ambasady na odczyty (ciekawość egzotycznych zwierząt), a co innego firmować przyjazd ludzi z kraju, który zagraża „amerykańskiemu sposobowi życia” (!) i co do których nie wiadomo, czy nie muszą się rejestrować jako „foreign agents”.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Waszyngtoński klimat nadal zbija nas z nóg, mimo że jest druga połowa września. Od maja coś w rodzaju ruskiej łaźni. Ze względu na szybkie oblewanie się potem ruchliwość nasza w Waszyngtonie minimalna […]. Zresztą ta stolica wielkiego imperium nie nastręcza żadnych pokus. Kilometrami ciągnące się zielone aleje, tysiące domków z białymi kolumienkami i od czasu do czasu wspaniałe, zbyt wystawne gmachy hoteli, tudzież urzędowych budynków, centrum ubogie i prowincjonalne zamieszkane przez Murzynów, neon[y] i filmy cowbojskie, a razem najbardziej prowincjonalna ze stolic świata, przybrana w błyskotki cywilizacji. Od czasu do czasu jeżdżę do New Yorku […]. Znam masę ludzi, ale jakoś nie podtrzymuję stosunków towarzyskich: wszystko to odbywa się jakąś drogą meteoru, spotkań, rozmów i rozstań. Zresztą gdybym oprócz siedzenia w ambasadzie i w jej okolicach do piątej (z przerwą na lunch) uprawiał tzw. bywanie (na szczęście w Ameryce stosuje się to minimalnie), tobym wkrótce zwariował, tyle mojego co pracuję od ósmej wieczór do pierwszej. Atmosfera tego kraju jest nieobowiązująca, zdarzające się od czasu do czasu cocktail partie polegają na tym, że stoi się w tłumie ze szklanką whisky and soda i papla z sąsiadami, co można znieść. Brak pijaństwa. Brak teatru. Brak rozpusty. […]
Ceny są już niebotyczne i stale rosną, ilość głupoty unoszącej się w powietrzu przerażająca. Nie wiem, ku czemu to wszystko zmierza. System urabiania opinii publicznej w takich krajach jak Polska jest dziecinny w porównaniu z amerykańską perfekcją, metody służb bezpieczeństwa mają się jak okres kamienia łupanego do wieku XIX. Tu nic nie jest widzialne, wszystko jest głęboko ukryte za kulisami. Cóż za skomplikowany mechanizm. Moja długa, siwa broda przedłużyła się w Ameryce o piętnaście cali.
Waszyngton, 20 września
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ciągle myślę, jakby tu sprowadzić literatów polskich. Ostatnio napisałem ogromny materiał w tej sprawie do Commision for International Educational Reconstruction. Za kilka dni będę u prezydenta Rockefeller Foundation – tym też spróbuję to rzucić. Nie tracę nadziei, choć walczą tu u Amerykanów dwie tendencje, jeżeli chodzi o wschód Europy – chęć pokazania przybyszom, jaka Ameryka śliczna, i strach przed „czerwonymi”. Do Słowian są tak disgusted, że kasują wszystkie audycje w języku polskim w stacjach radiowych, niezależnie od zabarwienia politycznego (tzn. audycje robione przez amerykańskich Polaków dla Polonii).
Waszyngton, 24 października
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Rezolucja, którą dzisiaj uchwalimy, rozpoczyna się stwierdzeniem, że największe w historii świata zwycięstwo militarne zamieniło się w polityczną klęskę świata ludzi wolnych, a napastnicze i zaborcze siły komunizmu, posunąwszy się tak daleko naprzód, jak nigdy dotąd, zakuły narody Europy i Azji w kajdany niewoli, dzieląc świat na niewolników i na niepodległe narody, zażywające jeszcze wolności. […]
Mam zaszczyt przemawiać w imieniu Międzynarodowej Unii Chłopskiej.
[…] Stawiając wspólny cel – walkę z komunizmem aż do pełnego zwycięstwa – ponad różnice, które z natury rzeczy istniały i istnieją pomiędzy naszymi narodami – Międzynarodowa Unia Chłopska […] przyłącza się do rezolucji, postanawiając w solidarnej akcji walczyć na rzecz wolności.
Głosząc, że nie ma federacji europejskiej bez udziału naszych krajów, pragniemy, by moment wyzwolenia nadszedł jak najprędzej i by idee federacyjne, idące po linii naszego działania, mogły w pełni zostać zrealizowane.
Przyłączam się do rezolucji również w imieniu Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nie będzie trwałego pokoju przy podziale świata na część komunistyczną i część demokratyczną. Komunizm to system opierający się na kłamstwie, nienawiści i upodleniu człowieka, łamaniu charakterów, zdradzie narodowej i stałej bezwzględnej dywersji wśród wolnych narodów, zagrażającej pokojowi świata.
Przekonaliśmy się o tym, że w dwuipółletniej walce z komunizmem w Polsce po wojnie. Mimo terroru, gwałtów i mordów doprowadziliśmy do tego, że nawet agenci Stalina musieli mu zaraportować, że na listy Polskiego Stronnictwa Ludowego padło jednak 80 procent głosów obywateli polskich w ostatnich wyborach.
Daliśmy tym świadectwo dojrzałości politycznej narodu polskiego i jego przywiązania do demokracji, wykazując równocześnie, jak perfidnie fałszowano jego wolę.
