Wysoki Sejmie!
[...]
Nie da się zaprzeczyć, że w chwili obecnej nad Europą w ogóle, a nad Polską w szczególności, gromadzą się niesłychanie groźne chmury, że układ sił i stosunków politycznych w Europie uległ znacznej zmianie, że podstawa, na której zbudowano nowy porządek, w wysokim stopniu jest zachwiany i rządy państw i odpowiedzialni mężowie wygłaszają pesymistyczne poglądy dotyczące pokoju, że dotychczasowe prace na konferencji w Genui nie przyniosły dla Polski pożądanych rezultatów.
[...] Wiadomo przecież, faktu tego przed sobą taić nie należy, że stała się w ostatnim tygodniu rzecz niesłychanej wagi dla Europy, dla jej równowagi, dla pokoju, ale niesłychanej wagi przede wszystkim dla Polski. Dwa największe państwa Europy obszarem i ludnością, dwa mocarstwa, na których gruzach państwo polskie powstało, zajmujące prawie jedną trzecią część obszaru Europy, dążące stale do zniszczenia państwa polskiego, zawarły między sobą układ. [układ w Rapallo 16 kwietnia 1922] I znowu na pocieszenie opowiada się i pisze, że to nie grozi żadnym niebezpieczeństwem, gdyż to jest tylko układ o charakterze gospodarczym. Tym pocieszać się mogą naiwni, gdyż jeżeli te państwa doprowadziły do układu gospodarczego, co jest bardzo wiele, to do dalszych układów może być krok tylko.
Za olbrzymi sukces uznało się także protokół ryski; rozdmuchano to bardzo szeroko, cieszono się z tego i znów ani się spostrzeżono, że protokół ten, i korzyści, jakie z niego miały płynąć, zostały zupełnie przekreślone, a ostatnie noty Cziczerina do rządu i do narodu polskiego nie różnią się niczym od tego języka, jakim do Polski swego czasu przed półtora wiekiem przemawiała Katarzyna II. Tymczasem zamiast całkiem wyraźnie nazwać rzecz po imieniu, zamiast zwrócić na to uwagę, zamiast otworzyć społeczeństwu oczy, bo to zrobić trzeba i to zrobić się musi, zostało powiedziane w szeregu komunikatów, że to nic, i może lepiej, że od razu zdarto maskę obłudy z polityków niemieckich i rosyjskich, bo daleko lepiej mieć to niebezpieczeństwo widoczne, niż ukryte. Tak, to jest prawda, tylko tak trzeba rzecz nazwać, a nie inaczej. Ale przede wszystkim pociechą już jest małą, jeśli się widzi, że w obliczu Europy, w obliczu bądź co bądź nie rozbitej jeszcze Ententy, stać obydwu kontrahentów na podobny ton i na podobne postępowanie. [...] Polska jest wciśnięta pomiędzy kleszcze rosyjsko-niemieckiego sojuszu, więc tak czy inaczej, w każdym razie z konsekwencjami jego trzeba się liczyć. Przy tym liczyć się należy z tym, że jeżeli jakikolwiek układ został zawarty przez dwa państwa, które sąsiadują z Polską, to Polska jest im przeszkodą. Jeżeli one chcą układ wykonać, a inaczej być nie może, to będą się starały przeszkodę tę usuwać.
Warszawa, 4 maja
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Dziś, o 22.45, był nalot na Leningrad, słyszałam, jak wyją bomby – było to okropne, wręcz przerażające. Przez całe dwie godziny alarmu przeciwlotniczego trzęsły mi się nogi, momentami zamierało serce, choć na zewnątrz wydawałam się spokojna. Świadomie nie bałam się niczego, a jednak nogi drżały, brr...
Po zakończeniu alarmu (bomby spadały z paraliżującym śmiertelnym wyciem!) zadzwoniłam do Domu Radia, Jura rozmawiał ze mną... uprzejmie.
Chcę zdążyć. Daj mi, Boże, jeszcze tę jedną radość – prawdziwą i przewyższającą każdy inny triumf, pozwól mi zobaczyć go spragnionego mnie, w szaleństwie i szczęściu. O tak niewiele Cię proszę, zanim nadejdzie wyjąca śmierć. Nie proszę Cię o Kolę, dlatego że zginiemy razem – ja w bramie, on na dachu. Przecież nie kryjemy się w schronach, kiedy wyją bomby. [...]
Wiem, że Jura jest kaprysem, moją samoobroną, odwróceniem uwagi, tylko tyle.
Leningrad, 8–9 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Za kwadrans dziewiąta, zaraz przylecą Niemcy. Mimo że mija już piąty dzień bombardowań, nie mogę się uwolnić od nieustannego, namacalnego wręcz uczucia strachu. Serce mi staje, nogi drżą, ręce lodowacieją. To nie tylko przerażające, ale tak poniża.[…]
Zdaję sobie przecież sprawę – jestem przygotowana na koniec. Bomba już we mnie zaczęła tykać. Nie, nie − jakże to tak? Jak można obrzucać bezbronnych ludzi eks¬plodującym żelastwem, które na domiar złego najpierw wyje, żeby każdy myślał: „Uderzy we mnie” – i umierał zawczasu. Umarłeś − a bomba spadła obok. Ale za chwilę znów zaczyna wyć i znów umierasz, i znów łapiesz oddech − zmartwychwstajesz, by umierać na nowo. Ile razy jeszcze? Proszę, zabijcie mnie, ale nie straszcie, nie wolno wam straszyć mnie tym przeklętym wyciem, nie szydźcie ze mnie. Zabijcie po cichu! Zabijcie od razu, a nie po troszeczku, co parę godzin... Boże mój!
