W roku 1907 miał nasz przemysł naftowy okazję wystąpienia na terenie międzynarodowym; okazją tą był 3. Międzynarodowy Kongres Naftowy, który odbył się [...] w Bukareszcie i był połączony z wystawą naftową. [...] Obawiając się, że oficjalny delegat Austrii [...] nie wspomni o tym, że przemysł naftowy w Galicji Polacy założyli, Polacy go prowadzą i do jego rozwoju przede wszystkim się przyczyniają, postanowiliśmy [...] wejść także na drogę agitacji politycznej [...]. Otrzymał głos [...] poseł, b. prezydent miasta Lwowa, dr Godzimir Małachowski. [...] Przemawiał w języku francuskim [...] i żadna mowa nie spotkała się z tak entuzjastycznym przyjęciem.
Bukareszt, wrzesień
Stefan Bartoszewicz, Wspomnienia z przemysłu naftowego 1897–1930, Lwów 1934, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Ilekroć pojawiał się na naszych polach naftowych szyb o wyjątkowo wielkiej sile wybuchów, o produkcji przekraczającej zwykłą miarę, tylekroć opanowywała nas obawa, by z elementarnymi siłami podziemia nie stowarzyszyła się elementarna siła atmosfery – „ogień niszczyciel”. Każda burza przeciągająca nad Tustanowicami wywoływała domysły i przypuszczenia na temat piorunów i można powiedzieć bez przesady, że co trzecia burza pozostawiała za sobą szyb płonący od pioruna [...], tym bardziej że sprawa gromochronów teoretycznie dla kopalń rozstrzygniętą nie była, chociaż paroletnie doświadczenie pokazało, że w szyby posiadające gromochrony pioruny nie uderzają. [...]
Dnia 4 bm. podczas silnej burzy, przed godziną drugą po południu uderzyły pioruny w trzech miejscach [...], w żelazny szyb Karpackiego Towarzystwa koło Mamci, na bliskich Tustanowicach w wybuchowy szyb nr 3 kopalni Litwa i na dalszych Tustanowicach w szyb „Oil City”. Okropniejszego zbiegu okoliczności trudno było kiedykolwiek szukać w dziejach naszego przemysłu naftowego. Szyb [„Oil City”] sam trzy tygodnie temu dowiercony, posiadał produkcję około 800 ton na dobę i mocne gazy, wybuch nie był ujęty żadnym urządzeniem do chwytania i regulowania go, i bił
deszczem ropnym przez liczne szpary i otwory wieży bezustannie. [...] Po uderzeniu pioruna pożar z nieopisaną
gwałtownością, ogromnymi skokami objął całą zaropioną przestrzeń, ropa ogrzana w dołach zaczęła wrzeć, skotłowana wylała przez brzegi i obwałowania i potężną rzeką spływać poczęła ku Tustanowicom.
Tustanowice, lipiec
„Nafta”, nr 14/1908, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Już na kilkadziesiąt kilometrów przed Borysławiem widoczna była wielka łuna, a gdy przybyliśmy na miejsce, oczom naszym przedstawił się niezapomniany w swej grozie widok rozszalałego żywiołu: ropa, paląca się w obwałowaniu szybu i w sąsiednich dołach, przedstawiała morze płomienia, spowite kłębami czarnego dymu. Fontanna ropy, tryskającej z szybu, zamieniła się w ognisty słup, strzelający ku niebu, oświetlający w chwili większego wybuchu całe Tustanowice, to znów zasłaniający wszystko gęstym dymem i mrokiem, gdy wybuch opadł. Na dalekiej przestrzeni – zdawało się, że płonie ziemia – to dogorywały resztki trawy i roślinności, skropione uprzednio wybuchami ropy.
O zgaszeniu wybuchającej ropy nie mogło być mowy. Przez kilka dni starano się tylko ochraniać sąsiednie szyby produktywne i wieże. Kilka wież jednak spalił ogień płynący z ropą zaraz pierwszego dnia. Dopiero po kilku dniach zaczęto próbować rozmaitych sposobów gaszenia, przez odprowadzanie rurami części nieopalonej ropy, przez sypanie piasku celem zwężenia terenu ogniowego oraz przez skonstruowanie specjalnego dzwonu dla zatkania otworu. Pożar ugaszono po 44 dniach.
Tustanowice, lato
Stefan Bartoszewicz, Wspomnienia z przemysłu naftowego 1897–1930, Lwów 1934, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Każdy podróżujący klasą 3-cią na pierwszy rzut oka musi zauważyć, że w wagonach tych kolei panuje straszliwe przepełnienie. Jest rzeczą wiadomą, że na tej linii, która prowadzi niemal przez kraj cały, podróżują nie tylko ludzie z Galicji, ale i z Bukowiny i zaboru rosyjskiego, przejeżdżający na Kraków do Prus i Ameryki, oraz do innych krajów Europy bliżej lub dalej położonych. W czasie, kiedy jest większa frekwencja wyjeżdżających, lub powracających, widzi się, że siedzą tam już nie ludzie z osobna, ale jakieś mrowisko ludzkie piętrzące się do połowy wagonów, a niejednokrotnie po samą powałę. Obserwując ten „skład ludzi i tłumoków" zdaje się, że same tłumoki się ruszają – a to ruszają się ludzie, którzy się z pod tych tłumoków wydobywają. Nie mając miejsca na ławach, kładą się jeden na drugim, nie mogąc po niesłychanie męczącej, nieraz kilkanaście dni trwającej podróży, choćby cokolwiek odpocząć i pokrzepić snem, którego od kilku dni nie zażyli.
Czytałem przed kilku dniami w dziennikach krajowych, że rząd, zamiast przysporzyć wagonów, a tym samym ułatwić i udogodnić podróż tym, którzy muszą szukać chleba poza granicami kraju, myśli umniejszyć liczbę wagonów, a więc spowodować ścisk jeszcze większy niż był dotąd. Przychodzi więc na myśl, że ci łaknący chleba będą jeszcze bardziej poniewierani, i ten chleb przyjdzie im z większą jeszcze trudnością i jeszcze bardziej będą na kolejach za swoje pieniądze maltretowani.
[...]
Oprócz ciasnoty panuje brud i brak bodaj prymitywnych porządków, a w dodatku brak światła. Gdyby się miało najlepsze oczy i druk dość gruby – nikt nie potrafi bodaj kilku wierszy przeczytać, aby sobie w ten sposób nieco czas podróży uprzyjemnić. Brak światła odczuwać się daje szczególnie w wagonach 3 klasy, gdzie jeśli nie panuje zupełna ciemność, to światło jest tak mizerne że człowiek widzi zaledwie tyle, ile potrzeba, aby sobie nosa nie przetrącić. Niesłychany także jest brak opału, (p. Tertil: albo nadmiar.) szczególnie przejeżdżając 3 klasą, trzeba doskonale tupać nogami, ażeby nie przyjechać do Lwowa kaleką!
[...]
W innym jednak czasie jest wprost nie do wytrzymania w wagonie bodaj godzinę przebywać. Aby uprosić utworzenie jakiegoś przystanku kolejowego – na to potrzeba czekać latami, nawet przy poparciu Sejmu, a nawet zdarza się, że i on nie pomaga.
Lwów, Galicja, 7 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jak to już we wniosku samym wskazałem, na głównej linii kolejowej między stacjami Tarnowem a Czarną, znajduje się bardzo duża przestrzeń, na której nie ma żadnego przystanku. W okolicy tej są wsie bardzo liczne i bogate, dla których kolej, mimo że się w pobliżu znajduje, jest nie do użycia, ponieważ nie ma w bliskości żadnego przystanku. Starania tych gmin od lat dziesiątek prowadzone, pozostały bez skutku. Zarząd bowiem kolejowy czyni w tej mierze takie trudności, że one są dla tych gmin nie do pokonania. Żeby nareszcie uwzględniono to żądanie słuszne tych gmin, postawiłem ten wniosek, prosząc o jego przyjęcie.
Lwów, Galicja, 27 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
W dniu 16 września 1925 urządziły Warszawskie Zakłady Gazowe inauguracyjny pokaz gotowania na gazie, połączony z odczytami i pogadankami. Pokaz zagaił dyrektor Świerczewski, podkreślając w swym przemówieniu przede wszystkim oszczędność, którą można osiągnąć przy użyciu kuchni gazowej zamiast węglowej. Następnie inżynier Kolisko wygłosił pogadankę, poświęconą kwestii opału w kuchni. W krótkich słowach przedstawił mówca wszystkie korzyści, które daje opał gazowy, oraz niedogodności wynikające z używania kuchni węglowej. Po tej ciekawej i pouczającej pogadance rozpoczął pan Hirszel, kierownik propagandy Warszawskiego Zakładu Gazowniczego, przy pomocy asystentki pani Kotarbińskiej-Pniewskiej, właściwy pokaz gotowania i pieczenia, przeplatając go licznymi uwagami o gotowaniu oraz obchodzeniu się z kuchenką gazową i naczyniem „Prodige”. [...]
Na zakończenie wyświetlono agitacyjny fi lm gazowniczy, wykazujący różnicę między ogrzewaniem gazowym a węglowym. [...] Po ukończeniu kursu będą wydawane kucharkom odpowiednie zaświadczenia, a następnie wezmą one udział w konkursie, przy czym te, które najlepiej i najekonomiczniej potrafi ą przygotować obiad, będą premiowane.
Warszawa, 16 września
„Przegląd Gazowniczy i Wodociągowy”, nr 11/1925, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Kursy zawodowe i dżentelmeńskie dla pań i panów [...] wydały już pokaźny zastęp zdolnych kierowców,
kilkuset zaś uczniów kształci się pilnie, by wkrótce powiększyć szeregi szoferów, potrzebnych tak w obecnej
dobie rozwoju automobilizmu polskiego. Warunki bardzo przystępne, natomiast dla pp. urzędników, funkcjonariuszów państwowych i komunalnych, jako też członków zrzeszeń – zniżki i ulgi płatnicze.