Dzisiaj, gdy Polacy w kraju zmuszeni są do milczenia, w ich imieniu przyłączamy się do rezolucji i oświadczamy, że nie spoczniemy, póki naród nasz nie uzyska wolności i nie zostanie zaprowadzony w Polsce na miejsce dyktatury ustrój prawdziwie demokratyczny, oparty na wolności jednostki, poszanowaniu woli narodu i panowaniu prawa.
Nowy Jork, 5 maja
„Jutro Polski” nr 10, 5 czerwca 1949, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Nie dla „wykrycia” sprawców zbrodni w Katyniu powołana została komisja amerykańskiego Kongresu; tych mogliby amerykańscy imperialiści bardzo łatwo ujawnić wśród swoich podopiecznych w Trizonii , w szeregach nowego Wehrmachtu. Celem komisji Kongresu jest wykorzystać zbankrutowaną prowokację Goebbelsa do szczucia wojennego, do wybielenia hitlerowców, do ukrycia ich własnych zbrodni w Korei.
Ale taniec czarownic dookoła zwłok niewinnych ofiar — taniec wszczęty przez ciemne typy z Białego Domu — jak bumerang obraca się przeciwko nim. Przypominając Polakom zbrodnie Oświęcimia i Katynia, Majdanka i Warszawy, powodują, że jeszcze mocniej zaciskają się nasze pięści przeciw amerykańsko-hitlerowskiemu spiskowi agresorów. Solidaryzując się całkowicie z Goebbelsem — panowie z Waszyngtonu jeszcze raz odsłaniają swoje ohydne oblicze godnych następców i naśladowców Hitlera. Uczciwi ludzie na świecie jeszcze lepiej odtąd rozumieją, że „Głos Ameryki” — to „Głos Goebbelsa”.
Warszawa, 17 lutego
„Trybuna Ludu” nr 48/1952, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Od kilku miesięcy propaganda amerykańska stara się nadać rozgłos pokazowym zebraniom tzw. Specjalnej Komisji Izby Reprezentantów dla Sprawy Katynia. Zainscenizowanie tej farsy i rozpętanie wokół niej kampanii, której cele prowokacyjne są oczywiste, jest jednym z ogniw ogólnej akcji propagandowej rządu Stanów Zjednoczonych, będącej częścią agresywnych przygotowań wojennych. [...]
Powołanie „Komisji Specjalnej” zbiega się w czasie z przeznaczeniem przez Kongres Stanów Zjednoczonych 100 milionów dolarów na działalność dywersyjno-szpiegowską m.in. w Polsce i stanowi część składową tej samej przestępczej akcji, skierowanej przeciwko pokojowi świata.
Wymordowanie w Katyniu tysięcy oficerów i żołnierzy polskich było dziełem zbrodniarzy hitlerowskich, którzy obok zbrodni katyńskiej popełnili setki podobnych zbrodni na ziemi polskiej i sowieckiej. [...] Zbrodnia katyńska była dziełem tych ludobójców hitlerowskich, których władze amerykańskie dzisiaj zwalniają z więzień, biorą na służbę dla przygotowywania nowych zbrodni przeciwko narodowi polskiemu i wszystkim narodom miłującym pokój. [...]
Naród polski patrzy z obrzydzeniem na próby amerykańskich kół rządzących posługiwania się zatrutą bronią odziedziczoną po Goebbelsie, próby zmierzające do zatarcia śladów zbrodni hitlerowskich i do nikczemnego szczucia przeciwko narodom Związku Radzieckiego, które dźwigały na swych barkach główny ciężar walki o rozgromienie hitleryzmu.
Warszawa, 29 lutego
„Trybuna Ludu” nr 62/1952, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
[…] sprawa odzyskania wolności i niepodległości Polski ściśle związana jest z walką, jaka toczy się pomiędzy komunizmem, zdążającym do panowania nad całym światem, a wolnymi narodami.
Uczucia nadziei uciemiężonego narodu polskiego wiążą się ze Stanami Zjednoczonymi. Tam obok milionów rodaków widzimy miliony Amerykanów, którzy z różnych części Europy przybywszy, stworzyli w zgodnej pracy największą dzisiaj potęgę świata. Nie wyzbyli się oni pamięci o krajach skąd pochodzą i przyjaznych uczuć dla uciemiężonych narodów. Wykonują zawsze gotowość niesienia pomocy tam, gdzie agresja niszczy wolność i odbiera narodom niepodległość.
Uczucia i nadzieje narodu polskiego skierowane są również do jego sojuszników, Wielkiej Brytanii i Francji. Byliśmy tym narodom towarzyszami broni w okresie walk z hitleryzmem i faszyzmem. Mamy wśród nich wielu towarzyszy minionej niedoli, przeżytej w niemieckich obozach koncentracyjnych. Na gościnnej ziemi tych krajów żyją dziesiątki tysięcy, a nawet setki tysięcy Polaków, którzy nie mogą wrócić do swej ojczyzny, okupowanej dziś przez czerwony faszyzm.
