Przez dwa dni trwały uroczystości żałobne. Brodskiego żegnali rosyjscy emigranci, obywatele Rosji, którzy specjalnie w tym celu przylecieli do Nowego Jorku, amerykańscy przyjaciele, studenci college'ów i uniwersytetów, na których Brodski wykładał, profesorowie slawiści, wydawcy, tłumacze. Z Kalifornii przyleciał polski poeta, laureat Nagrody Nobla, Czesław Miłosz i inni polscy przyjaciele. Była Irena Grudzińska-Gross z uniwersytetu w Nowym Jorku [...]
Czego tu szukamy i my, stłoczeni na mrozie, ogrzewając się płomykami zapalniczek i dymem papierosów? Rosyjska emigracja żegna rosyjskiego poetę-wygnańca. Czym przeszkadzał partii i rządowi? Co im takiego zrobił? Po prostu pisał wiersze, nic więcej. Drukowali już Sołżenicyna, a Brodskiego nie chcieli publikować. Obcy! Nie nasz! A przecież nic się w tych tekstach nie zmieniło, kiedy teraz prezydent Borys Jelcyn polecił opublikować dwutomowe wydanie jego wierszy.
[...]
Amerykański personel pilnował, aby zgodnie z wolą poety nikt nie wszedł na salę z aparatem fotograficznym czy kamerą filmową. Nie będzie więc zdjęć takich, jak z pogrzebu Anny Achmatowej, na których Brodski, stojąc u wezgłowia trumny, zasłania twarz dłonią, aby stłumić płacz. Nie będzie też maski pośmiertnej ani odlewu ręki.
[...] Umarł we własnym domu, w mieście, które uważał za swoje. W kraju, który uznał jego talent i autorytet do tego stopnia, że wypełnił zalecenia poety umieszczając strofy wierszy w wagonach metra i na bezpłatnych drukach wykładanych w hotelach, razem z mapami i reklamami restauracji. Ameryka usłyszała głos wołającego na puszczy. Rosja uznała, że może się obejść bez wielkiego rosyjskiego poety.
Josif Brodski byłby i dzisiaj wdzięczny przyjaciołom, że przyszli, że są blisko. Marzną w niewielkiej kolejce na styczniowym wietrze.
W Rosji ta kolejka byłaby dłuższa - Rosja kocha swoich umarłych. Tylko ciągle nie może się nauczyć, jak postępować z żywymi.
1 lutego odprawiono mszę żałobną za duszę Josifa Brodskiego w kościele katolickim na Brooklyn Hights. W prawosławnej cerkwi odprawił nabożeństwo żałobne ojciec Michaił Mejerson.
Trumnę z ciałem poety złożono w podziemiach kościoła Świętej Trójcy na Manhattanie.
Nowy Jork, ok. 28 stycznia–1 lutego
„Magazyn” nr 10, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 58, 8 marca 1996.
Cichy pogrzeb poety miał miejsce cztery dni po nagłej śmierci 28 stycznia. [...] z myślą o tysiącach wielbicieli jego talentu rodzina Brodskiego urządziła ceremonię żałobną w episkopalnej Katedrze św. Jana Bożego. [...] W eklektycznym wnętrzu sarkofagi biskupów sąsiadują z ołtarzem poświęconym ofiarom AIDS czy „kaplicą” ku czci Ziemi wypełnioną akwariami, którymi opiekują się uczniowie.
