O szóstej miałam odczyt w Klubie Inteligencji Pracującej. Ten sam odczyt, który wygłaszałam na prowincji. Po raz pierwszy mój odczyt wywołał nieprzyjemną dyskusję, w której komuniści starli się nie tyle ze mną, ile z moimi słuchaczami „reakcjonistami”. Ciekawe, że komuniści byli bardzo wytwornie ubranymi (jedwabne koszule) panami (Żydzi), a rzekomi „reakcjoniści” byli prostymi, ubogimi ludźmi, co mieli śmiałość domagać się, aby pisarz odzwierciedlał też złe czy smutne strony obecnej rzeczywistości, aby mówił prawdę. Ale odezwał się też i prawdziwy reakcjonista, istny Bęcwalski, którego w kilku zdaniach wywrzeszczana pochwała mego odczytu była najzupełniejszym wypaczeniem jego sensu. To wystąpienie zrobiło mi dotkliwą przykrość.
Przykre wrażenie na sali (było około 200 osób w salce na 50) zrobiło, że jeden z dwu komunistów dopytywał się, jak się ci dwaj prości ludzie (jeden był kolejarz) nazywają i kto to są. Zupełnie jakby miał zamiar zaraz lecieć do Gestapo. Po odczycie podszedł do mnie pieniąc się: „Oni mówili przeciw ustrojowi”. „Proszę pana – odpowiedziałam – jeśli mówili szczerze o tym, co ich boli, to tym samym składali świadectwo, że w tym ustroju można mówić szczerze. Lepiej jest, kiedy człowiek wypowie swoje obawy i zastrzeżenia, niż gdy je nosi w sobie. Jeśli to są kompleksy, to to jest rozładowanie kompleksu.”
Warszawa, 5 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.