Gniezno, listopad
„Lechita. Dodatek Niedzielny do Lecha. Gazety Gnieźnieńskiej”, nr 47/1925, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Odkąd mam kuchenkę gazową, dostarczoną mi przez Wielmożnych Panów, wiem, co to jest czystość i wygoda w kuchni, a koszmarem prawdziwym wydają mi się dawne przygotowania drzewa i węgla oraz dmuchanie pod piec godzinę przed śniadaniem, zasmolone garnki, periodyczne dymienie z pieca, niemożliwość zagotowania wody naprędce. Zamiast tych dawnych męczarni mam dziś prawdziwą przyjemność, ilekroć za przybliżeniem jednej płonącej zapałki do palnika mojej kuchenki mam natychmiast ogień mniejszy czy większy, taki jakiego potrzebuję. A najprzyjemniejsze jest to, że w każdej chwili dnia i nocy mogę na nią liczyć niezawodnie.
Kraków, 13 września
Grzegorz Mleczko, 150 lat Gazowni Krakowskiej, Kraków 2006, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Z powodu częstego zaczepiania mnie przez różne pisma i osoby, jakoby w moim lokalu panowały niezdrowe stosunki i szerzyła się niemoralność itd., likwiduję z dniem dzisiejszym restaurację, zaś pisma i osoby, które podkopywały moją dobrą opinję będę ścigał sądownie. Detaliczną sprzedaż wódek będę prowadził nadal, jak do tej pory.
Gdynia, 13 września
„Dziennik Gdyński” nr 50/1928, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Szanownej Publiczności miasta Gdyni i okolicy podaję do łaskawej wiadomości, że z powodu zlikwidowania restauracji mego męża otwieram w najbliższych dniach na szeroką skalę dom towarowy, o którego otwarciu w następnych dniach nie omieszkam w tem samem piśmie Szanownej Publiczności donieść.
Gdynia, 13 września
„Dziennik Gdyński” nr 50/1928, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Tuż obok pawilonu ciężkiego przemysłu, przy ulicy marszałka Focha strzela w górę 22-metrowa wieża drewniana, a na jej szczycie widnieje napis „Nafta”. Jest to wzór szybu naftowego, w którym umieszczono eksponaty z zakresu przemysłu naftowego, a więc oryginalne maszyny i urządzenia wiertnicze oraz eksploatacyjne modele całych urządzeń kopalnianych, rafineryjnych i transportowych, wykresy i tablice statystyczne, dokładnie ilustrujące całokształt przemysłu naftowego itd. Cały budynek składa się z dwóch części tj. dolnej i górnej sali, w których ujęto całą produkcję i prace w przemyśle naftowym w poszczególne działy. Wystawa przemysłu naftowego jest urządzona tak pomysłowo, że każdy zwiedzający pawilon od razu nabiera dokładnego wyobrażenia jak się wierci, wydobywa i przerabia surowiec naftowy.
Poznań, lipiec
„Przemysł Naftowy”, nr 13/1929, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Przywykliśmy już do rekwizycji i wywłaszczeń. Wywłaszczała nas jeszcze Austria w czasach wojennych z praw i mienia, lecz tłumaczyła, że dzieje się to podczas wojny, dla celów ogólnych, dla celów obrony państwa. Wywłaszczano nas od pierwszych lat odrodzenia Polski z ziemi, z mienia, lecz tłumaczono, że wywłaszcza się jednostki dla ogółu. Dziś jednak po raz pierwszy ma się wywłaszczyć ogół, setki tysięcy polskich obywateli z ich praw dobrze nabytych, dla kilku firm zagranicznych, mówmy wyraźnie: dla francuskiej fi rmy Małopolska i amerykańskiej Standard-Nobel.
Lwów, 26 października
„Nafta”, nr 10/1929, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Do wiercenia każdego szybu w Iwonickiem wynajmuje się przynajmniej 18 robotników wiertaczy, pracujących na trzy zmiany po 6 ludzi. Dla ruchu pompowego wystarcza po 2 robotników na zmianę. Z chwilą uzyskania ropy otrzymują wiertacze [...] 14-dniowe wypowiedzenia, stają się bowiem zbędni, a zatrzymuje się tylko, względnie wynajmuje tylu ludzi, ilu wystarcza dla ruchu pompowego. [...] i Robotnicy [...] niejednokrotnie [...] „nie uznają” ustawowego wypowiedzenia 14-dniowego, żądają zatrzymania wszystkich wiertaczy [...] i opłacania ich z dochodów. [...] Mimo woli nasuwa się tu porównanie z murarzami, którzy by po wymurowaniu domu żądali pozostawienia ich nadal na „budowie” i opłacania przez całe ich dalsze życie... z czynszów za mieszkania. [...] Na kopalni Crescat nie chcieli zbędni wiertacze ustąpić. Nastąpił strajk, sabotaż, skargi, pogróżki przeciw obcym robotnikom do ruchu pompowego, jednym
słowem terror. [...] Nie pomogły żądania o interwencję władz. Wreszcie zarząd kopalni zdecydował się w roku 1929 dać robotnikom okup w kwocie kilkudziesięciu tysięcy złotych za zrzeczenie się „pretensji” i opuszczenie kopalni.
Iwonicz Zdrój, 17 listopada
„Ilustrowany Kurier Codzienny”, nr 316/1929, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
„Kurier” krakowski przynosi wieść hiobową, że lada dzień, a więc zaledwie kilka godzin po wyborach – jednak w formie dekretu prezydenta – pojawi się ustawa wywłaszczająca rolnika z jego praw naftowych. [...] Dziesiątki tysięcy rolników nie ma o tym pojęcia i nawet nie przypuszcza w najczarniejszych snach – że może za kilka dni staną się ubożsi o 25 miliardów złotych. [...] Czy znalazłby się we Francji minister, który by dla dobra jakiegoś zagranicznego handlarza winem zdecydował się poza plecami Parlamentu, poza plecami ludności – zabrać rolnikowi francuskiemu winnicę?
Krosno, 21 listopada
Ze zbiorów Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, sygn. AHO/868, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
W zachodniej Polsce w miastach nawet mniejszych, elektryczność i gaz dawno wyparły naftę jako środek oświetlenia. Lampy naftowe prawie zupełnie znikły z handlu, kupowała je tylko jeszcze wieś. Ale kilka lat temu zaczęto poważnie dyskutować także nad elektryfikacją wsi, nawet rolnikom śpieszno było do żarówek i motorów elektrycznych. Wydawało się, że żaden już kupiec w Wielkopolsce większego interesu na lampach naftowych nie zrobi. A tymczasem... Idźcie
dziś ulicami naszych miast, a zauważycie w oknach wystawowych coraz więcej lamp naftowych. Przyszedł na nie naraz sezon. Bo oto wprowadzenie podwyżki cen prądu i gazu oraz opłat dzierżawnych za liczniki w wielu miastach sprawiło, że stara poczciwa lampa stołowa, którą mądry wynalazek Edisona skazał, jak się wydawało, na wieczną banicję, przywrócona została do łaski i w wielu domach znowu zajmuje miejsce honorowe. Są zdania podzielone co do tego, czy używanie nafty do oświetlenia jest tańsze, [...] częściowy nawrót do lampy naftowej w zachodniej Polsce jest [...] niezwykle charakterystycznym przyczynkiem do ewolucji, jaką przechodzi Polska podczas szerzącego się kryzysu gospodarczego.
Poznań, 25 listopada
„Rozwój”, 10 listopada 1931, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek Warszawa 2012.
1300 zabudowań [...] portowych, 320 ha wód wewnątrzportowych, 10 km betonowych nadbrzeży, 150 km portowych torów kolejowych, 2,5 km nowoczesnych falochronów, licząca setki tysięcy metrów kubatura magazynów i budynków, kilkadziesiąt dźwigów, kilkanaście monumentalnych gmachów, służących potrzebom żeglarstwa polskiego, 42 regularne linje morskie, idący w setki ton miesięcznie przeładunek...
W roku 1920 wioska rybacka, w roku 1924 embrion przyszłego portu, w roku 1926 dalekie jeszcze do ukończenia dzieło, w roku 1933 wysuwający się na czoło port Bałtyku. [...]
– TO GDYNIA.
Poznań, 8 grudnia
„Dziennik Poznański” nr 283/1933, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Najsilniejsze nasilenie gazowania objawiło się [...] w drugi dzień Zielonych Świąt. Nad stawkiem zebrały się tłumy kcyniaków, którzy tłuste plamy zaczęli zbierać z powierzchni wody do flaszek. Zebrano wówczas około 100 litrów tego oleistego płynu, przypominającego zapachem naftę i w dodatku palącego się niebieskawym płomieniem... Kcynia miała swoją sensację! Po mieście gruchnęła wiadomość, że z dna stawku wydobywa się ropa naftowa.
Kcynia, 21 maja
„Dziennik Bydgoski”, nr 224/1934, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Pośpieszam zakomunikować, że dostarczona nam przez Pana Doktora próbka cieczy, została w tutejszym Zakładzie zbadana pod moim kierunkiem. [...] Z badań tych okazało się, że wymieniona wyżej próbka wykazuje podobieństwo do oleju skalnego, w szczególności do ropy alzackiej. [...] Cieszyłoby nas bardzo, gdyby dalsze poszukiwania
stwierdziły istotnie obecność złóż ropy naftowej w okolicy Kcyni i życzę w tej mierze Panu Doktorowi powodzenia.
Kraków, 6 lipca
„Dziennik Bydgoski”, nr 224/1934, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Udało mi się stwierdzić linię, kędy przebiega szczelina w głębinie ziemi. Na tej właśnie linii gazy płoną i bąblują na wodzie, pozostawiając tęczówkę. [...] Wtórne zbiorowiska [ropy naftowej] znalazły się niedaleko pod powierzchnią ziemi. Pierwotne będą tak głęboko, jak prawdopodobnie w hanowerskiem, to znaczy 1100 metrów. Gazy na stawku przy przepuszczeniu przez wodę dają również tęczówkę. Są momenty, że gazy te płoną z pół minuty. Płomień wynosi 15 do 20 centymetrów. Jest jasnoniebieski, nie daje kopciu, również żadnego zapachu podczas palenia się.