Pogrążoną w półmroku nawę wypełnili szczelnie rodzina i najbliżsi przyjaciele poety (w tym trzech noblistów – Czesław Miłosz, Seamus Heancy i Derek Walcott), wydawcy, rosyjscy i polscy emigranci, znajomi i sąsiedzi z dzielnicy Brooklyn Heights, gdzie mieszkał, a także czytelnicy jego poezji i esejów. Po odegraniu amerykańskiego wojskowego marsza i wstępnej modlitwie Czesław Miłosz (jedyny lektor wymieniony z nazwiska w oficjalnym programie) otworzył to swoiste poetyckie nabożeństwo, czytając swój wiersz „Piękno”. Kolejni lektorzy (w tym litewski poeta Tomas Venclova, rosyjski pisarz Juz Aleszkowski i tancerz Michaił Barysznikow) czytali wiersze Brodskiego oraz jego mistrzów i przyjaciół (Anny Achmatowej, Osipa Mandelsztama, Roberta Frosta, W.H. Audena).
Wybrano utwory poświęcone sprawom ostatecznym; śmierci, rozstaniu, przemijaniu, ale też darowi życia i miłości. Czytania uzupełnione były utworami Haydna, Purcella i Mozarta. Słowa szybko pozwoliły zapomnieć, że „w nawie głównej z łatwością zmieściłaby się Statua Wolności” (jak czytamy przy wejściu), że odbywa się tu prawdziwa poetycka biesiada, literacka panichida na cześć genialnego poety. Wreszcie w katedrze pogaszono niemal zupełnie światła. Z taśmy rozległ się głos Brodskiego recytującego po rosyjsku „Winiono mnie za wszystko prócz pogody”... Każdy z uczestników zapalił cienką jak patyczek prawosławną świeczkę. W świątyni zapadła długa chwila ciszy przerywana tylko tupotem dzieci, które skończyły właśnie grać w koszykówkę i wybiegały z katedry.
Nowy Jork, 1 lutego
„Gazeta Wyborcza” nr 60, 11 marca 1996.
Pogrzeb Zbigniewa Herberta. Kościół św. Karola Boromeusza na Powązkach nie pomieścił wczoraj wszystkich, którzy przyszli na ostatnie spotkanie ze zmarłym we wtorek poetą Zbigniewem Herbertem.
Ceremonia, w której uczestniczyły setki ludzi, była skromna. Bez fanfar, honorowych salw, mikrofonów. Bez marszu żałobnego Chopina.
Wspólną modlitwę poprowadził prymas Polski Józef Glemp. Mszę odprawił duszpasterz środowisk twórczych ks. Wiesław Niewęgłowski.
W skupieniu żegnała Herberta rodzina, premier Jerzy Buzek, marszałek Senatu Alicja Grześkowiak, marszałek Sejmu Maciej Płażyński, ministrowie, nobliści Wisława Szymborska i Czesław Miłosz, przedstawiciele środowisk twórczych.
Premier, który zwrócił się najpierw do żony poety, przypomniał, że Zbigniew Herbert spocznie w miejscu, gdzie leżą jego rówieśnicy z pokolenia Kolumbów, m.in. Tadeusz Gajcy i Krzysztof Kamil Baczyński. „Jutro znowu wybije godzina «W», spotkamy się też na Powązkach. Od dziś do niewidzialnej armii dołączy kolejny żołnierz. Dzięki Bogu, Zbigniew Herbert otrzymał inne zadanie, które pokornie i dzielnie wykonał. W spokoju mógłby więc powtórzyć słowa św. Pawła: «w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem, na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który w owym dniu odda mi Pan, sprawiedliwy sędzia»” – mówił premier podczas mszy.
Biskup Józef Zawitkowski mówił o Herbercie: „Książę poetów, największy z Orląt Lwowskich, odchodzi”.
Nad grobem poety ostatnie słowo wygłosili Marian Grześczak – w imieniu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – i Piotr Kłoczowski – w imieniu przyjaciół. Trumnę Herberta, urodzonego we Lwowie, posypano ziemią z Cmentarza Łyczakowskiego. Chwilę później mogiłę spowiły białe lilie i czerwone róże w wieńcach i małe, kolorowe bukiety od wielbicieli poety.
Warszawa, ok. 28 lipca
„Gazeta Wyborcza” nr 179, 1 sierpnia 1998.