Z Zachodnią Europą łączą nasz naród nie tylko sojusze, ale i odwieczne [więzy] kultury zachodniej, cywilizacji europejskiej. Żywimy wiarę, że ci sojusznicy nasi i przyjaciele wolności i demokracji – w ślad za deklaracjami, iż naród nasz, jak i inne narody za żelazną kurtyną, ma prawo do wolności i błogosławieństwa ustroju demokratycznego – nie tylko o nas nie zapomną, ale co więcej, przyczynią się do tego, byśmy mogli jak najwcześniej, wraz z innymi uciemiężonymi narodami, zrzucić z siebie jarzmo krwawej niewoli i ucisku oraz byśmy jako wolni mogli zasiąść do wspólnych obrad nad budowaniem dla całej ludzkości lepszej przyszłości w warunkach trwałego pokoju.
ok. 23 marca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Czytelnik „Kultury” (Nr 11/61) dowiaduje się z artykułu Zygmunta Nagórskiego, jr., pt. Sprawa polska w USA, że Radio Wolna Europa jest radiostacją par excellence amerykańską, jeszcze jedną imprezą, której zadaniem jest „to sell the Europeans the American way of life”. Twierdzenie to odbiega od prawdy tak daleko, że domaga się sprostowania. Należy się ono tym czytelnikom, którzy nie mając okazji słuchania naszej rozgłośni, nie mogą wyrobić sobie własnego osądu o jej programie.
Nikt nie zaprzecza, że Radio Wolna Europa powstało z inicjatywy i za pieniądze amerykańskie. Inicjatywę tę podyktował Amerykanom dobrze zrozumiany własny interes, oparty na amerykańskiej zasadzie obrony wolności. Stworzenie dla Polaków na Zachodzie możliwości swobodnego przemawiania do Kraju z własnego, polskiego punktu widzenia, nawet jeśli nie jest on zawsze identyczny z amerykańskim – stanowi samo przez się najskuteczniejszą propagandę wolności. Z tego podstawowego założenia wywodzą się zasady, na których oparta została współpraca między Polakami i Amerykanami w Radio Wolna Europa.
Programy nie podlegają cenzurze i inicjatywa redakcyjna i polityczna należy całkowicie do Polaków. Żaden z nas – ani w Nowym Jorku, ani w Monachium – nie spotkał się z nakazem nadania takiej lub innej audycji. Ramowe instrukcje są przedmiotem dyskusji z polskim kierownictwem, zanim staną się obowiązujące. W spornych sprawach obie strony szukają rozwiązania, które byłoby do przyjęcia dla jednych i dla drugich.
Czy Radio Wolna Europa jest zatem radiostacją par excellence amerykańską – jak twierdzi p. Nagórski? Czy też jest ono radiostacją polską w pełnym tego słowa znaczeniu?
Najuczciwszą i najbliższą prawdy odpowiedzią na to pytanie będzie stwierdzenie, że w obecnym stanie rzeczy Radio Wolna Europa jest imprezą polsko-amerykańską – „Polish American Partnership”. Polacy, zatrudnieni przez RWE, traktowani są bowiem jako partnerzy, a nie płatni urzędnicy, zobowiązani do wykonywania instrukcji i rozkazów.
Polski zespół rozgłośni Wolna Europa nie rości sobie żadnych pretensji do odgrywania roli ośrodka politycznego. Uważa natomiast, że misja jego polega m.in. na utworzeniu pomostu i odbudowaniu łączności między rzeszą polską, rozsianą po świecie, a okupowanym Krajem.
Monachium, ok. 3 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Drogi Panie Prezydencie,
Dziesięć lat temu, w dniu Święta Niepodległości Stanów Zjednoczonych 4 lipca 1943 roku zginął w katastrofie samolotowej w Gibraltarze powracający z inspekcji wojsk polskich na Środkowym Wschodzie, premier Rządu Rzeczypospolitej Polskiej i Wódz Naczelny Polskich Sił Zbrojnych generał Władysław Sikorski.
Jego tragiczna śmierć w tym tak krytycznym dla Polski momencie okryła głęboką żałobą cały naród polski. Generał Sikorski był bowiem dla Polaków nie tylko ukochanym premierem i demokratycznym przywódcą, ale symbolem, natchnieniem i nadzieją w najkrytyczniejszych okresach współczesnej historii Polski. Nawet Rosja Sowiecka złożyła mu hołd.
[...]
śmierć Jego była straszliwym wstrząsem zarówno dla Polaków, walczących na Zachodzie przeciw Hitlerowi, jak i dla Polaków w Kraju, walczących przeciw strasznej okupacji nazistowskiej, w momencie kiedy do granicy Polski podchodziły wojska sowieckie, niosące ze sobą niestety znowu groźbę nowej dyktatury komunistycznej.
Śmierć Sikorskiego nie była tylko stratą dla Polski, ale dla całego wolnego świata. Prezydent Roosevelt, generał Marshall i inni wybitni mężowie stanu złożyli hołd Jego wielkiej pracy. Hołd ten dodał otuchy tym z nas, którzy przez wiele lat byli Jego przyjaciółmi i kolegami, i dla których jego przykład, ideały i poświęcenie będą zawsze natchnieniem w walce o wolną, niepodległą i prawdziwie demokratyczną Polskę.
Waszyngton, 1 lipca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Pragnę z okazji Święta Niepodległości [Dzień Niepodległości Stanów Zjednoczonych – 4 lipca] złożyć w imieniu narodu polskiego Panu osobiście i za Pańskim pośrednictwem wielkiemu narodowi amerykańskiemu najlepsze życzenia i wyrazić naszą głęboką nadzieję, że naród amerykański pod Pańskim przewodnictwem pozostanie zawsze silny i siłą swoją i potęgą swego przykładu przyniesie dzień Niepodległości Polski. Będzie on znaczył dzień oswobodzenia Polski z sowieckiego jarzma i stanowił podstawę uroczystych obchodów na przyszłość.
