Manifestacje Żydów-bolszewików i wrogie ich wrzaski przeciwko Polsce, przeciwko żołnierzom polskim, wywołały w całym społeczeństwie polskim nastrój, jakiego z góry należałoby się spodziewać. [...] Czas najwyższy, aby powiedzieć otwarcie Europie, do czego nacjonalizm żydowski u nas dąży i aby temu nacjonalizmowi dowieść, że my doskonale rozumiemy jego tendencję, że orientujemy się w sytuacji, że robimy wprost nadludzki wysiłek, aby zadeptać ten lont, który on do beczki z prochem przykłada. Cała Warszawa rozbrzmiewała wczoraj echami „rewolucji żydowskiej”. Tym słowem ochrzcił lud polski awantury uliczne wywołane w godzinach popołudniowych i wieczornych przez pospólstwo żydowskie pod komendą zawodowych agitatorów.
Tłum nalewkowski już w sobotę wieczorem urządził wiec uliczny, rozbrzmiewający wrzaskami: „Precz z Polską, niech żyje bolszewizm!”. A wiece te i pochody powtórzyły się wczoraj, przy czym wydawano okrzyki tak prowokacyjne, jak „Precz z Piłsudskim!”, „Precz z armią polską!”.
Warszawa, 10 listopada
„Kurier Warszawski” nr 312 z 11 listopada 1918.
Dziś dopiero, gdy Żydzi stoją już u szczytu swojej potęgi i szykują się do uczynienia ostatniego kroku, by panowanie swoje nad światem raz na zawsze ugruntować, zaczynają się ludziom oczy otwierać, kto wie jednak, czy ocknienie ze snu magnetycznego, w który hipnoza żydowska ludy pogrążyła, nie przychodzi za późno [...]. Dziś socjaliści są narzędziem, które, nieświadomie najczęściej, pracuje gorliwie nad realizacją zakusów imperialistycznych Izraela.
Warszawa, 29 listopada
„Gazeta Warszawska” nr 14 z 29 listopada 1918.
Rozhulała się piłsudczyzna w sposób tak hałaśliwy i wyzywający, że Warszawa literalnie od niej szumiała i kipiała. Zmobilizowani strzelcy [członkowie Związku Strzeleckiego — przyp. red.], a także część robotników, pod wpływem posła Jaworowskiego i innych piłsudczyków z PPS, uganiali się po ulicach i lokalach publicznych, wszędzie podniecając publiczność opowiadaniem o krzywdach wyrządzanych Piłsudskiemu, wznosząc na jego cześć okrzyki... Czuć było w powietrzu zbliżające się ważne wydarzenia, machina spiskowa została puszczona w ruch.
Warszawa, 11 maja
Herman Lieberman, Pamiętniki, Warszawa 1996, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Radio otrzymało poufne zlecenie nowego ministra propagandy. Przeprowadzić akcję propagandową wskazującą, że wszystko idzie normalnie, że nigdzie nie przerwano pracy, że jesteśmy gotowi. Ekipy transmisyjne wyjechały na miasto. [...] Na giełdzie — panika, w Rejonowej Komisji Uzupełnień nie pozwolono nam nic zrobić, zasłaniając się tajemnicą wojskową, przy budowie PKO pracowało kilku robotników, na Placu Unii wybierano ziemię pod fundamenty za pomocą jednej koparki. Wróciliśmy do radia z niczym.
Warszawa, 31 sierpnia
Józef Małgorzewski, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10600.
Państwo polskie nie zgodziło się na pokojowe ułożenie stosunków, tak jak sobie tego życzyłem, i odwołało się do oręża. Niemcy zamieszkali w Polsce są prześladowani, stosuje się wobec nich krwawy terror i wyrzuca z ich własnych domów. Szereg wypadków pogwałcenia granicy, których nie może tolerować wielkie mocarstwo, świadczy o tym, że Polska nie zamierza już uszanować granic Rzeszy.
Aby położyć kres temu obłędowi, nie mam innego wyboru, jak odpowiedzieć siłą na siłę. Armia niemiecka będzie z całą stanowczością walczyć nieugięcie o honor i żywotne prawa odrodzonych Niemiec. Spodziewam się, że każdy żołnierz, pomny wielkich tradycji odwiecznych cnót żołnierskich Niemiec, będzie zawsze świadom, iż reprezentuje Narodowo-Socjalistyczne Wielkie Niemcy. Niech żyje nasz lud, niech żyje nasza Rzesza.
Berlin, 1 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Jak i uprzednio, nie należy atakować Francji. Podobnie nie należy reagować na znamienną okoliczność, że na froncie niemiecko-francuskim nie padł dotąd żaden strzał, mimo iż komunikat francuski głosi, że działania wojenne na wodzie, lądzie i w powietrzu już się rozpoczęły. [...]
W informacjach o Francji należy szczególnie podkreślać, że naród francuski wplątany został w wojnę przez Anglię.
Berlin, 5 września
Prawo międzynarodowe i historia dyplomatyczna. Wybór dokumentów, oprac. Ludwik Gelberg, t. 2, Warszawa 1958.
Rząd sowiecki czyni wszystko, aby zmienić nastawienie tutejszej ludności wobec Niemiec. Prasa jest jakby odmieniona. Ataki na postawę Niemiec nie ustały całkowicie, jednakże prezentacja wydarzeń międzynarodowych opiera się przeważnie na niemieckich źródłach informacyjnych, z księgarń usuwa się literaturę antyniemiecką. [...]
Ludność wyraża obawę, że Niemcy po pobiciu Polski mogą zwrócić się przeciwko Związkowi Sowieckiemu.
Moskwa, 6 września
Janusz Piekałkiewicz, Polski wrzesień. Hitler i Stalin rozdzierają Rzeczpospolitą, przeł. Michał Miziorny, Warszawa 1999.
Od czasu do czasu odbywały się w parku im. Gorkiego masowe mityngi, na których oficjalny mówca naświetlał aktualną międzynarodową sytuację polityczną, oczywiście, z punktu widzenia sowieckiego. [...]
Taki mityng miał się odbyć 8 września 1939 o godzinie drugiej po południu. Umówiłem się więc z trzema zaprzyjaźnionymi attaché wojskowymi: angielskim, amerykańskim i fińskim, że pojedziemy na niego razem, bo miała być omawiana wojna niemiecko-polska. Wszyscy mówiliśmy biegle po rosyjsku.
Przemówienie było nieprzychylne dla Polaków i zebrani przyjęli je raczej chłodno. Dopiero, gdy pod koniec przemówienia mówca podniesionym głosem krzyczał: „A cóż, my, sowiecki naród i rząd, mamy patrzeć z założonymi rękami na cierpienia naszych braci Białorusinów i Ukraińców z winy pańskiej Polski?”. Mówca nie dał, wprawdzie, odpowiedzi na to pytanie, ale zebrani zrozumieli je po swojemu, a mianowicie, że wojska sowieckie pójdą na pomoc Polsce! Prawie wszyscy krzyczeli: „W pachod, w pachod protiw wrednym Germancam!”. Gdyśmy już wsiedli do samochodu, angielski attaché, pułkownik Firebrace, zapytał mnie, co myślę o tym końcowym zapytaniu mówcy. Odpowiedziałem prawie bez namysłu: „Caryca Katarzyna wysłała kiedyś swe wojska przeciwko Polakom pod pretekstem ochrony dysydentów, a teraz Stalin wyśle swoje pod pretekstem obrony pobratymców i zabierze pół Polski”. Wszyscy trzej smętnie przytaknęli głowami.
Moskwa, 8 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Warszawa będzie broniona do ostatniego tchu. Jeśli padnie, świadczyć to będzie, iż po ostatnim żołnierzu polskim przejechał czołg niemiecki. Obywatele stolicy winni od tej chwili poświęcić całą swą energię, by ułatwić zadanie walczącemu wojsku. Wymagamy więc stanowczo zachowania całkowitego spokoju, opanowania i zimnej krwi. Nikt nie powinien ruszać się z miejsca, gdzie go obrona stolicy zastanie. Opuszczanie Warszawy w takiej chwili będzie uważane za tchórzostwo. Warszawa i jej mieszkańcy mają teraz historyczną sposobność okazania swego patriotyzmu. Niech żołnierz polski widzi wokół siebie pogodne twarze, niech uśmiech kobiecy i błogosławieństwo towarzyszą mu, kiedy będzie szedł do walki.
Warszawa, 8 września
Wacław Lipiński, Dziennik. Wrześniowa obrona Warszawy 1939 r., Warszawa 1989.
W wyniku ciężkiego nalotu brytyjskich eskadr bombowych większa część dzielnicy przemysłowej Berlina legła w gruzach. Niemal całkowicie zniszczone są także wielkie odlewnie Kruppa, bombardowane już dwukrotnie.
Londyn, 8 września
Janusz Piekałkiewicz, Cel Paryż. Kampania 1939–1940, przeł. Paweł Seydak, Warszawa 2008.
Lud warszawski przetrwa wszystkie gromy, wszystkie burze, wszystkie bombardowania, wszystkie bomby. Nie zlęknie się ich, bo wierzy, że hitlerowska plaga zostanie zniszczona, że hańba Niemiec raz na zawsze ten naród okryje i nic już tej hańby nie zmaże, a Polska wyjdzie z tej wojny zwycięską, silną, potężną i stworzy sobie warunki dla dalszych, licznych pokoleń polskich, ku chwale własnej ojczyzny i ku chwale całego świata, w którym ochraniając wielokrotnie cywilizację i kulturę przed hordami barbarzyńskimi i dzisiaj tę kulturę i cywilizację świata, pomimo tych zniszczeń, które będą u nas dokonane, ochroni przez wielkie swoje zwycięstwo.
Warszawa, 15 września
Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. T 3758.
Stalin przyjął mnie o drugiej w nocy w obecności Mołotowa oraz Woroszyłowa i oświadczył, że Armia Czerwona przekroczy dziś rano o godzinie szóstej granicę radziecką na całej linii od Połocka do Kamieńca Podolskiego.
Dla uniknięcia nieporozumień, Stalin pilnie prosił, aby lotnictwo niemieckie od dzisiaj nie przekraczało na wschód linii Białystok–Brześć–Lwów. Samoloty radzieckie rozpoczną już dzisiaj bombardowanie terenów na wschód od Lwowa.
Moskwa, 17 września
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918-1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Żaden z argumentów użytych dla usprawiedliwienia uczynienia z układów świstków papieru nie wytrzymuje krytyki. Według moich wiadomości głowa państwa i rząd przebywają na terytorium Polski... Zresztą sprawa rządu nie jest w tej chwili istotna. Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej biją się... To, co nota mówi o sytuacji mniejszości, jest nonsensem. Wszystkie mniejszości... dowodzą czynami swej całkowitej solidarności z Polską w walce z germanizmem. Wielokrotnie w naszych rozmowach mówił pan o solidarności słowiańskiej. W chwili obecnej nie tylko Ukraińcy i Białorusini biją się u naszego boku przeciw Niemcom, ale także legiony czeskie i słowiańskie. Gdzie więc podziała się wasza solidarność słowiańska?
Moskwa, 17 września
Zmowa. IV rozbiór Polski, opr. Andrzej Leszek Szczęśniak, Warszawa 1990.
Wszystkie wpływy polskie, czy to w dziedzinie politycznej, czy kulturalnej lub gospodarczej, zostaną raz na zawsze zlikwidowane. My, Niemcy, przybyliśmy tutaj jako panowie, a Polacy mają być naszymi sługami. [...] Za nasze najważniejsze zadanie uważamy zasiedlenie tej ziemi ludźmi, którzy pojęcie Polski znać będą w przyszłości jedynie jako historyczne wspomnienie.
Poznań, 21 września
„Posener Tageblatt” nr 212, z 22 września 1939.
Lwów był udekorowany w czerwone flagi, portrety Lenina, Stalina i jeszcze innych, ale ja ich nigdy wcześniej nie spotkałem w żadnym dzienniku, więc nic mi to nie mówiło. Stoję przed plakatem i płaczę, bo moja chluba — polski oficer — przedstawiony w obdartym mundurze na tle białej gęsi w polskim herbie — tego za dużo. Zdzieram i widzę obok Żyda z czerwoną gwiazdą na rękawie, który choć może już czuł się gospodarzem, jednak tylko upomniał mnie i dodał po rosyjsku: „Nie lzia” [Nie wolno].
Lwów, 23 września
Wspomnienia harcerzy — uczestników obrony Lwowa we wrześniu 1939 roku, opr. Janusz Wotycz, Kraków 2002.
Dzisiejszy nalot nieprzyjacielski, z niezwykłą furią niszczący miasto wszystkimi możliwymi środkami, obliczony jest niewątpliwie do wzniecenia popłochu i strachu wśród ludności stolicy, celem załamania jej ducha. [...] Zniszczenie naszej stolicy jest już faktem dokonanym. Nic gorszego spotkać już nas nie może. W imię Boga i Ojczyzny — przetrwamy.
W warunkach, jakie się dziś wytworzyły, zarządziłem doraźną rozwózkę po mieście produktów żywnościowych, celem udostępnienia jej w ten sposób ludności. Wzywam wszystkich obywateli, aby współdziałali w spokojnym i sprawiedliwym ich rozdziale, zwłaszcza najbardziej potrzebującym. Czynione są wszelkie możliwe wysiłki celem najszybszej naprawy uszkodzeń wodociągów i elektrowni. Na razie, celem umożliwienia ludności zaopatrywania się w wodę, zarządziłem rozstawienie w różnych punktach miasta kadzi z wodą, dostarczenie wody do szpitali... [...]
Obywatele! Pamiętajcie, że oczy całej Polski i całego świata zwrócone są obecnie na Warszawę. Wytrwamy i zwyciężymy.
Warszawa, 25 września
Archiwum Prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, red. nauk. i wstęp Marian Marek Drozdowski, Warszawa 2004.
Na słupach ogłoszeniowych przyklejony był w wielu miejscach rozkaz Naczelnego Wodza, że nie wolno strzelać do sowieckich żołnierzy, że Polska nie jest w stanie wojny z Rosją. Na sąsiednich, a nawet na tych samych słupach z drugiej strony, Sowieci przyklejali ogromne afisze przedstawiające sowieckiego żołnierza, który przebija bagnetem białego orła. Wszystko stało się zrozumiałe.
Kowel, 25 września
Bronisław Ciulik, AW, syng. II/1526/1k.
Dzisiaj Niemcy wystrzelili na Warszawę dziesięć wagonów amunicji. Możecie, cholery, wystrzelać dziesięć razy więcej, a Warszawy i tak nie zdobędziecie, gdyż nic nie jest w stanie złamać ducha naszego oporu.
Po raz ostatni odwołuję się do naszych sojuszników. Już nie proszę o pomoc. Na to już nie czas. Żądam pomsty. Za spalone kościoły, za zniszczone zabytki, za łzy i krew niewinnie pomordowanych, za mękę rozrywanych bombami, palonych ogniem pocisków fosforowych, uduszonych w zawalonych schronach i piwnicach.
A wy, zbrodniarze, barbarzyńcy, którzy napadliście na nasz kraj, niosąc z sobą pożogę i śmierć — wiedzcie o tym, że istnieje sprawiedliwość, że istnieje sąd, przed którym wszyscy stanąć musimy, aby zdać sprawę i ponieść odpowiedzialność za nasze czyny.
Warszawa, 26 września
Cywilna obrona Warszawy we wrześniu 1939. Dokumenty, materiały prasowe, wspomnienia, relacje, oprac. zespół pod red. Stanisława Płoskiego, Warszawa 1964.
Dziś na placu Broni rozdawali obiady. Do ludności odnoszą się życzliwie. Najpierw dali grochówkę polskim żołnierzom, później kobietom z dziećmi, samym kobietom, wreszcie mężczyznom. Żydów tylko przepędzają. Następnie łamaną polszczyzną obiecywali „mały chlebek” i rozdali wcale spore bochenki razowca. Sceny te Niemcy skwapliwie fotografowali.
Wojna w Polsce skończona. Cały kraj zalany przez obce wojska. Upadła wreszcie i stolica. Brzmią mi uparcie w uszach słowa, które mi dziwnie tkwiły w pamięci, kiedy słuchałem niemieckiej propagandy na stacji dostrojonej do Warszawy II: „Wasza ofiara jest bezcelowa”... [...]
Historia pokaże, kto winien. W każdym razie zdaje się, że karygodny błąd popełnił ktoś z góry, a haniebne oszustwo — ktoś z zewnątrz.
Warszawa, 30 września
Józef Dąbrowa-Sierzputowski, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Warszawy, sygn. 40.
Naród niemiecki wśród bicia dzwonów świętuje wielkie, jedyne w swym rodzaju, historyczne zwycięstwo. [...] Świadomość siły naszego Wehrmachtu napełnia nas poczuciem pewności siebie i spokoju. [...] Również na Zachodzie, począwszy od początku wojny, niemiecki Wehrmacht znajduje się w spokojnej gotowości i oczekuje na wroga.
O co ma się teraz prowadzić wojnę? O restytucję Polski? Polska traktatu wersalskiego nie powstanie nigdy więcej! [...] W historii niemieckiej nie powtórzy się nigdy więcej listopad 1918.
Berlin, 6 października
Szymon Datner, 55 dni Wehrmachtu w Polsce. Zbrodnie dokonane na polskiej ludności cywilnej w okresie 1 IX 1939 – 25 X 1939 r., Warszawa 1967.
1. Świadome słuchanie audycji obcych stacji radiowych jest wzbronione. Przekroczenia będą karane więzieniem. Będące w użyciu aparaty odbiorcze zostaną zarekwirowane.
2. Kto świadomie rozpowszechnia wiadomości, podane przez zagraniczne stacje radiowe, a mogące zaszkodzić obronności Narodu Niemieckiego, będzie karany więzieniem, a w wyjątkowych wypadkach śmiercią.
Kraków, 10 października
Stanisław Dąbrowa-Kostka, Hitlerowskie afisze śmierci, Kraków 1982.
Nie dopuścić, aby polska inteligencja utworzyła nową warstwę kierowniczą.
Musi być utrzymany niższy standard życiowy. Tani niewolnicy. Całą hołotę należy wyrzucić z terytorium niemieckiego. [...]
Dążyć do stworzenia totalnej dezorganizacji.
Berlin, 18 października
Franz Halder, Dziennik wojenny. Codzienne zapisy szefa Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych 1939–1942, t. 1, Warszawa 1971.
Tym razem nikt nikogo oficjalnie nie obełgiwał, nawet nie groził. Afisze zapowiedziały po prostu dzień i porządek plebiscytu [wyborów do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy]. Ale Polacy lwowscy wiedzieli już doskonale, czym grozi bojkot głosowania. Zagorzalszym głowom tłumaczyliśmy, że choćby, poza Ukraińcami i Żydami, żaden Polak nie stawił się do urny, to i tak według oficjalnych obliczeń liczba wszystkich głosujących wynosić będzie 99,2% ogółu. Czyli że nie warto narażać się na represje bez żadnego pożytku dla narodowej sprawy. No i poszliśmy posłusznie wszyscy. W „ogonku” wyborczym spotykaliśmy znajomków. Nie mówiliśmy do siebie nic.
Lwów, 22 października
Kazimierz Brończyk, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 8715.
Po zamknięciu lokalu [wyborczego] przystąpiono do opróżniania urn i liczenia głosów. Przewodniczący komisji, Sowiet, widząc pokreślone i popisane karty wyborcze, zażądał odczytania mu treści napisów. Padł blady strach na członków komisji, bo na kartach były po polsku i po ukraińsku wyzwiska i obelgi pod adresem władz... Ale trzeba było czytać, chociaż głos się łamał w oczekiwaniu na najgorsze. I tu nastąpiło coś całkiem niespodziewanego. Sowiet zaśmiewał się i wykrzykiwał z uznaniem: „Toczno kak u nas, toczno kak u nas!” [Dokładnie jak u nas]. Gdy już mu się znudziła ta zabawa, kazał spalić wszystkie karty i podpisać [przygotowany] zawczasu protokół z wynikami: 99,92% frekwencji i głosy na poszczególnych kandydatów rozłożone zgodnie z ich ważnością i kolejnością na karcie wyborczej. [...]
W ten sposób staliśmy się obywatelami pierwszego na świecie państwa robotniczo-chłopskiego.
Brody, 22 października
Stefan Büchner, AW, sygn. II/1256/2 KW.
Wszystkie raporty mają uwzględniać następującą myśl przewodnią: zaprowadzenie porządku, usunięcie chaosu, do którego w każdej dziedzinie doprowadziło polskie państwo. Dla wszystkich w Niemczech, aż do ostatniej dziewki od krów, musi stać się jasne, że polskość równa się podczłowieczeństwu. Polacy, Żydzi i Cyganie znajdują się na tym samym szczeblu ludzkiej niepełnowartościowości. [...] Należy to czynić tak długo, aż każdy obywatel Niemiec będzie miał zakodowane w podświadomości, że każdego Polaka — obojętnie czy to robotnika, czy intelektualistę — należy traktować jak robactwo. Tę instrukcję należy poprzez Ministerstwo Propagandy przekazać w sposób dobitny do wszystkich gazet.
Berlin, 24 października
Eugeniusz Cezary Król, Polska i Polacy w propagandzie narodowego socjalizmu w Niemczech 1919–1945, Warszawa [2006].
Naród ukraiński w byłym państwie polskim skazany był na wymarcie [...]. Polscy panowie robili wszystko, by spolszczyć ludność ukraińską, zakazać używania słowa „Ukrainiec” i zastąpić je słowem „bydło” i „chłop” [...]. Armia Czerwona, wypełniając wolę wielkiego narodu radzieckiego, wyciągnęła do mas pracujących Zachodniej Ukrainy pomocną dłoń i oswobodziła je z ucisku polskich kapitalistów i obszarników.
Lwów, 27 października
Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich, t. 7: Styczeń 1939 – grudzień 1943, oprac. Euzebiusz Basiński, Warszawa 1973.
Polakom należy umożliwić kształcenie się jedynie w takim zakresie, aby uświadomili sobie, iż jako naród nie mają żadnych perspektyw. W grę mogą więc wchodzić co najwyżej złe filmy, względnie takie, które obrazują wielkość i siłę Rzeszy Niemieckiej. [...]
W większych miastach i na rynkach zainstaluje się stałe głośniki, które w określonych porach nadawać będą wiadomości, rozkazy i hasła dla Polaków. [...] Nie powinni oni posiadać aparatów radiowych; należy im pozostawić jedynie gazety o charakterze informacyjnym, w żadnym zaś wypadku prasę poglądową. W zasadzie nie powinno się im też zezwolić na teatry, kina i kabarety, aby nie przypominali sobie stale o tym, co utracili. [...] Nie dalej jak wczoraj Führer oświadczył, że nie wolno Polakom wmawiać bzdur o jakiejś odbudowie, łudzić ich, że będą sami dla siebie coś odbudowywali.
Łódź, 31 października
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Przyszedł stróż wiejski z jakimś ogłoszeniem przybijać. Nie było wcale ogłoszenie lecz karykatura Żydów. Jest narysowany Żyd co miele mięso i kładzie do maszynki szczura. Drugi wlewa kubłem wodę do mleka. Na trzecim obrazku stoi Żyd co ugniata rozczyn ciasta nogami, a robaki chodzą po nim i rozczynie. Tytuł ogłoszenia jest następujący: Żyd to oszust jedyny Twój wróg.
A na dole podpis:
Stań, przeczytaj widzu miły,
Jak Cię Żydy osaczyły,
Brudną wodę da do mleka,
Zamiast mięsa szczura sieka,
Rozczyn ciasta z robakami,
Ugniatany jest nogami.
Krajno, 12 lutego
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Niemcy zdecydowali się zrobić film o życiu w getcie. Dziś wcześnie rano ustawili wielką kamerę przed domem na Chłodnej 20 i robili zdjęcia ulicy. Później weszli do jednego z najelegantszych mieszkań i kazali nakryć stół w salonie. Z najbliższej restauracji zarekwirowali najokazalsze półmiski z mięsem, cistami i owocami – najprawdopodoniej jedynymi owocami, jakie można dostać w getcie. Łapali najlepiej ubranych przechodniów – mężczyzn i kobiety – i kazali im usiąść przy stole, jeść, pić i rozmawiać, po czym zaczęli kręcić swój niezwykły film.