Dzisiaj o wpół do dziesiątej, kiedy zaczynałam pisać, znów przylecieli Niemcy. Walili gdzieś bardzo daleko. Kładę się spać – a oni, być może, będą za godzinę? Za dziesięć minut? Nie odczepią się ode mnie. A przecież te naloty to nie wszystko! Najwyraźniej szykują coś straszniejszego. Są blisko. Dziś na Palewskim pocisk spadł na kamienicę naprzeciwko naszego domu, było wiele ofiar.
Czuję, jak coś we mnie powoli umiera. Gdy w końcu umrze zupełnie − pewnie całkiem przestanę się bać. Jednak trzymam się. Dziś rano pisałam i powstał dobry wiersz, podczas gdy trwał alarm, ostrzał artyleryjski, bomby spadały gdzieś niedaleko... Przecież to nie jest normalne! Powinnam skryć się głęboko, łkać jak dziecko, błagać o litość. Najlepiej byłoby uśmiercić samą siebie. Ponieważ wszystko wokół okryte jest hańbą, „życie to ból, życie to strach, dlatego właśnie człowiek jest nie-szczęśliwy...”. Hańba nas wszystkich i każdego z osobna. Na przedmieściach robotniczych nie ma gdzie się schować przed bombami, nie ma dokąd uciec. Nazywa się to: „jesteśmy przygoto¬wani do wojny”.
Swołocz, awanturnicy, bezlitosne dranie!
Leningrad, 12 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś przez cały dzień trwał ostrzał artyleryjski, nawet teraz gdzieś walą, ale wygląda to na naszych. O wpół do siódmej, kiedy siedziałam w rajkomie, w Pałac Pionierów trafił pocisk i odłamek wpadł do naszego pokoju, tłukąc szyby. [...] Bomby spadły też na plac Nachimsona, to parę domów od nas.
Wczoraj nocowała u mnie Lusia, po tym jak w kamienicę naprzeciwko mojego rodzinnego domu trafił pocisk i wyleciały w nim szyby. W tym domu się urodziłam, mieszkałam do dwudziestego roku życia, tu był Borys, tu urodziła się Irka. Teraz w niego strzelają.
I jakże tu uwolnić się od poczucia agonii? Umiera wszystko, co istniało dotąd, a przyszłość nie istnieje. Wokoło śmierć. Głośna i wyjąca...
Leningrad, 13 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś sześciokrotnie ogłaszano alarm powietrzny.
Płoną szpitale: Kujbyszewski i Aleksandrowski. Rozdzierające wycie sygnałów alarmowych, ryki parowozów i jęki syren fabrycznych zlewają się w jeden desperacki skowyt. Dwie bomby rąbnęły w Szpital Moskiewski, nieopodal naszej kamienicy, i obudziły sforę patrolujących niebo zenitówek*. Ulica się zatoczyła, a ciężka brama wejściowa, przy której przycupnęłam z Leną, spadła z zawiasów i jak listeczek podfrunęła w górę. Dygotałam ze strachu.
Leningrad, 19 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziewiętnastego o 15.40 było jak dotąd najsilniejsze bombardowanie miasta. Byłam akurat w TASS-ie, kiedy w sąsiednią kamienicę łupnęła wielka bomba. Szyby w oknach wyleciały i przez dziury wdarły się do pokoju gęste, zielonożółte kłęby dymu. Nie wystraszyłam się wtedy zbytnio. Po pierwsze – byłam absolutnie pewna, że siedzę w bezpiecznym miejscu i we mnie nic nie może trafić, a po drugie – nie zdążyłam się przestraszyć, bo bomba uderzyła nagle. Najgorsze w śmierci jest oczekiwanie; spodziewanie się jej i strach. Bo jeśli dosięgnie cię bez ostrzeżenia – czegóż się bać? Jednak do tej pory rozmyślam, dlaczego bomba spadła właśnie na dom pod numerem dwanaście, mogła przecież trafić parę metrów dalej, w kamienicę pod czternastym, gdzie byłam ja... To znaczy, że mimo wszystko może dosięgnąć i mnie? To znaczy, że nic mnie przed tym nie uchroni? Niemożliwe!
Zaszłam do [Anny] Achmatowej [poetki], mieszka w suterenie po dozorcy (zginął od pocisku artyleryjskiego na ulicy Żelabowa), w najciemniejszym kątku przedpokoju, mrocznym jak u Dostojewskiego. Na rzuconych niedbale deskach − materacyk, a na jego skraju − zawinięta w chusty, z zapadniętymi oczami − Anna Achmatowa, „muza płaczu”, chluba poezji rosyjskiej − wyjątkowa, wielka Poetka. Jest skrajnie wycieńczona, chora, wystraszona.
A towarzysz Szumiłow siedzi w specjalnym, wygodnym schronie przeciwlotniczym w Smolnym i zajmuje się, nawet teraz, w tak tragicznym momencie, mordowaniem żywego, niezbędnego ludziom jak chleb powszedni, słowa...
A ja mam napisać dla Europy, jak się broni Leningrad − centrum kultury na światowym poziomie. Nie dam rady tego zrobić, dosłownie opadają mi ręce.