Naród Polski z wdzięcznością przyjął do wiadomości Pańskie żądanie, Panie Prezydencie, uwolnienia krajów za żelazną kurtyną jako podstawy trwałego pokoju na świecie i odrzucił cyniczną odpowiedź Kremla, który wypiera się odpowiedzialności za ujarzmienie Polski i innych okupowanych krajów Europy Środkowej.
[...]
Nadszedł więc odpowiedni moment, aby wolny świat pod Pańskim przewodnictwem, Panie Prezydencie, powtórzył żądanie uwolnienia ujarzmionych krajów Europy Wschodniej. W imieniu narodu polskiego proszę, aby Pańscy przedstawiciele na konferencjach międzynarodowych, zajmujących się przyszłością Europy, zrobili wszystko, co jest w ich mocy, by uzyskać zgodę Rosji Sowieckiej na przedwstępne warunki nieodzowne do trwałego pokoju, a mianowicie:
a) wycofanie wojsk sowieckich i sowieckich funkcjonariuszy z Polski;
b) uwolnienie więźniów politycznych i prawo powrotu do Polski wszystkich Polaków deportowanych do Rosji Sowieckiej;
c)zaprzestanie terroru i gwałtu oraz przywrócenie praw ludzkich i swobód obywatelskich w Polsce;
d)przeoriwadzenie wolnych i uczciwych wyborów pod kontrolą Zjednoczonych Narodów.
Ustosunkowanie się Sowietów do tych żądań wykaże wyraźnie wobec świata i wobec narodu polskiego, czy propozycje pokojowe sowietów są prawdziwe czy fałszywe.
Waszyngton, 1 lipca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Drogi Pani Mikołajczyk,
Jednym z najmilszych dla mnie wspomnień jest wspomnienie o Genrale Sikorskim i o mojej współpracy z nim w czasie wojny. Wśród wielu bohaterów, których wydała Polska, on jest wielkim nie tylko z powodu swoich wielkich osiągnięć wojskowych, ale również z powodu swego szerokiego zrozumienia ludzi i ich potrzeby wolności oraz takiego rodzaju rządu, który może im ofiarować wolność i możliwość rozwoju.
Głęboko sobie cenię Pańskie uwagi, ale nawet więcej jeszcze cenię sobie zaufanie, jakie Pański naród do oświadczenia Ameryki, że sprawa wolności, której ona się poświęciła, nigdy nam nie pozwoli zgodzić się na stałe ujarzmienie Polski i innych krajów Europy Wschodniej przez sowiecki totalizm.
Wiem, że wyrażam opinię dzisiątków milionów Amerykanów, kiedy powiadam, że w tych niebezpiecznych dniach pamięć o odwadze i mądrości Generała Sikorskiego dostarcza i będzie stale dostarczać głębokiego natchnienia. Mam najgłębszą nadzieję, że w tym natchnieniu znaleziona zostanie droga do przywrócenia wolności Polsce i innym krajom Europy Wschodniej.
Waszyngton, 3 lipca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Po południu z p. Lewandowską [żoną Bohdana] i Bożeną samochodem po wszystkich dzielnicach Nowego Jorku. Miałem więc okazję poznać miasto. Ogromne sprzeczności. Wspaniałe centrum, wielkie wieżowce, dużo aluminium i szkła, kilka ulic dalej potworna brzydota, zapuszczone domy, brudne ulice itd. Niedaleko od centrum ulice największej nędzy i wykolejeńców, narkotyków, pijane gęby, na których znać ślady bójek, słowem – coś okropnego. Miła dzielnica chińska, jak również murzyńska – Harlem. [...] Wieczorem na „West Side Story”. Piękny film, wspaniali aktorzy, cudowna muzyka. Duże przeżycie. Bilet – 3 dolary.
Nowy Jork, 6 września
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Rano mój gospodarz oznajmia mi, że prawdopodobnie będziemy mieli okazję spotkać Kennedy'ego [John Fitzgerald Kennedy], który spędza ten weekend w Newport. Przyjąłem ową wiadomość dość sceptycznie, ponieważ nie wydawała mi się realna. Aliści o 10.30 mój gospodarz otrzymał telefon, z którego wynikało, że prezydent oczekuje nas w klucie Baileys Beach. Więc pojechaliśmy. [...]
Z początku miałem tremę, ale już po kilku minutach czułem się absolutnie spokojny. [...]
Po wysłuchaniu mojej opinii prezydent przez jakieś pięć minut mówił wyłącznie o Polsce. Na wstępie podkreślił, że Polska jest znana ze swych dążeń niepodległościowych. Jej związki z Zachodem są tradycyjne. [...] W USA można spotkać wiele opinii i poglądów na temat Polski. Istnieje np. pogląd, że Polska niczym się nie różni od pozostałych krajów komunistycznych i że w związku z tym wszelka pomoc powinna być zlikwidowana. Istnieje także inny pogląd, że nie bacząc na to, iż Polska jest krajem komunistycznym, należy dążyć do rozszerzania i pogłębiania współpracy z nią. [...] Jeśli chodzi o niego, to jako prezydent jest zwolennikiem tego drugiego poglądu, ale w praktyce ci, którzy tak myślą, napotykają poważne trudności. Wspomniał o debacie kongresowej na temat pomocy dla Polski. [...] Polska cieszy się duzym autorytetem w świecie i odgrywa poważną rolę w polityce międzynarodowej. Polacy w ONZ pomagają w dziedzinie poprawy stosunków między USA i Związkiem Radzieckim. [...]
Interesowała go sytuacja polityczna w naszym kraju.