Kcynia, 16 października
Ze zbiorów MPK [bez sygn.], cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
W ramach obecnego planu inwestycyjnego należało skoncentrować się na jednym zagadnieniu. Wybrano, jako najpilniejsze, gazyfi kację połaci kraju, obejmującą centralny rejon przemysłowy radomski i rejon między Wisłą a Sanem, w którym powstać mają wkrótce poważniejsze zakłady przemysłowe. Jako źródło energii ustalono kopalnię w Roztokach, która obecnie rozporządza 615 m sześciennymi gazu na 1 minutę. Kopalnia ta, poprzez odwiercenie nowego otworu, wykazała tak wielkie bogactwo złoża, że przede wszystkim powinna być przyjęta za bazę gazyfi kacyjną, tym bardziej że jako dalsze rezerwy służyć mogą inne kopalnie siodła potockiego oraz kopalnie w Strachocinie i w Górkach. [...] Rurociąg będzie sporządzony ze stalowych rur bez szwu, spawanych ze sobą samorodnie. Rurociągiem tym będzie można przetoczyć 500 m sześciennych gazu na minutę. [...] Wykonanie tej inwestycji nastąpi w latach 1937 i 1938.
Warszawa, 5 lutego
„Nafta”, nr 1–2/1937, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Na 1 stycznia 1938 roku zarejestrowano w Gdyni 618 samochodów, w tym 270 osobowych i 102 taksówek. Liczba samochodów w Gdyni wzrasta powoli. Na 10.000 mieszkańców wypada 54 samochody. Aczkolwiek wypada to więcej jak w Warszawie (Warszawa ma 50 samochodów na 10 tysięcy mieszkańców) stan ten jednak jak na ruchliwe portowe miasto jest za mały.
Rowerów w Gdyni zarejestrowano 9 tys. sztuk.
Gdynia, 10 marca
„Dziennik Gdyński”, 1938, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Koło godziny 11.00, pijąc kawę, usłyszałem głos samolotów. [...] Z jakiegoś dachu odezwał się karabin maszynowy, a za chwilę drugi, ale nie było słychać artylerii. [...] Za chwilę nadleciały [...] 4 samoloty, w rozproszonej eskadrze, kierując się na Polmin. Powietrze zadrgało od wybuchów. Nie słyszałem nigdy artylerii, myślałem, że to działa przeciwlotnicze, ale to były bomby. Ledwie zdążyłem wrócić do domu, kiedy ponownie odezwał się warkot samolotów i towarzysząca im natychmiastowa seria potężnych wybuchów, od której u nas zatrzęsła się ziemia i zabrzęczały szyby w oknach. Ktoś krzyknął „Polmin się pali!”. Nad ziemią zmykało 7 bombowców, zostawiając za sobą kilka płonących zbiorników benzyny i wznoszącą się coraz wyżej ku niebu czarną chmurę dymu. U góry rozszerzała się ona we wszystkie strony, aż potężnym parasolem przesłoniła słońce i okryła znaczną cześć nieba na wschodzie. Psy zaczęły szczekać, bydło ryczeć, kobiety, płacząc, tuliły zastraszone małe dzieci. [...]
Po południu, patrząc z wieży ratuszowej, cały ogrom pożaru Polminu miałem jak na dłoni. Istne piekło płomieni i czarnego dymu. Dawniej mówiono nam, że w razie wojny Polmin będzie broniony przez artylerię przeciwlotniczą i samoloty myśliwskie. A tu nie było ani jednego działa przeciwlotniczego.
Drohobycz, 10 września
„Ziemia Drohobycka”, nr 13/2000, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Od nas, Ślązaków, ojczyzna wymaga więcej niż aprobaty. Musimy czynnie brać udział w realizacji tego programu. Musimy podnieść produkcję naszych już teraz kopalń i hut, aby śląski węgiel popędził parowozy wiozące amunicję na front, aby śląski cynk i śląskie żelazo, przekute na czołgi i armaty biły niemieckie hordy.
Katowice, 2 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Ludzie sami zaczęli zgłaszać chęć udzielenia pomocy w odbudowie stolicy, jak tylko rozeszła się wieść, że Warszawa będzie podniesiona z gruzów. Zadawali władzom pytanie: jak to mogą uczynić – pisali do gazet i radia. I wówczas to właśnie narodził się pomysł, by powołać coś w rodzaju społecznego funduszu, na który można będzie wpłacać pieniądze przeznaczone na odbudowę stolicy. Historycznym faktem jest, że pierwsi wsparli finansowo ten fundusz dąbrowscy hutnicy. Przyszli ochotniczo do pracy w niedzielę, a zarobioną wcale niemałą kwotę uznaliśmy wspólnie za bazę wyjściową dla wspomnianego funduszu. Czyn ten zbiegł się z wnioskiem zgłoszonym przez naszych posłów do KRN o zalealizowanie ogólnopolskiej zbiórki na odbudowę Warszawy. Najwyższa instancja Polski Ludowej poparła ów wniosek, przystąpiliśmy więc niezwłocznie do gromadzenia nie tylko środków pieniężnych, ale także materiałów budowlanych i narzędzi.
Dąbrowa Górnicza, 6 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
W dniu 21 stycznia 1945 zjawili się w krakowskiej Gazowni Miejskiej żołnierze niewiadomej formacji Armii Czerwonej i zabrali następujące samochody:
1. autobus monterski Ford – wartość zł 60.000
2. auto osobowe Chevrolet – wartość zł 65.000
3. auto ciężarowe Ford – wartość zł 50.000
4. auto ciężarowe Ford – wartość zł 55.000
razem zł 230.000
Żołnierze zabierający odmówili wydania kwitu.
Kraków, 22 września
Ze zbiorów GK [bez sygn.], cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Dziś rano poszłam po raz pierwszy do fabryki, której życie mam w ciągu 3 miesięcy poznać. Są to Zakłady Produkcji Urządzeń Przemysłowych, dawny „Parowóz”’, przedsiębiorstwo wyodrębnione. [...] Robią głównie remonty małych lokomobil (do młocarń) i remonty kotłów. Także nowe kotły do wielkich parowozów, zbiorniki na naftę etc. Fabryka znajduje się przy ulicy Kolejowej w krajobrazie ponurym i brzydkim, złożonym z ruin, murów i niebotycznych stosów złomu żelaznego.
W portierni, nagim szpetnym pokoju, siedział przy stoliku dosyć otyły człowiek, który wydawał interesantom przepustki. Ubranie czarne dosyć wyświechtane, wyglądał na nie bardzo zdrowego, na kogoś, komu nogi puchną. Obejrzał moją przepustkę z Ministerstwa Przemysłu, wydał mi przepustkę lokalną, zatrzymał moją legitymację ZLP, zapytał: do kogo?, a gdy powiedziałam, że do dyrekcji, i spytałam o drogę, zawołał na przechodzącego przez portiernię człowieka w cyklistówce i niebieskozielonej marynarce. Ten poprowadził mnie przez rodzaj wąskiego dziedzińca i przez halę, w której przeznaczeniu nie mogłam się na razie zorientować. [. . .)
Nie było nikogo z rady. Przy jednym stole siedział szczupły jasnowłosy młodzieniec w wojskowej kurtce khaki. Nad nim wisiał wielki portret Stalina z drukowanym podpisem w rosyjskim języku. Po pewnym czasie przyszedł siwy starszy pan o przeraźliwie jasnych niebieskich oczach, suchej żylastej twarzy i energicznych ruchach. Bardzo polski, z lekka zagniewany, z lekka wesoły, bardzo uprzejmy. [...]
W trzy miesiące po wypędzeniu Niemców z Warszawy fabryka zaczęła po trochu funkcjonować. 50% robotników mieszka poza Warszawą, wielu z nich to małorolni z okolic Warszawy, niektórzy przyjeżdżają z daleka, nawet spod Brześcia nad Bugiem, spod samej obecnej granicy sowieckiej. Ci nocują w dyżurce, wartowni, portierni, tylko raz na tydzień, czasem raz na dwa wracają do domu, żeby się oprać, zobaczyć z rodziną etc. Fabryka zaczęła po wojnie działalność od remontów, a choć ma na przyszłość wielkie ambicje, dotąd jeszcze znaczny procent roboty to remonty kotłów parowozowych i kotłów do lokomobil wiejskich (młocarnie). [...] Niebawem ma to być produkcja taśmowa, na razie odbywa się jeszcze staroświeckimi metodami.
Poszliśmy obejrzeć fabrykę [...]. Widziałam „w akcji” tylko jeden mały młot mechaniczny, który wykuwał rodzaj schodków na ściance podłużnego sześcianu. Było też tam kilka zwykłych palenisk jak z wiejskiej kuźni. Na ziemi stały wykuwane ręcznie czy mechanicznie grube żelazne pierścienie wysokości jakichś 30 cm o niedużym świetle i bardzo grubym obwodzie. Niektóre z nich były świeżo zdjęte z kowadła i jeszcze czerwone. Na tych robotnicy-kowale stawiali garnuszki, przygrzewając sobie strawę. Stamtąd poszliśmy do hali, gdzie nituje się kotły. Panuje w niej wibrujący, po prostu piekielny zgrzyt i hałas. Gdzieniegdzie błyszczą oślepiające ognie spawaczy. Przy nitowaniu bywa, że kotlarze leżą wewnątrz kotła przytrzymując nity, tam jadowity zgrzyt, huk i pisk metalu przechodzi niemal wytrzymałość człowieka. Każdy kotlarz po kilkunastu latach tej pracy wychodzi inwalidą, co najmniej głuchym. Mówić można tylko krzycząc na ucho, a i to ledwo się słyszy jak przez mgławicę oszalałych dźwięków. Kiedy wychodziliśmy, spotkał nas otyły robociarz, z ciężką twarzą i podpuchniętymi oczyma. Otyłość weteranów jest tu znamieniem nie dobrobytu, lecz niewydolności organizmów po latach męczarni. [...]