Achmatowa siedzi w egipskich ciemnościach, nie może nawet czytać, trwa jak w celi śmierci. Opłakiwała Tanię Guriewicz (wszyscy dziś wspominają Tanię i jej żałują) i tak celnie powiedziała: „Nienawidzę. Nienawidzę Hitlera, nienawidzę Stalina, nienawidzę tych, co zrzucają bomby na Leningrad i na Berlin, wszystkich, którzy prowadzą tę straszną wojnę...”. Ma rację, całkowitą rację! Jedynym słusznym wezwaniem byłoby: „Pobratajcie się! Precz z Hitlerem, Stalinem, Churchillem, precz ze wszystkimi rządami, nie będziemy dalej walczyć, nie potrzebujemy ani Niemiec, ani Rosji, klasa robotnicza sama znajdzie sobie miejsce na tej ziemi, urządzi się, nie trzeba nam ni ojczyzn, ni władzy – sami, sami zadbamy o nasz los”.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Przez całą noc eksplozje i ognisty deszcz bomb zapalających i burzących. Obydwie nie wyłaziłyśmy z upiornie zimnego schronu. Po rurach, jak linoskoczki, spacerowały szczury. Dygocąc razem z budynkiem, liczyłam wybuchy i myślałam o Dimie. Na dachu musi być strasznie. Mówił o pożarach w różnych punktach miasta.
Leningrad, 25 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
[...] Teraz już naprawdę nie wiem, kiedy się boję, a kiedy nie. Wczoraj, kiedy byłam w „Łzie”, były aż cztery alarmy i bałam się okropnie. Miałam lodowate dłonie, nad nami latały niemieckie samoloty i momentami chciałam krzyczeć: „No już, rzucaj, prędzej, nie mogę już dłużej tak wyczekiwać!”.
Leningrad, 28 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Nadchodzi głód!
Skończyły się domowe zapasy. Rozwinęła się swoista, leningradzka sztuka kulinarna. Nauczyliśmy się robić racuchy z gorczycy, zupę z drożdży, kotlety z chrzanu, kisiel z kleju stolarskiego. Wiele osób przynosi ze Składów Badajewskich ziemię zawierającą zwęglony cukier, wygotowuje ją, filtruje i pije jako kawę.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dzisiaj dostałam na kartki śmiesznie mały kawałeczek chleba.
– Czemu tak malutko?
– Bo bardzo mokry – burknęła sprzedawczyni i wydało mi się, że spojrzała na mnie drwiąco. Dotknęłam go – istotnie był mokry. Przybita wróciłam do domu.
– Łże! Ona zwyczajnie kradnie! – rozwścieczył się Dima. Czas jakiś wpatrywaliśmy się ponuro w leżącą na stole
gliniastą skibkę.
– Ha! Profesor ma wagę! – wykrzyknął raptem i, chwyciwszy chleb, zniknął.
– Brakuje 100 gramów! – oznajmił po powrocie.
– 100 gramów! Co za łajdaczka!
Popędziłam do piekarni, gotowa walczyć o swój chleb, bez względu na konsekwencje. Ale sprzedawczyni, wysłuchawszy mnie, bez słowa odważyła 100 gramów. Widzisz ją! Wie gad, czyje owce zjadł!
Leningrad, 23 listopada
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś wśród starych rupieci znalazłam puszkę kleju do tapet, zrobionego z makaronowych odpadów. Ważyła kilogram! Cudownie! Nie wierzyliśmy własnym oczom. Dima natychmiast władował sobie do ust pełną garść kleju. Wyrwałam mu puszkę.
– Poczekaj, daj chociaż zagotować!
– Ugotujmy gęstą breję – Dima modlitewnie złożył
ręce.
– Wykluczone – sprzeciwiłam się stanowczo – będziemy gotować zupę na stugramowych porcjach. Wówczas kleju starczy na dziesięć dni.
– Masz rację, naturalnie – zgodził się markotnie. – Ty zawsze masz rację – dodał mściwie.
Leningrad, 6 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dima wstał dziś przede mną, długo krążył po pokoju, potykając się o meble i klnąc. W końcu wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Przepadł gdzieś na cały dzień.
– Gdzie byłeś? – zapytałam, gdy wrócił.
– A tak... łazikowałem – spławił mnie niejasno.
Po czym mrugnął porozumiewawczo i wypalił:
– Zamierzałem znaleźć bocheneczek chleba.
– O czym ty mówisz? – zawołałam wystraszona. Spojrzał na mnie przenikliwie.
– Pewnie myślisz, że zwariowałem?
– Nie, coś ty?... Ale... przecież...
– Daj spokój! Wiem, że chleb nie leży na ulicy. Nie o to chodzi.
– Więc o co? Nie odpowiedział. Ale ponieważ nie ruszałam się z miejsca i patrzyłam na niego, zaczął mówić. Z początku z trudem, powoli, a potem coraz szybciej i szybciej. Owładnęło nim jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie podniecenie. Natknął się dziś na dziecięce sanki załadowane chlebem. Sanki otaczał pięcioosobowy uzbrojony konwój. Za nimi posuwał się tłum. Wszyscy jak urzeczeni wpatrywali się w bochenki. Dima ruszył z tłumem. Pod sklepem sanki rozładowano. Ludzie rzucili się na puste skrzynki w poszukiwaniu okruchów. Dima znalazł na ziemi, wdeptaną w śnieg, sporą skórkę. Jakiś chłopaczek wyrwał mu ją z rąk. Zaczął ją żuć ten podły zasmarkaniec, śliniąc się i mlaszcząc. W Dimę wstąpił demon. Chwycił chłopczyka za kołnierz i zaczął nim potrząsać, nie myśląc, co robi. Głowa malca dyndała na cieniutkiej szyjce, jak u szmacianego Pietruszki. Mimo to nadal poruszał szybko szczękami, oczy miał zamknięte. „Dosyć, dosyć wujku! Patrz!” – rozkrzyczał się nagle i szeroko otworzył usta. Dima grzmotnął nim o ziemię. Miał ochotę go zabić. Ale na szczęście ze sklepu wytoczył się, rumianolicy jak maślana bułeczka, sprzedawca. „A sio! Sio!” – krzyknął i zamachał rękami.