Newport, stan Rhod Island w USA, 9 września
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
W okresie od 25 do 30 października br. Biuro „W” i terenowe jednostki „W” skontrolowały około 160 tysięcy listów, celem wyłowienia wypowiedzi na temat sytuacji międzynarodowej, wynikłej w związku z kryzysem kubańskim. [...]
W wypowiedziach bardzo często przewijał się nastrój panikarski. Dominowały wypowiedzi o masowym wykupywaniu towarów, o brakach w aprowizacji.
W listach województwa wrocławskiego była mowa o tym, iż trudności aprowizacyjne trwają już od dłuższego czasu. Poza tym korespondenci pisali o konieczności likwidowania wkładów w PKO.
Nadawcy zamieszkali na Ziemiach Zachodnich wyrażali w listach zamiar przeniesienia się do Polski centralnej. Nastroje niepokoju zostały zwiększone faktem zabierania mężczyzn do wojska z mieszkań i dużych zakładów pracy, jak np. Pa-Fa-Wag i Elwro.
Należy podkreślić, iż listy ze środowisk inteligenckich i studenckich nacechowane były rzeczową i spokojną oceną sytuacji.
W trzech wypadkach przechwycono wrogie ulotki. Jedna z tych ulotek, pochodząca z Warszawy, a kierowana do ambasady USA w Warszawie, szkalowała polskich i radzieckich przywódców państwowych i wychwalała posunięcia Kennedy’ego. Autor tej ulotki przedstawiał się jako reprezentant robotników Warszawy, którzy na tajnych zebraniach i wiecach solidaryzują się z polityką amerykańską, potępiając politykę ZSRR i Polski.
Pozostałe dwie ulotki zostały przechwycone w Poznaniu i w treści swej oceniały w sposób szkalujący stanowisko ZSRR jako „ohydną prowokację”.
Warszawa, 5 listopada
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Kochana Kiciu,
[…] Coraz bardziej staję się czcicielem Rozumu dlatego że nierozum i absurd tego świata oraz mojej sytuacji przekracza przyzwoitą miarę. […] Od Polski można zwariować. Mnie jest głupio i wstyd po prostu ale nie mogę przecie tam mieszkać bo bym się zadręczył i zniszczył. Nie o Polskę zresztą może chodzi tylko o to, że napiera Ameryka niemożliwa do zaakceptowania, jako monolit, samoczynna cybernetyczna bestia […]. Mogę żyć fizycznie i podróżować, co jest dużo, ale niemożność identyfikacji i ilość masek jakie mi nałożono (czy ja sam) to ponad moje siły (profesor w Berkeley, poeta „non-person” w Polsce i postać niemal legendarna, autor The Captive Mind [Zniewolony Umysł], wstrętny dla Free Europe, trefny dla polskiej sekcji kanadyjskiego radia np. Bo emigrant, pomijany tam i ówdzie żeby nie zantagonizować Wwy, na Zachodzie Polak niewarszawski czyli dureń i reakcjonista etc. Są chwile kiedy tego unieść nie mogę, a w każdym razie w y r a z i ć to jest poza moją zdolnością i chyba każdego w podobnej sytuacji. Trzeba byłoby Gombrowiczowskiego oderwania, transsubstancjacji żeby tak rzec, ale na to jestem za głupi i zbyt prymitywny […].
[…]
Polacy są rasą niezdolną do jakiejkolwiek twórczości, polityki, handlu, przemysłu, religii, filozofii, mogą tylko uprawiać rolę i logikę matematyczną, jak też poczucie swojej podrzędności wyładowywać w biciu Żydów i Murzynów. Janka mówi, że po ostatnich pogromach robionych przez Polaków w Milwaukee przestaje przyznawać się do polskiego pochodzenia. Ktoś mnie zapytał czy taki religijny kraj jak Polska wydał mistyków – ja na to, że w przeciwieństwie do prawosławia ani jednego. Mnie jest przykro.
Berkeley, 14 września
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
Nasz pobyt w Witowie powoli dobiega końca. Niezwykle sugestywny jest tutejszy świat, czyli ów „mikroklimat” góralskiego życia. Zachowały się dawne ludowe formy tego życia, stroje, hierarchia wartości, nie przeszkadza temu nowoczesność, której potrzebę górale odczuwają bardzo mocno i wprowadzają ją… za pomocą dolarów. Bo Witów należy do wsi najbardziej zamerykanizowanych („strefa dolarowa”), najbogatszych. Nierzadko widzi się góralkę rozbijającą się amerykańskim „krążownikiem szos”, wszędzie amerykańskie swetry i wiatrówki, sporo też maszyn rolniczych. Górale tutejsi jeżdżą do Ameryki z wizytą do krewnych, pracują tam pół roku czy więcej (choć oficjalnie bez obywatelstwa nie wolno), odmawiając sobie wszystkiego, ale za to wracają z samochodem lub dolarami, a za dolary w Polsce Ludowej dostać można wszystko – dolar jest tutaj, jak mawiał Stanisław Mackiewicz, walutą oficjalną i uprzywilejowaną. W rezultacie w Witowie jest dobrze – chłopi mają nawet na własność traktory, pewno kupione na lewo lub samemu zmontowane, bo oficjalnie bez pośrednictwa kółek rolniczych traktoru wypożyczyć Ne można, tym bardziej zaś mieć na własność.
W rezultacie Witów żyje pełną piersią, żyje swoim materialnym mikroawansem i ani się kłopocze, że w Polsce jest coś nie w porządku.