Ogólne wrażenie. Fabryka jest staroświecka, prymitywna i biedna. Produkcja odbywa się takimi samymi metodami jak przed 80 laty. Robotnicy wszyscy sympatyczni, o ciekawych wyrazistych twarzach. Są raczej skłopotani, źli i smutni, ani śladu radości czy tyle opisywanego entuzjazmu. Ich sprawy życiowe są załatwiane bardzo kiepsko. [...] Dużo ludzi wałęsa się, praca nie robi wrażenia sprawnie się toczącej, raczej niemrawo markowanej. Wyczuwa się raczej „tempo żółwia”.
Warszawa, 17 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pojechałam do fabryki „Parowóz”.
[...]
Ponieważ wyraziłam chęć zapoznać się z pracą kobiet, posłano po przewodniczącą fabrycznej Ligi Kobiet. Pojawiła się młoda osoba ujmującej powierzchowności, tzw. socjalna fabryki. Poszłam z nią do narzędzialni. Tak to nazywają, ale na drzwiach widnieje napis: „Wypożyczalnia narzędzi”. Są tu różnego rodzaju świdry, heble do metalu, cęgi do rozkręcania śrub etc. Długa izba, dość czysta i świeżo malowana, pełna półek i szufladek z ponumerowanymi narzędziami. Zwróciło moją uwagę, że na szczytowej ścianie wisi ciemny dębowy krzyż, dosyć nawet wielki. Obsługują to trzy kobiety i jeden chłopak. Z jedną z nich dłużej rozmawiałam. Młoda jeszcze, bardzo tęga, na przodzie górnej szczęki brak zębów. Niedawno wyszła za mąż za robotnika tejże fabryki. Także jej ojciec pracuje tu już od trzydziestu lat. To już dynastia. Pytam przepraszając, jakim sposobem taka młoda osoba nie ma już tylu zębów. Odpowiedź oczywiście: „Niemcy wybili w obozie”. Mieszkają poza śródmieściem, gdzieś w okolicy Bernerowa. [...] Rozmowa się przerywa, gdyż do okienka podchodzą robotnicy zwracający narzędzia albo żądający zamiany jednych na inne. Ta bezzębna młoda mężatka z wielką precyzją rozpoznaje „swoje” narzędzia, nawet nie sprawdzając numeru. Jakiemuś młodemu, co podał jej śrubcęgę do wymiany, powiedziała rzuciwszy tylko okiem, „to nie ta, tej pan ode mnie nie brał. Nie mogę przyjąć”. Potem rozmowa z ową panią Gagałową z wydziału socjalnego. Partyjna. Narzeka gorzko na inteligencję fabryki. Poza ściśle zawodowymi zajęciami nie można jej do niczego użyć (biedactwo nie wie, że cały ten jej wydział to dęta lipa). Jest niespołeczna i wymiguje się ze wszystkiego (to znaczy używa rozumu, żeby się bronić przed lipą). Co innego robotnicy. Ci są nadzwyczaj ofiarni i gotowi na największe trudy (widziałam coś z tego) poza swoją pracą zawodową.
Warszawa, 30 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W piątek rano do miasta po zakupy na obiad. [...] Obiad podałam na pierwszą i już o drugiej byłam w fabryce „Parowóz”, miałam bowiem zanotowane, że tego dnia odbędzie się tam narada produkcyjna. [:..]
Jeszcze nie zaczynali, jeszcze czekali. [...] Wreszcie zaczęło się. Po zagajeniu przewodniczącego, ktoś z kierownictwa odczytał sprawozdanie z produkcji za maj. Streścił je następującymi słowy: „Planu z maja w całości nie wykonaliśmy. Wykonaliśmy go w 90%, a po prawdzie to w 70%, bo dwa kotły, które podaliśmy za wykonane, jeszcze są na wykończeniu, a tylko to można uważać za wykonane, co wyszło z fabryki”. Potem składali sprawozdania przedstawiciele poszczególnych działów fabryki. We wszystkich działach są braki, niedokończone roboty etc. [...]
Najbardziej podobało mi się przemówienie robotnika czy majstra Mazura. [...] Wezwał do zaprzestania tych wzajemnych wymyślań i poszukania przyczyny niedomagań i sposobu, jak na nie zaradzić. „Otóż – powiada – wedle mojego rozumu, jeśli mechaniczny ma za mało ludzi, żeby obsłużyć inne działy, jeśli nie można zrobić drugiej zmiany, bo nie ma kim, to trzeba – żeby ci ludzie, co są, robili godziny nadliczbowe, i nie trzeba żałować na zapłatę tych godzin. Trzeba uczciwie wejrzeć na warunki, w jakich człowiek dzisiaj w tej fabryce pracuje i w nich szukać przyczyny, że nic dobrze nie idzie. Są, którzy mogą w tych warunkach zrobić więcej, ale inni nie mogą w tych warunkach zrobić tyle, co by mogli w lepszych. Jeżeli uciekają z fabryki, to dlatego że szukają lepszych warunków bytu; trzeba im dać te lepsze warunki, to się ich zatrzyma. Myśmy – mówił (nie wiem za jaki dział) – nasz plan wykonali, ale czy kto pytał, jakimi narzędziami i jakim kosztem? [...] Pracowaliśmy starymi narzędziami, znalezionymi w gruzach po Niemcach etc.”
Potem jeszcze inni – że jakieś krany do jakichś wężów były potrzebne, to znów jakieś zamówienie nie dopisało, jakiś transport zawiódł. I trzeba było tych kranów szukać na wolnym rynku i znalazło się sześć, a potrzeba było dwa razy tyle. Potem przeszli na bezpieczeństwo pracy i na remont maszyn. [...]
Sumując wrażenia muszę powiedzieć: Wszystko, co ku memu przerażeniu usłyszałam, dyskwalifikuje tę fabrykę do tego stopnia, że nie mogę rzec inaczej tylko: żadna fabryka ustroju kapitalistycznego, nie już w Ameryce czy zachodniej Europie, ale nawet w przedwojennej Polsce nie szłaby nawet tygodnia w podobnie nędzny sposób. Zawaliłaby się z wielkim skandalem nie wytrzymując konkurencji fabryk bodaj tylko znośnie funkcjonujących. A jednak to się podtrzymuje z wiarą, „że za dwa lata będzie z tego reprezentacyjny obiekt przemysłowy stolicy”. Blaga czy bohaterstwo? Chciałabym wiedzieć, jak i czy to się spełni? Zmartwiłabym się, gdyby to był czysty „humbug”, jak na to wygląda. Ale wszystko, co mówili robotnicy i majstrowie, było przynajmniej prawdą pełną troski...
Warszawa, 9 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Motywem podstawowym, który zadecydował, że Rząd Polski wystąpił z inicjatywą zamiany i podpisał umowę, są złoża naftowe z poważną ilością czynnych otworów oraz złoża gazu ziemnego znajdujące się na odcinku terytorium odstępowanym nam przez Związek Radziecki. [ubogie tereny w okolicy Ustrzyk Dolnych] Tak więc dzięki tej umowie uzyskujemy szczególnie cenne i niezbędne dla naszej gospodarki paliwa. [...] W świetle tych faktów, zważywszy, że umowa, którą Rząd dziś przedkłada, stanowi dalsze wzmocnienie naszego potencjału gospodarczego i czyni zadość naszym istotnym potrzebom, wnoszę w imieniu Rządu o uchwalenie ustawy ratyfi kacyjnej. (Długotrwałe oklaski)
Warszawa, 25 maja
„Trybuna Ludu”, nr 145 z 26 maja 1951, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Zadanie postawione na 1953 rok – co 20. pracownik składa wnioski racjonalizatorskie – zostało wykonane. Szerszy rozwój ruchu racjonalizatorskiego był możliwy dzięki wzrostowi politycznej świadomości naszej załogi i naszej inteligencji technicznej, wśród których coraz bardziej rośnie poczucie odpowiedzialności za los socjalistycznego zakładu. [...]
Towarzysze! [...] Plan roczny w drodze wynalazczości pracowniczej wykonany został na 15 dni przed terminem w 102 %.
Warszawa, styczeń
„Głos Gazowni”, nr 5/1954, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Warszawa. Pismo w sprawie uruchomienia komunikacji kolejowej na linii Węgier z krajami sąsiadującymi
Prosimy o przeprowadzenie rozmów z kierownictwem Rządu i Min[inisterstwa] Komunikacji na temat możliwości szybkiego uruchomienia komunikacji kolejowej. Chodzi o umożliwienie kontynuowania z naszej strony dostaw do Węgier, szczególnie węgla i koksu, oraz dostaw pomocy materiałowej, jak szkło i cement. W uruchomieniu transportu kolejowego chodzi zarówno o komunikację do Węgier, jak i tranzyt do krajów sąsiadujących.
[Warszawa], 3 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Prosimy o porozumienie się z kompetentnymi czynnikami węgierskimi i zakomunikowanie im, że:
1) Możemy rozpocząć natychmiast dostawy węgla.
2) Prosimy o wiadomość, czy mają możliwości do przyjmowania naszych transportów i z jakiego kierunku (trasy).
3) Czy nie mogliby wysłać konwojentów do Czechosłowacji dla zabezpieczenia regularności i szybkości transportów.
4) Zwracamy uwagę na konieczność natychmiastowych zwrotów wagonów towarowych (jako środka transportu); prosimy tylko o wiadomość, z jakiego kierunku mogą je przyjąć.
