W Warszawie nie było pogromu na modłę Kiszyniowa, był cały szereg wybuchów pogromowych. [...] obrona publiczna zniknęła, milicja odsunęła się w stronę, a gdy ją wezwano, nie przybyła. Przeto Żydzi na przeciąg kilku godzin ogłoszeni byli za wyjętych spod praw. [...] Gazety „partii rządowej” ani jednym palcem nie usiłują uspokoić swoich rzesz. [...]
Bogu dzięki, najokropniejsze ominęliśmy. Wypadków śmiertelnych nie zanotowano: tylko rabowano, tylko bito.
Warszawa, 1 listopada
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
Od siedemnastego dnia tego miesiąca getto żyje w nieustającym przerażeniu. W nocy z siedemnastego na osiemnasty zabito pięćdziesiąt dwie osoby – w większości byli to piekarze i szmuglerzy. Wszyscy piekarze są przerażeni. Epstein i Waner, właściciele piekarni na naszym podwórku, nie nocują w swoich mieszkaniach. Niemcy przychodzą do różnych domów z przygotowaną listą nazwisk i adresów. Jeśli nie zastaną osoby, której szukają, biorą zamiast niej innego członka rodziny, prowadzą go parę kroków przed domem, grzecznie puszczają przodem, po czym strzelają mu w plecy.
Warszawa, 28 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś w getcie była krwawa środa. Nieszczęście, którego wszyscy się spodziewali, spadło na ludzi. Zaczęły się deportacje i uliczne pogromy. O świcie patrole Litwinów i Ukraińców prowadzone przez żołnierzy SS otoczyły getto, a co dziesięć metrów ustawiono uzbrojonego żandarma. Ktokolwiek zbliżył się do bramy lub pokazał w oknie, został zastrzelony na miejscu. […]
Wczoraj wieczorem władze niemieckie poinformowały Gminę Żydowską, że wszyscy mieszkańcy getta zostaną wywiezieni na wschód. Wolno zabrać tylko czterdzieści funtów bagażu na osobę. Wszystkie pozostałe rzeczy zostaną skonfiskowane.
Warszawa, 22 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W dniu 4 lipca, będąc w biurze komisariatu MO w Kielcach, byłem ubrany po cywilnemu, gdyż byłem po służbie, a byłem w biurze załatwić sprawy swoje osobiste. Około godz[iny] 9.40 szedł kierownik Referatu Śledczego [Stefan Sędek] po schodach, ja również w tym czasie schodziłem i spotkałem na parterze w korytarzu biura Krowę Stanisława, kierownika ORMO, nazwiska nie pamiętam, Szeląga Leona, małego chłopca oraz Sędka, który pouczał wymienionych, co mają robić na miejscu, gdzie wskaże ten chłopiec. [...] Sędek polecił mi również, bym udał się wraz z nimi i wykonywał to, co poleci Szeląg. Sędek, wysyłając nas, kazał nam dobrać sobie 4 funkc[jonariuszy] mundurowych, cośmy to uczynili i wraz z chłopcem Błaszczykiem Walentym [powinno być: Henrykiem — przyp. red.] udaliśmy się do tego miejsca, które to miejsce miał wskazać Błaszczyk Walenty [Henryk]. Po przybyciu na miejsce, tj. na ulicę Planty, pod blok zamieszkany przez ludność żydowską, chłopiec miał wskazać ten budynek i mieszkanie, w którym miał być zamknięty. Do wewnątrz bloku udał się Szeląg wraz z Krową Stanisławem, zabierając z sobą chłopca Błaszczyka Walentego [Henryka], który miał wskazać to mieszkanie, w którym był zamknięty przez ludność żydowską, ja zaś i koledzy mundurowi pozostaliśmy na podwórzu jako ochrona. Po upływie kilku minut wyszedł z bloku Szeląg, Krowa wraz z chłopcem, słyszałem, jak Szeląg głosem podniesionym odniósł się do Błaszczyka Walentego [Henryka]: „Ty smarkaczu, sam nie wiesz, jak to było i gdzie to było”, chłopiec, tłumacząc się tym, że on teraz sobie nie może przypomnieć, bo jak uciekł z tego mieszkania, to już było na dworze ciemno [...]. Ja udałem się do domu, przebrałem się w mundur. Koledzy moi pozostali przy bloku celem utrzymania ładu i porządku napływającej ludności z różnych kierunków, jak Sienkiewicza i Piotrkowskiej. Po przybyciu moim do pomocy kolegom ludność częściowośmy uspokoili. W tym czasie nadeszło wojsko. Wojsko weszło do bloku, wypędzając wszystką ludność żydowską na podwórko. Stojąca ludność w większej ilości rzucała się na ludność żydowską, poczęła ją bić, z czego później po rozejściu się ludności stwierdziłem większą ilość trupów. Ja, będąc z kolegami na podwórku bloku, w którym zamieszkiwała ludność żydowska, odniosłem się sam do zebranych, którym tłumaczyłem, jak również moi koledzy, że to nie jest prawdą jeszcze i nie może być prawdą, co chłopiec mówi, gdyż nie może nam wskazać dokładnie tego mieszkania, w którym rzekomo miał być zamknięty przez ludność żydowską. Lud[zie] na skutek naszych wyjaśnień ustąpili częściowo z podwórka i wyszli na ulicę, zaniechając swoich zamiarów, jak krzyków, obelg rzucanych przeciw ludności żydowskiej, z czego jak sam wywnioskowałem, uwierzyli, [że] chłopiec może to nieświadomie przez swą głupotę o wypadku tym meldować.