Witów, Podhale, 4 sierpnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Słuchamy w telewizji Festiwalu Piosenki z Sopotu. Nawet w tym roku niezły, zirytowała mnie tylko występująca poza konkursem Amerykanka [Joan Baez], mistrzyni od „protest-songów”. Jest to apodyktyczna, rozgadana agitatorka antyamerykańska. Najpierw pokazała publiczności swoje małe dziecko i poinformowała, że jej mąż siedzi w więzieniu za odmowę służby wojskowej. Potem śpiewała okropnie nudno, choć ładnym głosem, piosenki przeciw wojnie w Wietnamie, o getcie murzyńskim, o braku wolności w Ameryce etc. Publiczność po trochu wychodziła, co artystki jednak bynajmniej nie peszyło, wyła dalej. Ułożyłem sobie do niej imaginacyjną mowę po angielsku (!), że jej osoba jest dla nas symbolem amerykańskiej wolności, bo gdyby u nas ktoś mając męża w więzieniu próbował wyjechać za granicę i śpiewać przeciw „swemu krajowi”, to dostałby w dupę, aż by się zakurzyło i zamiast na turystyczne wycieczki powędrowałby do ciupy.
Warszawa, 30 sierpnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
[...] tam, w Polsce, dokopywał się Pan z trudem do moich tekstów, a przecie na emigracji mieliby do nich łatwy dostęp, gdyby chcieli, ale nic nie rozumieją, bo nie ma nikogo, kto by im powiedział, co mają myśleć. [...] I jeżeli telefonują do mnie jacyś Polacy amerykańscy, to jako do profesora, nic a nic nie wiedząc, że jakieś tam wiersze pisał.
Ale ja napisałem dla nich The History of Polish Literature, która dla nich powinna była być zupełnym przełomem, bo uleczyłaby ich z potwornego kompleksu niższości. To znowu jeden na sto tysięcy o tej książce słyszał, a w zeszłym roku w Stanach Zjednoczonych sprzedało się jej 14 egzemplarzy (słownie czternaście).
Berkeley, 20 listopada
Listy Czesława Miłosza do Aleksandra Fiuta, „Kwartalnik Artystyczny” nr 4/2007, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Dziś Polska należy do grupy krajów świata najwyżej rozwiniętych pod względem produkcji przemysłowej i od siedmiu lat utrzymuje wysokie wskaźniki dalszego wzrostu. Nastąpiło wielkie biologiczne odrodzenie naszego kraju. [...] Najważniejszym naszym osiągnięciem jest moralno-polityczna jedność naszego narodu, w której widzimy główną rękojmię pomyślnej realizacji wszystkich szlachetnych aspiracji Polaków, a także godnego miejsca naszej ojczyzny wśród innych państw Europy i świata.
Warszawa, 29 grudnia
„Trybuna Ludu” nr 308, 31 grudnia 1977 – 1 stycznia 1978.
Przez wyłom przedostało się około 500 osób, które zgotowały Carterowi owację. Wśród osób, którym udało się przerwać kordon, funkcjonariusze SB dokonali licznych zatrzymań. M.in. przy Grobie Nieznanego Żołnierza zatrzymano Marka Chwalewskiego i Bogumiła Włodarskiego, uczestników Ruchu Obrony, gdy usiłowali rozwinąć transparenty [...]. Na ulicy Senatorskiej miał miejsce znamienny incydent: jeden z milicjantów brutalnie odepchnął starszego człowieka. [...] Zebrany tłum zaczął wtedy skandować: „Gestapo, gestapo”. Parę osób zostało zatrzymanych, ale po spisaniu personaliów w samochodzie milicyjnym, zostali zwolnieni.
Warszawa, 30 grudnia
„Opinia” nr 1/1978, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Wizyta prezydenta Cartera. Zdumiewający wyłom w systemie naszej propagandy. W telewizji ― pełne, na żywo podawane sprawozdanie z konferencji prasowej prezydenta. I od razu warszawski dowcip, że polska telewizja jest najdroższą telewizją świata, bo dwadzieścia minut prawdy kosztuje w niej 500 milionów dolarów (tyle wyniosła amerykańska pożyczka przyznana Polsce).
Warszawa, 30 grudnia
Marian Brandys, Dziennik 1978, Warszawa 1997, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Jako redaktor „Opinii” wystąpiłem o akredytację, której oczywiście nie dostałem. Jednak trzy pytania do Prezydenta złożyłem na ręce rzecznika prasowego ambasady. Prezydent Carter zaczął swoją konferencję od słów: „Są tacy, którzy chcieli się znaleźć na tej konferencji, ale nie zostali do niej dopuszczeni. I tym odpowiem na piśmie”. W tym miejscu konferencja załamała się, bo połowa dziennikarzy poleciała do teleksów i telefonów, nadać depesze, że prezydent Stanów Zjednoczonych uznaje istnienie opozycji demokratycznej w Polsce. Dzień później w domu Kazimierza Janusza pojawił się sekretarz prasowy ambasady i zostawił kopertę z odpowiedziami Prezydenta na nasze pytania.
Warszawa, 30 grudnia
Ruch Obrony Praw, red. Mateusz Sidor, Warszawa 2007, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dzisiaj na kanale II NBC szedł reportaż z pobytu papieża w stolicy Polski. Nigdy nie słyszałem, by było tyle mowy polskiej w TV co dzisiaj. Słychać było śpiew, wspaniale śpiewały chóry. Najwięcej słychać było śpiew wiernych. Pozwolili na transmisję kazania papieża. Tłumy w Warszawie były wspaniałe. Papież mówił z wielkim umiarem. Akcentów politycznych nie było — wnioskuję z tych wyrywków, które słyszałem. Mądrze powiedział, że komunizm i katolicyzm mogłyby współżyć, gdyby komuniści przestali uważać robotników za element produkcji. Radował się człowiek, patrząc na tego człowieka, komentarze, słuchając pięknej mowy polskiej. Nareszcie Amerykanie zaczynają się dowiadywać, gdzie leży Polska...