[Warszawa], 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Za protekcją Hanki Olczakowej naczelny architekt Nowej Huty p. Bogumił Korombel wiezie nas na jej zwiedzenie. Zaczynamy od opactwa cystersów w Mogile. Oprowadza nas młody zakonnik. Także za sprawą Hanki wie, kim jestem, wyraża radość, że ich chór nagrał „Te Deum” i żałobne „Vigilie” do mego dramatu – a w stronę pana Bogumiła: „Niechże to będzie nasz wkład w uroczystości 10-lecia Nowej Huty”. [...] Opactwo pocnhodzi z XIII wieku – większość cystersow przyszła do nas za Krzywoustego, który sprowadzał ich głównie z Francji. I ci są pochodzenia francuskiego. Wielekroć – jak wszystkie – przebudowany kościół i klasztor ma jeszcze fragmenty prastarej budowy wczesnogotyckiej, a nawet romańskiej. Uroczy zakątek ciszy i skupienia. W zielonościach długiej ścieżki ogrodu – sylwetka zakonnika.
Potem jedziemy do Kombinatu. Koksownia. Komory z „plackami” sprasowanego węgla, automatycznie wypylają koks do specjalnych pękatych wież, w których koks jest chłodzony wodą. [...] Potem marsz przez blisko kilometrową walcownię. Zastraszający upał. Obserwujemy, jak haki suwnicy – jeden za ucho, drugi pod spód chwytają „kubek” ze stu tonami płynnej rudy i wylewają to do rezerwuaru. Fontanny białych iskier jak monstrualny „zimny ogień” choinki. [...] Podobno w Nowej Hucie zmniejszyła się też przestępczość i te wszystkie złowrogo ujemne zjawiska, jakim dał wyraz Ważyk w swoim „Poemacie dla dorosłych”. Wytworzył się pewnego rodzaju patriotyzm nowohuciański. Ludzie dobrze zarabiają, więc są i lepsi. Tu sprawdza się teza marksistowska „byt określa świadomość”. A świadomość z kolei, będzie wpływać na byt. Partyjni mówią: „Niechby Ważyk teraz to zobaczył”. Anna zauważa słusznie: „Jestem jak najdalsza od entuzjazmu dla Ważyka, ani przedtem, ani potem – ale kto wie, czy bez wiersza Ważyka wzięto by się równie energicznie do naprawiania zła”.
Potem mechaniczne zgniatacze obrabiają bryłę, tną ją na coraz cieńsze kostki – aż w końcu wypływa taśma blachy jak purpurowa sztywna rzeka. Cała produkcja jest zautomatyzowana. Robotników prawie nie widać, kierują tylko automatami, a jednak pracuje tu kilkanaście tysięcy ludzi. Nad wielkimi piecami piętrzącymi się niby zamczysko potężnego czarnoksiężnika – ceglastoróżowa mgła z rudy. Przesłania twarde zarysy pieców, że zdają się niby już transponowaną na sztukę kompozycją malarską.
Nie chcemy już nic więcej oglądać. Oprowadzający nas inżynier bardzo miły, chełpi się jednak głównie zieleńcami, które przetykają nie tylko osiedle Nowej Huty, ale i cały groźny teren Kombinatu. Powiada, że nawet Amerykanie zwiedzający Hutę dziwią się tym zieleńcom. Powiadają: „Można widzieć większe huty i o większej produkcji, ale takich zieleńców na terenie zakładów nie ma nigdzie na świecie”.
Nowa Huta, 19 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wystarczyło nieoczekiwanego mrozu (zawsze jest nieoczekiwany), aby życie kraju uległo częściowemu sparaliżowaniu. Wskutek zatorów kry na obszarze Warszawy stan wody w Wiśle spadł do 76 cm. Zabrakło wody w filtrach, niedostosowanych do tak niskiego stanu wody. Grozi niemożność opalania domów – brak wody w kotłach. Wygaszono neony, zapowiadają wygaszanie światła w ogóle. Nie tylko w Warszawie, ale nawet w Komorowie wykupiono w kioskach wszystkie zapasy świec. Przestały częściowo kursować autobusy i trolejbusy, spóźnienia wielogodzinne na kolejach. Grozi zamknięcie szkół. Słowem przy naszym prześwietnym rządzie mamy bez wojny – skutki wojny.
Warszawa, 10 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
I cokolwiekjest teraz – jakie to szczęście, że był Marian, St. – że tyle lat minęło w harmonii i w radości.
Gdybym była zdrowa, kochałabym i ten świat, co jest, jakikolwiek jest. Bardziej niż takie czy inne ustroje martwi mnie szaleństwo uprzemysławiania. Rzeki całego świata są już zatrute, powietrze całego świata jest już zatrute. Środki owadobójcze wyniszczą wkrótce kwiaty i owoce. Znikną lasy wyparte przez zakłady fabryczne i przez poszukiwaczy kopalń. Wymrą ptaki, gdy powietrzem i kosmosem zawładną latające maszyny. I tak ludzkość z bombą czy bez bomby atomowej zgotuje pomału koniec życia na ziemi, walcząc jednocześnie o przedłużenie życia i o zniknięcie epidemii. O paradoksie!
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Jak jest w końcu z tą polską gospodarką, bardzo źle, średnio czy możliwie – oto pytanie, na które mało kto u nas umie jednoznacznie odpowiedzieć. […] Otóż jak na kraj uprzemysłowiony mamy produkt narodowy raczej kiepski, nieobfity i trudno zbywalny, zwłaszcza za dewizy. Statki, wagony, trochę obrabiarek, tekstylia, produkty spożywcze, węgiel, miedź – oto prawie cały nasz eksport, nic więcej z rzeczy potrzebnych światu nie wytwarzamy, a i to, co jest, biorą przeważnie kraje socjalistyczne. […] jesteśmy krajem o przemyśle chorym, przestarzałym, mało wydajnym, nierentownym. Czy da się to naprawić? W obecnej sytuacji wątpię, zwłaszcza bez zmiany warunków politycznych, na co się nie zanosi. Panegiryki ku czci Gomułki w jego 65-lecie świadczą o stabilizacji epoki „gomułkowskiej”. […] Mamy wspaniałe statki rybackie, ale ryb na stołach brak – bo nie ma chłodni i środków transportu. Produkujemy świetne lokomotywy, a nasz tabor kolejowy jest stary i coraz gorszy. Obłędna jest niepraktyczność tego ustroju, manifestująca się, na przykład, w urzędowym upośledzeniu usług jako dziedziny „nieprodukcyjnej”. A jeśli już się usługami zajmujemy, to w sposób gigantyczny, uniemożliwiający precyzję. Na przykład ostatnio prasa się chlubi, że powstaje w Warszawie wielki dom obsługi i reperacji polskiego „Fiata”. Dom – gigant, kubatura kolosalna, 400 pracowników etc. A po ch… te rozmiary – już sobie wyobrażam, jaka tam będzie biurokracja, komplikacja, koszta, obłęd.
Warszawa, 8 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
W tym samym roku mieliśmy w rafinerii dwa bardzo groźne pożary. Ostatni zaledwie kilkanaście dni wcześniej, kiedy to w jednej chwili zapaliło się 27 cystern pod zbiornikiem w trakcie napełniania. Spłonął człowiek. Wtedy nie można było po prostu szybko dokupić piany jak teraz. Najpierw trzeba było załatwić przydział z Wojewódzkiej Komendy SP w Katowicach. [...]
Doradzałem im [strażakom z WKSP], w jaki sposób skierować natarcie na centrum pożaru i jakie są możliwe zagrożenia. Wszyscy oni byli przerażeni, a słowa, które najczęściej padały, to „Jezus Maria”, „k... mać” oraz „major Baniak”. [...]
Pamiętam, jak zdenerwowani oficerowie przepytywali przerażonego kierownika wydziału zbiorników: ile jest ropy w każdym z czterech wielkich pojemników, jaki jest dokładnie jej skład, jaka ilość wody. Ten jednak cały roztrzęsiony nie był w stanie im za wiele powiedzieć.
Czechowice-Dziedzice, 26 czerwca
„Gazeta Wyborcza”, nr 147 z 4 czerwca 2002.
A tu widzę wyraźnie, że plajta gospodarcza wcale nie ustąpi. Wprawdzie trwają intensywne roboty miejskie – koło nas wszystko rozkopane i całe noce borują Trasę Łazienkowską, wprawdzie rynek jest na pewno lepiej zaopatrzony (jedzenie), ale wciąż nasuwa się pytanie, kto za to wszystko będzie płacić?! Owszem, buduje się olbrzymie hotele, w Warszawie ma to nawet robić trzystu szwedzkich robotników (na rogu Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich), także w Łodzi przy dworcu rośnie ogromny hotel – a więc Gierek po latach rozumie to, czego nie pojmował durny Kliszko. Ale Polska ma garb, ciężki garb, w postaci ogromnego, nienowoczesnego i nierentownego przemysłu, który zbudowano idiotycznie przez te dwadzieścia siedem lat. Budowano go pod kątem politycznym, a dziś wali się on na nas zgoła ekonomicznie. Co z tym zrobić, jak to zreformować? Reformy takie mogłyby być drastyczne: któż się ośmieli zamknąć warszawską hutę i wysłać robotników na trawkę?! Sami ukuliśmy naszą klatkę, z którą się teraz szarpiemy!
Warszawa, 15 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wiosna prawdziwa! Naokoło nas zupełnie nowa Warszawa, w ogóle ledwo można wyjść z domu, bo Trasa Łazienkowska wręcz opływa nasz dom. Olbrzymie wykopy, buldożery, dźwigi, Z Al. Ujazdowskich widać bloki na Saskiej Kępie – impreza jest wielka, Gierek wsadził w nią ambicję, szkoda tylko, że tyle zieleni zniszczą: całą Agrykolę (sportową), okolice stadionu na Łazienkowskiej. Mam nadzieję, że tego wszystkiego nie spartolą, to już byłoby okropne. Co prawda z komuchami nigdy nic nie wiadomo.