– Jakby to były wróble, a nie ludzie! – Dima był oburzony. – A najbardziej mnie zdumiewa, że temu szubrawcowi nikt nie przyłożył po pysku.Udręczony zadumał się nagle, zapatrzył tępo w jeden punkt. Czułam, że coś pominął w swoim opowiadaniu, więc zerknęłam na niego pytająco. Ale Dima pogrążył się już w nirwanie. Nie widział i nie słyszał niczego. Ostatnio przytrafia mu się to coraz częściej. Nie ma prądu. Siedzimy przy kaganku zmajstrowanym z butelki po lekarstwie.
Leningrad, 19 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Tramwaje nie chodzą. Jedynym transportem są teraz dziecięce sanki. Suną ulicami, niczym niekończący się wąż. Wożą deski, mężczyzn, zwłoki.Zwłok dużo. Śmierć nie jest teraz rzadkim gościem. Wkręca się wciąż między żyjących. Umiera się łatwo, zwyczajnie, bez łez. Zmarłych owija się w prześcieradła, przewiązuje sznurkiem i zawozi na cmentarz, gdzie układa się ich w sągi. Potem grzebie się ich we wspólnych dołach. Nie każdy, rzecz jasna, potrafi zmusić się do uległości wobec tego, co nieuniknione. Są tacy (mniejszość), którzy chcą ocalić własne życie za wszelką cenę: kradną kartki, wydzierają chleb z rąk przechodniów i pożerają go na ich oczach, pod gradem razów, porywają dzieci. Grasują po ulicach, bo postradali zmysły z głodu i lęku przed śmiercią. Co dzień rozgrywa się, po czym ginie bez śladu w ciszy miasta, niewiarygodna ilość tragedii.Z zapartym tchem, z bólem i udręką, patrzy kraj na swoje umiłowane miasto. Z napiętą uwagą i podziwem patrzy na Leningrad cały świat. Z zimną ciekawością i narastającym rozdrażnieniem patrzą na Leningrad Niemcy.
Zagłodzony, zawszony, umęczony Leningrad trzyma się i ani myśli o kapitulacji.
Na kartki „fizyczne” dają, w związku z Nowym Rokiem, po butelce porto. To cudownie! Przehandlujemy je na makuchy.
Leningrad, 28 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Moi drodzy! Pojutrze będziemy witać Nowy Rok. Tysiąc dziewięćset czterdziesty drugi. W Leningradzie jeszcze nie było takiej nocy noworocznej. Nie muszę tłumaczyć JAKIEJ. Każdy z nas sam wie o tym, każdy czuje jej niesamowite tchnienie. A jednak wbrew wszystkiemu niech do naszych ubogich mieszkań przyjdzie święto!
Przecież witamy rok 1942 w NASZYM Leningradzie, bo my razem z armią nie oddaliśmy go Niemcom, nie pozwoliliśmy im wtargnąć do miasta. Jesteśmy w blokadzie, ale nie w niewoli, nie w jarzmie. To już bardzo dużo.
Tak, ciężko nam teraz. Już piąty miesiąc wróg usiłuje zabić w nas wolę życia, złamać ducha, odebrać wiarę w zwycięstwo. Ale my wierzymy... nie, nie wierzymy, my wiemy, że ono nastąpi. [...] Być może nasz obecny przydział chleba, tę nędzną razową kromkę, zobaczymy w gablocie muzeum. I wtedy wspomnimy te dzisiejsze – grudniowe – dni ze zdziwieniem, z czcią, z usprawiedliwioną dumą.
Leningrad, 29 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Na kartkę dziecięcą dostałam 25 gramów herbatników i 25 gramów konfitury. Urządziliśmy sobie ucztę; zjedliśmy wszystko od razu. Potem po maleńkim kawałeczku chleba. Bardziej smakował nam chleb.
Leningrad, 31 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Leningrad jest zasypany wszami. Pełzają nawet po wierzchnich okryciach. Dziś w kolejce naliczyłam na czarnej chustce stojącej przede mną kobiety siedemnaście sztuk. Ale infekcji nie zanotowano. Wszy są własnego chowu.
Leningrad, 8 stycznia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Zabrnęłam dziś w pobliże Dworca Moskiewskiego. To, co zobaczyłam, ścięło mnie z nóg. Wszystkie domy w gruzach. Tylko gdzieniegdzie sterczą szczerbate mury. Na jednym z nich, niczym błękitna niedorzeczność, wisi okrągły kaflowy piec, nieśmiało przywodzący na myśl minioną przytulność i ciepło. Na wszystkim leży puszysty, biały śnieg, błyskający niebieskimi iskierkami, nie skalany żadnym śladem – ni ludzkim, ni zwierzęcym, ni ptasim. Wśród ruin dojrzewała, jak wino, grobowa cisza. Wokół walały się pogięte spiralnie, przypominające szkielety zwierząt kopalnych, żelazne łóżka.
