Zima trwa beznadziejnie. Prawie przez cały dzień prószył śnieg. Rano szyby były pokryte lodem, a wszystko na dworze sadzią. Wszyscy narzekają, bo brak węgla i drzewa. Po drodze do Grodziska pod torem kolejowym płoty są porozbierane przez ubogą ludność. Drożyzna cokolwiek spadła, ale chleba kartkowego nie ma, a z wolnej ręki jest nadal tak drogi, że Marysieńka piecze codziennie z razówki z przymieszką otrąb w piecu pokojowym. Niemcy nie srożą się tak jak dawniej, tylko ciągle zabierają do robót w Prusach.
Grodzisk Mazowiecki, 8 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Byłem kilkakrotnie wzywany na rozmowy i dostałem w pracy do wypełnienia formularz o przyjęciu volkslisty. Po odmowie zostałem wezwany do urzędu [...]. Nieznany esesman wygłosił przemówienie o wartościach, jakie mamy otrzymać, i prosił, aby ci, którzy chcą przyjąć trzecią grupę, weszli na podwyższenie. Tylko parę starszych osób to uczyniło. Wtedy ów esesman się rozgniewał i rzucał słowami, które nie są w ogóle do powtórzenia, i wołał: „Precz z wami, Polakami, na Księżyc”. [...]
Ciągle próbowano do nas, Polaków, podchodzić, abyśmy przyjęli tę trzecią [volks]listę [...].
[...] znów wezwanie, stawiennictwo obowiązkowe do Kościerzyny, dworzec, piąta rano, 14 sierpnia 1942. Była nas grupa Polaków, około 70 osób, do pociągu przez Gdańsk. W Gdyni dołączyła druga grupa i w godzinach wieczornych byliśmy w Berlinie. Tak, że na drugi dzień było nas w tym obozie, takim przejściowym, około 400 osób: z Bydgoszczy, Torunia, Starogardu, Chojnic, prawie z całego Pomorza. Tam byliśmy trzy dni, drugiego dnia była zbiórka, imiennie sprawdzali i później uświadamiali, kto jest obywatelem niemieckim. O ile taki jest [obywatelem niemieckim], to proszę wystąpić, a kto chce przyjąć [obywatelstwo], proszę, ma szansę to uczynić. Wystąpiło tylko dwoje ludzi. Nazajutrz była znów zbiórka, policzyli i po dwóch godzinach stania nadjechały samochody i zawiozły na dworzec. Tam załadowali nas do wagonów towarowych i ruszyliśmy w nieznane [na roboty do Francji].
Wilcze Błota, 14 sierpnia
Wspomnienia Stefana Brzoskowskiego udostępnione przez prof. Józefa Borzyszkowskiego, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Wysiedlają ulice między Targową a Wisłą. Bałagan, zamieszanie, panika. Całe rodziny z tobołami przechodzą do znajomych i krewnych w naszej części Pragi. Mężczyźni są legitymowani. Jeżeli nie mają jakichś ważnych dokumentów, są zatrzymywani i wywożeni. Wojsko otacza podobno domy już po naszej stronie. Zabierają mężczyzn od 16. do 60. roku życia. Wywożą ich podobno do Niemiec na roboty. Z naszego domu mężczyźni nie wychodzą ani na krok na ulicę.
Warszawa, 13 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Armaty na wschodzie niestety umilkły. Naszych mężczyzn wzięli Niemcy wprost z pracy, szybko i bez komentarza.
Opakowane tobołami plątałyśmy się między Ratuszową i Letnią. Zdawałoby się, że cała żeńska połowa podwórka zmieniła koczowisko. Od czasu do czasu przysiadałyśmy na kamieniach i czekałyśmy. Nikt nie udzielał informacji. Do koszar spędzano coraz to nowe grupy mężczyzn z sąsiednich ulic i domów.
[...]
Zaciskam pięści i patrzę. Ktoś tam zdecydował łaskawie, że nasi mężczyźni, jako zabrani wprost z pracy, a więc bez żadnego ekwipunku, będą wychodzić po pięciu pod konwojem w celu pożegnania się z rodziną. Nareszcie rozwarły się wrota. Wydało się nam, że widzimy ich po raz pierwszy w życiu. Spokojni, poważni, jacyś nagle dojrzali i... zażenowani.
Warszawa, 26 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Ogromną kolumną szli ulicą 11 Listopada, Targową, do Kijowskiej. Na Dworzec Wschodni. Po bokach niewielu żołnierzy, a za to tłum kobiet i dzieci. Nie bronili. Wymieniłam nawet kilka zdań z Jóźkiem. Pocieszał siebie i mnie, że jadą tylko na roboty...
Byłam też na dworcu. Wpuszczono nas na perony. [...] Nie było wiadomo, kiedy transport ruszy. Miałyśmy jeszcze wrócić z obiadem. Niestety, na dworzec już nas nie wpuszczono. Nad tłumem kobiet wytrząsał się jakiś brutalny oficer. Mówiąc prawdę, nie dziwiłam się temu zarządzeniu. Ten tłum kobiet był najmniej karnym zbiorowiskiem na świecie. Tłoczyły się, krzyczały jak oszalałe. [...]
Na widok kłębów pary z ruszającej lokomotywy, rozległ się wielki płacz i szloch. Mdlały, dostawały konwulsji.