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w Wydziale Śledczym KW MO w Kielcach funkcjonariusza komisariatu MO w Kielcach Jana Rogozińskiego w dniu 5 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1521–1521v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Koło godziny 9.00 rano doniesiono mi, że są rozruchy antyżydowskie. Udałem się na ulicę Sienkiewicza i zobaczyłem, że ulica ta od hotelu „Bristol” w kierunku do ul. Planty zapełniona jest tłumem ludzi. Nie usiłowałem przybliżać się do miejsca zajść. Wróciłem więc do kancelarii parafialnej przy ulicy Wesołej. Po drodze spotykałem biegnących milicjantów z bronią, którzy mówili, że Żydzi zaatakowali Polaków. Zgłosił się też do mnie przerażony znajomy Żyd krawiec, który przygotowywał się do chrztu i prosił, by mu wydać zaświadczenie, że jest chrześcijaninem. Zaświadczenie takie otrzymał i to uratowało go od pogromu.
Kielce, 4 lipca
Henryk Peszko, Relacja kanclerza Kurii Diecezjalnej Kieleckiej na temat pogromu kieleckiego, [w:]
Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Przed południem otrzymałem rozkaz udania się przed budynek gminy żydowskiej w Kielcach na ul. Planty, gdzie była już demonstracja antyżydowska. Po przybyciu na miejsce, gdzie był już tłum ludzi, dały się słyszeć, szczególnie ze strony kobiety stojącej obok domu, czarnej, średniego wzrostu (którą widziałem następnie zatrzymaną przez WUBP), że zostało zamordowane 11 dzieci, a jedno zdołało zbiec. Kobieta ta podburzała tłum słowami: „Bić Żyda, mamy żydowsko-rosyjski rząd, a polskiego nie mamy, precz z żydowskim bezpieczeństwem” itp. wyrażenia. Po chwili przybyła na miejsce żandarmeria wojskowa, na czele z majorem. Major (wysoki, szczupły, lekko pochyły) udał się w kierunku bramy, którą tłum starał się wyłamać, gdzie starał się wytłumaczyć ludziom, że jest to prowokacja i nie ma żadnych dzieci zamordowanych. Po paru minutach kazał iść za sobą kilku osobom, chcąc im naocznie pokazać wnętrze domu. Po odejściu majora od bramy tłum bramę wyłamał i wdarł się do wewnątrz podwórza. Natomiast żandarmeria po przybyciu pod blok, po odejściu majora do bramy udała sie w kierunku drzwi, których pilnowało kilku z UB. Po podejściu do drzwi jeden z żandarmów uderzył Żyda, co spowodowało burzę oklasków i okrzyk: „Niech żyje nasze wojsko”. Po chwili, jeszcze przed wyłamaniem bramy, przybyła grupa żołnierzy [...]. Żołnierze ci stali i przyglądali się bezczynnie i z uśmiechem na widok wyłamywanej bramy. Tłum w dalszym ciągu krzyczał: „Niech żyje nasze wojsko”, a poszczególni w tłumie odzywali się: „Wojsko nasze nam pomoże bić Żydów, bo bezpieczeństwo jest żydowskie” itp. Przybył jeszcze jeden oddział wojska, wówczas ochronę z rąk UB przejęli przybyli z majorami na czele. Tłum żądał wydania Żydów w ręce cywili.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Po upływie dłuższego czasu, już po południu czy w południe, jeden z oficerów dał rozkaz zdobywać dom. Dali parę strzałów, które już połowę tłumu rozpędziły, ale kiedy tłum zobaczył, że strzały idą w kierunku domu, wówczas zaczęli zachęcać żołnierzy. W tym czasie wyszedł z domu jakiś cywil z przestrzeloną ręką, krzycząc, że postrzelili go Żydzi. Żołnierze już przy dużej ilości wystrzałów i serii z automatów wpadli do domu, bijąc i wypędzając Żydów na plac przed domem. Cywile, widząc, że żołnierze to robią, zaczęli w bestialski sposób katować i znęcać się nad bezbronnymi. Między żołnierzami poszła pogłoska, że zginął jeden z żołnierzy z rąk żydowskich, na co żołnierze odpowiedzieli biciem bezbronnych wyciąganych z piwnic Żydów kolbami karabinów, tak że widziałem kilka karabinów przetrąconych lub z pękniętymi kolbami. Tłum wdarł się do domu i wyciągnął z kryjówek Żydów i Żydówki, które wpychano w tłum, a tłum dobijał. [...]