Leningrad, 25 lutego
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Jedziemy wolno. Często stajemy na bocznicach. Zdarza się, że przez dłuższy czas musimy się obywać bez jedzenia. Karmią nas manną na gęsto oraz zupą z manny. Niekiedy trafiają się w nich duże, niedogotowane kluchy, z czego zawsze bardzo się cieszymy. Do punktów żywienia docieramy zazwyczaj w nocy. Po obiad chodzimy we dwie, z Iriną. Nieobeznane z terenem, błąkamy się wśród torów i zaciemnionych zabudowań dworcowych. Dygoczemy z zimna. Dima czeka na nas niecierpliwie i zadręcza się podejrzeniami. Roi mu się, że zjem jego porcję. Wciąż skarży się na mnie sąsiadom, zmyśla i bajdurzy.
2 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ludzie powariowali. Nieustannie jedzą i nieustannie się wypróżniają. Ta druga czynność jest wielce kłopotliwa. Ustępu nie ma. Jeśli zatem ktoś zgłosi „zapotrzebowanie”, to w realizacji bierze udział zazwyczaj cała społeczność wagonu. Przebiega to następująco: wspólnymi siłami otwiera się drzwi, po czym „petent” ściąga spodnie i wypina sempiternę na wiatr. Kilka osób trzyma go za ręce i pod pachy. Kto może – czeka na przystanek. Wówczas wszyscy wyłazimy z pociągu i kucamy rządkiem – kobiety, mężczyźni, dzieci – przy swoich wagonach. Ludność miejscowa tłoczy się w pobliżu i przypatruje się nam ze zgorszeniem. Czasem ktoś westchnie:
– To są leningradczycy, nasza kultura, nasza chluba.
A nam jest wszystko jedno. Nie znamy ani wstydu, ani żadnych innych uczuć. Podjedliśmy sobie solidnie, teraz więc miło jest opróżnić brzuch, aby móc napchać go na nowo.
11 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Mimo obfitości jedzenia, ludzie szybko się wykańczają. Wiele osób zapadło na krwawą biegunkę. Niektórzy robią pod siebie i roztaczają wokół smród nie do zniesienia. Kiedy się domagamy, żeby zabrano ciężko chorych, lekarze tylko rozkładają ręce: wszystkie szpitale zapchane są po brzegi leningradczykami z poprzednich eszelonów. Więc chorzy jadą razem z nami, dopóki nie umrą. Wówczas wyrzucamy ich w biegu.
15 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Teraz już prawie zawsze jedziemy przy otwartych drzwiach. Zagląda do nas ranek i owiewa wszystkich ciepłym tchnieniem. Zaczynamy nasze życie codzienne: kłótnie, wyzwiska, obżarstwo, biegunka. Potem znowu noc... Wjeżdżamy w nią jak w mroczny tunel, pełen tajemniczych szmerów i lęków. Wszyscy czujemy się okropnie i chcemy, aby jak najszybciej zaczęło świtać.
16 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Z zewnątrz słychać buczenie samolotów patrolowych. Czasem ostrzał artyleryjski. [...] Z okien naszego mieszkania na szóstym piętrze widać podziurawione pociskami dachy sąsiednich budynków. I cały czas się denerwuję, tchórzę, kiedy zaczynają się bombardowania i gdy tuż nad głową przelatuje wyjący pocisk. A przecież w Moskwie były takie dni, kiedy pisałam z całą szczerością: „Do Leningradu, bliżej śmierci”. Leningrad istnieje, jest żywy, trwa.
Leningrad, 26 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ze spokojem mogłabym zapisać: „O moim wczorajszym wystąpieniu mówi całe miasto”. Oczywiście, nie jest tak do końca, ale choćby w Radiokomitecie usłyszałam dzi¬siaj tyle słów uznania i wzruszających podziękowań − od znajomych i nieznanych mi ludzi.
Jakaś starsza kobieta o przerażającym wyglądzie powiedziała: „Wie pani, kiedy czuję, że zatracam ostatnie ludzkie odruchy, ostatki człowieczeństwa, z pomocą przychodzą mi pani wiersze. Zawsze słyszałam je w porę. W grudniu, kiedy umierał mój mąż i – wie pani – nawet zapałek nie mieliśmy, a kaganek co chwila gasł, trzeba było bez przerwy poprawiać knot, a ten spadał do puszki i przygasał, karmiłam męża po ciemku i zaczęłam mu wtykać łyżkę w nos – okropność. Nagle usłyszeliśmy pani wiersze. I wie pani − zrobiło się nam lżej. Byliśmy spokojniejsi. Bardziej dumni... I znów wczoraj leżę − osłabiona, bezsilna, łóżko trzęsie się od huku bomb − leżę pod szmatami, pociski spadają gdzieś niedaleko, jest tak strasznie, ciemno i nagle znów słyszę pani wystąpienie w radiu i wiersze... I czuję, że jeszcze istnieje życie”.
[...] Tak dobrze znam to z własnego doświadczenia, kiedy leżałam bez woli, w kompletnym otępieniu, jak masa leningradczyków leży teraz w swoich ciemnych, zatęchłych kątach. Trwają w ciemnościach, na trzęsących się łóżkach, osłabieni i apatyczni – i jedyny ich kontakt ze światem to radio. I oto biegnie – do tego ciemnego, zapadłego kąta – mój wiersz i ludziom, zrozpaczonym i głodnym, na chwilę robi się lżej. Jeśli dałam im choćby okruch pociechy – nawet ulotnej, iluzorycznej – to znaczy, że moje istnienie zyskało uzasadnienie.
Leningrad, 13 maja
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Opowiem wam, towarzysze, o naszym leningradzkim froncie. Tydzień temu byłam na pewnym przedpolu, w pułku, który tego dnia na rozkaz Rady Wojskowej miał otrzymać sztandar gwardii.