Warszawa, 28 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Ja, niżej podpisany proszę uprzejmie Urząd Repatriacyjny w Kościerzynie o przyznanie mnie [na własność] 3,5-hektarowego gospodarstwa po Niemcu Neubauer Wilhelmie w Nowych Polaszkach z nast[ępujących] powodów:
Ja, urodzony 11 stycznia 1902 w Olpuchu pow. Kościerzyna, jestem męczennikiem wraz z moją rodziną, ponieważ Niemcy po zwolnieniu mnie z niewoli wygnali mnie na roboty w głąb, a moją rodzinę nad Bug. Ojca mojej żony zamordowali, a mnie jako gorliwego Polaka poszukiwali, chcąc mnie też zamordować. Wszystko, co posiadałem, mnie zrabowali, a gdy w marcu 1945 roku wróciłem do domu, nie zastałem nic z mojego mienia. Wtenczas, nie mając innego wyjścia, zwróciłem się do Zarządu Gminnego w Starej Kiszewie o przyznanie mnie gospodarstwa po Niemcu, co też zrobiono i przyznano mnie 3,5-hektarowe gospodarstwo po Niemcu Neubauer Wilhelmie w Nowych Polaszkach, gdzie od tego czasu sumiennie i wzorowo gospodarzę i wywiązuję się z moich obowiązków i chciałbym dalej pracować szczerze i sumiennie dla dobra Państwa i rodziny.
Nadmieniam, że jestem Polakiem nie eindeutorowanym [prawdopodobnie błąd, chodziło raczej o słowo ‘eindeutschowany’, czyli zniemczony — przyp. red.]. Mam dwoje dzieci: Jan, lat 17 i Paweł, lat 15. Wobec tego proszę jeszcze raz o przychylne załatwienie mego wniosku i przyznanie mnie tego gospodarstwa.
Nowe Polaszki, 22 sierpnia
Podanie Lucjana Narlocha do Urzędu Repatriacyjnego w Archiwum Urzędu Gminy Stara Kiszewa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Ja, niżej podpisana Marianna Narloch, Wdzydze, poczta Olpuch, pow. Kościerzyna, proszę bardzo uprzejmie o przydzielenie mnie gospodarstwa poniemieckiego po Niemcu Adolf Schwonke w Nowych Polaszkach, na którym jest jako opiekun, czyli administrator Franciszek Szramka, obszar wynosi około 140 mórg. Mam rodzinę z 14 osób, w tym 10 dzieci we wieku od 1 do 18 lat, posiadam własny inwentarz, jako to 2 konie robocze, 3 krowy, 3 owce i 2 maciorki oraz drób i jestem w stanie to 140-morgowe gospodarstwo dobrze obrobić i wszelkim wymaganiom gospodarczym podołać.
Moje gospodarstwo w Wdzydzach, około 95 ha, oddałam dnia 26 lipca 1945 na ręce Skarbu Państwa, w zamian za to proszę o równowartościowe gospodarstwo poniemieckie w powiecie kościerskim, a że to gospodarstwo po Niemcu Adolf Szwonke w Nowych Polaszkach uważam za sposobne, dlatego proszę uprzejmie o przydział tegoż.
Nadmieniam, że jestem Polką bez żadnej grupy niemieckiej, tak samo i mój mąż, i rodzina pomimo gróźb i dręczeń hitlerowskich pozostaliśmy Polakami. Mój mąż siedział 1 rok w więzieniu, a ja 6 miesięcy, i w marcu 1944 zostaliśmy wywłaszczeni z naszego gospodarstwa i zmuszeni na szarwark u Niemca pracować, cierpieliśmy bardzo.
Wdzydze, 30 października
Podanie Marianny Narloch do Urzędu Repatriacyjnego w Kościerzynie w zbiorach Archiwum Urzędu Gminy Stara Kiszewa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Stacja Zblewo. Stajemy. Wysiadam, a tu pustki, nikogo. Biorę moje dwie walizki i wojskowy worek i — kierunek dom.
Przychodzę z dworca do szosy na Starą Kiszewę, ciężko nosić tyle bagażu, czekam parę minut i jedzie wóz w tym kierunku, proszę, czy by mnie nie zabrał. Po tylu latach jadę takim pośpiesznym pojazdem, słaby konik, ale posuwamy się naprzód, trochę rozmowy, ale tak wszystko po cichu, jeszcze jest tu wojsko sowieckie...
[...] pola na wprost drogi rozmokłe, trochę śniegu i już widać zabudowania, pola rodzinne, jakie dały mi pierwszy chleb, którego mi w świecie nieraz brakowało. Coraz bliżej domu czuję, że lecę jak ptak, nie tykam ziemi i już zachodzę od tyłu, nikt się nie spodziewa, że wracam. Wszystko w człowieku jest odprężone, takie uczucie, że jestem w kraju, domu, rodzinie. Jak zapukać do drzwi, zupełna cisza, przecież oni tu żyją.
Wchodzę do mieszkania, pozdrawiam... Ich uściski, łzy radości po tylu latach i tu też zarazem słowa smutku, jakie mi mówią o chorobie brata Józefa, ciężki stan, który przeżywa i właśnie dziś był opatrzony sakramentem świętym na śmierć, bo dni jego policzone. Podchodzę do Józefa, poznaje, ale ciężko mu przychodzi rozmawiać [...].
Wilcze Błota, 4 kwietnia
Relacja Stefana Brzoskowskiego udostępnione przez prof. Józefa Borzyszkowskiego, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.