Warszawa, 8 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Na szosie ustawiono bramę tryumfalną. Gmach dawnego dworu przystrojono zielenią i chorągiewkami narodowymi. Ludność zgromadziła się dość licznie […]. Na uroczystość przybyli przedstawiciele rządu, wojska, partii politycznych i prasy zagranicznej TASS. Przybyłych powitał wójt gminy. Uroczystość otworzył pełnomocnik dla spraw Reformy Rolnej, następnie wygłosili przemówienia ob. minister Czechowski, komendant wojenny na pow. Lubartów, imieniem wojska kapitan Lena oraz przedstawiciele partii PPS PPR, Stronnictwa Ludowego. W czasie przemówień wznoszono wiele okrzyków na cześć Rządu, Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Pierwszy otrzymał przydział ziemi ob. Boguszewski, najstarszy wiekiem pracownik fornalski. Na zakończenie chór dziatwy szkolnej odśpiewał Rotę i Mazurek Dąbrowskiego oraz dzieci wygłosiły szereg wierszy M. Konopnickiej. Następnie odbyło się przyjęcie dla osób zaproszonych. W czasie przyjęcia wzniesiono szereg toastów na cześć Armii Czerwonej i Wojska Polskiego i partyzantów.
Ciecierzyn, 19 października
AAN, PKWN, XVI/10, k. 80, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na placu rynkowym obok trybuny ustawiły się poczty sztandarowe i delegaci, którzy przybyli kolumnami z własnymi orkiestrami. Po przemówieniach przedstawicieli PKWN, Armii Czerwonej, partii politycznych, […] wszyscy ustawili się czwórkami i na czele poczt sztandarowych i orkiestry przemaszerowali przed starostwo, gdzie ob. Bieniek [starosta] odebrał defiladę, następnie wręczył tytuły własności otrzymującym ziemię. Urzędnicy resortu oszacowali, że w obchodach uczestniczył[o] pięć tysięcy ludzi „pomimo deszczu i chlapaniny”.
Kraśnik, 19 listopada
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dnia 6 kwietnia 1945 r. odbył się uroczysty akt zaślubin morza polskiego z udziałem przedstawiciela wojska polskiego, armii czerwonej [sic!] i władz cywilnych na plaży gdyńskiej. Na czołgu pierwszej warszawskiej brygady pancernej ks. Kirstein poświęcając pierścień oddał go jednemu z najdzielniejszych kapitanów wojska polskiego ze słowami: „W imieniu wielkiej miłości narodu do polskiego morza przyjąć proszę ten pierścień poświęcony przez Trójcę Przenajświętszą”. Pierścień utonął w morzu, wojsko prezentowało broń.
Gdynia, 6 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Ob. Jakub Berman, członek Biura Politycznego KC PPR:
Zakończył się okres wojny, który dla każdego z nas był związany z ciężkimi wstrząsami, wszystkie nasze nadzieje były związane z tym końcem. Teraz wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że nie ma wojny, nie ma zmory, która zawisła nad całym światem i która porwała tyle istnień ludzkich, tyle krwi ludzkiej. Wiemy o tym, że wojna bardzo głęboko przeorała stosunki między ludźmi, między narodami, układ sił międzynarodowych, układ sił społecznych w każdym kraju.
Gdybyśmy chcieli w kilku słowach zbilansować wynik tej straszliwej wojny, to niewątpliwie nad wszystkim góruje poczucie prawdziwej radości w sercu każdego, kto czuje się związany z wolnością i demokracją, że ta zmora faszystowska, która zagrażała światu cofnięciem wstecz, została zniszczona. Drogo to kosztowało, opłaciliśmy to życiem milionów najbliższych braci i sióstr, ale mamy to przeświadczenie, że te ofiary nie poszły na marne, mamy przeświadczenie, że wszystkie narody i Naród Polski odrodził się, przystąpił do nowego życia i w tym układzie sił będzie miał oparcie, będzie miał nowe perspektywy rozwoju wszystkich sił twórczych – i to jest najradośniejsze.
Został zniszczony potwór faszystowski, który chciał omotać cały świat, który już wysysał krew z dziesiątków krajów, który chciał się usadowić u nas długo, na dziesiątki i setki lat. Groziła nam czarna noc. I teraz już na oczach wszystkich okowy zostały rozbite.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Tadeusz Karpowski, prawnik, woj. rzeszowskie:
Zacząłem pracę 1 lutego i z przyczyn natury technicznej Biuro zaczęło pracować dopiero w kwietniu. Do tego czasu pracowałem sam, bez pomocy, bez lokalu, bez maszyny do pisania, korzystając z Urz[ędu] Inf[ormacji] i Prop[agandy]. Tym niemniej kontrolą zostały objęte czasopisma, których było trzy, obecnie są dwa, bo tygodnik i biuletyn informacyjny zlały się w Dziennik Rzeszowski, jest jeszcze miesięcznik rolniczy „Niwa”. Teatry, których były dwa, jeden stały i jeden rewiowy, są kontrolowane. Kontrolujemy radiowęzeł, który także zamieszcza własny program. Kina nie kontrolujemy, ponieważ filmy stale przychodzą z Kinofikacji. [...]
[...] U nas książek ani broszur nie wydają, nie zachodziła potrzeba ingerencji, jeżeli chodzi o sztuki teatralne, nie udzieliłem zezwolenia na rozpowszechnianie w 5-6 wypadkach. Są to przeważnie jednoaktówki.
Teren rzeszowski jest żywy, ruch kulturalny wśród ludowców duży, grywają sztuki o treści klerykalnej i antysemickiej, i to było przyczyną niewydania zezwolenia na wystawienie.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Sabina Lewi, Wydział Propagandy KW PPR w Białymstoku:
Jakie wytyczne ustaliliśmy przy kwestionowaniu książek? Książki wydzieliliśmy na: dostępne dla wszystkich i książki dostępne dla naukowców i społeczników. Są to książki o bogatym materiale faktycznym, dostępnym tylko dla naukowców. Należy zakwestionować książki o treści prohitlerowskiej. [...] Jeżeli chodzi o książki religijne, należy je zostawić, ale należy wykluczyć książki popularne o charakterze walki kleru przeciwko kierunkowi bezwyznaniowemu, przeciwko bezbożnictwu. Duża część kleru stoi na stanowisku demokracji. Z dziedziny filozofii zostają książki poważne o charakterze ideologicznym. Jeżeli będą książki, które będą miały za cel zwalczanie marksizmu, ośmieszanie, taką książkę należy zakwestionować. Z książek traktujących dziedzinę geografii – teren Białorusi i Ukrainy – trzeba usunąć. Z książek traktujących wojnę polsko-sowiecką – postanowiono zostawić Pisma Piłsudskiego. W dziewięciu [dziesięciu – od red.] tomach wydany jest tom Tuchaczewskiego i on został zakwestionowany, takich książek nie możemy propagować. Wzięto pod uwagę, że Tuchaczewski jest zdrajcą Narodu Sowieckiego. Z dziedziny literatury zakwestionowano książki pornograficzne i stojące na b[ardzo] niskim poziomie. Zakwestionowano literaturę o obronie Lwowa i Wilna. [...] Przez przeoczenie nie omawialiśmy książek o treści antysemickiej. Demokracja ludowa kończy z systemem naprężeń stosunków między narodami i walką narodów.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Przemówienie ob. Prezydenta [miasta] zostało przyjęte entuzjastycznie, po czym przy pochyleniu sztandarów odegrano hymn narodowy polski i radziecki. […] Po manifestacji uformował się pochód głównymi ulicami miasta, ustrojonymi we flagi narodowe, aż do miejsca, w którym ustawiona była trybuna, na której [zasiadali] przedstawiciele państwowi i samorządowi, oraz Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej w osobie Komendanta Wojennego majora Rudakowa. Przed trybuną odbyła się imponująca defilada, w której maszerujące oddziały Wojska Polskiego tłumnie zebrana publiczność przyjęła szczególnie entuzjastycznie.
Gliwice, 22 lipca
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Rzeczpospolita Polska
Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego
Warszawa, dnia 27 września 1945 Ściśle tajne
Rozkaz nr 60
26 lipca 1945 r. w okolicy st[acji] Dęblin banda AK w składzie 40–60 ludzi napadła na pociąg nr 71, który wiózł transport więźniów z więzienia Praskiego do Wronek.
W wyniku napadu wszyscy więźniowie w liczbie 136 osób, wśród których znajdowało się 15 przestępców szczególnej wagi, zostali zwolnieni i wraz z bandami poszli do lasu. […]
Rozkazuję
1. Za karygodne niedbalstwo w pełnieniu obowiązków p.o. naczelnika Inspekcji Departamentu Więziennictwa i Obozów Wróblewskiego i sekretarza Inspekcji Sobczuka oddać pod sąd.
2. Usunąć ze stanowiska dyrektora Departamentu Więziennictwa i Obozów MBP podpułkownika Dudę oraz jego zastępcę kapitana Kwiatkowskiego, którzy nie zapewnili należytego wykonania powierzonego im zadania przez niedbalstwo i złą organizację.
3. Za brak należytej odpowiedzialności przy wykonaniu zlecenia specjalnego naczelnikowi więzienia na Pradze ppor. Szymonowiczowi udzielić surowej nagany z równoczesnym wstrzymaniem kolejnego awansu na przeciąg jednego roku.
4. Dowódcy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, generałowi broni Kieniewiczowi, pociągnąć do surowej odpowiedzialności winowajców — żołnierzy i oficerów Korpusu.
5. Celem zapewnienia należytej ochrony transportów więźniów — stosować co następuje:
a) Naczelnicy więzień przed skierowaniem transportów z więźniami z jednego więzienia do drugiego zawczasu przygotują listy więźniów i przedstawią je do zatwierdzenia w więzieniach podległych WUBP — kierownikom Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, a w więzieniach podległych bezpośrednio Departamentowi Więziennictwa i Obozów — dyrektorowi Departamentu I i dyrektorowi Departamentu Więziennictwa i Obozów.
b) Dla przewozu przestępców szczególnej wagi (prowodyrów band, ich zastępców, komendantów NSZ, b[yłych] dowódców pododdziałów NSZ, terrorystów, szpiegów) wyznaczać specjalną, wzmocnioną eskortę.
c) Na naczelników eskorty przydzielanej do transportów więźniów wysuwać doświadczonych, sprawdzonych oficerów, a ich zastępców dobierać spośród oficerów Departamentu Więziennictwa, którzy zajmują w więziennictwie odpowiedzialne stanowiska.
d) Żądać od Korpusu Wojsk Wewnętrznych, by do każdej eskorty przeznaczonej dla transportu więźniów przydzielony był jeden oficer Informacji.
6. Wydział Personalny Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przeprowadzi ścisłą kontrolę składu osobowego pracowników Departamentu Więziennictwa i Obozów i zwolni niezdolnych do pracy w tym Departamencie.
Równocześnie skontroluje stan tajnej korespondencji i zbada, czy dostateczna jest czujność na terenie Departamentu na podstawie ujawnionych niedociągnięć i braków, przeprowadzi naradę z nowo mianowanym Dyrektorem Departamentu Więziennictwa i Obozów i pracownikami Departamentu oraz zastosuje inne konieczne środki organizacyjne.
Rozkaz niniejszy przeanalizować z całym aparatem Departamentu Więziennictwa i Obozów, z kierownikami Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego oraz z kierownikami Wydziałów Więziennictwa i Obozów przy Wojewódzkich Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego.
Minister Bezpieczeństwa Publicznego
Warszawa, 27 września
Archiwum Akt Nowych, Departament Więziennictwa i Obozów MBP, 10/4, k. 182–188.
Od wczesnego ranka do sali [warszawskiego kina] „Roma” dążyły matki i ojcowie, prowadzący za rączki swoje podniecone oczekiwaniem dzieci. Starsze dzieci chodzące już do szkoły odsylabizować mogą napisy na rozwieszonych transparentach: „Dziecko – skarb Narodu i Państwa” oraz „Bezpłatna nauka dla wszystkich w Odrodzonej Ojczyźnie”. Później zabawa potoczyła się już bez wtrętów ideologicznych: teatr kukiełkowy przedstawił inscenizacje bajki „O Kasi, co gąski zgubiła”, a „dobrotliwy Święty Mikołaj” rozdał prezenty.
Warszawa, ok. 7 stycznia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Po nabożeństwie w kościele Mariackim wiceprezydent KRN [Krajowej Rady Narodowej] ob. Szwalbe, [Michał Rola-]Żymierski oraz miejscowi przedstawiciele władz udali się na miejsce przysięgi Tadeusza Kościuszki w Rynku Głównym, gdzie ustawiono ołtarz ze zniczem. Marszałek Żymierski przeszedł przed frontem I szkoły oficerskiej i wespół z przedstawicielami władz zajął miejsce na trybunie, pod którą ustawili się w szpalerze: inwalidzi z Dywizji Kościuszkowskiej. […] Na zakończenie uroczystości przyjęli defiladę oddziałów wojskowych, organizacji społecznych, politycznych i młodzieży, po czym udali się na Wawel, gdzie w podziemiach Katedry przy biciu dzwonu Zygmunta złożono wieńce na sarkofagu Naczelnika.
Kraków, 12 lutego
„Głos Ludu”, 13 lutego 1946, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przy niniejszym podaję dane o wypadkach w powiecie, otrzymane ze Starostwa Powiatowego, Ref[erat] Polityczno-Społeczny.
Donoszę, że w nocy z 18 na 19 i z 19 na 20 marca 1946 r. banderowcy zabrali bydło na terenie gminy Jaśliska w gromadzie Rudawka 14 sztuk, Woli Niżnej 4 sztuki, w Moszczańcu 4 sztuki, w Surowicy 20 sztuk i w Dąbrowie 8 sztuk.
Sanok, 26 marca
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 146.
W dniu 3 maja o godz. 10.00 została odprawiona msza św. z udziałem całego społeczeństwa. Po mszy św. młodzież pod przewodnictwem harcerzy oraz studentów urządziła pochód. Na Starym Rynku młodzież weszła do katedry, gdzie złożyła przysięgę na wierność kościoła, następnie udali się przed Urząd Bezpieczeństwa krzycząc: „już niedługo wam się skończy”.
Brodnica, woj. pomorskie, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Są u nas od miesiąca Anna i Bronisław Linkel, którzy wrócili zza Uralu. [...] Wrócili przerażeni i wyleczeni na zawsze z dawniejszych złudzeń.
Byliśmy na premierze „antyfaszystowskiej” sztuki „Papuga” jakiegoś Korcellego (podobno dziennikarzyna z Łodzi). Sztuka tylko na skutek koniunktury mogła ukazać się na scenie, gdyż jest lichotą i szmirą kompletną. Autor w słowie wstępnym dołączonym do programu z megalomanią rzekomej „ofiary” zawiadamia, że sztuka nie mogła być grana przed wojną ze względów cenzuralnych. Kretyn i kłamca, byle tylko nadać swojej nicości wartość, zapomina, że przed wojną za „sanacyjnej” Polski grana była „Genewa” Bernarda Shaw, w której były żywe karykatury Hitlera i Mussoliniego. Że była grana antyfaszystowska „Rodzina” Słonimskiego. Że wychodziło wtedy mnóstwo pism komunistycznych. Sztuka zapewne nie była grana z powodu swej nędzoty.
Warszawa, 16 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Po odegraniu hymnu narodowego wicepremier [Władysław] Gomułka, Marszałek Polski Michał Rola-Żymierski, wojewoda śląsko-dąbrowski gen. Zawadzki i płk Ziętek złożyli swe podpisy na akcie erekcyjnym budowy pomnika czynu powstańczego. W chwili podpisywania aktu przeleciała nad głowami zebranych tłumów eskadra samolotów, zrzucając wieniec w miejscu, gdzie wzniesione zostanie Muzeum Powstańców. W tej samej chwili na sąsiednim wzgórzu bateria artylerii oddała kilkakrotny salut honorowy. Wiadomość o dokonaniu tego aktu rozniosło po kraju pięć tysięcy wypuszczonych gołębi pocztowych.
Góra Świętej Anny, ok. 20 maja 1946
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dziś było głosowanie nazwane referendum i w naszym urzędzie – mimo niedzieli – [Czesław] Dziubiński [naczelnik Urzędu Pocztowego] musiał siedzieć przy telefonie, gdyż co jakiś czas ktoś z magistratu dzwonił do Sandomierza. Przed tym głosowaniem dużo było w miasteczku różnej propagandy, nocami na ścianach jedni pisali „tak”, drudzy „nie”. U nas było spokojnie, ale gdzie indziej podobno miały miejsce napady, a nawet ginęli ludzie. Ja głosowałem trzy razy „tak”, bo o ile co do pierwszego pytania było mi wszystko jedno, to z następnymi się zgadzałem.
Zawichost, 30 czerwca
Michał Starzyk, Pocztylion, „Karta” nr 13/1994.
W ramach programu nastąpiło uroczyste odsłonięcie tablicy pamiątkowej na Starym Rynku w miejscu masowej egzekucji Polaków, którzy zginęli od kuli barbarzyńskich najeźdźców. Uroczystość rozpoczęła się o godz. 11.30, transmitowana przez Rozgłośnię Pomorską Polskiego Radia, poprzedzona nabożeństwem w kościele Farnym. Dalszy ciąg smutnej uroczystości odbył się na pięknie przystrojonym barwami narodowymi Starym Rynku. Na straży przy osłoniętej kirem płycie stanęła młodzież. Po obu stronach mównicy powiewały na wietrze dwa długie szeregi sztandarów organizacji społecznych i młodzieżowych, cechów rzemieślniczych i partii politycznych. Przed trybuną zaś stanęła kompania honorowa i orkiestra kolejowa pod bat. Dyrygenta Preibisza. […] W dalszym ciągu nastąpiło przemówienie prezydenta miasta, zakończone minutową ciszą. […] Wśród ciszy słychać było łkanie rodzin i przyjaciół poległych. Na zakończenie uroczystości delegacje przy dźwiękach marsza żałobnego Chopina złożyły na płycie wieńce. Po południu na wszystkie cmentarze bydgoskie podążyły nieprzebrane tłumy, by złożyć hołd poległym i zmarłym. […] Przy grobach poległych bohaterów polskich i radzieckich liczna młodzież z ZWM, ZHP i szkół zajęta była uzupełnianiem dekoracji grobów, które były również rzęsiście oświetlone. Przy grobach żołnierzy polskich i radzieckich wystawione były warty honorowe.
Bydgoszcz, 1 listopada
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Wczoraj byłam z Kazią na filmie „Zakazane piosenki”. Fatalnie zły film. Głosy dudniące i tak niewyraźne, że większość tekstu jest zupełnie niezrozumiała. Kilka zdjęć pięknych, kilka scen dobrych – to wszystko.
Tekst odpowiednio przyprawiony. Piosenki pozmieniane: zamiast „Odbudujem Polskę od morza do morza” – „Odbudujem Polskę od gór aż do morza”; zamiast „Siekiera, motyka, bimbru szklanka” – „Siekiera, motyka, piłka, szklanka” (bo „bimber” zakazany); zamiast „Nie było, nie było, Polsko, szczęścia Tobie” – „Nie było, nie było, Polsko, dobra w Tobie”. Koniec - apoteoza wzięcia Warszawy przez Sowiety i armię kościuszkowską.
Warszawa, 26 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
22 lipca będzie nosić charakter ludowego święta radości i dnia przeglądu osiągnięć. Wyrazi się to z jednej strony w masowych tańcach ludowych na placach i w parkach, w publicznych widowiskach, z drugiej strony w efektownej popularyzacji osiągnięć naszych fabryk, w popularyzacji osiągnięć we wszystkich dziedzinach życia. Postanowiono też, aby: we wszystkich ośrodkach organizować akademie (jeden mówca i duża część artystyczna).
Warszawa, 25 czerwca
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Od wczesnego ranka w dniu 22 VII na ulicach zgromadziły się szerokie rzesze ludzi, którzy w nastroju świątecznym spacerowali słuchając muzyki i kazania ks. płk. Ławrynowicza, kapelana Wojska Polskiego Garnizonu Łódzkiego, nadawanego przez głośniki radiowe. Szczególnie charakterystycznym było popołudnie. Ulica Piotrkowska i wszystkie place publiczne m. Łodzi, udekorowane barwami narodowymi i portretami dostojników państwowych, stały się zbiorowiskiem dziesiątek tysięcy mieszkańców, którzy entuzjastycznie oklaskiwali różnego rodzaju występy artystyczne, urządzane przez kluby świetlicowe młodzieży polskiej, odbywające się na wolnym powietrzu. Szczególnie z wielkim zadowoleniem witano przejeżdżające samochody różnych zespołów pracy, na których urządzone wykresy i pokazy przedstawiały wyniki osiągniętej produkcji ekonomicznej i zdobyczy Demokracji Polskiej. Nie brak było szerokich tłumów na wszystkich boiskach sportowych i gdzie odbywały się rewie sportu: zawody piłkarskie, kolarskie, lekkoatletyczne i inne. Parki w mieście Łodzi wypełnione młodzieżą stały się wielką salą tańca, w których odbywały się zabawy taneczne do późnej nocy. W godzinach wieczornych wyświetlano w różnych zakątkach miasta filmy na wolnym powietrzu, które były zakończeniem uroczystości.
Łódź, 22 lipca
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dziś poszliśmy na piątą do „Czytelnika” na ową uroczystość wręczenia nagrody „Odrodzenia” Andrzejewskiemu za „Popiół i diament” – ten paszkwil na młodzież polską, na Polskę w ogóle, nazywany powszechnie „Gówno i zamęt”. Trudno opisać monstrualną nudę uroczystości, chociaż urządzono w tym roku wszystko lepiej niż w zeszłym. Zamiast stołu w podkowę rozstawiono małe czarne stoliki. Zamiast ciastek i lodów, których nikt wówczas prawie nie tknął, takie były ohydne, dali niezłe „petit-foury”, dobrą kawę i jakie takie mrożone wino. Jury w pełnym składzie siedziało przy stole i nadano imprezie charakter posiedzenia, na którym wypowiadali się wszyscy sędziowie bez wyjątku. Przy tym mówiono nie tylko o nagrodzonym, ale i o kontrkandydatach, i ta innowacja bardzo mi się podobała. Stąd można było się od razu zorientować, że za Andrzejewskim głosowali: Kleiner, Nałkowska, Breza, Iwaszkiewicz, za innymi (lub za Borowskim) Krzyżanowski, Wyka; Żółkiewski prawdopodobnie za Kottem. Breza mówił o entuzjazmie, jaki wzbudził Andrzejewski u czytelników – wszystko nieprawda; wzbudził entuzjazm tylko u ludzi rządu i to nie wszystkich, i u komunistów – i to nie wszystkich. [...] Wśród gości nie było prawie literatów (oprócz Tuwima).
Warszawa, 22 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Byliśmy na wystawie Ziem Odzyskanych we Wrocławiu [uroczyste otwarcie przez prezydenta RP Bolesława Bieruta miało miejsce 21 lipca]. Były rzeczy urządzone z rozmachem zachodnioeuropejskim, jak imponujący maszt-iglica, jak drżąca od huku hala maszyn. Były też eksponaty urządzone zupełnie bez pomysłu i artyzmu, na przykład trzy drewniane łuki przy iglicy wyglądały jak kurna chata przy pałacu, śmiesznie i nędznie. Może to ma być jakaś symbolika, ale nie zrozumiałam. Stoiska inicjatywy prywatnej wyglądały ładniutko, wdzięcznie i malowniczo, rozsypane po całym terenie wystawy. Ciekawe, bo nie urządzone szablonowo, nie przeładowane sloganami propagandowymi, od których aż się roiło w pawilonach głównych – państwowych. Twórcom tej propagandy nie można odmówić wysoce rozwiniętego zmysłu przesady.
Wrocław, 16 sierpnia
Krystyna Kisielewska, W normalność, „Karta” nr 13/1994.
Zapomniałam odnotować, że w niedzielę na eksportacji prymasa Hlonda były stutysięczne przeszło tłumy, tak że ruch tramwajów musiał zostać wstrzymany na dość długo. Przypuszczam, że dziś takie same tłumy były na pogrzebie i żałuję, że nie poszłam. Ostatni to bowiem „princeps” dawnej Polski schodzi do grobu. Ciekawe, że trasa eksportacji szła od Szpitala Elżbietanek na Mokotowie przez Bagatelę i Aleje koło Belwederu – wyobrażam sobie, jak ludzie Moskwy patrząc przez okna siedziby Piłsudskiego musieli zielenieć z wściekłości. Dziś widziałam na ulicach sporo chłopów w barwnych regionalnych strojach, którzy widać przyjechali na ten pogrzeb. A w gazetach wczorajszych na pierwszym miejscu pod olbrzymimi tytułami opisano pogrzeb 30 ekshumowanych PPR-owców, powieszonych czy rozstrzelanych za okupacji, oraz „tłumy” pogrzebowi temu towarzyszące. A o eksportacji Hlonda tylko: „w eksportacji kardynała Hlonda wzięło udział duchowieństwo katolickie, bractwa kościelne oraz przedstawiciele organizacji katolickich”. Narodu nie spostrzeżono.