Jechaliśmy przez wiosenny, pełen porannej świeżości Leningrad. Całe miasto było rozsłonecznione, bezludne, na szczęście bardzo ciche i wciąż piękne.
Przy moście, obok dużej fabryki o niedymiących kominach, pierwszy patrol poprosił nas o dokumenty. Póki trwała kontrola, mogłam dokładnie obejrzeć wysoki mur fabryczny: był tu i ówdzie podziurawiony przez odłamki, szczelnie pokryty odezwami i plakatami. Przyszło mi na myśl, że ten mur już teraz, w całości, należy przenieść do muzeum, aby ludzie następnych epok oglądali go z czcią, jak wiecznie żywy kawałek historii.
Nasze mury szepczą, mówią, krzyczą – przecież wprost na murach pisze się to, co ludność powinna wiedzieć, czego się wystrzegać, o czym pamiętać. Wszędzie są odbite z szablonu napisy-instrukcje o zapobieganiu grypie. Mury na Newskim przypominają: „Trzymaj nogi ciepło i sucho”, „W razie podwyższonej temperatury, natychmiast idź do lekarza”.
[...]
A prywatne ogłoszenia na osłonach z drewna?
Dość długo na jednej z zabitych deskami witryn sklepowych przy placu Lwa Tołstoja wisiało takie ogłoszenie: „Do obywateli! Odwożę saneczkami nieboszczyków na cmentarz oraz inne bytowe przeprowadzki”. „Lekką trumnę, jako zbyteczną, odstąpię...” [...]
Leningradczycy przeżyli straszliwą zimę i też dzielnie jak gwardziści, bo utrzymali się na swoich rubieżach. A to niezwykłe rubieże: rubieże życia.
[...]
Orkiestra radiowa zaczęła próby VII symfonii Szostakowicza. Jeszcze miesiąc, półtora, a w notatniku leningradzkim, czyli na jego murach, ukaże się nowa stronica: afisz prawykonania VII symfonii w Leningradzie. Ten afisz będzie wisiał obok pożółkłej zeszłorocznej odezwy „Wróg pod bramami”. Zeszłorocznej? Nie, dzisiejszej. Przecież wróg ciągle jest pod bramami, na ulicy Strajków, tuż-tuż. I co więcej: wiemy, że nie zrezygnował z obłędnej decyzji zdobycia Leningradu. [...]
Słowa zeszłorocznej odezwy brzmią z niesłabnącą siłą: „Niech każdy leningradczyk uświadomi sobie w pełni, że to przede wszystkim od niego, od jego czynów, pracy, męstwa, gotowości do ofiar zależy los miasta, nasz los. Wróg pod bramami! Leningrad znalazł się na froncie!”.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
[...] Niedawno Niemcy szaleńczo ostrzelali naszą dzielnicę, pociski rozniosły w proch sklepik, w którym z Kolą kupowaliśmy zawsze pierogi. Pociski spadły też na nabrzeże przed samym rajkomem – poszłam tam godzinę po ostrzale – aż się nogi pode mną ugięły... Gdyby w pomieszczeniach rajkomu byli ludzie – pokroiłyby ich na kawałki szyby z okien!
Leningrad, 24 czerwca
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Drodzy przyjaciele, pojutrze nadejdzie rok tysiąc dziewięćset czterdziesty trzeci. Drugi Nowy Rok w blokadzie.
Wspomnienia o poprzednim noworocznym święcie, o leningradzkim grudniu czterdziestego pierwszego są ciągle tak bolesne, że strach do nich wracać. Więc nie rozpamiętujmy dziś tych bolesnych szczegółów. [...]
A teraz, na przykład, jeżdżą tramwaje – mamy aż pięć linii. Teraz działa radio, w dwóch czynnych teatrach i w kinie tłok, 3 tysiące leningradzkich mieszkań otrzymało światło elektryczne. I chociaż przez ten czas doszło sporo nowych zniszczeń, miasto wygląda już całkiem inaczej, jest weselsze, ruchliwsze. Żyje, pracuje z wytężeniem, nawet bawi się w chwilach odpoczynku, a przecież wróg ciągle blisko, blokada trwa.
Tak, przez rok uciążliwej blokady nie straciliśmy otuchy ani wiary, przeciwnie – okrzepliśmy, nabraliśmy pewności siebie.
Z punktu widzenia faszystów stała się rzecz niemożliwa, niewiarygodna, której powodu nie mogą zrozumieć. [...] Niszcząc miasto bombami, głodem i chłodem, wróg stawiał na obudzenie w ludności najniższych, zwierzęcych instynktów. Stawiał na to, że zmarznięci, głodni, spragnieni ludzie skoczą sobie do gardła – o kęs chleba, o łyk wody. [...]
Często słyszy się narzekania: „Cóż to za ludzie teraz, obojętni, chciwi, źli”. Nieprawda. To nieprawda! Naturalnie, że nie wszyscy wytrzymali próbę; są egoiści, tchórze, zatwardziałe serca, ale w znikomej ilości. Gdyby ich było więcej, po prostu nie wytrzymalibyśmy i kalkulacje wroga byłyby słuszne.
Zajrzyj do swojego serca, bracie, popatrz uważnie na przyjaciół i znajomych, a przekonasz się, że po ciężkim roku blokady i ty, i oni jesteście lepsi, prostsi, bardziej ludzcy. Przypomnij sobie, ile razy dzieliłeś się z kimś ostatnim kawałkiem chleba, ile razy dzielił się z tobą ktoś inny i jak na czasie była ta braterska pomoc. […]
Pozostaliśmy ludźmi, a życie, zamiast je znienawidzić, kochamy jeszcze bardziej. Kochamy do ostatnich granic tej miłości – do pogardy śmierci.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Leningradzie! Towarzysze broni, przyjaciele drodzy!