Warszawa, 9 kwietnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Ja i dwa tysiące użytkowników daremnie oczekujemy od trzech miesięcy, a niektórzy dłużej, na dostawę gazu w butlach do naszych mieszkań. To skandal. Tak bowiem można określić sytuację, jaka panuje w Spółdzielni Pracy „Odnowa” w Szczytnie. Na poprzednią dostawę czekaliśmy dwa miesiące. Przyczyny braku gazu są różne. Ale w tym wypadku jak jest gaz, to samochodu do rozwożenia nie ma. Samochód naprawiony, to znowu nie ma butli, bowiem zostały rozprowadzone wśród tych, którzy posiadają własny transport. I znowu trzeba czekać.
Szczytno, styczeń
„Trybuna Ludu”, nr 2 z 2–3 stycznia 1982, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Stwierdzono znaczne nieprawidłowości w zakresie wydawania zezwoleń przez władze administracyjne – naczelników dzielnic, miast i gmin w województwie stołecznym, jak i nieuczciwości w postępowaniu pracowników stacji. Tankowali oni benzynę osobom nieposiadającym odpowiednich dokumentów, przyjmując w zamian upominki w postaci m.in. mięsa, jajek, odżywek dla dzieci, cukru, alkoholu oraz artykułów przemysłowych – zapalniczek, kalendarzy i innych.
Warszawa, 14 stycznia
„Trybuna Ludu”, nr 13 z 17 stycznia 1982, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Komitet Gospodarczy Rady Ministrów podjął decyzję o wznowieniu [...] sprzedaży etyliny dla prywatnych posiadaczy pojazdów samochodowych. [...] Tankowanie pojazdów będzie przypadało na ten dzień, w którym końcowa cyfra numeru rejestracyjnego samochodu będzie odpowiadała końcowej cyfrze dnia kalendarzowego. I tak np. samochód o numerze rejestracyjnym tablicy kończącym się na 1 tankuje 1, 11 i 21 dnia miesiąca. [...] 31 marca obowiązywać będzie zakaz tankowania.
Warszawa, 26 stycznia
„Życie Warszawy”, nr 9 z 26 stycznia 1982, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Ja się tym ludziom specjalnie nie dziwię. Rozwinięto motoryzację, ludziska połknęli tego bakcyla, a tu szlaban na benzynę. Toteż starają się oszukiwać, jak mogą. Większość stosuje metody prymitywne, licząc na naszą nieuwagę. Można więc posmarować załącznik świeczką, aby potem usunąć z niego stempel, można załącznik pożyczyć lub opłacić ubezpieczenie za wrak, dawno już stojący na kołkach i w ten sposób uzyskać załącznik, można w okienku podstemplować i opłacić jedną ratę, a wziąć dwie, można wreszcie podjeżdżać kilka razy, udając każdorazowo stemplowanie załącznika, raz już podstemplowanego. Aby uniemożliwić ten ostatni numer przekreślamy pieczątkę długopisem. Stosowano również przeróbki baków. Do dziś pamiętam poloneza do którego wlałem 197 litrów...
Warszawa, lipiec
„Polityka”, nr 29/1983, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
W obecnym stanie badań możemy już mówić o przypuszczalnym kształcie roponośnego złoża, a także jego zasobności. Szacujemy ją na ok. 100 tys. ton ropy możliwej do wydobycia, a także możemy domniemywać, iż w tym samym horyzoncie geologicznym można natrafi ć na dalsze 100 tys. ton tej cennej kopaliny. Wyeksploatowanie lubelskich złóż, które dokumentujemy, będzie opłacalne, zwróci część nakładów poniesionych na prace poszukiwawczo-wiertnicze w tym rejonie. Wszak tona ropy kosztuje 200 do 260 dolarów. Ropę tutaj można eksploatować 10 i więcej lat, zależnie od drenażu złoża.
Lublin, luty
„Rzeczpospolita”, nr 47 z 24 lutego 1984, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Tej nocy miałem dyżur. Grałem w szachy z kierowcą. [...] Usłyszałem: „Tak, tak, jedziemy, jedziemy...”. [...] „Dokąd?” – zapytałem. „Do elektrowni w Czarnobylu.” [...]
Podjechaliśmy. Od razu stało się jasne – pali się. Czerwone płomienie jak chmura. „Ale będzie pracy” – pomyślałem. Przyjechaliśmy tam kwadrans przed 2.00 w nocy. [...] Zobaczyliśmy, że jest rozsypany grafit. Miszko powiedział: „Grafit, co to takiego?”. Odepchnąłem kawałek nogą. A szeregowiec z drugiego samochodu podniósł go: „On jest gorący”. Kawałki były różne – duże i małe – takie, które można wziąć w ręce. Wywaliło je na ścieżkę, wszyscy tam po nich deptali.
Tylko o promieniowaniu nic nie wiedzieliśmy. [...] Samochody puściły wodę, Miszko napełniał cysternę, woda poszła w górę.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Pracowaliśmy. Widać było ogień – paliło się, unosiła się umiarkowana chmura dymu. [...] Kiedy zobaczyliśmy, że ogień się nie pali, a zaczynają już lecieć iskry, powiedziałem: „Chłopcy, to już gaśnie”. [...]
Już wiedzieliśmy, że [lejtnanta] Prawyka i Teliatnykowa odwieźli – wtedy dotarło do nas, że jest promieniowanie. Powiedzieli nam: „Chodźcie tu do jadalni, bierzcie proszki”. [...]
Wsiedliśmy do samochodu, pojechaliśmy do pierwszego kompleksu budynków, tam nas zaczęli sprawdzać pod kątem promieniowania. Wszyscy podchodzili, a urzędnik pisał: „zanieczyszczony, zanieczyszczony, zanieczyszczony...”. Poza tym niczego nie mówili.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Obudził mnie dzwonek telefonu. [...] Poczołgałem się do aparatu. W słuchawce głos Wiaczesława Orłowa, mojego zwierzchnika – zastępcy naczelnika do spraw eksploatacji oddziału reaktora numer 1.
– Dzień dobry, Arkadij. Przekazuję ci komendę Czuhynowa: wszyscy kierownicy mają szybko przybyć na stację do swojego oddziału.
Opanowała mnie trwoga.
– Wiaczesławie Orłowiczu, co się stało? Coś poważnego?
– Sam niczego nie jestem pewien. Przekazano, że awaria. Gdzie, jak, dlaczego – nie wiem. Zaraz pobiegnę do garażu po samochód, a o 4.30 spotkamy się przy „Radudze”.
– Dobrze, ubieram się.
Odłożyłem słuchawkę, wróciłem do sypialni. Sen się ulotnił. W głowie tłukła mi się jedna myśl: „Moja żona Maryna jest dzisiaj na stacji. Czekają na zatrzymanie czwartego bloku, aby przeprowadzić eksperyment”. [...]
Wyskoczyłem na ulicę. Spotkałem dwuosobowy patrol milicji z maskami przeciwgazowymi. Wsiadłem do samochodu Orłowa, wyjechaliśmy na prospekt Lenina. Z lewej strony, z punktu medycznego, z szaloną prędkością wyłoniły się na wiadukcie dwie karetki na sygnale, szybko pojechały do przodu.
[...] Wypadliśmy z lasu, od strony drogi dobrze było widać wszystkie bloki. Patrzyliśmy obaj, oczom nie wierząc. Tam gdzie powinna być centralna sala czwartego bloku – czarna zawalina. Strach...
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Drzwi punktu medycznego były zamknięte. Zadzwoniłem do centrali. „Jaka sytuacja?” – zapytałem. – „Sytuacja niejasna, zostańcie na miejscu. Jeśli trzeba, udzielajcie pomocy.” [...]
Zacząłem przypominać sobie higienę wojenną, wiedzę z uczelni. Coś sobie przypomniałem, choć zdawało mi się, że nie pamiętam. Przecież myśmy wtedy nie uważali... Komu to było potrzebne – higiena promieniowania. Hiroszima, Nagasaki – to wszystko tak od nas daleko.
[...] Raptem podeszło do mnie trzech, chyba mundurowych. Przyprowadzili 18-letniego chłopca – skarżył się, że go mdli, miał silny ból głowy, zaczął wymiotować. Pracował na trzecim bloku i chyba zaszedł na czwarty...
[...] Zaprowadziłem go do karetki. Chłopak „odpływał” na moich oczach, choć był pobudzony, a jednocześnie miał zaburzenia psychiczne, nie mógł mówić. Zaczął się słaniać, jakby łyknął porządną ilość spirytusu, ale zapachu nie było... A ci, którzy wybiegali z bloku, krzyczeli: „Straszne, straszne” – mieli już zaburzenia. [...]
Kiedy zrobiłem mu zastrzyk, od razu przyszło jeszcze trzech czy czterech. Wszystko było jak w książce: ból głowy z takimi symptomami, jak ściśnięte gardło, suchość, mdłości, wymioty. Aplikowałem im relanium. Byłem sam, bez pielęgniarza. Od razu wsadzałem ich do samochodu i odprawiałem do Prypeci.
[...] Jak tylko ich odprawiłem, chłopcy przyprowadzili do mnie kilku strażaków. Po prostu słaniali się na nogach. Zastosowałem czysto objawowe leczenie: relanium i aminazyn, żeby trochę odciążyć psychikę, zmniejszyć ból.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Podjechaliśmy o 4.50. Rzuciliśmy się do śluzy sanitarnej. Szybko ubrałem się na biało, na przejściu zobaczyłem Saszę Czumakowa, partnera Maryny. Powiedział, że Maryna się przebiera. Spadł mi kamień z serca...
Telefon od naczelnika cechu reaktora numer 1 – Czuhynowa, który właśnie przyszedł z czwartego bloku. Podobno sprawy się kiepsko mają. Wszędzie wysokie promieniowanie. Są zawaliny, wiele ruin.