Warszawa, 26 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Oto dziewięć niezwykle ciekawych dni, w które nie pisałam. Ponieważ Warszawa była (bo nie byłoby ścisłe mówić „żyła”) pod znakiem kongresu zjednoczenia PPR i PPS (prawdą byłoby: kongres unicestwienia PPS), więc choć byłoby wiele innych rzeczy do zanotowania, mówmy, co się o tym zapamiętało. Dekoracja miasta była w bardzo złym, ordynarnym guście. Gdy się tyle już wydaje pieniędzy, można było się pokusić o trochę piękna i dobrego smaku. Tysiące słupów niebotycznych, z gruba tylko ociosanych i prostacko na skos u góry obciętych, wyglądało koszmarnie. I nie było nadto w żadnej proporcji do mnóstwa wiotkich szmatek, którymi je obwieszono. Czerwone strzępki majtają się na wietrze. Ludzie mówią, że Warszawa na kongres „osłupiała, a potem się zaczerwieniła”.
[...] O 5 po południu 14 grudnia otrzymałam całkiem nieoczekiwanie zaproszenie na Kongres. Po pewnym wahaniu i namyśle postanowiłam pójść. St., który znów leży chory, powiedział – i aż mną to wstrząsnęło, bo mówił prawie ze łkaniem w głosie: „Trzeba, żeby ktoś tam poszedł i przeżył, i zobaczył tragedię ginącego narodu. Przecież to jest nowy sejm grodzieński”. Nie wiem dlaczego, poczułam wtedy w całej sobie jakby gorący protest i odpowiedziałam dosyć ostro: – „Otóż ja nie uważam narodu za ginący i nie uważam, aby to była tragedia narodu ginącego. Gdybym tak myślała, to bym nie poszła. To bym w ogóle nigdzie już nie poszła, tylko skończyłabym z życiem”. Nie mówiliśmy więcej o tym, a ja usiłowałam jeszcze myśleć: „To się odbywa jedna z wielkich przemian, które niosą w sobie rzeczy złe pomieszane z dobrymi – i których bilans nie może jeszcze ani być zrobiony, ani osądzony, jako ujemny albo dodatni. [...]”.
Nazajutrz rano wyszłam. Przed tą ohydną palisadą obwieszoną płatkami cienkiej lichej materii stało ze sto aut najpiękniejszych, zagranicznych – że piękniejsze nie mogłyby stać na zajeździe dawnych hrabiów i książąt. I na tych słupach, i na latarniach wszędzie głośniki, założono ich w naszej okolicy chyba z kilkadziesiąt. Przy wejściu do Politechniki młodzież płci obojga w zgniłozielonych bluzkach i koszulach z przeraźliwie czerwonymi krawatami (Zetempe) sprawdzała zaproszenia i legitymacje. I jak kontrolerki w kinie przeprowadzała gości do przeznaczonych dla nich miejsc. Wbrew oczekiwaniu, goście mieli miejsca w hali na dole (a nie na jednej z czterech piętrowych galerii), tak że mnie żółtowłosa krępa panna zaprowadziła do pierwszego rzędu, ale jakoś własnym przemysłem udało mi się wkręcić głębiej w jakiś czwarty czy piąty rząd.
[...] Kiedy wchodzili na salę dygnitarze, cała sala wstała z rykiem: niech żyje! i z hucznymi oklaskami. Witano w ten sposób kolejno: Żymierskiego, Cyrankiewicza, Minca, Bermana, Spychalskiego, Zambrowskiego [...].
Bierut wszedł nie jak inni głównym wejściem i środkiem sali, ale ukazał się od razu na trybunie przyjęty tzw. żywiołową manifestacją, która trwała kilka minut i zakończyła się gromadnym śpiewem „Międzynarodówki”, odtąd już rozlegającej się co chwila i przy byle okazji. Bierut witał kongres długim przemówieniem, co chwila przerywanym oklaskami i okrzykami. I nie wiem, czy sprawa owacji była nie dość dobrze zorganizowana, czy sala tak spontanicznie niesforna, ale nie tylko kwitowano różne ustępy mowy oklaskami, lecz z głębi sali inicjowano okrzyki, przerywając Bierutowi w pół słowa. Największym entuzjazmem odznaczały się krzyki na cześć Rosji i Stalina, tak że ani na chwilę nie można było stracić uczucia, że się jest już w głębi Rosji. Były nawet wrzaski skandujące: „Sta-lin! Sta-lin!”. A potem: „Bie-rut! Bie-rut!” etc.
Po Bierucie witał Zjazd Żymierski od armii. Jego przemówienie było troszeczkę mniej rosyjskie niż Bieruta. Ośmielił się wspomnieć o tysiącleciu naszej historii.
Powitania kongresu „zlania” trwały długo, gdyż każdy składał przy tym swoje credo polityczne, pilnując, aby nie brakło w nim żadnego słowa obowiązującej liturgii. Zdumiona byłam ilością „partii”, które witały kongres. Okazało się, że jest jeszcze nawet jakieś PSL, że istnieje Stronnictwo Pracy, że trwa jeszcze skupiające „inicjatywę prywatną” Stronnictwo Demokratyczne, w którego imieniu witał Kongres W. Barcikowski. [...]
Po powitaniach zaproponowano skład prezydium w liczbie chyba z siedemdziesięciu osób. Była to najdłużej trwająca propozycja, jaką kiedykolwiek komukolwiek uczyniono. Odczytywanie proponowanych kandydatów trwało chyba z godzinę, gdyż każde nazwisko oklaskiwano.
W końcu nawet nie bardzo było słychać te nazwiska, sala mechanicznie reagowała na każde sutymi oklaskami. Wśród kandydatów do prezydium nie było: Borejszy, Szwalbego, Osóbki-Morawskiego. PPS w ogóle słabo była reprezentowana. Natomiast, owszem, figurował w prezydium Gomułka.
Prezydium składało się z wielkiego ołtarza, podwyższonego, gdzie siedzieli: Bierut, Cyrankiewicz, Berman, Zawadzki, Zambrowski, Spychalski, Rapacki – a z drugiej strony Bieruta: Minc, Radkiewicz i jeszcze jakiś mi nie znany. W dwu niższych kondygnacjach – plebs prezydialny, widać tam było górników (jeden dla okrasy siedział przy głównym stole), robotników, chłopki, nawet w łowickich wełniakach.
Pisarze siedzący przede mną zachowywali się manifestacyjnie aż do histerii. Dobrowolski zainicjował okrzyki na cześć Stalina i Rosji, pierwszy wstawał, klaskał, ostatni siadał, zdawało się, że tylko patrzeć, a też się zleje z ogromnego wzruszenia. Tuwim, który wyglądał jak stary lichwiarz z obrazu nie pamiętam już którego mistrza, również krzyczał i klaskał i wstawał, a prócz tego co chwila wyrzucał w prawo i w lewo zaciśniętą pięść (najohydniejsze pozdrowienie, jakie ludzkość kiedykolwiek spłodziła) pozdrawiając to Greków (skandowano Mar-kosz! Mar-kosz!), to Hiszpanów. Jest wstydem dla pisarza używać tego „salutu”, tego gestu nie tylko nienawiści, ale i brutalności.
Teraz zaczęły się powitania zagraniczne, oczywiście od przedstawiciela partii bolszewików – Ponomarenki. Kiedy wchodził na trybunę, znowu tzw. żywiołowa manifestacja – wszyscy wstali z nieopisanym gwałtem, krzykiem, klaskaniem. Skorzystałam z tego gwałtu i za Wyrzykowskim, który spieszył na okolicznościową audycję radiową, przepchałam się do wyjścia. W progach sali stanęliśmy jeszcze na chwilę i przypatrywałam się Ponomarence na trybunie. Wygląda na Żyda i mówi z wybitnie żydowskim akcentem po rosyjsku. Wychodząc bocznymi drzwiami, zbłądziliśmy i zamiast do głównego wyjścia, zaszliśmy do... bufetu zastawionego kanapkami, winem i piwem. Automatycznie zjedliśmy parę kanapek i wypili po dwie szklaneczki czerwonego wina dalmatyńskiego. Obsługujące nas panny mówiły do nas przez: „towarzyszu” i „towarzyszko”.
Warszawa, 15–21 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Ta rocznica jest bardzo uroczyście obchodzona w ZSRR. Będzie również uroczyście obchodzona w klasie robotniczej u nas, bo stanowi ten moment, który my chcemy nawrócić, podkreślić historyczną rolę i znaczenie Lenina jako przewodnika międzynarodowych sił robotniczych, jako wodza zwycięskiej rewolucji socjalistycznej w ZSRR. W naszych wszystkich miastach wojewódzkich odbędą się akademie, które organizować będzie nasza partia. W Warszawie odbędzie się centralna akademia, na której będzie przemawiał tow. Bierut. Na wojewódzkich konferencjach powinni przemawiać czołowi aktywiści wojewódzcy. Akademia taka powinna być połączona z częścią artystyczną – pod hasłem „Lenin żyje”. […] Tam gdzie nasza organizacja partyjna na kołach partyjnych będzie mogła przeprowadzić specjalne zebrania, to oczywiście będzie bardzo dobrze. Głównie należy kłaść nacisk na to, aby to znalazło oddźwięk na wieczorach specjalnie zorganizowanych w świetlicach Związków Zawodowych, gdzie odbędą się wieczory poświęcone 25-lecia śmierci Lenina. A więc pogadanki o życiu Lenina.
Warszawa, 13 stycznia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W piątek byliśmy (za zaproszeniem) na niesamowitym, ale dużo dającym do myślenia przedstawieniu moskiewskiego Teatru Dramatycznego – „Wielkie dnie” (obrona Stalingradu). Był to reportaż teatralny, połączenie kina, radia, gazety i teatru. Widowisko złożone z 9 obrazów, w których pokazano kilka scen z walk w Stalingradzie od strony rosyjskiej i niemieckiej, kilka scen w gabinecie Stalina na Kremlu i scenę z Rooseveltem w Ameryce. Wszystkie postacie historyczne wystudiowane do najdrobniejszych naturalistycznych szczegółów, jak z gabinetu figur woskowych. W sumie pokazano całą dobę pracy Stalina (i o to tylko chodziło), aż do momentu, kiedy nad ranem zasypia ze zmęczenia na fotelu (oczywiście z książką w ręku, oczywiście słuchając koncertu D-dur Czajkowskiego) i śpi... kilkanaście minut. Jest to bardzo zuchwałe ryzyko liturgiczne, kazać publiczności patrzeć na te nieme sceny, gdy władca największego imperium układa na biurku ołówki, przyrządza sobie fajkę, chodzi i myśli etc. Tylko demoniczność postaci i świetna gra aktora sprawiają, że to jest nie tylko do wytrzymania, ale w jakiś niezdrowy sposób zajmujące. Naturalizm jest aż żenujący, ma się wrażenie, że się kogoś podgląda. Tylko w przedstawieniu Churchilla na rozmowie ze Stalinem nie ustrzeżono się partyjnej stronności. Churchill jest zagrany jako karykatura – i całkiem pod kątem dzisiejszej chwili. […]
Naturalizm sztuki jest jednocześnie idealistyczny. Rosja – zwłaszcza wyższe sfery – generałów, dygnitarzy oczyszczono starannie ze wszelkich cech ujemnych, a nawet po prostu ludzkich. M.in. – Roosevelt pije whisky, Niemcy piją wódkę szklankami, rosyjscy generałowie nie dotknęli nawet koniaku, który im przyniósł ordynans na polowej kwaterze. Gdy – nieskazitelni abstynenci – wychodzą z narady wojennej, koniak wypija, oczywiście, ordynans. [...] Otóż w tym reprezentacyjnym widowisku, jakoby socjalistycznym, występuje tylko dwoje ludzi prostych: ów ordynans wypijający koniak i kucharka obozowa, jakaś czuwaszka, źle mówiąca po rosyjsku. Obie role są wybitnie śmieszne. Poza tym „lud”, tak jak niewolników w „Księciu Niezłomnym”, widać tylko tłumnie schylony nad czarną robotą kopania rowów obronnych, raz na chwilę ukazują się żołnierze. W „Księciu Niezłomnym" ten lud przynajmniej się skarży na swój los – tu milczy. Całe widowisko grają panowie tego ludu – generałowie, ministrowie, dyktator. Gdyby podstawić pod nich osoby z carskich czasów, rzecz mogłaby być grana za carów bez najmniejszej zmiany tekstu.
Szczególnie charakterystyczna jest scena końcowa, święcąca tryumf zwycięskiej kontrofensywy. Odbywa się to w gabinecie Stalina. On występuje tym razem nie w szarej kurtce (a la Piłsudski), ale w marszałkowskim mundurze - trzej wodzowie (gen. piechoty, gen. artyleru, gen. lotnictwa) – w paradnych mundurach. Lokaj w białej kurtce wnosi wino, piją za zdrowie wielkiego narodu rosyjskiego i wielkiego Związku Sowieckiego. Sala tym razem empirowa, za całe umeblowanie – biało-złocisty jedwabny fotel nasuwający nieuchronnie myśl o... tronie. Na ścianie z dwu stron „tronu” wielkie portrety Kutuzowa i... Suworowa. I na to patrzy Warszawa, i jakaś przecie Warszawa służalczo i niewolniczo oklaskuje scenę z portretem Suworowa, kata Pragi, zdobywcy Warszawy, pogromcy Kościuszki! I ten teatr w gościnie „przyjacielskiej” nie zawahał się przed potwornym nietaktem, przed nieprzyzwoitością pokazania tu tej dekoracji... Tak upadliśmy, że nikt już z możliwością obrażenia nas się nie liczy.
Siedzieliśmy ze St. w pierwszym rzędzie. Ciekawam, czy UB zanotowało, żeśmy nie klaskali.
Warszawa, 10 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
W poniedziałek Wielkiego Tygodnia przyjechała Anna. Zaimprowizowała ten przyjazd w stylu Jej najlepszych fantazji. W niedzielę o siódmej wróciła z odczytu OKZZ w jakiejś fabryce. Zrobiło jej się smutno. O dziewiątej zapakowała się i zawiadomiła dom, że wyjeżdża do Warszawy. O jedenastej pojechała na dworzec i... dostała od konduktora nawet sleeping.
Dzisiaj słyszałam w radio pogadankę o Insurekcji Kościuszkowskiej. Nie było ani słowa o tym, że to była walka o niepodległość ojczyzny z Rosją. W tej „łżywej” interpretacji to była walka chłopów i mieszczan z magnaterią, walka „sił postępu z siłami polskiej reakcji”! I już. Tyle szatańskiej pychy, tyle łgarstwa wierutnego musi chyba ponieść karę, nie może chyba zwyciężyć! A jednak – ma to szanse zwycięstwa! Będzie to pierwsze w dziejach świata zupełne zwycięstwo zła, kłamstwa, nienawiści, nad wszelkimi szansami dobra, prawdy, miłości...
Warszawa, 15 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Odczuwało się coraz silniejsze naciski na zakłady pracy ze strony PZPR, aby publicznie manifestować nasze przywiązanie do socjalizmu i ZSRS [sic!] oraz miłość do naszych przywódców. Okazją do tego miało być święto 1 maja 1949 roku. [...] Nasza jednoosobowa komórka partyjna (już nie PPR, lecz PZPR), czyli pan Józio Włodarczyk, który coraz częściej przebywał w Komitecie Miejskim oraz wyraźnie tracił humor i pogodę ducha (zabierano nam samochód), naciskał, abyśmy czynnie uczestniczyli w pochodzie. Powstał jednak problem, kogo mamy na tym pochodzie reprezentować, skoro zostaliśmy podzieleni i przydzieleni do trzech różnych przedsiębiorstw handlu zagranicznego.
Ustaliliśmy ostatecznie, że powinniśmy zamanifestować na pochodzie obecność trzech naszych delegatur. Sporządzono więc z dykty trzy tablice z napisami „Varimex”, „Metalexport” i „Minex”, które przybito do dosyć długich żerdzi, i z tymi tablicami ruszyliśmy na pochód w trójkę, to znaczy Adam Kwieciński, Tadeusz Szumański i ja. Będąc dosyć słabą reprezentacją, gdyż nasi podwładni zostali w domach, włączyliśmy się do tylnej części pochodu gdzieś w okolicy skweru Kościuszki i dzielnie ruszyliśmy w górę ulicą Świętojańską. Gdy znaleźliśmy się na wysokości kina „Warszawa”, olbrzymi pochód zatrzymał się. Oczekiwaliśmy w skupieniu na transmisję przemówienia prezydenta Bolesława Bieruta.
Po przeciwnej do kina stronie ulicy Świętojańskiej [...] znajdował się spory skwer. Na ten skwer zajechały niespodziewanie dwa lub trzy ciężarowe samochody z pierwszomajową kiełbasą. Rzuciliśmy się wszyscy jak jeden mąż razem z naszymi tablicami, jednak napór był ogromny, więc niewiele udało nam się osiągnąć. Usiedliśmy jednak później na trawie, słońce przypiekało, a w megafonach skrzeczał głos Bieruta. Później pochód ruszył już bez nas, a tablice z żerdziami zabraliśmy do domu, czyli do „Różanego Gaju” na Kamiennej Górze, gdzie tablice te zostały przez nasze żony wykorzystane na podpałkę do kuchenek i piecyków w łazienkach. Ten pochód pierwszomajowy, który rozpoczynał ponury dla mnie okres stalinizmu, zapamiętałem więc jako wyjątkowo pogodny.
Gdynia, 1 maja
Jan Łopuski, Pozostać sobą w Polsce Ludowej. Życie w cieniu podejrzeń, Rzeszów 2007.
Na pochodzie, na który niestety i ja musiałam iść, wystawili na przód znak ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] i dziewczęta, które tam należą, z opaskami czerwonymi. Ponieważ nie wszystkie należały i nie wszystkie miały opaski, więc szedł pierwszy cały szereg udekorowany opaskami i po każdej stronie [następnych szeregów] po dwie także z opaskami ZMP. Tak że to wyglądało w ten sposób, że cała szkoła to jednolite ZMP. Może sobie wyobrazić, jakie było oburzenie wśród dziewcząt, które nie należały, tym bardziej że do opasek dodano nam czerwone flagi. Wyglądało to na ogół strasznie, ale niestety nie było na to rady, trzeba było iść i nic nie mówić.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dostawaliśmy mnóstwo zaproszeń. Ponieważ coś wybrać muszę i na coś odpowiedzieć – więc wybrałam podwieczorek u Cyrankiewicza – „pożegnalny” dla wyjeżdżających tego dnia wieczorem aktorów tego tak bardzo złego teatru rosyjskiego.
Kiedyśmy wysiadali z taksówki, jednocześnie z nami wysiadła Elżunia Barszczewska. Po drodze przez dziedziniec do pałacu Rady Ministrów zgadało się o tym teatrze. Wyrażała wniebowzięte zachwyty. – „Chyba – rzekłam – udajecie wszyscy, że wam się to tak podobało. Przecież każdy nieuprzedzony człowiek musi przyznać, że to niedobry teatr, a tak złego i ordynarnego przedstawienia, zarówno co do gry aktorów, jak co do prostactwa i nudy samej sztuki, jak ta „Wiosna w Moskwie”, to dawno nie widziałam.” Elżunia się stropiła i powiedziała: „Tak, ale ten entuzjazm do sztuki, oni mają taki entuzjazm. U nas tego nie ma”. – „Entuzjazm dla sztuki w teatrze, to dobra gra – odpowiedziałam. – Inne formy entuzjazmu nie wchodzą tu w ogóle w rachubę.” [...]
Weszliśmy do hallu. Poza tym, że byłam tam kiedyś na początku tamtej niepodległości na jakimś zebraniu jakiegoś komitetu przy Radzie Ministrów (bodaj że jeszcze wtedy, kiedy prowadziłam referat „Robotnicy rolni” w Ministerstwie Rolnictwa) – mogę powiedzieć, że byłam tym razem jakby po raz pierwszy i w tym gmachu, i zwłaszcza na „podwieczorku” premiera. Cyrankiewicz też (którego nie lubię za płaszczenie się nad miarę i za wzięcie na siebie roli grabarza partii, która go wychowała) był pierwszym w ogóle premierem, jakiego rękę w mym życiu uścisnęłam. Stał bowiem w progu jednego z pokojów i witał gości razem z żoną, Andryczówną. Andryczówna wygląda daleko ładniej w cywilu niż na scenie.
Ale wracam do hallu. Od Stacha odebrał laskę i kapelusz bardzo stary o siwych wąsiskach woźny, pilnujący wieszaka „ministerialnego”, i który Stacha sam gestem do siebie zaprosił. Na pewno pamiętał wszystkie gabinety, które przez ten hall przedefilowały, a Stacha wziął za coś w rodzaju eks-prezydenta, sądząc po aparycji. […] Znalazłam się w towarzystwie Małyniczówny i Teresy Roszkowskiej i zostaliśmy przez te panie zapoznani z aktorem Chanowem, którego zauważyłam była w jednej z ról sztuki „Wiosna w Moskwie”. W bardzo niewdzięcznej nudnej roli wykazywał przynajmniej większe opanowanie ruchów, odrobinę dyskrecji i kultury – wszystko brakujące innym.[...] Chanow był najpierw oszołomiony, że widzi przed sobą aż trzy „znakomite” kobiety (każda bowiem z nas, trochę dla kawału, ot tak, rekomendowała dwie inne jako "wielkie" i niezrównane w swym rodzaju i tym podobne głupstwa) – „Tyle znakomitych kobiet – mówił – toż wy nas prześcigacie.” Snadź w Rosji nawet ludziom o siwiejących skroniach zdołano wmówić, że wszędzie poza Sowietami los kobiet jest upośledzony, a „wielkie kariery” dla nich niedostępne. Wdawszy się w rozmowę ze Stachem o Czechowie, Turgieniewie itd. ów Chanow wykazywał świetną znajomość tych autorów, a niektóre powiedzenia świadczyły o jego niezłej kulturze estetycznej w ogóle. Zdarzyło mu się w tej rozmowie powiedzieć (z okazji „Wiśniowego sadu”): „Tak – rzeczy ginące i przemijające mają zawsze jakieś rozrzewniające piękno”. Ciekawe, że z rozmowy o tych autorach nie skręcił bynajmniej i nie zdradzał w tym kierunku żadnej ochoty – na literaturę sowiecką. […] Najciekawsze, że ni słowem nie zapytał o nasze wrażenia z ich teatru.
Warszawa, ok. 5 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
W tym roku w manifestacjach uczestniczyło 9,5 miliona robotników i chłopów, inteligentów i młodzieży, wobec 6,5 miliona w zeszłym roku. A więc wzrost w ciągu jednego roku bardzo znaczny, bo niemal o 50%. A więc udział dochodzący do prawie 40% ogółu ludności. Poważny wzrost manifestantów mieliśmy w miastach – ogółem wzrost ten przekraczał 1 milion.
[…]
Gdzie jest, towarzysze, przyczyna takiego ogromnego wzrostu aktywności mas i skupienia się tak wielkich mas wokół sztandarów 1-szo majowych [sic!], wokół sztandarów naszej Partii i Bloku Demokratycznego? U podstaw tego wzrostu aktywności szerokich, najszerszych mas pracujących niewątpliwie leżą ogólne sukcesy ekonomiczne, polityczne, kulturalne naszego kraju, łatwiejsze życie, wzrost świadomości szerokich mas pracujących, wzrost autorytetu klasy robotniczej wśród chłopstwa, wśród inteligencji i wzrost autorytetu naszej partii.
[…]
W tym roku w większym stopniu niż w latach poprzednich nasza Partia i masy ludowe napotykały na jawny upór [sic] wroga, przeciwnika, który – mówię o reakcyjnej części kleru – usiłował odciągnąć masy wierzących od manifestacji 1-majowych, który prowokacyjnie w wielu miejscach zapowiadał procesje i nigdy w przeszłości nie stosowane przez kler, codzienne nabożeństwa, który usiłował wreszcie 1 maja uczynić próbą sił między kościołem i obozem demokracji ludowej. […] Ta próba sił – jak wiemy skończyła się dla kościoła dotkliwą porażką. Procesje zostały przez kler odwołane, a w niedzielę 1-majową frekwencja była wyjątkowo niska.