Blokada już przełamana!
Długo czekaliśmy na ten dzień. Wierzyliśmy, że przyjdzie. Wiedzieliśmy o tym nawet w najstraszniejszych miesiącach – styczniu i lutym ubiegłego roku. Nasi zmarli w tym okresie przyjaciele, nasi bliscy, ci, których nie ma przy nas w tych szczęśliwych chwilach, umierając powtarzali uparcie: „Zwyciężymy”. Dali życie za honor, ocalenie, wolność Leningradu.
A my nawet nie byliśmy w stanie płakać, chowając ich w zamarzłej ziemi, we wspólnych grobach, zamiast pożegnalnego słowa składaliśmy im przysięgę: „Blokada będzie przełamana. Zwyciężymy”. Puchliśmy i czernieli z głodu, padali na zmasakrowanych przez wroga ulicach i tylko wiara w wyzwolenie trzymała nas przy życiu. A każdy z nas, patrząc śmierci w oczy, harował dla obrony miasta, każdy wiedział, że przyjdzie chwila, kiedy nasze wojsko przełamie blokadę.
Tak żyliśmy. I ta chwila przyszła w nocy z 18 na 19 stycznia 1943.
Jeszcze trzeba dużo przetrzymać. Ale przetrzymamy wszystko. Zwłaszcza teraz, kiedy siły nasze już są wypróbowane.
Wiemy, że dziś komunikatów o przełamaniu blokady słucha z dumą, ze łzami szczęścia cała Rosja, cały Wielki Ląd. Witaj, Wielki Lądzie! Pozdrawiamy cię z wyzwalającego się Leningradu. Dzięki ci, Wielki Lądzie, za twoją pomoc. Bądź pewien, że nie szczędząc sił, będziemy walczyli o całkowitą likwidację okrążenia i wolność całej ziemi radzieckiej.
Leningrad, 18/19 stycznia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
W Kołomyi ruch – na Targowicy stoją auta wojskowe, masa wojska na kwaterach, na ulicach przejeżdża kolumna za kolumną. Odwrót?
Dziś znowu popłoch – ponoć Sowieci już pod Buczaczem (tak gadają), choć my z radia nic o tym nie wiemy. Podobno volksdeutsche dziś mają odjechać, policja ukraińska jutro, Gestapo to samo ma zrobić. Ukraińcy tracą głowy – jeden drugiego straszy NKWD, zemstą Żydów. Mają pietra, kochasie!
[...] W naszej norze słychać co chwila warkot przejeżdżających aut i huk przelatujących nad nami samolotów.
Kołomyja, 23 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Znowu nieprzyjemna wiadomość – Żytomierz odbity przez Niemców. Zaczęli parę dni temu ciężkie ataki na odcinku Żytomierza i udało im się. To wywołało u nas minorowe nastroje. My już rachowaliśmy całą historię na dni i tygodnie, a tu znowu nic.
Kołomyja, 19 listopada
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Jesienią 1943 na moim domu, podobnie jak na tysiącach innych, pojawił się nowy napis – białe litery w granatowym kwadracie: „Obywatelu, przy ostrzałach artyleryjskich ta strona ulicy jest najbardziej niebezpieczna”.
Tak, my już dokładnie wiemy, która strona jest najbardziej niebezpieczna, które ulice są najbardziej ostrzeliwane, na jakich placach, jakich przystankach tramwajowych najgęściej padają pociski – przecież żyjemy tak długo pod nieustannym ostrzałem. Dwa i pół roku z górą hitlerowcy trzymają na muszce nasze miasto, a więc każdego z nas.
Nawet i teraz – nie zdążyłam napisać dwóch akapitów, a już słyszę charakterystyczny świst pocisku (to ciężki, burzący), wybuch i długi huk (tak, to ciężki kaliber, co najmniej 200 milimetrów, bo wybuch bardzo silny, a łoskot obwaliska trwa i trwa). Jest noc, godzina 0.18... Jeszcze świst i wybuch, już bliżej. Trzeba wyjść z pokoju, bo leży właśnie od „najbardziej niebezpiecznej” strony ulicy. [...]
Jest noc, godzina 0.26. W ciągu ośmiu minut, póki pisałam, zginęły dziesiątki ludzi, legły w gruzach dziesiątki mieszkań. O kilkaset metrów ode mnie, w mroku, w zimnie, płynie krew, płaczą dzieci, a służba sanitarna, oświetlając latarkami to, co dopiero przed chwilą było spokojnie uśpionym domem, wydobywa spod gruzów zabitych, rannych i „składa ludzi”... Mamy nawet taki termin: „złożyć człowieka”, czyli zebrać do kupy jego po¬szarpane szczątki.
Spiker powtarza znowu: „Artyleryjski ostrzał dzielnicy trwa”. Już nie liczę wybuchów.
Ostatnio Niemcy coraz częściej stosują ostrzały nocne. Zresztą, to tylko jeden z licznych sposobów uśmiercania. Od dwóch i pół roku z szatańską premedytacją wynajdują coraz to inne. Wielokrotnie zmieniali taktykę ostrzeliwań. Cel jest jeden: zabić jak najwięcej ludzi.