Warszawa-USA, 10 czerwca
Stanisław Dąbrowski, Zapiski emigranta od 3 lipca do 3 listopada 1978, dziennik w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej, Przyb. 9/02:
Tom 7, zeszyt 17.
Stany Zjednoczone są dla wielu Polaków symbolem swobód demokratycznych, obrońcą praw człowieka. To, że wielu spośród nas nie przebywa obecnie w więzieniach — w dużej mierze zawdzięczamy stanowczej postawie rządu USA wobec łamiących prawa człowieka władz PRL. Dlatego tym bardziej smuci nas fakt udzielania pomocy zbrodniczym reżimom Pinocheta i Bothy, bez której nie miałyby one racji bytu. Wolność potrzebna jest nie tylko nam — obywatelom państw komunistycznych, wolności pragną na całym świecie. Samo istnienie rządów autorytarnych, utrzymujących się dzięki militarnej przemocy — jest istotnym zagrożeniem pokoju.
My, uczestnicy Ruchu Wolność i Pokój apelujemy do rządu USA o zaprzestanie pomocy reżimom Chile i RPA. Jesteśmy przekonani, że krok taki przybliżyłby realizację naszych marzeń o świecie wolnym od wojen, gwałtów i przemocy.
Gdańsk, 22 maja
„A Cappella”, nieregularnik Ruchu Wolność i Pokój, nr 5/1987.
Kongres Stanów Zjednoczonych uchwalił pomoc finansową dla Polski w postaci poparcia inicjatywy Episkopatu Polski na rzecz rolnictwa, wyposażenia szpitala im. Clementa Zablocky’ego oraz wyasygnowania 1 mln dolarów na rzecz NSZZ „Solidarność”. W liście do Kongresu stwierdziłem, że decyzję tę witamy z wdzięcznością, widząc w niej wyraz więzi miedzy naszymi narodami, a także świadectwo uznania dla roli naszego Związku w pracy dla kraju. Sumę tę przeznaczamy w całości na pomoc socjalną, zwłaszcza medyczną, dla ludzi pracy w naszym kraju, nawiązując w ten sposób do inicjatywy Funduszu socjalnego, z którą wystąpiliśmy w 1981 r. Realizacją tej decyzji zajmie się powołany w tym celu zespół roboczy, złożony z osób kompetentnych i ofiarnych, który w odpowiednim czasie przedstawi publicznie szczegółowe sprawozdanie o rozdziale środków. Zwracam się do TKK i TR „Solidarność”, do ogniw regionalnych i zakładowych, do biur zagranicznych naszego Związku o przyjście z pomocą tej inicjatywie, o wysuwanie propozycji, aby środki te zostały użyte z największym pożytkiem.
ok. 21 września
„Solidarność Walcząca” Oddział Poznań, nr 72, 21 września – 4 października 1987.
W listopadzie Lech Wałęsa został zaproszony do Ameryki, gdzie miał wygłosić przemówienie do połączonych izb Kongresu Stanów Zjednoczonych. Ja i John polecieliśmy do Waszyngtonu, by uczestniczyć w tym wydarzeniu. Wałęsa był pierwszym obcokrajowcem niereprezentującym swojego rządu, który przemawiał w Kongresie od czasu wystąpienia Winstona Churchilla w 1945 roku. Mimo tremy, polski przywódca pokazał się w Ameryce od najlepszej strony. Lech ma dosyć zmienne usposobienie; widywaliśmy go w różnych nastrojach; potrafi być rozdrażniony, znudzony, przygnębiony, napuszony. Tym razem jednak był po prostu niezrównany.
Pierwszym punktem programu była uroczystość wręczenia Wałęsie w Białym Domu prezydenckiego Orderu Wolności. Prezydent Bush wygłosił na cześć laureata wyjątkowo poruszającą orację, nadającą ton całej wizycie. Zwróciwszy uwagę na fakt, iż mimo trzydziestu czy czterdziestu przyznanych mu honorowych doktoratów i niezliczonej ilości zaproszeń, Lech Wałęsa pierwszy raz zawitał do USA, prezydent roztoczył przed zebranymi obraz pustych foteli, które od 1982 roku stały na podiach amerykańskich uczelni, czekając na jego przybycie. [...] Wszyscy, nie wyłączając Wałęsy, mieli łzy w oczach.
Wystąpienie Wałęsy na połączonej sesji Kongresu było ekscytujące i wzruszające. Od razu po pierwszych słowach: „My naród...”, wybuchły burzliwe oklaski — pierwsza z dwudziestu kilku owacji, jakimi przerywano jego przemówienie. [...] Przemówienie trwało blisko godzinę, a kiedy Wałęsa skończył, mając i tym razem wilgotne oczy, sala zgotowała mu owację na stojąco.