Warszawa, 7 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W Parku Sobieskiego w Warszawie odbyło się uroczyste zakończenie sezonu półkolonijnego z udziałem dzieci przebywających w tym roku na półkoloniach. Na uroczystość przybył wiceminister oświaty [Mieczysław] Klimaszewski oraz 200 osobowa grupa dzieci. Dzieci podzielone na grupy, poubierane w barwne stroje ludowe, przedefilowały przed trybuną, niosąc transparenty z napisami: „Nasz cel to nauka, praca i rozrywka”, „Dziękujemy za wesołą młodość”.
Warszawa, ok. 25 sierpnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W pochodzie niesiono 745 sztandarów, 3222 szturmówek oraz 1438 transparentów, w tym 583 z hasłami obrony pokoju, 324 z hasłami mobilizującymi do wykonania planu 6-letniego, 107 z hasłami przyjaźni i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i 35 z hasłami sojuszu robotniczo-chłopskiego. Ponadto niesiono w pochodzie 73 portrety Stalina, 328 portretów innych przywódców klasy robotniczej oraz 144 karykatury podżegaczy wojennych.
Katowice, 1–2 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Poszliśmy z dygnitarzami fabryki piechotą do nowego budynku od strony Karolkowej, gdzie bursa dla chłopców ze Służby Polsce. W podłużnej, skromnej, ale czystej sali, całej oczywiście obwieszonej niemiecko-rosyjskimi dewocjonaliami (Marks-Engels-Lenin-Stalin), przyszli kursiści siedzą w ławkach szkolnych; schludnie ubrani, wymyci, o wyrazach twarzy różnych: tępych, złych, poczciwych, inteligentnych, sympatycznie ożywionych. Ale ani jednej twarzy wesołej. Inżynier, którego nazwiska zapomniałam, wygłasza zwykłe konwencjonalne powitanie gości (dyrektor Zakładu Kotowicz szepcze do mnie: „Dlaczego to musi być zawsze tak stereotypowo?”), śród których wymienia także i mnie. Wymieniając przedstawiciela partii myli się okropnie kilka razy, zanim wygłosi prawidłowo przysługujący mu tytuł. Po oficjalnym powitaniu zwraca się do słuchaczy wzywając ich do dobrej nauki „na pożytek naszej kochanej ojczyzny ludowej”, uprzytamnia im dobrodziejstwa państwa, wreszcie zwraca się do młodzieży z apelem, aby byli awangardą, przy czym słowo „awangarda” wymawia „awagandra”. Myślę – przejęzyczył się, ale nie, powtórzył to „awagandra” ze cztery razy. Audytorium, nie wyłączając znakomitych gości, zachowało niewzruszony spokój; większość zapewne myślała, że tak się mówi, a ci, co wiedzieli, nie wyrazili zdziwienia nawet mrugnięciem oka – zapewne z tych samych powodów, z jakich syn Noego okrył nagość pijanego ojca. Potem odbył się krótki wykład o kilku szczegółach dotyczących hartowania stali. Cała inauguracja trwała około 3 kwadransy.
Warszawa, 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Po południu w sobotę, otrzymawszy wczoraj zaproszenie, poszłam na przyjęcie z okazji Kongresu Pokoju, wydane przez „przewodniczącego Prezydium Stołecznej Rady Narodowej” (tj. dawnego Prezydenta Miasta) w salach recepcyjnych Teatru Narodowego (tj. dawnych Salach Redutowych).
Jadąc podziwiałam bogatą iluminację i dekorację miasta. Tym razem, dla cudzoziemców, postarano się nawet o piękno. Zrazu w czasie dekorowania było jeszcze sporo portretów Stalina, ale potem je pozdejmowano, a niektóre po prostu policja kazała usuwać, nawet z wystaw sklepowych. Zastąpiono je przeważnie portretami Joliota. Poza tym w „oportretowaniu” miasta króluje tylko Bierut. Tu i ówdzie widać jeszcze czerwone sztandary, lecz ani śladu sowieckich emblematów państwowych, które też się już ostatnio coraz bardziej upowszechniają. Ciekawe dlaczego kryją przed światem to, co na domowy użytek uważają za takie wspaniałe, zaszczytne, bezbłędnie dobre. Przecież cała Warszawa to widzi i osądza. Lud Warszawy powiada: „Dla nas Stalin, i sierp, i młot, a dla świata niebieskie kolory i gołębie”. W sklepach, zwłaszcza spożywczych, nieprzebrana ilość wszelkiego towaru, żeby zapobiec ogonkom, których też tymi dniami nie ma, gdyż mięsa i wędlin jest na ten tydzień kongresu w bród. Potiomkinowskie wioski! Kazano też na te dni zamknąć wszystkie prywatne jatki sprzedające łby krowie i inne tego rodzaju ochłapy, do których zazwyczaj bardzo ciśnie się wszelkiego rodzaju biedota.
Warszawa, 18 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Dziś poszłam jeszcze raz na Kongres. Byłam godzinę i znów trafiłam na sensację. Przemawiała delegatka Korei, cała w bieli. Mówiła po... rosyjsku. Wywołała niebywałą owację trwającą pół godziny. Krzykom i oklaskom nie było końca, wreszcie sala pochwyciła Koreankę (niewątpliwą agentkę rosyjską) na ręce i postawiła ją na stole prezydium. Gdy się ta manifestacja skończyła, wróciłam do domu.
Warszawa, 19 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W niedzielę o dziesiątej pojechałam na Kongres. To, co zrobiono na Towarowej (kongres obraduje w największej hali Domu Słowa Polskiego), jest w istocie imponujące. Majdan przed gigantyczną halą, z której wyniesiono maszyny drukarskie, wymoszczony mieloną cegłą. Znicze-urny na żelaznych postumentach bardzo misternej roboty płoną także i we dnie. I wszystko na niebiesko, nawet ohydny mur brudnoceglany opasujący tereny dworca towarowego pomalowano na błękitno – wszystko razem – jak amerykańska ilustracja. Była gęsta mgła, co nadawało jeszcze bardziej fantastyczny wygląd odmienionemu pejzażowi. Wewnątrz hala fabryczna jest tak wielka, że z części przydzielonej dla gości nie widzi się prawie części, gdzie prezydium, trybuna i delegaci – a raczej widzi się to już prawie przez „mgiełkę oddalenia”. Stoły i fotele świeżutko wykonane, na każdym skrzynka radiofoniczna i słuchawki, które można włączać w dowolny przekład przemówień na jeden z ośmiu języków z chińskim językiem włącznie.
Warszawa, 19 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Premier Rządu RP Józef Cyrankiewicz gościł w Pałacu Wilanowskim 500 dziewczynek i chłopców. Dzieci górników śląskich, włókniarek łódzkich, dzieci z Ziem Zachodnich i Białostoczyzny, z pięknych gór polskich i z Wybrzeża, z polskich miast i wsi, burzą żywiołowych oklasków i śpiewem witają Premiera, który w imieniu Rządu i własnym serdecznie pozdrawia swoich miłych gości. […] Stary, piękny park wypełnia się radosnym gwarem. Mali goście Premiera otaczają go jak również obecnych na przyjęciu przedstawicieli najwyższych władz państwowych i czołowych działaczy politycznych i społecznych. Dzieci z zapałem opowiadają o swym życiu i nauce, w której osiągają tak dobre postępy. […] Po podwieczorku do zmroku trwa wesoła zabawa, którą urozmaicają występy zespołu pieśni i tańca Wojska Polskiego, występu artystów cyrkowych oraz dziecięcych amatorskich zespołów tanecznych i wokalnych. Obdarowana upominkami dziatwa opuszcza pod opieką swoich wychowawców Park Wilanowski, dzieląc się bogatymi wrażeniami dnia.
Warszawa, 1 czerwca
„Trybuna Ludu”, 2 czerwca 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Czytałam moje opowiadania i z rozpaczą myślałam o losach literatury w tym ustroju. Że mianowicie potężnego ustroju gospodarczego, zbudowanego w imię interesów państwa (które zawsze, i zawsze mniej [czy] więcej uzurpatorsko, uważało się za reprezentanta mas) nie da się, niestety, stworzyć bez zagłady wszelkiej twórczej literatury, sztuki, nauki. Między tym, co idzie z ponurej Rosji na świat, z historią Egiptu nasuwa się złowroga analogia. Egipt miał „najpostępowsze”, najprecyzyjniej zorganizowane życie gospodarczo-polityczne ze wszystkich krajów starożytności. Miał nawet w kaście kapłanów niezwykle rozwinięte różne rodzaje wiedzy technicznej służącej – tak jak się to wymaga dziś w krajach rządzonych przez dyktaturę moskiewską – tylko i wyłącznie gospodarczo-politycznym celom państwa. Ale Egipt poza rzeźbą i malowidłem ściennym nie zostawił ludzkości nic dla ducha (chyba tylko tajemniczy uśmiech sfinksów i rzeźbionych faraonów). W dziedzinie duchowej twórczości pozostał mattwą pustynią nie nawodnioną przez żaden Nil. Ani literatury, ani poezji, ani historii, ani filozofii, nic, nic, nic.
Tak będzie z nami w najlepszym wypadku, jeśli ten posępny eksperyment się uda. Zostaną „giganty” fabryczne, wieżowce, mosty, kanały, biurowce, bloki. Nie zostanie świadectwo ani jednej ludzkiej tragedii, ani jednego ludzkiego uczucia. Pokolenie epoki stalinowskiej pozostanie dla historii w sensie ludzkim nieme. Nikt się z tego źródła martwych form nie napije, bo wszelkie wody życia w tym suchym potoku z roku na rok wysychają.
Warszawa, 2 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
O pierwszej w południe przyszła pani Modz., z którą w ciągu godziny ustaliłyśmy poprawki w ostatnich opowiadaniach Czechowa. Ofiarowała nam swoje auto do Związku na zebranie Sekcji Tłumaczy „w sprawach zawodowych”. Pojechaliśmy więc nawet z nią oboje, bo i St. chciał być na tym zebraniu. Zwołano je dla omówienia nowej konwencji wydawniczej, krzywdzącej pisarzy w ogóle, a w szczególności tłumaczy. Nowa ta konwencja już w samej nazwie zawiera oszustwo, gdyż konwencja jest to umowa dwu co najmniej układających się stron, w danym zaś wypadku drugiej strony, i to najbardziej zainteresowanej, nie było. Ową konwencję, a w rzeczywistości dekret o sposobach płacenia pisarzy i tłumaczy za ich państwowe usługi, ogłosiło Prezydium Rady Ministrów z podpisem Cyrankiewicza. Układali ten dekret partia i wydawcy – anonimat – nie wiadomo nawet, czy i kto z pisarzy zaproszony był do narad w tej sprawie. A fama mówi, że za całą tę konwencję odpowiedzialni są Putrament i Werfel, dyrektor partyjnego domu wydawniczego „Książka i Wiedza”. Przyciśnięty do muru Putrament przyznał zresztą na zebraniu, że brał w tym udział. Nie zwołano ani jednego zebrania w celu bodaj usłyszenia opinii pisarzy o projekcie konwencji. [...]
W pierwszych latach panowania Rosji w Polsce pisarze traktowani byli jak dzieci, które prowadzi się za rączkę, pokazując im palcem, czego dotykać można, czego trzeba, a co jest be-be. Teraz w tym roku zaczyna się ich traktować jako punkt usługowy mający dostarczać produktów swego warsztatu na rynek potrzeb politycznych państwa. Dąży się do zbiurokratyzowania jednych, a sproletaryzowania innych pisarzy, nie zostawiając tym ostatnim nawet tej radości proletariusza, że może przynajmniej myśleć co chce, kochać co chce, płakać i śmiać się nad tym, co w jego odczuciu warte płaczu lub śmiechu. Tę sytuację nazywa się „opieką państwa nad pisarzem”.
Nowa konwencja kasuje dawny system (wywalczany przez pisarzy latami) honorariów procentowych od ceny książki, co ma być pono na korzyść pisarzy ze względu na bardzo niskie w istocie ceny książek (cały przemysł wydawniczy jest deficytowy). Honoraria będą płatne od arkusza, ale nie od arkusza drukarskiego, lecz mieszaniec scholastyka z rabinem wymyślił „arkusz wydawniczy” mniejszy od drukarskiegol, oparty na liczbie znaków drukarskich (40 000). Tak że książka ma z reguły dużo mniej arkuszy honorowanych niż drukowanych. Wyznaczono „stawki zasadnicze” honorariów, które np. dla prozy artystycznej wynoszą od 1500 do 2000 zł za arkusz, zależnie od rangi pisarza i wartości dzieła, określanych znów oczywiście przez rząd i partię. Ale tu znów zadziałał scholastyczny rabin. Za „wydanie” uważa się nakład 10 000. I tylko za pierwsze 10 tysięcy pierwszego wydania jakiejś książki, autor dostaje ową zasadniczą stawkę honorarium. Za następne 10 tysięcy jest już 80% i tak z każdymi 10 tysiącami regresja postępuje, a od czwartego wydania już za wszystkie następne aż do końca życia autor otrzymuje za dane dzieło tylko 50% zasadniczego honorarium. Ja np. za „Noce i dnie” i czy „Ludzi stamtąd” – jedyne książki moje dziś wydawane – otrzymuję już tylko 50% stawki zasadniczej. Gdyby nie to, że „Noce i dnie” mają tak wielkie rozmiary, byłabym w nędzy.
Warszawa, 3 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Nie dla „wykrycia” sprawców zbrodni w Katyniu powołana została komisja amerykańskiego Kongresu; tych mogliby amerykańscy imperialiści bardzo łatwo ujawnić wśród swoich podopiecznych w Trizonii , w szeregach nowego Wehrmachtu. Celem komisji Kongresu jest wykorzystać zbankrutowaną prowokację Goebbelsa do szczucia wojennego, do wybielenia hitlerowców, do ukrycia ich własnych zbrodni w Korei.
Ale taniec czarownic dookoła zwłok niewinnych ofiar — taniec wszczęty przez ciemne typy z Białego Domu — jak bumerang obraca się przeciwko nim. Przypominając Polakom zbrodnie Oświęcimia i Katynia, Majdanka i Warszawy, powodują, że jeszcze mocniej zaciskają się nasze pięści przeciw amerykańsko-hitlerowskiemu spiskowi agresorów. Solidaryzując się całkowicie z Goebbelsem — panowie z Waszyngtonu jeszcze raz odsłaniają swoje ohydne oblicze godnych następców i naśladowców Hitlera. Uczciwi ludzie na świecie jeszcze lepiej odtąd rozumieją, że „Głos Ameryki” — to „Głos Goebbelsa”.
Warszawa, 17 lutego
„Trybuna Ludu” nr 48/1952, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Przewodniczący Okręgowej Komisji Księży Ks. dr Pochoda-Rogowski powitał przybyłych Wielebnych Księży obecnych na plenarnym posiedzeniu i odczytał następujący porządek dzienny:
1. Broń bakteriologiczna użyta przez agresorów amerykańskich na Korei.
2. Akcja siewna — wypowiedź księży z ambon na swych parafiach.
3. Sprawy organizacyjne, dotyczące werbowania nowych członków OKK.
4. Stałe dyżury księży w OKK i podzielenie godzin urzędowania poszczególnych wielebnych księży.
5. Wolne wnioski.
1. Księża wypowiadali się na zebraniach, że przemawiali z ambon o użyciu broni bakteriologicznej na Korei [przez] imperialistów amerykańskich. Księża starali się w rozmowach ze swymi parafianami wyjaśnić, do czego zmierzają agresorzy amerykańscy przez sianie rozmaitych zakaźnych chorób. Dążą oni do zniszczenia całej ludzkości.
Zabierając głos Ks. prof. Kulikowski zaznaczył, że celem wszystkich państw jest zwalczanie chorób i wszystkie kraje pomagają sobie w zwalczaniu chorób zakaźnych, a Amerykanie masowo i celowo wyniszczają narody.
Zabierając głos Ks. Jaworski oświadczył, że sumienie świata i cały naród oburza się i potępia zbrodnie stosowane przez najeźdźców amerykańskich.
„My, księża członkowie OKK — powiedział Ks. Jaworski — powinniśmy jak najwięcej uświadamiać naszych wiernych parafian, do czego zmierzają agresorzy amerykańscy przez stosowanie broni bakteriologicznej.”
[...]
Szczecin, 24 kwietnia
Antoni Dudek, Sutanny w służbie Peerelu, „Karta” nr 25/1998.
Na 1 maja ustawiono nad blokami nowego placu MDM olbrzymią czerwoną gwiazdę, wewnątrz oświetloną. Wieczorem, gdy się ściemniło, widok tej ogromnej purpurowej gwiazdy na czarnym niebie był czymś tak złowrogim, że patrzyłam na to w trwodze i przerażeniu, jak na jakiś monstrualny znak zagłady. Dzień pierwszy maja spędziłam w domu pisząc te notatki i załatwiając moc zaległej korespondencji. Dzień święta pracy, który uznawałam od najwcześniejszej młodości (choć nigdy nie uczestniczyłam w jego obchodach), uczciłam pracą. Przez okno widziałam ciągnącą snadź na miejsce głównej trasy ogromną część pochodu, wlokącą się przez 6 Sierpnia chyba z półtorej godziny. Głównie młodzież w koszulach sportowych i kusych szortach. Moc ohydnie brzydkich wozów propagandowych i nie lepszych karykatur antyamerykańskich, chorągwie, sztandary. Szło to wszystko nieskładnie, grupy starszych wręcz ociężale; nie, nie uda się z nas wydobyć mechanicznego drylu hitlerowsko-sowieckiego.
Warszawa, 1 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
3 maja poszłam do Państwowej Szkoły Muzycznej nr 1, przy Marszałkowskiej 17. Zaproszono mnie tam na wieczór autorski, połączony z zakończeniem jakiegoś ich konkursu czytelniczego i otwarciem czytelni tej szkoły. Będąc bardzo zmęczona korektami Pepysa, tego samego dnia rano naszkicowałam sobie małą pogadankę o mojej pracy i o wszystkim. Wieczór wypadł nadzwyczaj przyjemnie. Ta szkoła z natury rzeczy nie przeładowana polityką jest o wiele weselsza i swobodniejsza od innych obecnych szkół. Po części oficjalnej jedna z profesorek uczelni grała na fortepianie Chopina, „Trzmiela” Rimskij-Korsakowa i „Prząśniczkę” w układzie Melcera. Grała technicznie świetnie z niezwykłą siłą, a razem czystością i precyzją. Aż dziwne, bo w uścisku ma rękę miękką jak bez kości, a przy grze – sprężystą i giętką jak damasceńska stal.
Potem był dziwny dosyć jak na wieczorną porę rodzaj przyjęcia, podano czarną kawę, ciasteczka i lody. Mały uczeń szkoły, 9-letni Dratwa (wnuk chłopa z Milejowa pod Piotrkowem, gdzie w roku 1914 nocowałam w mojej wędrówce ustanawiającej niepodległościową pocztę między Krakowem i Warszawą’) grał doskonale Mozarta. Niewątpliwie przyszły wirtuoz.
Sensacją wieczoru dla mnie było, że wszystkie przemówienia i nawet rozmowy w czasie uroczystości były arcyproustrojowe, a potem przy tym nocnym podwieczorku okazało się, że wszyscy zachwycają się tylko Parandowskim i czytają „Tygodnik Powszechny”.
Warszawa, 3 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Otóż we środę lub czwartek przed wyborami zjawiły się dwie panie ze Związku z prośbą Zarządu, żebym przybyła na czwartą do Hali Mirowskiej „zająć miejsce w prezydium na spotkaniu ludności z prezydentem Bierutem” [. . .].
Samochód przyszedł już o trzeciej, przyjechał po mnie Antonowicz z naszego biura. „Czemu tak wcześnie?” – pytam. – „A bo potem, wie pani, będzie jechał prezydent. Mogą być trudności z dostaniem się.” Znamienna jest ta ostrożność. Gdy jedzie prezydent tak rzekomo ukochany przez masy, ulice obstawione są policją, ruch wstrzymany. Już w drodze Antonowicz pyta: „Czy pani ma jakieś zaproszenie? Jakąś kartę wstępu?” - „Nie, skąd? Jeszcze nie upłynęła godzina, odkąd zawiadomiliście mnie o tej imprezie. Te panie ze Związku żadnej karty wstępu mi nie przywiozły.”
Do hali wpuszczano wszystkich bez trudności, ale do prezydium – nie i żadne starania nie pomogły. Antonowicz odjechał, a ja nie zdołałam się dostać „do prezydium”. Ale już skoro jestem, chciałam zobaczyć. Usiadłam z boku w którymś ze środkowych rzędów. Pierwszy raz widziałam tak miłe kiedyś, tak barwne od warzyw i owoców hale w ich nowej roli miejsca imprez masowych. Posępne wrażenie. Słabe oświetlenie. Żelazne stropy, ławy w barwie żelaza, wszystko niby gigantyczna widownia ponurego cyrku. Nabita, głowa przy głowie, jak wymoszczona brukiem. Od razu zrozumiałam, że sala spędzona, u nas nikt nie przychodzi na godzinę przed najbardziej nawet atrakcyjnym widowiskiem. Publiczność była też dobrze porozrzucanymi wszędzie grupami wyreżyserowana. Tak że coraz to inna grupa ryczała jakąś pieśń albo skandowała okrzyki, np.:
Na Bie-ru-ta-gło-su-je-my-
Szczęście Polski bu-du-je-my-
Niekiedy coś psuło się w reżyserii, a wtedy kilka grup naraz śpiewało albo skandowało każda co innego. Wytwarzało to kakofonię, jakby knieja wyła, ryczała i szczekała. Śpiewano: „Gdy naród do boju”.. „Na barykady”, a nawet, o zgrozo: „Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak wolno dyszyt czełowiek”. Tak siedziałam wśród tego wrzasku i huku prawie półtorej godziny. Było dla mnie w tym wszystkim coś infernalnego. Dante nie przewidział takiej postaci mąk piekielnych. Co pewien czas podnosił się w parterze albo na trybunach smarkacz w oliwkowej koszuli z czerwonym krawatem i krzyczał np.: „Kandydat narodu polskiego, marszałek Rokossowski, niech żyje!”. Sala podchwytywała i skandowała przez parę minut: „Ro-ko-ssowski! Ro-ko-ssowski!”. A ja widziałam takich samych chłopców ginących tysiącami w powstaniu, gdy tenże „kandydat narodu polskiego” stał za Wisłą i patrzył swym martwym sowieckim okiem, jak von dem Bach niszczy Warszawę, a jego „komandiry” pytani przez ludność, czemu nie idą na pomoc Warszawie, odpowiadali: „Eto dipłomacja”. I widziałam oczyma smutnej trzeźwości ten sam i taki sam tłum ryczący i skandujący przed wojną: „Na Kow-no! Na Kow-no!” albo „Za-ol-zie! Za-ol-zie!” i wiedziałam ze zgrozą, że da się on użyć do każdego innego okrzyku, a gdyby doszło do tego, jak mam nadzieję, że nie dojdzie, skandowałby tak samo: „An—ders! An-ders!” I tak samo jak „Na barykady” – śpiewałby:
Andziu, Andziu, wyjdź przed sień
Wróci Anders lada dzień.
I myślałam o tych poetach, co są dziś gwiazdami literatury rządowej, a których nazwiska wymieniano jako tych, co byli anonimowymi autorami antykomunistycznych dwuwierszy na ostatnie przedwojenne wybory. Po przeszło godzinnej torturze czekania na olbrzymią estradę spoza udrapowań (wyłącznie narodowych) zaczęły wpływać poczty sztandarowe. Mnóstwo młodzieży w pstrej mozaice sztandarów ustawiło się ścisłym rzędem poza niezmiernie długim stołem prezydialnym i znieruchomiało na posągi. Inscenizacja wymyślona przez Moskwę, ale znana i z Norymbergi, Rzymu i nawet z przedwojennej Warszawy („Falanga” i Bolesław Piasecki). Padały na nich jaskrawe światła jupiterów. Przed wojną oglądałam takie rzeczy w filmach. „No, cóż – myślałam z maksymalnym wysiłkiem dobrej wiary – formy te same, ale treść inna”. [...] Owacyjna manifestacja sali. Krzyki, skandowania. Po zagajeniu bodajże Kłosiewicza wystąpił Bierut. Jego przemówienie było bez ustanku przerywane skandowaniami, tak jakby nie chodziło o wysłuchanie go, lecz o największą ilość krzyku. Ta bezceremonialność przerywań zdumiewała mnie; często jakiś wyrostek wstawał i przerywał Bierutowi okrzykiem w pół słowa: „Niech żyje nasz ukochany Bierut!” albo: „nasz przodujący Związek Radziecki!”, albo „Stalin” etc. Bierut cierpliwie milkł, czekał, znów zaczynał i znów mu przerywano. Robiło to wrażenie rozpętania i bałaganu, a chwilami nawet swoistej formy sabotażu. A w reżyserii miało zapewne oznaczać spontaniczność uczuć. Po Bierucie przemawiali przedstawiciele robotników i chłopów (fatalne gadanie bez ładu i składu, snadź nie zdążyli skontrolować) i przedstawiciel młodzieży ZMP – to było zdaje się najszczersze przemówienie. Mówcy wstępowali na trybunę nie sami, lecz otoczeni jakby pocztem swych delegacji, który ustawiał się za mówiącym w półkole i trwał bez drgnienia, bez mrugnięcia oczyma. Potem przerwa, w czasie której postanowiłam wyjść; to było ciężkie zadanie, miałam wrażenie, że łatwiej by mi sforsować Himalaje niż ten kłębiący się tłum. Zagradzał drogę jak betonowa ściana. Ale że wszędzie poustawiano jupitery do fotografowania, będąc zwinna i drobna prześlizgnęłam się jakoś między stojakami jupiterów i wreszcie wyszłam na świeże, warszawskie wolne powietrze jesiennej nocy.