Czasem ostrzał ma charakter dzikiego ogniowego nalotu – wpierw na jedną dzielnicę, potem na drugą, trzecią i tak dalej. Czasem do wszystkich dzielnic miasta bije od razu po osiemdziesiąt baterii. Czasem kropnie ogień z kilku dział, potem następuje półgodzinna przerwa, żeby ludzie zwabieni ciszą wyszli na ulicę i żeby znowu można było ich zmasakrować powtórną serią pocisków. Takie ostrzały aplikuje się zwykle kilku dzielnicom naraz: trwają, jak ten na początku grudnia, do 10 godzin albo i dłużej. W lecie były kanonady po 26 godzin z rzędu.
Wróg ostrzeliwuje miasto rano i wieczorem, wiedząc, że ludzie wtedy idą do pracy, względnie wracają do domu. W tych godzinach wali przeważnie szrapnelami, żeby zabić na miejscu. Szrapneli używa także w dni świąteczne, kiedy ludzie wychodzą się przejść. [...]
Leningradzkie męstwo budzi powszechny zachwyt. Ale czy wszyscy rozumieją, co znaczy? Niektórym się wydaje, że zobojętnieliśmy na wybuchające pociski. Pewna moskwiczanka nawet powiedziała mi: „Wyście się już przyzwyczaili do ostrzałów”. To brednia. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie można zobojętnieć, nie można przyzwyczaić się do śmierci, nawet gdy zagraża ciągle od dwóch i pół roku.
Leningrad, 20 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Składamy i przyjmujemy gratulacje, wymieniamy się uściskami i radością... Mam nadzieję, że słuchaliście wczoraj rozkazu [marszałka Leonida] Goworowa [dowódcy Frontu Leningradzkiego] i salwy z Leningradu, która uczciła ostateczne zniesienie blokady. Nie wiem, jak było słychać w radiu, ale rzeczywiście salwy honorowe zapierały dech w piersiach, nie można ich porównać z moskiewskimi – od razu było widać, że salutuje miasto, które całe było frontem, Leningrad.
Staliśmy z Jurką koło budynku Dumy Miejskiej, ryczeliśmy z radości, całowaliśmy się i patrzyliśmy na miasto, które było widoczne do najmniejszego zaułka – poranione, pogruchotane, ale mimo wszystko wspaniałe... Po raz pierwszy od wybuchu wojny zobaczyliśmy Newski Prospekt – wieczorem, oświetlony... Przypominało to trochę, co prawda, łuny w czasie jesiennych bombardowań. Ale wtedy było to złowieszcze światło, a wczoraj – wesołe, migoczące, jakieś odświętne.
Cieszyliśmy się, ale i płakaliśmy.
Leningrad, 28 stycznia 1944
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
W mieście bałagan zwiększa się, panuje panika – nikt nic nie wie, chcą wszyscy uciekać, każdy z innego powodu. Jędrzej nie wie sam, co robić – my go namawiamy, by wtedy, gdy wszyscy zaczną wyjeżdżać, on poszedł schować się u nas, ale jak się schowa, to musi już siedzieć. Jedni opowiadają, że Gestapo pali papiery, drudzy, że policja już się ewakuuje, trzeci, że wystrzelają tych, co nie wyjadą – bo ci to niby na Sowietów czekają. Gdy wieczorem wychodzę do komory, słyszę, jak mostem i szosą przeciąga długi tren ciężkich wozów konnych.
Kołomyja, 13 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Bomba. Na odcinku Tarnopola przerwano front, [Sowieci] poszli 60–100 kilometrów naprzód i zajęli Husiatyn, Czortków (tego spodziewaliśmy się) i naraz – Zaleszczyki nad Dniestrem. U nas ryk, hałas. Ja skaczę na łóżku, Menek podrzuca Polę. Wszyscy krzyczą jak opętani. Zaleszczyki – może pomyłka? Może źle słyszeliśmy, bo coś radio trzaskało. Sperber tymczasowo zamknął radio i nie słuchamy dalej swodki [komunikatu]. Alek zrywa się i leci na górę, chce zawiadomić Jędrzeja. Stary trzyma go za koszulę, bo tam jest ktoś przecież u niego (kto, jeszcze nie wiedzieliśmy). Ja i inni wzywamy go do powrotu, ale gdzie, wyrwał się, uciekł na górę. Po chwili wrócił, do mieszkania nie pukał, bo słyszał obce głosy.
Parę minut potem przyszedł Jędrzej [...]. Otwieramy radio – biją na całej linii. Podeszli do Płoskirowa, suną na Czerniowce, idą na Mikołajów. Na odcinku Tarnopola 20 tysięcy Niemców padło, 35 tysięcy poszło do niewoli.
Szwajcaria nic nie podaje, coś powołuje się na niemieckie źródła, a te mącą wodę. Londynu nie można złapać – może będzie światło, posłuchamy potem Londynu po polsku.
Jędrzej siedzi z nami i gra w karty. Światło nie gaśnie, widać będzie całą noc, może pakują się? Mnie jest aż gorąco z wrażenia, Polę boli głowa, inni roją plany – jak to będzie, kiedy wyjdziemy. Jędrzej gra i cieszy się, śmieje i tylko zęby łyskają mu w uśmiechu. [...]
Powoli suną wskazówki na zegarze, wreszcie 23.15, słuchamy Londynu po polsku. Tak, to Zaleszczyki są zajęte. Przerwano front, bo Niemcy nie spodziewali się ofensywy. [...]
Potem transmitowano przemówienie byłego posła Andrzeja Witosa, wygłoszone dziś na Akademii Kościuszkowskiej w Moskwie. Mówił o Polsce niepodległej i demokratycznej, wzywał do walki z faszyzmem i w końcu wzniósł okrzyk na cześć Armii Czerwonej i armii Polski w ZSRR.
Kołomyja, 24 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.