Bezpośrednio po przemówieniu zostaliśmy zaproszeni do sali jadalnej Senatu na uroczysty obiad na cześć gdańskiego elektryka. Wałęsa, wstając od stołu, przyznał, iż po „największym przemówieniu w jego życiu” ma jeszcze „miękkie kolana”, nie przeszkodziło mu to jednak wznieść na poczekaniu zręczny i dowcipny toast. Wspomniał na zakończenie, że na sali siedzi osoba, której chciałby szczególnie podziękować, a jest nią „nasz ambasador”, po czym poprawił się, mówiąc: „powinienem go właściwie nazwać waszym ambasadorem, bo mam na myśli Johna Davisa, ale my Polacy uważamy go za «swego»”. Biedny Jan Kinast, polski ambasador w Waszyngtonie, który oczywiście reprezentował dawny reżim, nie wiedział, co z sobą zrobić. Wypowiedziawszy te piękne słowa pod adresem Johna, Lech zszedł z podium, ruszył przez salę do mojego stołu i serdecznie mnie uściskał. Siedzący obok mnie senator Ernest Hollings zauważył, że teraz już wie, kto jest tutaj naprawdę ważny i nie będzie mnie odstępować.
Waszyngton, 15 listopada
Helen Carey Davis, Amerykanka w Warszawie. Wspomnienia żony amerykańskiego dyplomatyz czasów poprzedzających upadek komunizmu w Polsce, Kraków 2001.
Szanowny Panie Prezydencie,
Zwracamy się niniejszym do Pana, ażeby prosić o pomoc w udzieleniu odpowiedzi na obawy rządu polskiego związane z procesem jednoczenia Niemiec.
Na początku pragniemy zauważyć, że Pańska administracja poczyniła już poważne wysiłki w celu zapewnienia rządu polskiego, że proces jednoczenia Niemiec nie będzie zagrażał powojennym granicom Polski. Z zadowoleniem przyjmujemy Pańskie niedawne oświadczenie, że „Stany Zjednoczone oficjalnie uznają obecną granicę Polski z Niemcami” oraz że „nigdy nie zostanie osiągnięte jakiekolwiek porozumienie, które by dotyczyło polskich granic, bez udziału Polski”.
Wierzymy także, że kanclerz RFN Kohl podjął poważne działania w celu uspokojenia polskich obaw, inicjując rezolucję Bundestagu przewidującą oświadczenie obydwu państw niemieckich zrzekające się wszelkich roszczeń terytorialnych względem Polski i potwierdzające zasady KBWE dotyczące powojennych granic w Europie.
Witając działania kanclerza Kohla, popieramy jednocześnie stanowisko rządu polskiego, że proces jednoczenia Niemiec nie może zostać zakończony bez wstępnego porozumienia pomiędzy Polską i obydwoma państwami niemieckimi w sprawie nienaruszalności obecnych granic. Takie porozumienie mogłoby zostać następnie ratyfikowane przez państwo niemieckie po zjednoczeniu i nalegamy, aby poparł Pan stanowisko rządu polskiego w tej kwestii.
Waszyngton, 13 marca
Mieczysław Tomala, Zjednoczenie Niemiec. Reakcje Polaków. Dokumenty i materiały, Warszawa 2000.
Wojna w Wietnamie była dla Amerykanów generacji Madeleine Albright traumatycznym doświadczeniem, ale dla niej samej takim traumatycznym doświadczeniem pozostawała ostatnia wojna i ekspansja komunizmu w Europie. Zarówno dla Albright, jak i dla wielu emigrantów z Europy Wschodniej i Środkowej Ameryka była właśnie bastionem obrony świata przed komunizmem. Powiedziała kiedyś o sobie, że jest dzieckiem Monachium. Można sądzić, że miało to wpływ na jej zaangażowanie się w rozszerzenie NATO. Wejście Polski, Czech i Węgier do Sojuszu stało się jednym z najważniejszych sukcesów administracji Clintona w dziedzinie polityki międzynarodowej. Niegdyś czeska emigrantka, a teraz sekretarz stanu USA Madeleine Albright w imieniu USA i NATO podpisywała protokoły akcesji Polski, Czech i Węgier do NATO, w Bibliotece Harry'ego Trumana w Independence, Missouri, 12 marca 1999 – trudno o bardziej symboliczny fakt u schyłku XX stulecia.
Uniwersytet Gdański, obdarzając Madeleine Albright tytułem doktora honoris causa, oddaje hołd akademickim zasługom badaczki świata współczesnego oraz politycznym osiągnięciom sterniczki polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. W tym szczególnym momencie warto jednak też pamiętać o związkach Madeleine Albright z Polską. To z Polski właśnie pochodzili jej polityczni i naukowi mistrzowie – wystarczy wspomnieć o Edmundzie Muskie i o Zbigniewie Brzezińskim. To w Polsce w 1981 r. przeżywała uniesienia nad fenomenem polskiej „Solidarności”. To Polsce poświęcona jest jedna z jej głównych rozpraw naukowych. To Polska – wraz z Węgrami i Czechami, jej „starym krajem” – była podmiotem jej działań politycznych po przemianach 1989 r.
Madeleine Albright powiedziała kiedyś: „Jesteśmy odpowiedzialni wobec naszej epoki – jak inni byli wobec swoich czasów – abyśmy nie byli więźniami historii, ale byśmy ją formowali. Jesteśmy odpowiedzialni za to, aby używać i bronić naszej własnej wolności oraz pomagać innym, którzy podzielają nasze dążenie do wolności, pokoju i spokojnego cudu normalnego życia”. Jest w tych słowach doświadczenie własnej biografii, intelektualna prawda i mądrość polityczna.
„Gazeta Wyborcza” nr 147, z 26 czerwca 2000.