Warszawa, 27 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pochód zaczynają najmłodsze dzieci szkół warszawskich. Maszerują pod hasłem „pragniemy pokoju dla wszystkich dzieci świata”. Mienią się czerwone chusteczki harcerskie, ustępując miejsca barwnym strojom ludowym. […] Dzieci szkolne wypisały na swych transparentach „Dziś uczymy się – jutro będziemy budować socjalizm”. W następnym etapie ceremonii przed trybuną przemaszerowują dorośli: ZMP-owcy – przodownicy pracy. Najmłodszych uczestników manifestacji zamieniają ich starsi koledzy, aktywni uczestnicy budownictwa socjalistycznego.
Warszawa, 22 lipca
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dzieci z Pałacu Młodzieży ze Stalinogrodu wręczają towarzyszowi [Bolesławowi] Bierutowi album. Inne dzieci patrzą z zazdrością. One nie przygotowały albumu. Ale nagle wpada im inna myśl. Przynoszą towarzyszowi Bierutowi pomarańcz. Po prostu pomarańcz. Trzymają ją na talerzyku: chcą ją zjeść wspólnie z towarzyszem Bierutem na znak przywiązania, wierności, miłości, przyjaźni. Towarzysz Bierut dzieli na cząstki złoty, soczysty owoc. To pomarańcza przyjaźni. […] Gra orkiestra. Pięknie tańczą dzieci: lekko, powabnie, trochę jeszcze niewprawnie. W przerwach wszyscy siadają na podłodze i śpiewają piosenki harcerskie. Potem tworzy się wielkie koło. Wśród dzieci, trzymając je za ręce idą towarzysze Bierut, [Józef] Cyrankiewicz i [Kazimierz] Mijal. Wielki taneczny korowód kroczy przez salę, rozłamuje się na dwie części, łączy się i znów rozchodzi…
Warszawa, ok. 7 stycznia
„Sztandar Młodych”, 7 stycznia 1954, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Zapomniałam dodać, że otrzymałam Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Nie wiem, dlaczego tak straszliwie nieoficjalną postać jak ja „odznaczają”, i to już od czasów przedwojennych. Nigdy nie chodziłam na żadną „dekorację” i nigdy przy żadnej okazji nie nadziewałam na siebie żadnych orderów – raz tylko z okazji jubileuszu groteskowy Dybowski przypiął mi jakiś krzyż. Ale tym razem, że to się zbiegło z przydzieleniem tego mieszkania i z ciągłymi w związku z tym kontaktami z ministerstwem, poszłam przez kurtuazję. Na szczęście wszystko odbyło się błyskawicznie szybko i bez żadnych solenności. Wszyscy byli jacyś speszeni czy zażenowani, a jeden z odznaczonych (nie wiem, kto to) siedział w absolutnym milczeniu i z twarzą tak straszliwie smutną, jakby uczestniczył w pogrzebie. Z ludzi wybitniejszych byli chyba tylko Wnuk i Słonimski.
Warszawa, 31 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Nad pochodem pojawiają się monstrualnej wielkości karykatury. Oto [Allen] Dulles ściska gorąco dłoń Czang Kai-Szekowi, to samo czyni [Konrad] Adenauer i [Władysław] Anders. Nie mają czego szukać na warszawskiej, pogodnej majowej ulicy, która opowiada się za pokojem i współpracą między narodami. A oto pojawia się inna karykatura: człowiek w marynarce o jednym rękawie zbyt krótkim, jednym zbyt długim, o pokracznych spodniach. „Tak wyglądam dzięki tobie, brakorobie – głosi napis. Tak nie chcemy się ubierać”.
Warszawa, 1 maja
„Trybuna Ludu”, 2 maja 1955, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Wczoraj zadzwonił do mnie jakiś Wójcik z MSZ, że „na osobistą prośbę premiera” mam jechać o trzeciej do Prezydium Rady Ministrów, gdzie odbędzie się mała czarna kawa na przyjęcie delegacji polonii zagranicznej, przybyłej na święto dziesięciolecia z różnych krajów Zachodu. Bardzo prosił, że przyślą po mnie auto i autem odeślą. Długo wzdragałam się, ale wreszcie przystałam. [...]
Bierut wygłosił dłuższe przemówienie z tym programem nowej polityki na emigrację, z którym przychodzili do mnie Wolf, Kruczkowski i Michalski, a telefonował o tym m.in. ów Góralski. Bierut wielokrotnie powtarzał, że ojczyzna ludowa puszcza w niepamięć wszelkie względem niej przewinienia emigrantów, że lud polski nie jest pamiętliwy, a rząd jest ludowy i postępuje tak, jak postąpiłby lud. I żeby ci starzy emigranci stykając się z nowymi, których wojna wyrzuciła z kraju, namawiali ich do powrotu do ukochanej ojczyzny, za którą tak tęsknią.
Z emigrantów pół-prostych ludzi, eks-chłopów, robotników i rzemieślników przemawiały głównie kobiety, bardzo rezolutne i rozentuzjazmowane do „Polski Ludowej, tego naszego bogactwa, naszego skarbu”. Bierut jeszcze parę razy zabierał głos, a po trzech kwadransach takiego odfajkowywania nowego programu „emigracyjnego” jakiś drugi stary zaproponował, że chcą jeszcze zaśpiewać hymn narodowy. Prześpiewali więc pierwszą zwrotkę „Jeszcze Polska nie zginęła”, a Bierut stał i słuchał [...].
Byłam zadowolona, że poszłam. Widziałam w drobnym skrawku, jak odgórnie „robi się historię”. Gdybym miała dość sił, chętnie chodziłabym wszędzie, aby widzieć i wiedzieć.
Warszawa, 24 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W sierpniu 1955 roku w Polsce zdarzyło się coś niesamowitego i nieprzewidzianego; został zorganizowany Światowy Młodzieżowy Festiwal Pokoju i Przyjaźni. Przyjechała młodzież z całego świata. W systemie, który wpuszczał przez granice tylko popleczników komunizmu, był to krok niesłychanie śmiały. […] Rząd w tamtym roku pozwolił na powiew wolności, trwający tyle, ile jedno uderzenie skrzydeł. Ruszyła potężna machina przygotowań; Polska komunistyczna miała pokazać się światu z najlepszej strony. Zewsząd ściągano do Warszawy najlepszych specjalistów. Najznakomitsi graficy i malarze, jak Tomaszewski czy Zamecznik, przyozdabiali miasto. Jak za dotknięciem różdżki, wypełniły się stołeczne półki sklepowe. Ludzie zaczęli zdobywać je szturmem; nigdy nie widziano naraz takiego przepychu. Z najdalszych krańców Polski zgarnięto, co tylko było do wzięcia, i przywieziono do Warszawy. Nadeszło piętnaście niezapomnianych dni zabaw, defilad i bankietów.
[…]
Ulice Warszawy pełne były młodzieży wszystkich ras, ale największą fascynację wzbudzali Murzyni. Wielu ludzi nigdy nie widziało czarnego człowieka, nawet w kinie, i dzieci pytały, czy mogą dotknąć, a nawet skosztować takiego człowieczka z czekolady. Po latach kompletnej izolacji na piętnaście dni otworzono wrota na świat, choć w sposób kontrolowany. Dionizje.
Warszawa, 31 lipca–14 sierpnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Młodzież komunistyczna, która przyjechała z Zachodu, była swobodna, rozhasana, nie bojąca się wygłaszać swojego zdania, nieraz dalekiego, od obowiązującego u nas. Wrażenie do dziś pozostało. Włóczyłyśmy się z Zosią dzień i noc do rana. Wszystko działo się spontanicznie, nie wyreżyserowane! Młodzież biała i kolorowa tańczyła na ulicach, śpiewała i śmiała się!... U nas śmiech zaginął, a zwłaszcza w miejscu publicznym.
Warszawa, 31 lipca–14 sierpnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dziś po południu, mając legitymację „gości honorowych” Festiwalu Młodzieży, poszłyśmy z Tulą na tzw. Stadion Dziesięciolecia za Wisłę. Z taksówki wysiadłyśmy na placu Trzech Krzyży, bo dalej nie puszczano. Szłyśmy w umiarkowanym i wątle owacyjnym tłumie widzów, gęstniejącym w miarę zbliżania się do mostu Poniatowskiego. W szpalerze widzów szły delegacje festiwalowe, widziane przez nas jako ręce, podnoszone co chwila z powitalnym potrząsaniem i ubarwione we wszystkie kolory skóry. Upalna pogoda, Wisła, co rzadkie – szafirowa. Plusk oklasków, okrzyki
Na stadion dostałyśmy się nie bez trudu, ale za to siedziałyśmy w cieniu, bo ta trybuna honorowa jest częściowo kryta, a długi już cień daszku padał aż na dolne rzędy, gdzieśmy siedziały. Stadion jest imponujący, na sto tysięcy widzów. Trybuny szczelnie zapchane, zdawały się wyłożone kolorową mozaiką. A że prócz letniej barwności szmatek wszystkim jako bilety wręczano kolorowe numerowane chustki i tymi chustkami wciąż powiewano – dawało to wrażenie, że ludzka mozaika mieni się i migocze w słońcu. Sam stadion, z delegacjami równie kolorowymi tak co do skóry, jak w strojach, też wyglądał nieludzko, jak zaczarowane jezioro kołyszących się barwnych fal. Słowem ludzkość w charakterze ornamentu, lecz ornamentu czego? I skąd w człowieku bierze się potrzeba stawania się ornamentem?
Warszawa, 31 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
„Trybuna Ludu”, 8 sierpnia 1955, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W związku z pytaniami w sprawie dekoracji portretami miast i pochodów 1-majowych wyjaśniamy: miasto można dekorować portretami przywódców KPZR, tow. [Nikity] Chruszczowa, tow. [Nikołaja] Bułganina, tow. [Klimenta] Woroszyłowa, przywódców naszej partii i państwa, tow. [Józefa] Cyrankiewicza, tow. [Edwarda] Ochaba, tow. [Konstantego] Rokossowskiego, tow. Zawadzkiego. […] Portretów należy używać w miarę możliwości mniej niż w latach ubiegłych. Szczególnie w dekoracji pochodów należy ograniczyć się do portretów [Karola] Marksa, [Włodzimierza] Lenina, [Bolesława] Bieruta.
Warszawa, ok. 15 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Święcimy tegoroczny 1 maja w warunkach wielkiego ożywienia politycznego i społecznego w całym kraju. […] Walczymy nieugięcie z wszelkimi przejawami kacykostwa, tłumienia krytyki, biurokratyzmu i obojętności w stosunku do człowieka pracy i jego potrzeb, walczymy o pełne rozwijanie demokratycznych zasad życia partyjnego i państwowego, o umocnienie praworządności ludowej. […] Przez cały kraj przebiega twórcza i ożywcza fala krytyki braków w naszym życiu, wciągają się do polityki, budzą się do aktywnego udziału w życiu społecznym setki tysięcy dotąd biernych, wychowują się na nowo setki tysięcy aktywistów i działaczy partyjnych i bezpartyjnych, uczą się po nowemu patrzeć na wiele spraw.
Warszawa, ok. 15 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dla Anny i Tulci ten telewizor to takie szczęście, że muszę się do tego przyzwyczaić, choćby dla świętego spokoju w domu. A może sama w tym zagustuję i będę się rwała, żeby oglądać te obrazki (choć już w dzieciństwie nie lubiłam tzw. magicznej latarni). I będę się jeszcze ze siebie śmiała, że taka byłam z powodu tego telewizora nieszczęśliwa. Pierwszego dnia byłam zaprzątnięta urządzaniem się w domu, ale w niedzielę zasiadłam z Anną i Elą (właśnie nadeszła), żeby obejrzeć nadawane bezpośrednio z teatru widowisko „Serce w plecaku”. I widowisko złe, i nie spodziewając się wiele, nie myślałam jednak, że telewizja jest jeszcze aż tak zła. Ten cud techniki jest jeszcze w powijakach. Daje projekcje, jakby się oglądało same początki filmów sprzed 50 lat.
Warszawa, 3 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Zupełnie już po powrocie doszłam do równowagi (bardzo źle znoszę zmiany miejsca, choć naturę mam raczej psią niż kocią), pogodziłam się nawet z telewizorem, mimo że to jest jeszcze bardzo prymitywne. Zwłaszcza przy transmisjach bezpośrednio z sal widowiskowych; postacie widzi się zniekształcone, jakby się je oglądało przez wklęsłą albo wypukłą kulę szklaną. Migocze też i męczy wzrok lśnieniem kontrastów przeraźliwej bieli i brudnej czarności. Najlepiej jeszcze wychodzą odczyty, piosenki czy kawały produkowane przez pojedynczą osobę tuż przy ekranie, to jest jedyna zajmująca innowacja pozwalająca obserwować zabawną mimikę twarzy i gestykulację rąk. Pierwszym programem, który mnie zajął, był właśnie taki mieszany „kalejdoskop świata”, czy jak to się nazywa. Ale widoczność licha, zmienna, wciąż pojawiają się mętne smugi, trudno też jest prawidłowo ustawić obraz w polu widzenia.
Warszawa, 9 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wydarzeniem, które zapoczątkowało reaktywizację tego ruchu, było zorganizowanie przez „Caritas” zebrania księży postępowych z całego kraju w dniu 30 czerwca br. W zebraniu udział wzięło 49 księży na 100 zaproszonych. Warto nadmienić, że organizatorzy zebrania w całej pełni zastosowali zasadę dobrowolności, nie wywierali żadnego nacisku w celu zapewnienia lepszej frekwencji. Na zebraniu postanowiono zorganizować koła księży przy Zarządzie Głównym i przy Zarządach Okręgowych „Caritas”. Zebrani księża jak najbardziej pozytywnie ustosunkowali się do tej inicjatywy. Ukonstytuowało się tzw. Centralne Koło Księży „Caritas”, które z kolei przystąpiło do organizowania kół terenowych.
październik 1959
Antoni Dudek, Sutanny w służbie Peerelu, „Karta” nr 25/1998.
...Brak mi słów, drodzy towarzysze, dla wyrażenia naszej najserdeczniejszej, najgłębszej wdzięczności wobec wszystkich naszych polskich przyjaciół za to gorące powitanie, za uczucia gorącej miłości do Związku Radzieckiego, do naszego narodu, uczucia, z którymi spotykamy się u was wszędzie. Tak, naród radziecki jest waszym najwierniejszym przyjacielem i bratem. Możecie być o tym głęboko przekonani, towarzysze.
Katowice, 16 lipca
Komunizm — to obfitość produktów i artykułów konsumpcyjnych. Lecz komunizm jest nie tylko tym. Komunizm — to najbardziej postępowe, najbardziej zorganizowane społeczeństwo ze wszystkich tych, które istniały na ziemi, społeczeństwo o najwyższym poziomie produkcji, produkcji bez wyczerpującej pracy fizycznej. Przy komunizmie procesy pracy będą całkowicie zmechanizowane, praca człowieka będzie polegała na umiejętnym kierowaniu maszynami. Będzie to właśnie oznaczało likwidację w warunkach komunizmu różnic między pracą umysłową i fizyczną. Tworzyć maszyny i kierować nimi będą ludzie stojący na jednakowo wysokim poziomie przygotowania technicznego i rozwoju umysłowego. W warunkach komunizmu człowiek będzie mógł w pełni rozwinąć swe wielkie możliwości twórcze. Będzie to naprawdę człowiek przez duże C, jak mówił Gorki.
Katowice, 16 lipca
...Wrogowie socjalizmu nie złożyli broni, nadal czynią oni wszystko, aby — jak mówią — „odepchnąć” socjalizm. Na czym polega ta polityka? Polega ona na tym, aby podjąć próbę osłabienia krajów socjalistycznych od wewnątrz, drogą gróźb, za pomocą udzielania jałmużny skłócić je między sobą i w ten sposób podważyć i rozbić zwarty obóz socjalistyczny. [...]
Trzeba jednak bardzo, bardzo kiepsko orientować się w obecnej sytuacji w Polsce, w całym obozie socjalistycznym, aby chociaż na chwilę dopuścić myśl o możliwości powaśnienia Polski ze Związkiem Radzieckim, z innymi krajami socjalistycznymi. Oczywiście, w niedalekiej przeszłości istniały w naszych stosunkach pewne elementy, które dawały wrogom nadzieję na skłócenie naszych krajów. My i wy traktowaliśmy owe trudności jako epizod, jako warstwę kurzu na kryształowo czystych stosunkach między naszymi partiami, między naszymi krajami. Wystarczył jednak ten kurz naszym nieprzyjaciołom, aby wyobrazili sobie, że mają do czynienia z jakąś skałą sprzeczności istniejącą jakoby między Związkiem Radzieckim a Polską. Czas, aby zrozumieli, że między nami nie było i nie ma sprzeczności, a jeśli chodzi o warstewkę kurzu, to wystarczyło jedno dmuchnięcie narodu polskiego i narodu radzieckiego, aby kurz ten całkowicie znikł.
Warszawa, 21 lipca
Według jednomyślnej oceny obserwatorów zagranicznych w Polsce, zachowanie społeczeństwa polskiego charakteryzuje zupełny brak zainteresowania akcją wyborczą. Gigantyczna i kosztowna kampania nie zdołała przełamać ochronnego muru obojętności, jakim ludzie odgradzają się od propagandy.
[…]
Zapewne, ten indyferentyzm u różnych ludzi różnie się objawia. Jedni lekceważącym machnięciem ręki odpowiedzą na natrętne nalegania i do głosowania nie pójdą. Inni – z tym samym gestem rezygnacji, dla świętego spokoju wrzucą kartkę wyborczą nawet na nią nie spojrzawszy. Najmniej będzie tych, którzy powezmą decyzję w przekonaniu, że głosując albo nie głosując mogą w jakiś sposób oddziałać na sprawy publiczne zgodnie ze swoimi poglądami. I to jest właśnie najsmutniejszy aspekt wyborów bez wyboru.
Monachium, 15 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
W czasie rozmowy swej w dniu 8 maja 1961 r. z Sekretarzem Episkopatu Polski, Biskupem Zygmuntem Choromańskim, zajął Pan stanowisko w sprawie tzw. księży pozytywnych i podkreślił, że dla Rządu jest to sprawa zasadnicza i że Rząd nie będzie tolerował „maltretowania księży pozytywnych przez Episkopat, a właściwie przez Kardynała Wyszyńskiego”. Jako przykład tego złego obchodzenia się z tzw. księżmi pozytywnymi przytoczył Pan Minister m.in. nazwiska ś.p. Księdza Hueta, ks. Czarneckiego, ks. Owczarka i ks. Szemraja. [...]
List mój ma na celu usunąć niedomówienia, by nie było wątpliwości.
Jest rzeczą oczywistą, że jeżeli dla kogo, to przede wszystkim dla Biskupów katolickich jest sprawą zasadniczą, do czego są używani ich Kapłani. Przecież to Biskup powołuje i ustanawia w szeregach Hierarchii kościelnej kapłanów. Mają oni swoje określone powołanie i przeznaczenie, zgodnie z nauką Kościoła o kapłaństwie i z Prawem kanonicznym. Ich istotowym celem jest praca religijno-moralna i duszpastersko-wychowawcza, pod kierunkiem własnych Biskupów, od których otrzymują ściśle określone uprawnienia. Autorytet Kapłanów w społeczności Wiernych zależy od ich jedności z Biskupami. Gdy tej jedności i karności nie zachowują, tracą zaufanie Wiernych, którzy takich księży starannie unikają. Księżmi, zależnymi od Biskupów, nie może nikt dysponować wbrew ich właściwym zadaniom. Mogą być używani tylko do celów religijno-duszpasterskich. Tego domaga się ustrój Kościoła i lud wierny. Swego czasu, nawet z kół społecznych, które dziś doszły do władzy w Polsce, podnoszono wymaganie pod adresem księży, by nie zajmowali się polityką. Biskupi polscy też niechętnie widzieli księży w partiach i w Sejmie i wycofywali z polityki ludzi od siebie zależnych. Dziś stoimy na tym samym stanowisku, świadomi, że rządzi Partia, która była przeciwna udziałowi duchowieństwa w pracach politycznych, i że społeczeństwo katolickie źle odnosi się do Kapłanów zajmujących się polityką.
15 maja
Antoni Dudek, Sutanny w służbie Peerelu, „Karta” nr 25/1998.
Radio i telewizja wszędzie na świecie są przedsięwzięciami dochodowymi. U nas są deficytowe. A że oszczędności państwowe idą głównie w kierunku obcinania budżetów na kulturę i zdrowie – więc z osłupieniem obejrzałam dziś tygodnik „Radio i Telewizja”. Nie tylko objętość zmniejszona tak, że program włazi na program, ale są to programy zmarłych. Dla oszczędności radio z żywych pisarzy nadaje tylko dawniejsze nagrania na taśmę, a poza tym nadaje głównie nagrania umarłych. Tak więc „Pan Tadeusz” będzie nadany w „dawnych nagraniach” (Leszczyński, Zelwerowicz etc.). W odcinku pomienionym, w którym nadawano także dawniej nagrane moje dwa opowiadania z „Ludzi stamtąd”, zapowiada się Żeromski: „Syzyfowe prace”, czyta A. Zelwerowicz.
To samo zjawisko na poszczególnym odcinku życia kulturalnego, co na ogólnym – upaństwowionego. To państwo funkcjonowałoby doskonale bez obywateli. Wydawcy, radio i telewizja przynosiłyby większe dochody (przynoszą tylko... 5 miliardów), gdyby nie było żyjących pisarzy, którym trzeba płacić honoraria. Państwo trupów i cieni. Państwo trumienne.
Komorów, 28 lutego
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 4, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Dwa głosy (Czeszki i Koziełła) usiłujące przeciwstawić się tak haniebnemu biegowi rzeczy, są tak zakamuflowane, że zaledwie kilkanaście osób jest w stanie domyślić się, o co tym dwu na pewno uczciwym, ale niezdolnym przedrzeć się przez żelazną kurtynę cenzury ludziom idzie. A przecież całą sprawę wyjaśnić i rozwikłać mogłaby tylko publiczna dyskusja. Dyskusja zarówno z żerującą na owym liście emigracją, jak z naszą tu „polityką kulturalną”. Lecz w naszej prasie ani mru mru o sprawie, o której mówi już cały kraj. Tak samo przemilczane zostały dwa wiece studenckie tym sprawom poświęcone.
I pomyśleć, że w żadnej instytucji (Radio i Telewizja), w żadnym piśmie czy wydawnictwie, którym polecono dyskryminować pisarzy, nie znalazł się bodaj jeden człowiek, który by ujął się za pisarzami pozbawionymi w trybie administracyjnym możności zarobkowania.
Wczorajsza niedziela była przyjemna. Anna przyjechała w sobotę już przed południem, a w niedzielę po południu przyjechał Dag Halvorsen, który już dobrze mówi, a wszystko rozumie po polsku. Jego zdaniem, które jest również zdaniem Anny i moim, Zachód nie ruszy palcem, nawet gdyby ludność Polski została zamknięta w obozach koncentracyjnych. Większość społeczeństwa, które nigdy nie zostało zepchnięte w taką reakcję jak obecnie, ale co gorsza wszystkie władze rządu i partii nie wiedzą nic o oczywistym fakcie, że Zachód woli Gomułkę niż Giedroycia.