Czuhynow i zastępca głównego inżyniera do spraw eksploatacji pierwszej części (czyli pierwszego i drugiego bloku) Anatolij Sytnykow starali się uruchomić zapasowy system chłodzenia reaktora. We dwóch nie dawali rady.
[...] Otworzyliśmy awaryjny komplet „środków ochrony osobistej”. Wypiłem flakon jodku potasu, popiłem wodą. Tfu, jakie ohydztwo! Ale trzeba. Ołowow miał dobrze – jodek przyjął w postaci tabletki.
W milczeniu się ubraliśmy. Nałożyliśmy ochraniacze z plastiku na nogi, podwójne rękawice, maski, kaski. Wyciągnęliśmy z kieszeni dokumenty i papierosy. Jakbyśmy szli na rozpoznanie. Wzięliśmy górniczą lampę – sprawdziliśmy, czy się pali.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Pojechałem do elektrowni, postanowiłem zorganizować mycie miasta. Poprosiłem o przysłanie samochodu myjącego. Przyjechał. [...] Na całe miasto, na 50 tysięcy mieszkańców, mieliśmy cztery polewaczki! [...] Przyjechała cysterna, skąd ją wykopali – nie wiem. Kierowca nigdy wcześniej taką nie jeździł i nie wiedział, jak włączyć pompę. Woda ze szlaucha lała się tylko pod własnym ciśnieniem. Pogoniłem go z powrotem, przyjechał za kilkanaście minut. Już umiał włączyć pompę. Zaczęliśmy myć drogę.
Prypeć, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
W momencie wybuchu znajdowałem się obok dyspozytorni, gdzie pełniłem dyżur. Nagle rozległ się silny wyrzut pary. Nie zwróciliśmy na to uwagi, ponieważ wyrzuty pary zdarzały się w czasie mojej pracy niejednokrotnie […]. Zamierzałem pójść odpocząć i w tym momencie nastąpił wybuch. Rzuciłem się do okna, po wybuchu momentalnie nastąpiły kolejne wybuchy… […]
Zobaczyłem czarną ognistą kulę, która wytrysnęła ponad dach hali maszyn czwartego bloku energetycznego…
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W momencie wybuchu i po nim znajdowałem się przy pulpicie dozymetrycznym. Kilka razy potwornie rąbnęło. Pomyślałem: koniec. Ale patrzę – żyję, stoję na nogach. Był ze mną w pomieszczeniu dozymetrii jeszcze jeden kolega, mój pomocnik, Pszczenicznikow, młodziutki chłopak. Otworzyłem drzwi na korytarz stelaża deaeratora, a stamtąd waliły kłęby białego pyłu i pary. Charakterystyczny zapach pary. I błyski wyładowań. Zwarcia. Tablice czwartego bloku na pulpicie dozymetrii od razu zgasły. Żadnych wskazań. [...] Spróbowałem określić sytuację radiacyjną w swoim pomieszczeniu i w korytarzu za drzwiami. Dysponowałem tylko radiometrem DRGZ o zakresie tysiąca mikrorentgenów na sekundę. Zablokował się na końcu skali. Miałem jeszcze jeden przyrząd ze skalą do tysiąca rentgenów, ale ten po włączeniu jak na złość się spalił. Innego nie było. Wówczas poszedłem do sterowni bloku i zameldowałem [Aleksandrowi] Akimowowi [kierownikowi zmiany bloku] o sytuacji. Wszędzie ponad 1000 mikrorentgenów na sekundę, czyli około 4 rentgenów na godzinę. Jeśli tak, to można pracować około pięciu godzin. Naturalnie w warunkach sytuacji awaryjnej. Akimow powiedział, żebym przeszedł się po bloku i określił sytuację dozymetryczną. Wszedłem klatką schodową na poziom plus dwadzieścia siedem, ale dalej nie poszedłem. Wskaźnik wszędzie wyskakiwał poza skalę.
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Wybuch wybił wszystkie szyby w korytarzu deaeratora. Bardzo śmierdziało ozonem. Organizm wyczuwał silne promieniowanie. A mówią, że nie ma takich organów zmysłów. Widać, mimo wszystko są. W piersiach pojawiło się nieprzyjemne uczucie – samoistne uczucie paniki, ale kontrolowałem je i wziąłem się w garść. Było już jasno i z okna świetnie widać było zawał. Cały asfalt wokół niego zaspany był czymś czarnym. Przyjrzałem się – przecież to grafit reaktorowy! Nieźle! Zrozumiałem, że reaktor szlag trafił. [...]
Wszedłem do sterowni bloku. Byli tam Babiczew Włodzimierz Nikołajewicz i zastępca naczelnego inżyniera do spraw naukowych Michaił Aleksiejewicz Lutow. [...]
Lutow siedział i objąwszy głowę rękami, powtarzał tępo: „Powiedzcie mi, chłopaki, jaka jest temperatura grafitu w reaktorze... Powiedzcie, a wszystko wam wyjaśnię...”. „O jaki grafit pan pyta, Michale Aleksiejewiczu? - zdziwiłem się. - Prawie cały grafit jest na ziemi. Niech pan popatrzy... Na dworze jest już jasno. Dopiero co widziałem...”. „Ale co pan?! - z przerażeniem i niedowierzaniem wykrzyknął Lutow. - Coś takiego w głowie się nie mieści...” „Chodźmy, zobaczymy.”
Wyszliśmy na korytarz deaeratora i weszliśmy do pomieszczenia sterowni rezerwowej, które było bliżej gruzowiska. Tutaj także wybuch wybił okna. Szkło trzeszczało i chrzęściło pod nogami. Nasycone substancjami promieniotwórczymi powietrze było gęste i gryzące. Leżący na wprost zawał promieniował promieniami gamma [...]. Paliło powieki, zatykało dech w piersiach. Twarz palił wewnętrzny żal, skóra wysychała i ściągała się.
„Niech pan patrzy: naokoło czarno od grafitu...” „A czy to jest grafit?..” - nie wierzył własnym oczom Lutow. - „A co to niby ma być?! - krzyknąłem z oburzeniem, ale sam w głębi duszy też nie chciałem uwierzyć w to, co widziałem. Ale wtedy zrozumiałem, że z powodu kłamstwa giną ludzie, trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości to, co się stało. [...] „Tutaj to nie wszystko... Jeżeli wybuch wyrzucił, to na wszystkie strony. I widzimy nie wszystko... Rano, o siódmej widziałem ze swojego balkonu ogień i dym, waliły z podłogi hali głównej...”
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Czegoś się domyślałem, oczywiście, przecież suszyło w gardle, paliło w oczy. Myślę sobie, że przecież nie pali bez przyczyny. Na pewno Briuchanow plunął radiacją... Obejrzałem gruzowisko i pojechałem na piąty blok. Robotnicy rzucili się do mnie z pytaniami: jak długo pracować? Jaka aktywność? Żądają dodatku za pracę szkodliwą dla zdrowia. Wszystkich, mnie też, dusi kaszel. Organizmy protestują przeciwko plutonowi, cezowi, strontowi. A tu jeszcze jodu-131 napchało się do tarczycy. Dusi. Nikt nie ma przecież maski. I tabletek jodku potasu przecież też nie ma. Dzwonię do Briuchanowa. Poinformowawszy się o sytuacji Briuchanow mówi: „Badamy okoliczności”. Przed obiadem znowu do niego dzwonię. A on znów bada sytuację. Ja tam jestem budowlańcem, nie atomowcem, ale i tak pojąłem, że towarzysz Briuchanow nie panuje nad sytuacją. O dwunastej rozpuściłem robotników do domów. Mieli czekać na dalsze polecenia kierownictwa...
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
26 kwietnia obudziłem się około dziesiątej rano. Dzień jak co dzień. Na podłodze ciepłe słoneczne zajączki, w oknach błękitnieje niebo. Dobrze mi było na duszy – przyjechałem do domu, odpocznę. Wyszedłem na balkon zapalić. Na ulicy już kupa dzieci, maluchy bawią się w piasku, budują domki, lepią babki... Starsze ganiają na rowerach. Młode mamy spacerują z dziecinnymi wózkami. Zwyczajne życie. I nagle przypomniałem sobie, jak w nocy podjechałem pod blok. Poczułem strach i niepokój. Teraz to sobie przypominam – i nie dowierzam. Jak to może być? Wszystko jak zwykle i równocześnie wszystko zabójczo radioaktywne. W duszy spóźnione, oburzenie wobec tego niewidzialnego brudu. Spóźnione, bo oczy widzą, że wszystko wokół jest czyste – a przecież wszędzie skażenie. W głowie się nie mieści.
W porze obiadu wszyscy wpadli w dobry nastrój. I powietrze wyczuwałem wyraźniej. Smak metaliczny. Coś było w tym powietrzu ostrego, nieprzyjemnego, w ustach na zębach kwasek, jakby człowiek językiem dotknął słabiutkiej bateryjki...
Sąsiad nasz, Michaił Wasiliewicz Mietielew, elektromonter z GEM-u, gdzieś tak koło jedenastej wlazł na dach i położył się tam w kąpielówkach, żeby się opalać. Potem zszedł na dół czegoś się napić i powiada, że słońce bierze dzisiaj jak nigdy. Skóra, mówi, od razu spalenizną pachnie. I tak człowieka podkręca, jakby se setę strzelił. Zapraszał mnie na ten dach, ale nie poszedłem. Sąsiad mówił, że żadnej plaży nie trzeba. I świetnie widać, jak się reaktor pali, wyraźnie widać na tle niebieskiego nieba.
[...]
Pod wieczór, sąsiad, który się opalał na dachu, dostał silnych wymiotów i zabrali go do szpitala.