Komorów, 19 kwietnia 1964
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Przedstawienie Dziady grane od 25 listopada w Teatrze Narodowym, przygotowane przez dyrektora teatru tow. Kazimierza Dejmka ma szkodliwy politycznie, tendencyjny charakter. Wynika to z doboru tekstów, sposobu prowadzenia aktorów oraz inscenizacji poszczególnych fragmentów dzieła nie mówiąc o „dopisanej” scenie finałowej o określonej symbolice ideowo-politycznej.
Trudno przypuścić, by tej miary reżyser, co tow. Dejmek, nie zdawał sobie sprawy z wymowy ideowo-politycznej tak wystawionych Dziadów, zwłaszcza w roku obchodów 50-lecia Rewolucji Październikowej. W związku z tym Wydział Kultury KC proponuje rozważenie następujących wniosków (kilka wariantów).
I.1. Odwołanie natychmiastowe tow. Dejmka ze stanowiska dyr. Teatru Narodowego za szkodliwą politycznie inscenizację Dziadów i zdjęcie od 1 stycznia 1968 r. przedstawienia z repertuaru teatru. W tym przypadku trzeba oczywiście liczyć się z negatywnymi reperkusjami politycznymi.
2. Udzielenie tow. Dejmkowi służbowej nagany z ostrzeżeniem i przeniesieniem go w nowym sezonie do placówki mniej eksponowanej; polecenie dokonania pewnych zmian w inscenizacji Dziadów i zezwolenie na granie sztuki tylko do końca sezonu w „rozrzedzonych terminach” z wyeliminowaniem zbiorowych wycieczek ze szkół.
II. Ustalić, kto w Ministerstwie Kultury i Sztuki odpowiada za puszczenie przedstawienia w tym kształcie i w tym terminie, a następnie w stosunku do winnych wyciągnąć wnioski dyscyplinarne.
III. Rozważyć wyciągnięcie wniosków służbowych w stosunku do niektórych recenzentów, którzy wykazali ślepotę polityczną, albo też, co jest bardziej prawdopodobne, solidarność z ideowym kierunkiem inscenizacji Dejmka.
Warszawa, 13 grudnia
Marta Fik, Marcowa kultura, Warszawa 1995.
Drogie towarzyszki i towarzysze!
Kiedy w tę noc sylwestrową wysłuchaliśmy przed chwilą dźwięków 12 uderzeń zegara, które zamknęły żywot roku starego — 1967 i jednocześnie otworzyły pierwszą kartę księgi życzeń roku nowego — 1968, to pierwsza nasza reakcja na tę zmianę czasu kalendarzowego wyraża się w pytaniu: jaki będzie ten rok nowy? Co niesie dla każdego z nas, dla naszego kraju i narodu, dla świata i ludzkości?
I chociaż nikt na pytanie to odpowiedzieć nie może, to przecież wszyscy witamy ten rok nowy z ufnością i optymizmem, składamy sobie wzajemnie najlepsze życzenia, wierzymy, że nie zawiedzie on naszych nadziei, jesteśmy przeświadczeni, że będzie lepszy od swego poprzednika. [...]
Życzę wszystkim ludziom pracy, aby w swej działalności zawodowej znajdowali dużo zadowolenia, aby pomnażając dorobek we wszystkich dziedzinach budownictwa socjalistycznego, wiązali swe własne dobro z dobrem społecznym, swą własną pomyślność z pomyślnością Polski Ludowej.
Życzę wszystkim członkom partii jak najlepszych wyników w pracy zawodowej i społecznej, organizacyjnego i ideologicznego umacniania swych organizacji partyjnych, dobrego przygotowania V Zjazdu naszej partii.
W nowym roku życzę wszystkim dużo zdrowia, szczęścia i radosnych dni.
Wesołej zabawy — drodzy towarzysze!
Dosiego Roku!
Warszawa, 1 stycznia
„Trybuna Ludu” nr 1, z 2 stycznia 1968.
Warszawa. Propagandowy list polskiej młodzieży popierający Wietnam w wojnie ze Stanami Zjednoczonymi
Bohaterska i powszechna ofensywa wietnamskich sił wyzwoleńczych przeciwko agresorom imperialistycznym wywołuje podziw i najwyższe uznanie wśród całej młodzieży polskiej. [...]
Walka ta spotyka się z całkowitym poparciem ze strony naszej młodzieży. Młode pokolenie Polski Ludowej, ceniąc wysoko ideały wolności i niepodległości, pamiętając o cenie krwi, którą ojcowie nasi zapłacili za wolność i niepodległy byt Polski, będzie w dalszym ciągu udzielać Wam wszechstronnego poparcia i pomocy, uważając, że bohaterski naród i młodzież Wietnamu znajduje się na pierwszych szańcach walki o wolność, pokój i sprawiedliwość, przeciwko naszemu wspólnemu wrogowi — imperializmowi Stanów Zjednoczonych.
Warszawa, 15 lutego
„Trybuna Ludu” nr 46, z 16 lutego 1968.
Z okazji XXII rocznicy powołania Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej składam Wam serdeczne podziękowania za trud i ofiarność dla dobra naszej Ojczyzny, Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Wasza zaszczytna praca, którą podjęliście dla zapewnienia ładu i porządku publicznego, ochrony majątku narodowego i mienia obywateli, cieszy się powszechnym i pełnym uznaniem.
Opieka i pomoc instancji partyjnych, Rad Narodowych oraz ścisła więź ze społeczeństwem – stwarzają trwałe podstawy i dobry klimat dla skutecznej działalności ORMO. [...]
Członkowie Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej!
Doskonaląc formy samodzielnej pracy, z pełnym i serdecznym zaangażowaniem się w służbie społeczeństwa, oddziaływujcie wychowawczo w swym miejscu pracy i zamieszkania.
Pomagajcie jeszcze ofiarniej Radom Narodowym i organom Milicji Obywatelskiej w skutecznej ochronie spokoju, ładu i porządku publicznego.
Partia, władza ludowa oraz społeczeństwo oczekują od Was jeszcze pełniejszego uczestnictwa w procesie wychowania młodego, socjalistycznego pokolenia.
Warszawa, 20 lutego
„Trybuna Ludu” nr 51, z 21 lutego 1968.
Bierzemy z was wzór, drodzy polscy przyjaciele. Tak jak was hitlerowski najeźdźca tysiącami bomb i pocisków nie pozbawił umiłowania wolności, tak samo walki narodu wietnamskiego o wolność nie przerwą amerykańskie bomby i napalm. Znam wasze dzisiejsze życie, widzimy szczęśliwe, spokojne twarze waszych dzieci — o takie życie i o taki spokój dla dzieci walczy nasz naród z imperialistycznym najeźdźcą.
Gdańsk, 22 lutego
„Głos Wybrzeża” nr 45, z 22 lutego 1968.
Aktyw społeczno-polityczny Warszawy z niepokojem i oburzeniem śledzi poczynania reakcyjnej grupy członków Warszawskiego Oddziału ZLP, która występując pod płaszczykiem obrońców kultury polskiej z coraz większym zacietrzewieniem i wrogością atakuje Partię i Władzę Ludową. [...] musi oburzać nas fakt, iż niektórzy członkowie ZLP, jak np. S[tefan] Kisielewski, pozwalają sobie na używanie takich określeń pod adresem naszej partii i naszej polityki kulturalnej, jak „dyktatura ciemniaków” — i tym podobnych niewybrednych epitetów, żywcem zapożyczonych od propagandystów Radia „Wolna Europa”.
Organizatorzy wrogiej działalności w środowisku literackim usiłują w ślad za ośrodkami dywersji politycznej wzniecać antyradzieckie nastroje, godząc tym samym w żywotne interesy narodu, integralność naszego terytorium, nasze Ziemie Zachodnie.
Warszawa, 2 marca
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Wśród inspiratorów znajdziemy tych samych, którzy ponoszą faktyczną odpowiedzialność za błędy i niepraworządności okresu stalinowskiego. Oni usiłowali w latach 1956–58 wykoleić dynamikę patriotyczno-socjalistyczną polskiego społeczeństwa w tym okresie. Ponieważ te usiłowania [...], na przykład Stefana Staszewskiego, spełzły na niczym, ludzie ci już otwarcie przeszli z pozycji socjalistycznych na pozycje nacjonalizmu syjonistycznego. [...] Weszli w łatwy kontakt z tymi wyizolowanymi środowiskami, których polityczne zaślepienie rzuciło — jak na przykład Stefana Kisielewskiego — w wysługiwanie się antypolskiej polityce NRF. [...] Rozgoryczenie zbankrutowanych politycznie i służących złej sprawie ojców, w sposób zgubny wychowało ich rodzinne i duchowe potomstwo.
W grupie organizatorów znajdujemy więc Antoniego Zambrowskiego, syna Romana Zambrowskiego; Katarzynę Werfel, córkę Romana Werfla; córkę profesora PAN-u, Martę Petrusewicz; Henryka Szlajfera, syna cenzora z Urzędu Kontroli Prasy; Adama Michnika, syna starszego redaktora w „Książce i Wiedzy”; dalej studentów: Blumsztajna, Rubinsteina, J. Dajczgewanda, Mariana Alstera, Irenę Grudzińską, córkę wiceministra leśnictwa Jana Grudzińskiego i innych. Część tych organizatorów spotykała się w klubie Babel, przy Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów.
Warszawa, 11 marca
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
Klasa robotnicza była i jest razem ze wszystkimi studentami, ze wszystkimi Polakami pragnącymi demokracji i wolności.
Wspólnie walczyliśmy w pamiętnych dniach Października 1956 o słuszne prawa, o wolność i demokrację, o suwerenność i niezależność.
Dlatego dzisiaj głęboko ubolewamy z powodu kłamliwego i bezprawnego sposobu wyrażania naszej opinii przez prasę. To wyobcowani partyjniacy, oderwani od robotników FSO i telewizja przygotowała te kłamliwe i bzdurne hasła.
Przepraszamy Was, to nie my, to prasa potępia Was.
Klasa robotnicza razem ze studentami.
Wolność prasy, to elementarna zasada demokracji.
Żądamy wolności i demokracji w Polsce.
Robotnicy FSO
Warszawa, 12 marca
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Padło pytanie z sali, jakie stanowisko zajmują władze wobec Klubu „Babel” i czy będzie on nadal istnieć. Tow. Moczar powiedział, że takie instytucje, jak Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów, Klub „Babel” czy Teatr Żydowski w Warszawie, będą istniały tak długo, jak długo będą potrzebne pewnej części obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Gdy ta część obywateli opuści Polskę, a nikt nie będzie utrudniał wyjazdu do Izraela, to i te instytucje społeczno-kulturalne przestaną być potrzebne i będą likwidowane. [...]
Ostatnie pytanie skierowane do tow. Moczara brzmiało: „Czy wszystko będzie załatwione do końca?”. Odpowiedź brzmiała: „Sedno sprawy nie zostało dotychczas poruszone. Kiedy to się stanie, nie wiadomo. Lecz pewien jestem – że nie ma takiej siły, która by mogła zahamować proces oczyszczania partii z wrogich Polsce elementów”.
Spotkanie skończyło się długotrwałą owacją, jaką zgotowali tow. Moczarowi uczestnicy spotkania.
Warszawa, 8 kwietnia
Wczoraj na terenie b. obozu w Oświęcimiu otwarto nową część stałej ekspozycji Muzeum. Jest to wystawa poś¬więcona martyrologii Żydów. Otwarcia dokonał minister kultury i sztuki L[ucjan] Motyka. [...]
Minister Motyka [stwierdził], że nieprzypadkowo otwarcie nowej części Muzeum zbiega się z obchodami 25. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Na tym największym cmentarzu świata w Oświęcimiu hitlerowcy zamierzali pogrzebać narody – polski, ukraiński, białoruski, rosyjski. Ze specjalnym okrucieństwem dążyli do wyniszczenia Żydów. My, którzy byliśmy wtedy więźniami, członkowie międzynarodowego ruchu oporu, złączeni świadomością wspólnego wroga, przyrzekliśmy sobie „nigdy więcej Oświęcimia”. [...]
Pierwsze sale wystawy obrazują korzenie antysemityzmu w Niemczech. Cytaty z książek XIX-wiecznych uczonych, fragmenty pism i pisemek ziejących nienawiścią do Żydów i Słowian...
Kraków, 22 kwietnia
„Echo Krakowa” nr 95, z 22 kwietnia 1968.
W dniu święta majowego serdecznie pozdrawiamy:
– naszą uczącą się i pracującą młodzież, dzisiejszych i jutrzejszych kontynuatorów dzieła swych ojców — budowniczych socjalizmu,
– żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego, zawsze wiernych Polsce Ludowej, stojących na straży bezpieczeństwa jej granic,
– milicjantów, ORMO-wców, pracowników organów bezpieczeństwa wewnętrznego, którzy, służąc narodowi, strzegą ładu i porządku publicznego.
Warszawa, 1 maja
„Trybuna Ludu” nr 120, z 2 maja 1968.
Z maksymalnym rozumieniem i w najlepszej wierze przyjmowaliśmy dotąd zapewnienia oficjalnych przedstawicieli Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej, że antypolskie publikacje i działania są sprzeczne z oficjalnym stanowiskiem KC KPCz i Rządu CSRS. Rząd PRL miał więc prawo oczekiwać, że kompetentne władze CSRS, zgodnie z danymi zapewnieniami, podejmą energiczne kroki w celu przeciwdziałania i zapobiegania nieodpowiedzialnym, szkodliwym posunięciom inspiratorów antypolskiej kampanii prowadzonej w CSRS.
Warszawa, 6 maja
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Wstrzymałem szereg materiałów dla prasy na temat handlu zagranicznego, gdyż dotyczyły tylko tzw. sprawy żydowskiej. Tymczasem nie można milczeć na tematy afer, jakie się tam zdarzają. To nie syjoniści je robią, ale czyści Aryjczycy. Trzeba dobrać się im do skóry, nie można tego dłużej ścierpieć.
Wytworzyła się fałszywa samodzielność ponad tym gmachem [KC], nawet nie przysyła się notatek informacyjnych. W ministerstwach i Komisji Planowania panuje praktyka nieinformowania o zjawiskach ujemnych.
Podobnie ma się ze sprawą eksportu wagonów kolejowych do Związku Radzieckiego. Zła umowa, gdyż musimy teraz kupować urządzenia elektryczne do tych wagonów w krajach kapitalistycznych, ale nie mamy za co.
Jeśli są ludzie tak nieodpowiedzialni, to trzeba ich zmieniać. Sprowadzili pomarańcze, kiedy nie było potrzeba i teraz gniją. Te pomarańcze, umowa z Libią czy wagony do Związku Radzieckiego nadają się na tematy do prasy, a nie jacyś Żydzi.
Warszawa, 6 maja
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
Przy omawianiu w prasie, radiu i telewizji tła wydarzeń marcowych i ich następstw w Polsce występuje szkodliwe, dezorientujące opinię publiczną wyolbrzymianie (m.in. w wyniku dużej częstotliwości publikacji na ten temat) problemu syjonizmu i działalności syjonistycznej w Polsce. W związku z tym należy:
1. Zaprzestać zbędnego eksponowania i nagromadzenia publikacji na ten temat w poszczególnych numerach pism, programach radiowych i telewizyjnych.
2. Artykuły i komentarze tyczące antypolskich poczynań międzynarodowego syjonizmu należy konsultować z GUKPPiW.
3. Przy omawianiu tła wydarzeń marcowych nie należy akcentować żydowskiego pochodzenia ich inspiratorów, a rozprawiać się z rewizjonizmem i z wszelkich odmian reakcją społeczną.
4. Przy omawianiu zmian kadrowych należy unikać sformułowań, które by bezpośrednio lub pośrednio podkreślały żydowskie pochodzenie osób, których zmiany te dotyczą.
5. W sprawozdaniach sądowych nie podkreślać (personalia) żydowskiego pochodzenia podsądnych.
6. Należy eliminować z prasy, radia i telewizji wszelkie materiały zniekształcające klasowe podejście do ocen przeszłości historycznej naszego narodu i historii ruchu robotniczego oraz akcenty o charakterze nacjonalistycznym. Dotyczy to w szczególności ocen dwudziestolecia międzywojennego oraz układu sił politycznych w okresie okupacji. Należy eliminować wszelkie próby wybielania sił prawicy społecznej i tendencyjnego oświetlania przeszłości ruchu robotniczego.
24 czerwca
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
W drugim dniu toczącego się przed Sądem Marynarki Wojennej w Gdyni procesu agentów wywiadu amerykańskiego — Petera Pawelczyka i Władysława Ostojskiego — jako świadkowie wystąpili m.in. marynarze z polskich statków, którzy byli nagabywani przez Pawelczyka. [...]
Jeśli kandydat, wedle jego mniemania, nadawał się do dalszej „obróbki”, kontaktował się pod jakimś pretekstem z wyżej stojącymi pracownikami wywiadu, którzy podawali się najczęściej za amerykańskich dziennikarzy polskiego pochodzenia. W jednym z przypadków rzekomy dziennikarz poprosił na wstępie o przywiezienie z Polski suchej kiełbasy i książeczki do nabożeństwa dla matki-staruszki. [...] Agentów interesował całokształt życia w Polsce, nastroje społeczeństwa, stosunek do konkretnych wydarzeń itp. Pytali o mapy, plany miast, o ładunki przewożone polskimi statkami, m.in. do Wietnamu.
28 czerwca
„Echo Krakowa” nr 151, z 28 czerwca 1968.
Do Warszawy jechałem [z Sopotu] z towarzystwem wracającym z wczasów – pracownicy fabryk, małżeństwo z dzieckiem, panienki, młody człowiek. Mili, „zadbani”, nieźle ubrani, czytający „Film” i „Przekrój”. Ale jakże to drobnomieszczańskie towarzystwo, jak interesują ich wyłącznie sprawy materialne, jak nie znają w ogóle innych tematów! Tak, komuniści osiągnęli tu swój „sukces”, oduczyli ludzi całkowicie od polityki, ideologii, myślenia ogólniejszego. A myśmy dokonali reszty, dając im „strawę kulturalną” w postaci głupawych piosenek, festiwali w Opolu, jazzu, etc. I pomyśleć, że w okresie stalinowskim walczyło się o te rzeczy ideowo, jako reprezentujące zachodnią kulturę. A teraz komuchy zrozumiały, że te wszystkie piosenki pracują dla nich – ogłupiają ludzi całkowicie, czyniąc ich dla rządzących absolutnie nieszkodliwymi, stają się elementem zniewalania mózgów. Pomyśleć, że sam w tym brałem udział. O cholera! Jest to po prostu polityczna i ideowa stylizacja pokolenia, dokonywana, o dziwo, w imię ideologii i polityki (a w gruncie rzeczy, oczywiście, w imię utrzymania się przy władzy). Ciekawym, kiedy i w którym pokoleniu ludzie ci zrozumieją, czego im brak. Chciałbym tego dożyć – no ale przecież sto lat się nie żyje.
Warszawa, 3 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Na otwarciu wystawy skutków agresji izraelskiej tłok: przybyły delegacje z wielu krajów, są również Polacy. Na ścianach sali niewielkie plansze obrazujące kolejne fazy agresji czerwcowej Izraela, wykresy obrazujące kształtowanie się narodu i państwa żydowskiego. I zdjęcia. Pełne ekspresji i grozy. Matka trzyma spalone napalmem dziecko, zbombardowane przez wojska izraelskie wioski i miasta, obozy dla przesiedleńców z krajów arabskich. Straszne skutki imperialistycznej, zaborczej agresji Izraela.
Sofia, 31 lipca
„Trybuna Ludu” nr 230, z 22 sierpnia 1968.
Na otwarciu wystawy skutków agresji izraelskiej tłok: przybyły delegacje z wielu krajów, są również Polacy. Na ścianach sali niewielkie plansze obrazujące kolejne fazy agresji czerwcowej Izraela, wykresy obrazujące kształtowanie się narodu i państwa żydowskiego. I zdjęcia. Pełne ekspresji i grozy. Matka trzyma spalone napalmem dziecko, zbombardowane przez wojska izraelskie wioski i miasta, obozy dla przesiedleńców z krajów arabskich. Straszne skutki imperialistycznej, zaborczej agresji Izraela.
Sofia, 31 lipca
„Trybuna Ludu” nr 230, z 22 sierpnia 1968.
Ludzie pracują, chodzą do sklepów, oglądają telewizję. Cudzoziemcowi nie może pomieścić się w głowie, że jest tu coś anormalnego, zwłaszcza że nie rozumie, co pisze prasa i mówi radio. Nie uwierzyłby zresztą, że panuje tu kłamstwo tak całkowite i obowiązujące i że wszyscy się do tego przyzwyczaili, nikt nie ma ochoty się przeciwstawiać, a gdy ktoś nie chce brać udziału w urzędowym partyjnym kłamstwie, to zaraz wylatuje: kłamanie (mówienie mową umowną) jest probierzem lojalności i przydatności obywatelskiej, kto chce myśleć czy mówić inaczej, ten jest podejrzany. […]
Nasza prasa zawiera czystą politykę: to, co rządzący chcą, aby było powiedziane, i nic więcej. Stopień rygoryzmu tego „i nic więcej” jest przedmiotem dyskusji „rewizjonistycznej”, ale nie u nas w tej chwili. Tu panuje czysta forma polityczna, czyli czysty nonsens. A jeśli to potrwa parę pokoleń, jeśli ludzie zapomną, że im czegoś brak? „Wolna Europa” przypomina, jak może, ale ona działa z zewnątrz, to jej mankament, ciągle wypominany przez komunistów. Co prawda i ja jestem już na zewnątrz, emigrant wewnętrzny. To jest konieczne, aby być trochę z zewnątrz, aby nie dać się zapakować do klosza z usypiającym gazem, z drugiej jednak strony trzeba tu być, aby obserwować ludzi, w jaki sposób stopniowo działaniu tego gazu ulegają, aby widzieć, jak się łamie charaktery i niszczy nerwy.
Warszawa, 10 sierpnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Nie wolno przy tym zapominać, że Czechosłowacja — jako wysunięte na zachód państwo socjalistyczne, które bezpośrednio graniczy z NRF — stanowi ogniwo o zasadniczym znaczeniu w systemie bezpieczeństwa wspólnoty socjalistycznej. Ze zrozumiałych względów właśnie Polska, która obok NRD jest głównym obiektem odwetowych i rewizjonistycznych roszczeń militarystów z Bonn, jest więc szczególnie zainteresowana w umocnieniu pozycji socjalizmu na naszej południowo-zachodniej flance.
Warszawa, 22 sierpnia
„Trybuna Ludu” nr 230, z 22 sierpnia 1968.
Wykonaliśmy operację, która przejdzie do historii jako działanie zabezpieczające jedność obozu socjalistycznego. Udaremniliśmy kolejny spisek rewizjonizmu działającego w sojuszu z międzynarodowym imperializmem.
Zadania postawione przed nami [...] są misją leżącą w interesie Polski i Czechosłowacji, w interesie socjalizmu, bezpieczeństwa i pokoju. Pierwszą część tych zadań wykonaliśmy w imię historycznej polskiej tradycji — „Za Wolność Waszą i Naszą”.
28 sierpnia
Bartosz Kaliski, Dobrzy okupanci, „Karta” nr 41, 2004.
Na rozkaz władzy ludowej, wraz z żołnierzami Armii Radzieckiej i innych bratnich armii, żołnierz polski pospieszył na teren Czechosłowacji. Doświadczenie wykazało, że pomoc była konieczna i że przyszła w porę, że podskórne, dobrze zorganizowane procesy kontrrewolucji wystąpiły na powierzchnię, że spustoszenie zasiane w nastrojach części społeczeństwa czechosłowackiego osiągnęło niepokojące rozmiary.
Żołnierze nasi wypełnili z honorem swą patriotyczną i internacjonalistyczną powinność. W tych trudnych dniach wykazali wysoką dojrzałość i rozum polityczny. Zmasowanej propagandzie, reakcji i organizowanym przez nią szykanom przeciwstawili zdecydowanie i skutecznie swój odważny spokój, poczucie godności, dyscyplinę, kulturę godną ludowego żołnierza polskiego, godną żołnierzy wszystkich socjalistycznych armii. Postępować tak będą niezmiennie nadal, pozostając czasowo na owych bojowych posterunkach, aby przyczynić się w ten sposób do unormowania życia w bratniej Czechosłowacji przez jej komunistyczną partię i władzę ludową.
Postawa wojska w tym okresie, a przede wszystkim postawa jednostek działających poza terytorium kraju, została oceniona niezwykle wysoko. Pragnę również podziękować serdecznie naszemu społeczeństwu za niezliczone dowody zainteresowania, poparcia, sympatii, dowody szczególnie cenne w roku 25-lecia naszych ludowych sił zbrojnych. Rozumiemy i traktujemy uznanie społeczeństwa za szczególnej wagi zobowiązanie, za najwyższe wyróżnienie, jakie może spotkać żołnierza.
Wrocław, 1 września
„Kultura” Paryż, nr 253, 1968 (zeszyt specjalny poświęcony wydarzeniom w Czechosłowacji).
W ostatnim czasie mnożą się sygnały wskazujące, że podczas kontaktów i spotkań delegacji oficerskich 2 Armii z jednostkami CzAL oficerowie czechosłowaccy próbują przekazywać nam filmy i inne materiały dotyczące wydarzeń w Pradze. Filmy i materiały zawierają tendencyjnie dobraną, wrogą, antyradziecką treść. Przekazywanie ich naszemu wojsku stanowi jeden z elementów zakrojonej na szeroką skalę akcji propagandowej sił rewizjonistycznych i kontrrewolucyjnych, zmierzających do wbicia klina między armie sojusznicze, odizolowania Armii Radzieckiej i podważenia łączących ją z nami więzów przyjaźni i braterstwa.
W związku z powyższym zabraniam kategorycznie całemu stanowi osobowemu 2 Armii przyjmowania od strony czeskiej, aż do odwołania, jakichkolwiek filmów i materiałów propagandowych. Równocześnie zabraniam rozrzucania ulotek i innych materiałów propagandowych we wsiach i miastach, w osiedlach w pasie działania 2 A[rmii] WP.
3 września
Źródło: Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 1498/69
3 września 1968 o godzinie 12.30 grupa oficerów w składzie: ppłk dypl. mgr Jan Pasternak, kpt. mgr Stanisław Kowalski, kpt. mgr Tadeusz Spólny, udała się do m[iejscowości] Vysoké Mýto [...]
Podczas lustracji miasta, szczególnie rynku, ww. komisja stwierdziła, co następuje: propaganda wizualna nam wroga została w większości zdjęta. Jedynie trafiają się pojedyncze hasła o wrogiej treści, ale są to jedynie pozostałości z dawniejszych dni i znajdują się one w miejscach mało uczęszczanych oraz mało widocznych. Tu trzeba zaznaczyć, że realizowane są postulaty władz terenowych i systematycznie usuwa się wszystkie wrogie hasła, ulotki itp.
Społeczeństwo na widok oficerów [...] zachowywało się spokojnie, nie było żadnych okrzyków ani innych niezadowoleń pod adresem naszego wojska. Na ulicach można było spotkać duże grupy młodzieży szkolnej, która zachowywała się bardzo grzecznie. Wszystkie sklepy były czynne. W urzędach i zakładach pracy widać było normalny tryb życia. Ogólnie należy stwierdzić, że sytuacja znacznie się polepszyła.
3–4 września
Źródło: Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 1498/69
Ulotkę w formie jadłospisu Zarząd W[ojskowej] S[łużby] W[ewnętrznej] 2 Armii WP uzyskał w dniu 17 września drogą operacyjną. Według dotychczasowych danych najpierw ukazała się ona w zakładach chemicznych w Hradec Králové. [...] Okazowy egzemplarz tej ulotki został przejęty od jednego z obywateli CSRS przez naszego oficera kontrwywiadu. Innych danych, a zwłaszcza dotyczących zasięgu kolportażu oraz ilości nakładu ww. ulotki nie udało się dotąd uzyskać.
Gospoda pod Pięcioma Okupantami
Jadłospis — kategoria 15
Cena w rublach:
Zupy:
Barszcz krwawy 2,—
Wywar z rosyjskiej głupoty 2,50
Dania gotowe:
Czołgi radzieckie w rowie 1,55
Wąs Ulbrichta w nazistowskim sosie 2,30
Kadar w rosole 4,30
Warszawskie pikle z pogróżkami 2,80
Breżniew we własnym pocie 10,—
Gomułka á la dziki knur 8,40
Uśmiech Żiwkowa z kwaśną przyprawą 5,10
Dania na zamówienie:
Bilak z rożna 11,50
Kaczki nadziewane kolaborantami 14,—
Język Malika w oporowym sosie 8,40
Rosyjskie męstwo z pistoletem 13,—
Móżdżek Pawłowskiego przyprawiony jego taktyką wojskową 16,-
Dania bezmięsne:
Jajka okupantów z sałatką warszawską 4,—
Gulasz Kosygina (dawniej jajka po rosyjsku) 16,-
Dania tanie:
Rozum Breżniewa 0,01
Przyjaźń rosyjska 0,02
Głupota rosyjska 0,30
Specjalności:
Kolder na dziko 8,90
Indra na dubniańskim winie 4,70
Šalgovič a la Hiena 1,50
Kundra [w oryg. Kudla — kozik] w tyłku po bratersku 2,70
Zakąski:
Czeska obojętność za darmo
Budyń prowokatorski 3,—
Napoje:
Łzy kolaborantów 1,20
Wódka a la Morawa 0,80
Uwaga:
Potrawy przygotował A. Novotný ze swoim kolektywem sierot.
Ceny skalkulował kierownik A. Indra.
Do tańca i do słuchu przygrywa D. Kolder ze swoim bałałajkowym zespołem doradców.
Solo - Muslim Magomajew i Edyta Piecha.
Kostiumy - Slawa Zajcow.
Temat: Wam nada kultury (Wam trzeba kultury).
Striptizu nie ma, ponieważ Natasza Leonida zapomniała biustonosza.
Machorak
(Tłumaczył: Pasz)
30 września
Źródło: Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 1498/69.
Niedziela ogłoszona została Dniem Czynu Zjazdowego Młodzieży. Tysiące dziewcząt i chłopców pracowało społecznie przy porządkowaniu skwerów i zieleńców oraz budowie terenów rekreacyjnych. W Warszawie ponad 2 tysiące studentów wyszło do pracy społecznej pod hasłem „Studenci — swemu miastu”.
Warszawa, 23 października
„Express Wieczorny” nr 254, z 24 października 1968.
Tutaj trwa w prasie dosyć autentyczny spór o „prywaciarzy”, czyli prywatne rzemiosło i usługi. „Kurier Polski” broni ich ostro przed atakami demagogów wskazując na to, że wielki przemysł maszynowy, okrętowy i inny kooperuje z nimi, oni dostarczają precyzyjnych części, których inaczej nigdzie by się nie dostało. Ale to mucha, atak ma podłoże ideologiczne, co im tam sprawy produkcyjne! Klaudiusz Hrabyk, superidiota, grzmi w „Życiu Warszawy”, że cała Polska pogardza prywaciarzami, którzy zbijają „wór złota”, że nigdy badylarz czy sklepikarz nie mógłby reprezentować „socjalistycznego narodu” i tym podobne brednie. A o prywatnych chłopach (połowa społeczeństwa) łaskawca zapomniał. I o tym, że np. „uspołeczniony” odpracowawszy swoje siedem godzin, wypina się na wszystko, a poza tym kradnie, ile wlezie. Ale cóż – nalot na „prywatnych” trwa. Tych, co są potrzebni do przemysłu, może nie ruszą, ale np. prywatni lekarze padną chyba ofiarą, tak jak już padli adwokaci. Wolne zawody nie mieszczą się w idei kolektywizmu, a jeśli życie na tym traci – tym gorzej dla życia!
Warszawa, 23 października
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
W Zielonej Górze zabrakło kwiatów. Wszystkie znalazły się na wojskowych transporterach, w rękach roześmianych chłopców w polowych mundurach, za pasami podtrzymującymi broń. Wojsko wraca!
Kiedy wojsko wraca z manewrów, cieszą się dziewczyny. Tym razem z ich radością miesza się radość i duma wszystkich: ojców, matek, braci, całego społeczeństwa. Nasi żołnierze wracają bowiem po zdaniu trudnego egzaminu. To nie były manewry. Ludowe Wojsko Polskie wykonało odpowiedzialne zadanie. Wykonali synowski obowiązek wobec swej ojczyzny, obowiązek patriotów i internacjonalistów. Teraz wracają.
26 października
„Trybuna Ludu” nr 296, z 27 października 1968.
Z okazji 50. rocznicy odrodzenia Polski ciągle widujemy w telewizji naszych rządców. [...]
Punktem kulminacyjnym była akademia w Lublinie, a w niej, czytane oczywiście, przemówienie Cyrana, trwające 110 minut (obliczyliśmy z Zygmuntem [Mycielskim]). Zaczął od stwierdzenia, że Polska obecna jest suwerenna, niepodległa i co kto chce, potem zrobił wykład 50-lecia historii, pomijając oczywiście wszystko, co mu niewygodne, a więc Piłsudskiego (tylko parę kwaśnych wzmianek), Bitwę Warszawską, pakt o nieagresji Becka z Rosją, pakt Ribbentrop–Mołotow, wywózkę Polaków z Ziem Wschodnich, Katyń, Powstanie Warszawskie etc., etc., za to główne siły społeczne to oczywiście SDKPiL (paru Żydów na krzyż), KPP (dwa mandaty w pierwszym Sejmie) i PPR — żadnego AK w czasie okupacji w ogóle nie było. Olbrzymia sala z powagą wysłuchała tych bajęd, potem „Mazowsze” śpiewało pieśni rewolucyjne i ludowe. Tyle że Cyrano przyznał, iż Polska międzywojenna odegrała olbrzymią rolę, i wspomniał pozytywnie paru jej polityków (Wł[adysław] Grabski, Kwiatkowski, Poniatowski). Ale w sumie niewesołe to: „a cierpliwa publika łyka i łyka” — no, bo cóż ma robić, jak nic już nie wie i nie pamięta.
Sopot, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Zjazd partii nieustająco: w telewizji, radiu, prasie, kraj udekorowany, panegiryzm i samochwalstwo wręcz nieprawdopodobne – to jest nie do wiary, chyba w Bizancjum tylko było coś podobnego. Przemówienie Gomułki, chyba pięciogodzinne, o wszystkim, o gospodarce, a głównie o wspaniałości Polski Ludowej, miało chyba na celu „zagadanie” sprawy Czechosłowacji. Udało mu się to wspaniale, bo po nim wszyscy uderzyli w ten sam ton patetycznego samochwalstwa i mówienia o niczym. Mówił też Breżniew – po rosyjsku, a to samo. […] W ogóle zjazd idzie po gomułkowsku: superdrętwo. Aż strasznie słuchać, gdy wszyscy w kółko powtarzają to samo, i patrzeć na tę salę o kamiennych twarzach, klaszczącą w odpowiednich miejscach.
Sopot, 14 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wsłuchuję się w wiadomości z radia. Nasze „środki masowego przekazu” nadają nieżyczliwie brzmiące komentarze o locie „Apollo 8” ku Księżycowi i z powrotem. Lot przebiega normalnie. Czekamy — mamy nadzieję, jak najlepsze życzenia — wierzymy, że lot się uda.
Kraków, 22 grudnia
Karol Estreicher, Dziennik wypadków, t. 4: 1967–1972, Kraków 2004.
Drogie towarzyszki! Szanowni towarzysze!
Przed chwilą, w dzisiejszą noc sylwestrową, dwanaście uderzeń zegara zamknęło rok stary – 1968. Przekroczyliśmy wszyscy kalendarzowy próg czasu i oto znajdujemy się już w Nowym Roku. [...] Rok stary zamykamy w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Ofiarny wysiłek klasy robotniczej i całego ludu pracującego przyniósł naszej ojczyźnie nowe, trwałe osiągnięcia, pomnożył materialny i duchowy dorobek narodu. Stworzyliśmy nowe moce wytwórcze, wznieśliśmy nowe domy, nowe szkoły, wychowaliśmy nowe zastępy budowniczych Polski Ludowej. Umocniliśmy nasze socjalistyczne państwo — jego siłę wewnętrzną i jego bezpieczeństwo na zewnątrz. W uchwałach V Zjazdu PZPR wytyczyliśmy naszą drogę naprzód.
Warszawa, 1 stycznia
„Trybuna Ludu” nr 1, z 2 stycznia 1969.
Okropnie zabawna polemika jest w „Kulturze” (warszawskiej rzecz prosta) na temat telewizyjnego cyklu „Stawka większa niż życie”, przedstawiającego bohaterskiego „kapitana Klossa”, oficera niemieckiej Abwehry, będącego w istocie agentem Polski Podziemnej (żeby było śmieszniej, podziemia… komunistycznego). Jest to cykl krótkich, nieźle zrobionych filmów, gdzie bohaterski i przystojny (bardzo mu dobrze w eleganckim niemieckim mundurze) kapitan Kloss dokonywa cudów bohaterstwa, kiwając Niemców, jak chce. Bzdurstw historycznych jest tam całe masy, nieprawdopodobieństw otchłanie, taki polski James Bond, ale rzecz chwyta ogromnie, cała Polska to ogląda, dzieci się w to bawią. Toeplitz wyśmiewał się z całej rzeczy dosyć subtelnie i inteligentnie, pokazując, że naród odmłodniały i nie pamiętający okupacji bierze rzecz na serio.
Warszawa, 15 stycznia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Tak zwana kampania wyborcza w prasie przekracza sobą wszystko, co można by opisać: udowodnianie, że dwa razy dwa jest pięć i że nagi król jest ubrany, staje się tu wręcz obowiązkowym obrzędem: każdy dziennikarz chcąc wykazać swą wierność i przydatność musi tu napluć sam na siebie, co gorsza całe społeczeństwo musi pluć na siebie biorąc udział w tej upokarzającej komedii. Aby wyeliminować resztki, pozory jakiegoś wyboru, jakiejś konkurencji politycznej, prasa (oczywiście odpowiednio poinstruowana) nie wspomina ani słówkiem o możliwości skreślania nazwisk kandydatów – a przecież jest ich na listach więcej niż miejsc. Ludzie będą po prostu wrzucać owe listy tak jak je dostaną – zwłaszcza młodzież, „głosująca” po raz pierwszy, która nie bardzo wie, o co chodzi, a cieszy się z tego „dojrzałego” aktu, tak właśnie będzie robić. Organizatorom wyborów o nic zresztą innego nie chodzi, jak o to, aby uzyskać masową manifestację powszechnej bierności i posłuchu. W prasie pełno objaśnień, jak mają głosować chorzy czy ludzie znajdujący się w podróży – zupełnie wielki dom wariatów. […] Lecz problem psychologiczny, najważniejszy, zawiera się, powtarzam, w głowach ludzi rządzących: co oni właściwie sądzą o tym wielkim, a dziecinnym „tricku”, jaki uskuteczniają i którym upokarzają społeczeństwo, dając jednocześnie wyraz zarówno z jednej strony pesymistycznemu brakowi wiary we wszelką demokrację, jak i z drugiej swemu strachowi przed masą.
Warszawa, 28 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
A tu dalej wybory. Komuchy w biurach i zakładach pracy zwołują zebrania, gdzie sugerują, aby nie wchodzić za kotarę, lecz wrzucać kartkę „jak leci”, co automatycznie faworyzuje kandydatów z pierwszych miejsc. Ludzie są tak zastrachani (czego się boję?!), że wszyscy będą tak głosować. A ja wcale – he, he. A to, co pisze prasa o naszym najdemokratyczniejszym w świecie systemie głosowania, nadaje się bez żadnych najmniejszych zmian do kabaretu. I pomyśleć, że sam dwukrotnie kandydowałem w takich wyborach i to na miejscach „mandatowych”. Ha! Wtedy tak mnie to nie raziło jak dzisiaj – ale też dziś rzecz ma większe niż kiedykolwiek znamię obłędu.
[…] Nie chcę się dać zwariować, tak jak daje się zwariować mnóstwo ludzi – po prostu całe społeczeństwo odcięte od innego punktu widzenia. „Wolna Europa” robi, co może, aby rzecz odkręcić, oni jednak też już nie bardzo rozumieją, że żyjemy tu pod kloszem z rozweselającym gazem i że ten gaz działa – działa i ogłupia.
Warszawa, 30 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Projekt stworzenia zorganizowanej grupy zajmującej się działalnością polityczną powstał wkrótce po 8 marca 1968. Ogólnym celem działalności miała być akcja propagandowa prowadzona za pomocą ulotek i publikacji typu biuletynu informacyjnego. Braliśmy także pod uwagę akcję pomocy finansowej dla osób aresztowanych po marcu ubiegłego roku. [...]
Pamiętam, że w miesiącach marcu i kwietniu ubiegłego roku rozpatrywana była kwestia powstania grup o charakterze terrorystycznym. Zakładaliśmy, że nikt z nas nie będzie prowadził takiej działalności, ale możemy przygotować się na współpracę z grupami, które będą prowadziły taką działalność i możemy udzielić im pomocy instruktażowej. [Jerzy] Ćwirko-Godycki zaproponował mi, jako fachowcowi stykającemu się z chemią, znalezienie recept na produkcję środków łzawiących i dymnych. Zrobiłem środek cuchnący — merkaptan etylu. Środek ten w fiolce przekazałem Ćwirko-Godyckiemu. Nie wiem jednak, czy środek ten został kiedykolwiek użyty. [...] Ćwirko-Godycki zgłosił także projekt malowania środkami cuchnącymi drzwi osób, które naszym zdaniem współpracują z władzami bezpieczeństwa. Zbierał on dane odnośnie takich osób.
Zbieraliśmy [...] ulotki, rezolucje i inne dokumenty ukazujące się w Warszawie po marcu 1968. Każdy z nas, jeżeli otrzymywał taki dokument, przynosił Zofii Ćwirko-Godyckiej. Także każda z osób działających w naszej grupie miała kontakt z grupami studenckimi działającymi na terenie całej Polski. Ja utrzymywałem kontakt z Markiem Głogoczowskim działającym w Krakowie.
18 czerwca
Bartosz Kaliski, Przerzut od Giedroycia, „Karta” nr 40, 2004.
Jak jest w końcu z tą polską gospodarką, bardzo źle, średnio czy możliwie – oto pytanie, na które mało kto u nas umie jednoznacznie odpowiedzieć. […] Otóż jak na kraj uprzemysłowiony mamy produkt narodowy raczej kiepski, nieobfity i trudno zbywalny, zwłaszcza za dewizy. Statki, wagony, trochę obrabiarek, tekstylia, produkty spożywcze, węgiel, miedź – oto prawie cały nasz eksport, nic więcej z rzeczy potrzebnych światu nie wytwarzamy, a i to, co jest, biorą przeważnie kraje socjalistyczne. […] jesteśmy krajem o przemyśle chorym, przestarzałym, mało wydajnym, nierentownym. Czy da się to naprawić? W obecnej sytuacji wątpię, zwłaszcza bez zmiany warunków politycznych, na co się nie zanosi. Panegiryki ku czci Gomułki w jego 65-lecie świadczą o stabilizacji epoki „gomułkowskiej”. […] Mamy wspaniałe statki rybackie, ale ryb na stołach brak – bo nie ma chłodni i środków transportu. Produkujemy świetne lokomotywy, a nasz tabor kolejowy jest stary i coraz gorszy. Obłędna jest niepraktyczność tego ustroju, manifestująca się, na przykład, w urzędowym upośledzeniu usług jako dziedziny „nieprodukcyjnej”. A jeśli już się usługami zajmujemy, to w sposób gigantyczny, uniemożliwiający precyzję. Na przykład ostatnio prasa się chlubi, że powstaje w Warszawie wielki dom obsługi i reperacji polskiego „Fiata”. Dom – gigant, kubatura kolosalna, 400 pracowników etc. A po ch… te rozmiary – już sobie wyobrażam, jaka tam będzie biurokracja, komplikacja, koszta, obłęd.
Warszawa, 8 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wokół trwa obchodomania, ludzie stracili już rachubę, co to za rocznicę akurat się obchodzi – 25-lecie zakończenia wojny – jakże dwuznacznie brzmi ta rocznica w uszach ludzi mojej generacji i jak komuniści starają się to zagłuszyć patetycznie patriotycznym wrzaskiem. A skoro starają się zagłuszyć, znaczy, że wiedzą doskonale, iż rzecz ta w nas jeszcze nie umarła, jeszcze brzmi. Ale im chodzi o młodzież – my, świadomi rzeczy, nie jesteśmy im potrzebni. Wiedzą, że i tak będziemy milczeć, wobec milionów młodzieży – bezsilni, zakrzyczani, zapomniani. […] Wychować ludzi nie znających przeszłości ani dawnych pojęć – oto sztuka. Przeszłość jest największym wrogiem ustroju, dlatego pewno tyle jest obchodów – chcą przekonać samych siebie, że już się tej przeszłości nie boją.
Warszawa, 9 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Kolarski Wyścig Pokoju okropnie szowinistyczny: Polacy, przygotowani jak zawodowcy, wygrali w cuglach (choć regulamin faworyzował zespoły, a krzywdził wielkie indywidualności, jak młody Francuz, co jechał szybciej od Szurkowskiego). Ale jakże idiotycznie pisze prasa, bez przerwy podkreślając „ofiarny trud” i „wytrwałą, pełną wyrzeczeń pracę” polskich kolarzy. A wiec sport to już nie zabawa, lecz również „ofiara” i „trud”. Jakież to sowieckie, aż się rzygać chce!
Warszawa, 28 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wczoraj były z wielką pompą urządzone „Wianki” na Wiśle. Komuchy dbają o circenses dla ludu, ale dbają po swojemu – nagle, irracjonalnie, niewygodnie, ale za to z olbrzymią (ni stąd, ni zowąd) reklamą. Chyba życia mi nie starczy na poznanie i rozszyfrowanie wszystkich dziwactw komunizmu i jego propagandy – u podstaw ich tkwi w istocie lekceważenie ludu, ale także obawa przed nim, stąd też urządzanie uroczystości pustych, beztreściowych, ale mających dać tłumowi okazję do wyżycia. Żałosna to zresztą okazja i co chwila okazująca swoje płytkie dno. Tak zwane bulwary nad Wisłą zalane były setkami tysięcy młodzieży, tłoczącej się w poszukiwaniu nie wiedzieć czego, tratującej skwery i trawniki – straty muszą być ogromne. Tymczasem atrakcji dano nader niewiele: trochę orkiestr beatowych, do których dołączyć się nie sposób, bufety, w których po dwóch godzinach nic już nie było (jak oni to robią?!), kurz, brud, ciżba spragniona czegoś, ale właściwie nie wiadomo czego. Przeważała młodzież, przystojna (wiejskie chłopaki – pierwsze pokolenie nowych warszawiaków), niby modne ubrania, nieraz z długimi włosami, ale zdezorientowana, bez stylu, z nieokreślonym temperamentem, nie bardzo wiedząca, jaka właściwie ma być. Warszawa, po swoich klęskach i z odnowionym składem ludności, to doskonała, typowa retorta nowego polskiego życia.
Warszawa, 24–25 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
U nas była, po sporcie i wiankach, dalsza porcja „opium dla ludu” w postaci Festiwalu Piosenki w Opolu. Śpiewano tam przeważnie o żołnierzach, o powrocie na „ojczyste ziemie zachodnie” itp. – nacjonalizm tak prymitywny i naciągany, że aż rzygać się chce. Myślę, że komuniści zrobili w Polsce rzecz straszną: obrzydzili młodzieży patriotyzm, Polskę, ideały społeczne, wszystko. Przez tandetność podawanej społeczeństwu „strawy ideologicznej” wywoływali u młodych niechęć do wszelkiej ideologii w ogóle.
Warszawa, 1 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
U nas prasa znów robi raban przeciwko „prywaciarzom”, że zbijają majątki, bo zamiast „świadczyć usługi” zajmują się produkcją rozmaitych drobnych detali. Ale przecież te detale są nader potrzebne, kupują je zazwyczaj instytucje i zakłady państwowe, o cóż więc chodzi? Zresztą taka kampania wybucha u nas co pewien czas, prasa robi święte socjalistyczne oburzenie, zamyka się szereg warsztatów, potem okazuje się, że brak niezbędnych części dla produkcji państwowej, podnosi się rumor przeciwny i potem znów dla prywatniaków przychodzi „odwilż”, tyle że tymczasem wielu ludzi się zraziło i odeszło. Jest to przygłupia komedia, a najgłupsze są te dyletanckie pismaki, które naprawdę święcie się oburzają, że ktoś śmie produkować, kiedy przeznaczono go do „świadczenia usług”. Produkowanie jako przestępstwo to już zupełny absurd, ale jakoś nikt tego za absurd nie uważa.