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Już 26 kwietnia w drugiej połowie dnia przestrzegano ludność, szczególnie dzieci w wieku szkolnym, aby nie wychodziły z domu. Ale mało kto zwrócił na to uwagę. Pod wieczór stało się jasne, że ogłoszenie alarmu miało sens. Ludzie chodzili do siebie, dzielili się swym niepokojem. Mówią, że niektórzy dezaktywowali się alkoholem, ponieważ nie było niczego innego. Nie wiem, nie widziałam. Ale Prypeć była bardzo ożywiona, ludzie kłębili się, jakby przygotowywano się do jakiegoś gigantycznego karnawału. Oczywiście, tuż tuż było święto Pierwszego maja. Podniecenie ludzi rzucało się w oczy...
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Dokładnie o godzinie 14 do każdej bramy podjechał autobus. Przez radio jeszcze raz powtórzono: ubierać się lekko, brać niewiele rzeczy, za trzy dni będziemy z powrotem. Przeleciała mi wtedy przez głowę myśl – gdybyśmy zabrali dużo rzeczy, to i tysiąca autobusów by nie starczyło.
Większość ludzi posłuchała i nawet nie zabrała ze sobą zapasu pieniędzy. A tak w ogóle to ludziska u nas dobrzy: żartowali, dodawali sobie nawzajem otuchy, uspokajali dzieci. Mówili im: pojedziecie do babci... na festiwal filmów... do cyrku... Dorośli i dzieci byli bladzi, smutni, milczeli. W powietrzu razem z radioaktywnością unosiła się udawana dzielność i niepokój. Ale wszystko odbywało się sprawnie. [...]
Zawieźli nas do Iwankowa (sześćdziesiąt kilomterów od Prypeci) i tam poumieszczali na wsiach.
Prypeć. 27 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W Moskwie, w 6 klinice, umieszczono nas najpierw na trzecim, a potem na piątym piętrze. Tych w stanie bardzo ciężkim – strażaków i ludzi z eksploatacji – na siódmym. Byli tam strażacy Waszczuk, Ignatienko, Kibieniok, Titienok, Tiszczura; operatorzy – Akimow, Toptunow, Pieriewozczenko, Brażnik, Proskuriakow, Kudriawcew, Pierczuk, Wierszynin, Kurguz, Nowik...
Leżeli w osobnych sterylnych pokojach, które kilka razy na dobę – wedle rozkładu – naświetlane były lampami kwarcowymi. Roztwór fizjologiczny, który wszystkim nam podali dożylnie w szpitalu prypeckim, na wielu podziałał wzmacniająco, odtruł napromieniowane organizmy. Najlepiej poczuli się chorzy, którzy wchłonęli dawki do 400 rad. Pozostali poczuli się tylko trochę lepiej, męczyły ich bóle napromieniowanej i opatrzonej skóry. Ból skóry i bóle wewnętrzne wycieńczały, zabijały...
przez pierwsze dwa dni 28 i 29 kwietnia – Sasza Akimow przychodził do naszego pokoju, ciemnobrązowy od atomowej opalenizny, bardzo przybity... Ciągle powtarzał jedno i to samo, że nie rozumie, dlaczego wybuchło. Przecież wszystko szło świetnie i do naciśnięcia guzika AZ wszystkie parametry były w normie. To męczy mnie bardziej niż ból, powiedział mi 29 kwietnia, wtedy, kiedy odchodził na zawsze.
Moskwa, 29 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Strona radziecka zapewni, po oddaniu do eksploatacji w 1988 roku gazociągu magistralnego Jamburg – zachodnia granica ZSRR, poczynając od 1989 roku dostawę gazu ziemnego z ZSRR do PRL: w 1989 roku – 0,5 miliarda metrów sześciennych, w 1990 roku – 0,9 miliarda metrów sześciennych, w 1991 roku – 1,4 miliarda metrów sześciennych, w 1992 roku – 1,8 miliarda metrów sześciennych, w latach 1993–2008 – po 2,5 miliarda metrów sześciennych rocznie.
Moskwa, 29 stycznia
www.msz.gov.pl, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
– Po wywierceniu szybu naftowo-gazowego na terenie parku krajobrazowego w okolicy Węgrzynic i Gryżyny teren staje się ekologicznie zagrożony i zatruty – zaalarmował [...] Lech Skórski – gospodarz pałacu w Gryżynie. [...]
Na „zagazowane powietrze” i dolegliwości skarżą się też niemieccy wczasowicze. Niektórzy skracają czas pobytu i wyjeżdżają. [...] „Nafciarze” pojawili się w końcu kwietnia. Około 1,5 kilometra na Gryżyną w kierunku Węgrzynic (gm. Skąpe) rozbili swoje obozowisko i bardzo szybko stanęła wiertnia. Wkrótce świsnął z ogromnym impetem (ok. 200 atmosfer) gaz. Ujęto żywioł w karby, zapalono „świeczkę”. [...]
Czarny dym snuje się nad okolicą. Stojące, upalne powietrze wzmaga dokuczliwość przykrego odoru zgniłych jaj – zapachu siarkowodoru. [...]
Mówi o tym Józef Lenart – dyrektor Działu Wierceń w Zielonogórskim Zakładzie Górnictwa Nafty i Gazu: [...] „Po założeniu instalacji wcale w okolicy nie musi śmierdzieć. Ja też lubię przyrodę, ale wiem, że ludzie chcieliby mieć gaz, prąd, asfaltowe drogi. W przypadku instalacji złoża, do gminy trafi ą ogromne pieniądze, które pozwolą na zaspokojenie tych potrzeb”. [...] Pozytywny wynik na wiertni „Gryżyna 1” spowoduje kolejne wiercenia. [...] Nafciarze mają koncesję na poszukiwania i eksploatację złóż ropy naftowej i gazu ziemnego w całej zachodniej Polsce.
Gryżyna, lipiec
„Gazeta Lubuska”, nr 173 z 26 lipca 1994, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
„W Europie drugiego takiego kontraktu nie ma i nie było” – mówił tuż po złożeniu podpisu na historycznym, jak to określił, dokumencie prezes rosyjskiego koncernu Gazprom Rem Wiachiriew. Przypomniał, że przez powojenne 52 lata Polska sprowadziła z Rosji ok. 140 miliardów metrów sześciennych gazu – teraz w dwa razy krótszym okresie kupi go dwa razy tyle. „Cieszmy się wszyscy Polacy, bo nie ma lepszego i tańszego gazu niż rosyjski” – skomentował podpisanie umowy minister przemysłu Klemens Ścierski. Przypomniał, że przygotowywano ją od sześciu lat, a negocjowano twardo od dwóch. Podziękował „wszystkim kolejnym rządom, premierom i Sejmom”, że umowy z Rosjanami nie zerwano.
Warszawa, wrzesień
„Gazeta Wyborcza”, nr 225 z 26 września 1996, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
U progu XXI wieku stoi przed nami problem ratowania polskiej przestrzeni przed anarchizacją i makdonalizacją. Promowane zasady wyłącznej efektywności ekonomicznej i estetyki przedmiotów użytkowych prowadzą do zatracenia lokalnej tożsamości architektonicznej poszczególnych regionów historycznych. Grozi to przerwaniem wypracowanych przez ludzkość wartości kulturowych sztuki zwanej architekturą i zastąpienie jej estetyką umywalek, pralek i lodówek wyglądających jednakowo pod wszystkimi szerokościami geograficznymi.
Znaczny procent architektów został „zarażony” koncepcją „klockowo-hamburgerową” i proponują, aby estetykę umywalek zestawiać równoważnie z rzeźbami Michała Anioła. Potrzebą jest obecnie pogodzenie wymogów ekonomicznych z wartościami kulturowymi.
Na polskim rynku budowlanym pojawiają się inwestorzy zagraniczni, którzy nie znają i nie uwzględniają naszej polskiej tradycji związanej z regionem i ciągłością naszej kultury.
W środowisku gdańskich architektów, niestety, od roku 1956 występuje stały napór tendencji klockowej architektury przyporządkowanej estetyce przedmiotów użytkowych. W epoce komunizmu klocki te były wykonywane tandetnie i z tandetnych materiałów, a obecnie polepszyła się jedynie jakość materiałów i wykonawstwo, ale zasada pozostawała dalej taka sama. Lodówka czy pralka obtłuczona i zardzewiała, czy estetyczna z dobrym lakierem pozostaje przedmiotem użytkowym i nie może równać się z rzeźbą Michała Anioła. Współczesność architektury nie może polegać na rezygnacji z jej treści „duchowej”, gdyż unicestwia to samą istotę sztuki.
Gdańsk stworzył przez wieki duże osiągnięcia w sztuce architektonicznej. Osiągnięcia te nazywane „stylem gdańskim” stały się wzorcami dla wielu miast Europy i na innych kontynentach. Dla mnie i moich kolegów, przyjaciół odbudowujących zniszczony Gdańsk, stały się one myślą przewodnią dla naszych projektów. [...]
Uznając słuszną zasadę rozstrzygania zabudowy ważnych fragmentów miasta poprzez konkursy, nie można przekazywać ich rozstrzygania wyłącznie w ręce jedynego związku branżowego architektów, gdzie mają przewagę „klockowi”. Wyniki budowlane ostatnich dziesięcioleci w Gdańsku są dla „klockowych” tragiczne. Falowce Przymorza, budynki Zaspy, Starego Przedmieścia, wieżowce Zaroślaka, Dolnego Miasta, Długich Ogrodów i inne „zmorki” potwierdzają ich klęskę.
To nie ta droga, panowie. Jeżeli nie stać nas na stworzenie prawdziwej wartościowej sztuki „z duszą”, to przynajmniej zostawcie Śródmieście Gdańska w spokoju i realizujcie swoje koncepcje poza jego obrębem.
Miasto Gdańsk nie należy wyłącznie do architektów i rozstrzyganie konkursów na dalszą jego odbudowę, a szczególnie jego Śródmieścia, należy powierzyć szerszemu gronu przedstawicieli mieszkańców.
Arch[itekt] Stanisław Michel, współautor odbudowy Głównego Miasta
Gdańsk, 30 stycznia
„Gazeta Wyborcza”, Trójmiasto (Gdańsk), nr 25, 30 stycznia 1999.