Warszawa, 30 sierpnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Byliśmy z Lidią na przedstawieniu w Teatrze Klasycznym śpiewanego widowiska o okupacji „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”. Ma ono już ponad pięćset przedstawień, pokazywane było za granicą w ośrodkach polonijnych, wszędzie ludzie płakali, bo to naprawdę śliczne i przypomina okupację, „jak gdyby to było wczoraj”. Ale kawiarniane Katony występują przeciw temu, że to „moczaryzm”, „partyzantyzm”, „zbowidyzm” etc. Istotnie – idea jest po trochu moczarowska, żeby pokazać i pogodzić wszystkie polskie piosenki wojskowe i partyzanckie z różnych frontów, ze Wschodu i z Zachodu i czort wie jeszcze skąd. Idea to, rzecz prosta, apolityczna i trochę udająca Greka, lecz w wykonaniu wcale smaczna i taktowna: jest tu „Natalia”, piosenka batalionu uderzeniowego Konfederacji Narodu, czyli Piaseckiego, jest „Płynie Oka” berlingowców, są „Czerwone maki na Monte Cassino”, jest też powstańczy „Marsz Mokotowa” i „Szturmówka” Ekiera, są nawet reminiscencje legionowe i „Piosenka o mojej Warszawie” Harrisa. Niepotrzebnie tylko w programie figuruje fragment z książki Moczara, który to Moczar ohydnie się obchodził z akowcami w czterdziestym piątym roku w Łodzi, kiedy był tam szefem UB […], ale pomimo wszystko przedstawienie jest śliczne i kawiarniane […]. Rację mają starawi ludzie na Sali, którzy zapłakują się słysząc te dawne piosenki. Ma to i swój podtekst aktualny: wtedy Polska walczyła, choć była pod niemieckim butem, dziś niby jest wolna, a bezsilna i co gorsza – skurwiona. Bo nikt nie ma ochoty walczyć, nikt nie wierzy w walkę, nikt nie wie, o co właściwie ma walczyć.
Warszawa, 5 października
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Trudno się zorientować, co tam się dzieje teraz – podobno strajk w stoczni trwa, próbuje się też otwierać porozbijane sklepy. Nasza telewizja i radio odezwały się na ten temat po dwóch dniach, gdy cały świat trąbił już o tym na wszelkie sposoby, prasa zaś nasza podała komunikat dopiero dziś. Nie negują, że był strajk i sprawa socjalna, kładą natomiast nacisk na „męty” i chuligaństwo. Przypominają, że zmiana cen jest podyktowana „koniecznością uzdrowienia gospodarki”, grożą represjami, a w ogóle, jak zwykle, informują minimalnie. Wczoraj w telewizji było trochę zdjęć, głównie popalonych autobusów.
Warszawa, 17 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Po świętach przychodzimy do pracy, ale praca się nie klei. Na wydziałach odbywają się masówki. 19 stycznia odbył się wiec w rurowni. Nowy I sekretarz KW Eugeniusz Ołubek wydał rozporządzenie zakładowemu sekretarzowi partii, żeby ustawić trybunę z hasłem popierającym władzę. Przyjechała telewizja, zrobili zdjęcia, spreparowali.
Widzimy w gazecie zdjęcie z hasłem: „Czynem produkcyjnym popieramy nowe kierownictwo partii i rządu”. Czytamy, że w rurowni, która daje pracę dla innych wydziałów, podjęli zobowiązanie, że będą pracować w niedzielę... Chwytam tę gazetę i zrywam się, zamiast pójść na „Wulkan”, zasuwam na „Arsenał”, gdzie mieści się rurownia. Tam pełno ludzi z różnych wydziałów. Jeden krzyczy: „To ty byłeś, skurwysynu, wczoraj w telewizji”. A ten: „Nie, ja nie byłem, byłem w domu na chorobowym”. „Ja cię widziałem, byłeś.” Na to Bogdan Gołaszewski: „Prasę, telewizję, radio — spalić! Dość tej propagandy!”. I oczywiście ruszyli wszyscy pod bramę główną, ja z przodu. Ale brama była zamknięta...
Przy bramie był kiosk. Wszedłem na niego, dali mi tubę, żeby było głośniej i wtedy powiedziałem: „Co, chcecie iść spalić prasę, telewizję? Za czyje pieniądze to będzie odbudowane? Proponuję ogłosić strajk okupacyjny”. Wszyscy zaczęli mi bić brawo.
Poszedłem na świetlicę główną, usiadłem tam i myślę sobie: „Kurwa mać, niech teraz przyjedzie bezpieka, już oni mi dadzą strajk okupacyjny, będę oglądał to wszystko z celi”. Ludzie pomału zaczęli się schodzić, wtedy pomyślałem: „No, teraz już coś będzie się działo”. Złożyłem propozycję: „Słuchajcie, to nie przelewki, trójki proszę podnieść do piątek wydziałowych. I każdy przewodniczący wydziału będzie w Komitecie Strajkowym”. Pomyślałem, że jak mają mnie zamknąć, to tych 38 ludzi zamkną razem ze mną. „Ale żadnych partyjnych ma nie być, sami bezpartyjni.” No i tak zmontowaliśmy ten Komitet Strajkowy. Tłumaczyłem, dlaczego partyjni nie mogą być — pierwszy strajk zorganizowała partia.
Przychodzą do mnie i mówią:
— Mamy tu jednego człowieka, który pracował jako spawacz, ale on ukończył zaocznie studia, Lucjan Adamczuk, fajny gość, pracowaliśmy razem, może jego będziesz chciał, będzie mógł coś napisać.
— Powiedziałem, że żadnych partyjnych ma nie być.
Adamczuk przychodzi, patrzę na niego, chłop normalny — on w czasie strajków był takim stoczniowym socjologiem. Mówię:
— Ale ty jesteś partyjny.
— No, jestem, chcę coś w tej partii zrobić, ale ciężko jest.
— Lucek, a gdybym ja do partii wstąpił i ją tak od środka rozpierdolił?
— Nie, nie, Edmund, nie łam sobie życiorysu, nic nie załatwisz, a życiorys sobie zababrzesz. Nie byłeś w żadnej organizacji, bądź sobą.
W końcu wyraziłem zgodę, aby był doradcą Komitetu Strajkowego.
Adamczuk napisał list do Gierka. List ten został przesłany przez milicyjne teleksy.
Podczas strajku dzwonią księża, chcą dopomóc, a ja mówię: „Nie potrzebujemy nikogo, sami damy sobie radę”. Były listy od jakichś inteligentów, ale powiedziałem, że inteligenci też są nam niepotrzebni. Zerwałem z Kościołem, z inteligencją i z partią. Czekaliśmy, aż przyjedzie Gierek.
Szczecin, 19–23 stycznia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Jednym z najbardziej niepokojących przejawów w życiu Polaków jest straszliwy upadek umiejętności myślenia politycznego – ba, rozumienia tego, co się dzieje. Jest to, rzecz jasna, skutek nienormalności naszego życia politycznego, trwającej niemal bez przerwy przynajmniej od 1939 roku. Od tego czasu dostęp do faktów jest dla przeciętnego Polaka wybitnie utrudniony. Ze wszystkich stron podają mu gotowe selekcje [...], a ze względu na potężne naciski ekonomiczne, polityczne i moralne, jakim bez przerwy podlega, sam skłonny jest kierować się we własnym wyborze i interpretacji raczej swoimi potrzebami, cierpieniami, życzeniami i obawami niż chęcią zrozumienia tego, co się dzieje. [...] Myślenie magiczne zastępuje próby analizy. [...]
Intelektualiści powinni korzystać z możliwości „naprawy Rzeczpospolitej”, jak pisze Kisiel, po prostu starając się rozepchać granice cenzuralności i robiąc swoją konkretną robotę na konkretnych odcinkach – bez wielkiego szumu. Szum dodałby im aureoli, którą notabene lubią, ale władze skłoniłby do reakcji negatywnej (jeżeli nie od razu, to za parę miesięcy). Manifesty rozległyby się po świecie – ale co z tego, świat się lubi pogapić, a w krytycznej sytuacji i tak guzik pomoże.
Davis (Kalifornia), 2 kwietnia
PPN. 1976 – 1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Złożyłem dziś podanie o paszport do Francji (!), a przy okazji zwiedziłem muzeum Pawiaka i byłem wstrząśnięty… bezczelnością komunistów. Pawiak przedwojenny, „sanacyjny” jest tam postawiony na równej stopie z hitlerowskim, komuniści przedwojenni, odsiadujący śledztwo czy sądowe kary zrównani z ofiarami terroru okupacyjnego, a także z „Grotem” Roweckim czy Starzyńskim. Do tego w życiorysach takich dawnych komunistów, jak Sochacki, Dąbal, Łańcucki, nic nie napisano, że zostali oni zamordowani w stalinowskiej Rosji – ta sprawa w ogóle nie istnieje. W rezultacie panującego tam „pomieszania z poplątaniem” Bogu ducha winny nowy człowiek nic nie skapuje poza tym, że Pawiak to była wspólna mordownia sanacyjno-hitlerowska w jakichś nieznanych bliżej czasach faszyzmu i że mordowano tam zawsze komunistów (nawet tych, co zginęli w Rosji…), którzy stali zawsze na czele wszelkich polskich ruchów wolnościowych. Robić z miejsca straszliwej kaźni, której świadkowie jeszcze żyją, narzędzie do kłamliwej walki z nie istniejącą już sanacją – to już tylko komuchy potrafią. I jakież straszne lekceważenie ludzi, prawdy, historii, jaki cynizm.
Warszawa, 7 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Obecne wybory to szczyty kpin ze społeczeństwa. Nikt nie wie, jak ma głosować – kandydatów w każdym okręgu jest więcej niż miejsc, ale ani słówkiem nie bąknięto nigdzie, czy ma się kogoś skreślać czy nie: liczą, że ludzie potraktują rzecz jako formalność i wrzucą kartkę bez skreśleń, dzięki czemu automatycznie policzy się głosy pierwszym „mandatowym” kandydatom. Nie wspominając ani słowa o tej najważniejszej czynności wyborczej pisze się za to mnóstwo na temat lokali wyborczych, sprawdzania list, głosowania w czasie podróży, nawet jak głosować za granicą, gdzie czas jest inny, więc i godziny otwarcia lokali wyborczych inne. Istna komedia, po prostu Mrożek, surrealizm w świecie tak realnym, Orwell.
Wrocław, 25 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Już po wyborach – tyle razy to widziałem, a ciągle rzecz wydaje mi się niepojęta i nieprawdopodobna. W telewizji pokazują, jak całe wsie idą „do urny” z kapelą, jak głosują „intelektualiści”, aktorzy etc., bez przerwy powtarza się, że to ogromny sukces, że głosuje się za „lepszym jutrem”, za przyszłością Polski, za owym, ale nikt nie bąknie słówka na temat, o którym wszyscy doskonale wiedzą: że to nie są żadne wybory, lecz upokarzająca komedia, bo kandydaci z góry są wyznaczeni i mianowani. Aż wstyd o tym mówić, boć to truizm – każdy wyrafinowany inteligent uśmiechnie się na to z wyższością, że po cóż mówić rzeczy tak prostackie, co niby każdy wie. Ale właśnie że nie wie, nikt już tu tego nie wie, wszyscy uważają, że rzecz jest normalna. Więc to chyba ja zwariowałem albo wszyscy?! Czyż ten naród nie ma godności, nie czuje, że go biją po pysku?! I już nigdy nie poczuje, bo on wierzy, że tak być musi i powinno?!
Warszawa, 23 marca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Nixon w Warszawie — co za szopę urządziły władze, tego się nie da opisać. Milicji i ubeków było na ulicach więcej, niż w marcu 1968, nieskończona liczba aut milicyjnych, grupy tajniaków zupełnie się nie kryjących. Aleje Ujazdowskie wieczorem całkiem wyludnione […], tylko co 15 metrów stał milicjant, na chodnikach tajniacy […]. Osobny problem to była procesja Bożego Ciała wczoraj. Odizolowano od niej Nixona, umieszczając go w Wilanowie (procesja na Krakowskim) i wożąc tylko do Urzędu Rady Ministrów w Alejach. Mimo to trochę ludzi go dopadło — ze sporym entuzjazmem. Również panią Nixon w Łazienkach tłumy wielbicieli, mimo szpaleru beków, usiłowały dopaść. […]
Czego bały się nasze władze, inscenizując to całe wygłupianie z milicją i ubekami? Chyba paru rzeczy. Przede wszystkim oczywiście entuzjazmu publiczności wobec Nixona, co mogłoby zrobić fatalne wrażenie na Wielkim Sojuszniku zza Buga. […] Gierek wie dobrze, jak i czego się bać, wobec tego zaludnił ulice ubekami i policją. Upokarzające to i smutne […].
Warszawa, 2 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Jest 55. rocznica Rewolucji Rosyjskiej. U nas oczywiście na ten temat nieustające pienia anielskie: czytając prasę i oglądając filmy na ten temat można by sądzić, że Rosja to istny raj ziemski, że nie ma tam żadnych problemów, żadnych trudności, najmniejszych konfliktów. Nie wiem, komu służy taka bezsensowna propaganda, ale widocznie służy, skoro ją uprawiają. A może chcą przekonać samych siebie?
Warszawa, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Dziś w całej Polsce i oczywiście w telewizji specjalnie obłudne komunistyczne święto: Święto Kobiet. Przeczytałem i usłyszałem, że kobiety nareszcie mają dziś w Polsce Ludowej to, o co kilkadziesiąt lat walczyły (?!). A więc praca podwójna: w domu, w małej kuchni, przy trudnościach z zakupami, i w zakładzie, biurze, fabryce, normalne osiem godzin. Sam cymes, sama słodycz! I każda rzecz, którą oni mówią, obraca się w taką jakąś bzdurę.
Konstancin, 8 marca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Jesteśmy przed 1 maja, miasto już udekorowane, Gierek wyłazi ze skóry, żeby zrobić z Warszawy „drugie Katowice”. Trzeba przyznać, że ruch tu jest jak diabli […]. Koło nas też praca wre, Aleje Ujazdowskie już jutro będą otwarte, tunel pod nimi gotowy, zarys Trasy Łazienkowskiej w stronę Myśliwieckiej już wyraźny. Jutro też oddają do użytku podziemne przejście pod Krakowskim Przedmieściem, na wprost Uniwersytetu. A do tego ogromne roboty przy budowie Dworca Centralnego, dzielnice mieszkaniowe rosną, stare się burzy […], hotel szwedzki się wykańcza, inne w przygotowaniu, trasa na Woli w budowie etc. Robi wszystko, żeby przekonać i zjednać ludzi. [...] Wiem, to z braku reform „modelowych” całe dziedziny usług wciąż są zawalone przez idiotyczne, marksistowskie obliczanie dochodu narodowego, tego wliczającego doń tylko produkcję. Wiem, że Gierek boi się reform, bo boi się Rosji i polityki. Ale nawet gdyby te reformy przeprowadził, to wyłoni się cała olbrzymia dziedzina braków wolności „duchowo-politycznych”, o których w ogóle się już zapomina: my, starsi, bo dawno pogodziliśmy się z faktem, że komunizm je kasuje, młodzi, bo dobrze już nie wiedzą, co to jest. Rośnie pokolenie bez ideałów, bo ten „socjalizm” werbalny jest tylko przykrywką dla pragmatyzmu, egoizmu, ideowego zobojętnienia.
Warszawa, 28 kwietnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
W „Polityce” z 9 kwietnia br. (nr 15) w sprawozdaniu z Łódzkich Spotkań Teatralnych („Przerwa w grze”) p. Adam Krzemiński sugeruje jakoby Teatr Ósmego Dnia przestał istnieć. Ponieważ jednak Teatr działa, pracuje, przygotowuje właśnie nową premierę i był gotów do występów na ŁST, co uniemożliwia zespołowi jedynie podyktowana względami pozaartystycznymi decyzja Wydziału Kultury ZG SZSP, proszę o sprostowanie informacji.
13 kwietnia
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.
Obywatel PRL ma dziś ograniczone możliwości kształtowania losu własnego i losu kraju. Możliwości te są jeszcze bardziej zacieśniane przez niewiedzę o tym, co się dzieje dokoła i jak żyją ludzie w innych systemach politycznych. [...] Ilu z nas wiedziało w ostatnich dniach czerwca 1976 o ścieżkach zdrowia, którymi przepędzano robotników? Kto zna prawdę o masakrze bezbronnych na Wybrzeżu w grudniu 1970 – masakrze, za którą nikt nie został ukarany? Setki tysięcy Polaków dało się w sierpniu 1968 nabrać na cyniczne brednie o rzekomej groźbie interwencji niemieckiej w Czechosłowacji. [...] Polak, pozbawiony rzetelnych informacji nie tylko o wydarzeniach za granicą, ale przede wszystkim o tym, co się naprawdę dzieje w kraju, co myślą, czują i robią jego rodacy – coraz mniej rozumie otaczający go świat, a nawet własne społeczeństwo. O to właśnie idzie władzy totalitarnej: aby uczynić naród bezrozumnym stadem dającym się manipulować i biernie wykonującym polecenia. Tak nas otumanić, abyśmy stracili świadomość, że możemy i mamy prawo żyć inaczej.
Przeciwdziałanie temu ogłupianiu jest jednak możliwe i znacznie łatwiejsze, niż się na ogół uważa. Każdy z nas jest w stanie różnymi sposobami docierać do wiadomości o tym, co się dziś dzieje w Polsce i na świecie.
Warszawa, listopad
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wraz z pozwoleniem na założenie niezależnych związków zawodowych kontrrewolucja w pełni osiągnęła swój cel na tym etapie. [...] Tym samym PZPR i jej sojusznicy doznali ciężkiej klęski. Należy liczyć się ze znacznymi przekształceniami struktury socjalistycznej w obecnej fazie rozwoju PRL. Polityczne konsekwencje tych ustępstw należy oceniać jako o wiele poważniejsze niż w roku 1956. [...] Upadek lub przeobrażenia cenzury oraz dążenie do bardziej realistycznej propagandy mogą dezorientować oraz mieć skutki w postaci antysocjalistycznych publikacji i audycji. Przed kilkoma dniami widzieliśmy pierwsze tego oznaki.
31 sierpnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Będziemy z całą konsekwencją sięgać do źródeł napięć, będziemy je usuwać, żeby już nigdy więcej nie mogła powstać tak dramatyczna sytuacja. Trzeba jednak wiedzieć, że walka toczy się nie tylko o odzyskanie zaufania klasy robotniczej, ludzi pracy. Toczy się również ostra walka z przeciwnikiem. My chcemy trudności kraju rozwiązywać. Zaś antysocjalistyczny przeciwnik chce powstałe konflikty wykorzystać do celów sprzecznych z tym, do czego dążą i za czym opowiadają się robotnicy. Będziemy zdecydowanie przeciwdziałać przypadkom naruszania porządku, samowoli i rozprężeniu, szykanowaniu ludzi uczciwych i ofiarnych w pracy dla Polski. Będziemy zdecydowanie bronić sprawy socjalizmu.
Warszawa, 8 września
VI Plenum KC PZPR. Przemówienie Stanisława Kani, I sekretarza KC PZPR. 5–6 września 1980 r., Warszawa, „Nowe Drogi”, nr 9, 1980.
W całym kraju, w prasie centralnej i lokalnej, mnożą się ataki na siły określane przez władze jako antysocjalistyczne, które rzekomo usiłują wcisnąć się do niezależnych związków zawodowych. Kampania ta zaczęła się już w czasie strajku. Pisano wówczas, że siły antysocjalistyczne podburzały robotników do strajków i narzucały im żądania niezależnych związków zawodowych. [...] Teraz to samo powtarza się na różnych zamkniętych zebraniach. W prasie zaś nie atakuje się już niezależnych związków zawodowych, ale kogoś, kto rzekomo chce się do tych związków wcisnąć. MKZ oświadcza, że nic mu nie wiadomo o tym, aby jakieś siły antysocjalistyczne, teraz czy kiedykolwiek, usiłowały opanować niezależny ruch związkowy.
Wiadomo nam natomiast, że aparat starych, skompromitowanych związków za pomocą kłamstwa i prowokacji usiłuje powstrzymać rozwój tego ruchu. Wiadomo nam, że w wielu ośrodkach działalność NSZZ jest przez administrację sabotowana, a ludzie, którzy chcą do naszego związku przystępować, zastraszani.
17 września
Oświadczenie MKZ NSZZ Gdańsk z 17 września 1980, „Biuletyn Informacyjny «Solidarność» KZ NSZZ”, nr 15, 1980, Gdańsk.
Samorządna Rzeczpospolita, której wizje nakreślili animatorzy programu „Solidarności”, bliska jest w swoich założeniach organizacji życia społecznego, politycznego i gospodarczego działaczom opozycji skupionym w PPN-ie. Nie kryli zresztą tego w swoich wypowiedziach publikowanych za granicą. Nadal uważali siebie za kompetentnych doradców i opiekunów „Solidarności”, czuwających nad właściwym rozwojem sytuacji. Nie pytali przy tym o zdanie szeregowych członków związku, którzy niejednokrotnie nie mieli zaufania do takiej opieki, negatywnie oceniali rolę doradców i ekspertów. [...]
„Pomoc” Najdera i jemu podobnych spowodowała zepchnięcie kierownictwa „Solidarności” na polityczne manowce, zniweczyła nadzieje ludzi pracy na możliwość zawarcia porozumienia narodowego, doprowadziła do niebezpieczeństwa konfrontacji, której wybuch zastopowało wprowadzenie stanu wojennego.
Warszawa, 20 listopada
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Zbliżają się wybory do rad narodowych 17 czerwca. Podziemna „Solidarność” i biskupi nawołują by nie brać udziału w głosowaniu, za to władza rozpętała tak intensywną propagandę, jakby od wyroku urn wyborczych zależał jej los. Nic bardziej cynicznego i obelżywego niż ta obowiązkowa komedia. Choć pozbawiona tej pozłoty i prestiżu, przypomina corridę, gdzie skazane na pewną śmierć zwierzę musi jednak przejść przez skomplikowany taniec płacht i mulet. Nic lepiej nie oddaje jej tyranii, jak ta fikcja, której nie wolno nazywać fikcją. Władza rozkleiła na dworcach i witrynach sklepów plakaty: „Prawdziwy Polak głosuje”. Ten kto nie idzie na wybory jest obcym, potencjalnym zdrajcą. To powtórka ze sfałszowanego referendum z 1946 roku. Jedna z oficjalnych kandydatek (to pleonazm) mówi: „Jeśli zostanę wybrana, dopilnuję, by ukończono wszystkie rozpoczęte budowy domów, nawet poddasza zostaną przerobione na mieszkania”.
Kraków, 8 czerwca
Adrien le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
W o ile lepszej niż kilka lat temu atmosferze obchodzimy dziś 1-majowe święto. Jak wielką wykonaliśmy pracę. Ile przybyło w Polsce spokoju i nadziei. A jednocześnie na ile nas jeszcze stać.
Warszawa, 1 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
To, co się dzieje, nie jest powtórką roku 1980. […] Obecne strajki wybuchły na samym początku przejścia do radykalnej reformy wielkich reform i w sytuacji, kiedy nie trzeba przerywać pracy, aby mówić pełnym głosem i być wysłuchanym. Strajki są więc nieuzasadnione i szkodliwe zarówno politycznie, jak i gospodarczo. Jedno jest tylko podobne wobec 1980 roku: strajki usiłują wywołać i sterować nimi w niektórych wypadkach ci sami ludzie, którzy zdruzgotali polską gospodarkę strajkami w 1981 roku niektórzy z nich nie są już ludźmi pracy, lecz zawodowymi politykami. Zachodnie państwa bezpośrednio lub pośrednimi drogami opłacają ich dostatnie życie w Polsce i sterują ich działaniami.
Warszawa, 3 maja
Koniec Jałty. Przez Solidarność do Europy, red. Zbigniew Gluza, Warszawa 2004.
Władze [NRD] rozpętały w naszych mass mediach niegodną kampanię przeciw „wyprzedawaniu NRD”. Zręcznie wykorzystały przy tym istniejące jeszcze resentymenty antypolskie. [...] To metoda znana od dawna: trzeba znaleźć kozła ofiarnego, by wybronić się przed politycznym bankructwem. Nieprawda, że demokratyczna opozycja milczała wobec wymierzonej w Polaków kampanii nienawiści. [...] [Nasi] przedstawiciele [...] wielokrotnie publicznie dystansowali się od decyzji władz zabraniającej sprzedaży towarów cudzoziemcom.
11 grudnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.