Zaznaczam, że milicjanci z komisariatu MO na ul. Sienkiewicza zachowywali się najgorzej. Chodzili między cywilami w tłumie i mówili: „Polacy, nie bać się”. Jeden z żołnierzy krzyczał, że widział 4 trupy dzieci w wapnie, a milicjant przy drzwiach domu krzyczał, że jego dziecko zaginęło i jest w tym domu.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Około godziny 9[.00] rano koło naszego domu rozpoczęło się jakieś zebranie ludności cywilnej, wojska i milicji [...]. Słyszałem, jak zebrany tłum krzyczał: „Brawo wojsko”, „Brawo milicja” oraz słyszałem bardzo dużo strzałów na dole, a ja byłem na drugim piętrze. Naraz do mego mieszkania wszedł jeden porucznik z jedną gwiazdką i z nim jeden żołnierz. Po wejściu do mieszkania podporucznik krzyknął do nas: „Kto ma broń, niech zdaje”. Jeden spośród nas, tj. Szejon Frydm, miał legalnie pistolet, który natychmiast podał podporucznikowi, lecz podporucznik broni nie zabrał. [...] Po wyjściu porucznika i żołnierza, za jakieś pięć minut wpadło znów do mieszkania około 7 żołnierzy, którzy krzyczeli: „Ręce do góry i wychodzić na korytarz, kto ma broń, oddajcie”. Kiedy nas na korytarzu obrewidowali, to nam grozili pięściami i mówili: „My was skurwysyny nauczymy”. W tym czasie, kiedy nas trzymali na korytarzu, część żołnierzy trzymała nas pod bronią z rękoma podniesionymi do góry, część żołnierzy wpadł[a] do mieszkania i rabowa[ła]. Następnie kazali nam schodzić na dół do ludzi cywilnych, aby nas zabili. Idąc po schodach na dół, spotkał nas jeden major, który zawrócił nas do góry i zabronił nam wychodzić i powiedział nam, abyśmy nie wychodzili, gdyż inaczej nas na dole zabiją, więc my weszli[śmy] do jednego pokoju, z którego nikt już nie wychodził.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w WUBP w Kielcach świadka Jury Mojżesza, w dniu 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1533–1533v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W czwartek dnia 4 bm. byłam w swoim mieszkaniu w rannej garderobie. Około godziny 10[.00] przylecieli ludzie z miasta i mówili, że zatrzymano Żyda. W 1/2 godz[iny] później dom nasz był otoczony przez umundurowanych mężczyzn, tłum wołał: „Żydzi, gdzie nasze dzieci, gdzieście podzieli nasze dzieci”. [...] wśród mieszkańców panował popłoch, bali się tłumu z ulicy, który wdarł się na dziedziniec (plac szkolny, po obaleniu parkanu). Zeszłam na pierwsze piętro do sąsiadów Żydów. Na schodach widziałam umundurowanego mężczyznę, który wygrażając karabinem, wołał: „Gdzie nasze zamordowane dzieci, my wam pokażemy”. Razem ze mną była ob. Łokciowa Mira, która zapytała: „Co myśmy wam zrobili?” — a umundurowany odpowiedział: „My wam pokażemy” — potem odszedł korytarzem i rozkazał oddać broń bez względu na to, czy mają zezwolenie. [...]
Po 1/2 godziny poszłam do lokalu w Komitecie Żydowskim, gdzie przez okno padał[a] seria strzałów ze strony placu szkolnego. Nikt z obecnych nie został zabity. Potem weszłam do pokoju Komitetu, gdzie był telefon i przy nim ob. Kubiecki i ob. Tyzemberg, którzy telefonicznie ciągle zwracali się o pomoc do urzędów różnych. Wyszłam na korytarz z ob. Proszowskim, słyszeliśmy wrzaski tłumu z ulicy i słyszeliśmy strzały dużo razy. Około [14.00] godziny, może to było i później, zrobiliśmy barykady koło drzwi prowadzących na klatkę schodową (korytarz) i przed drzwiami wejścia zrobiliśmy barykady. Po chwili walono do drzwi, domagali się otwarcia, odsunięto barykadę, drzwi otwarto. Weszło trzech umundurowanych i kazali mężczyznom wyjść, potem kobietom ręce do góry, wyprowadzono ich przez klatkę schodową na plac szkolny. Po 5 min[utach] kilku wróciło pobitych, zalanych krwią. Wtedy wszczęliśmy krzyk, po czym znów przyszło trzech umundurowanych i powiedzieli: „Nie róbcie krzyku, ci, co zostali przy życiu, będą żyć”. Kazali nam cicho zachować się, zostaliśmy w pokoju do końca, znów słyszeliśmy krzyki i strzały.
Kielce, 4 lipca
Zeznanie w WUBP świadka Marii Welfman, po 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1537, odpis, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W dniu 4 lipca [...] byłem w swojej jednostce. Około godz[iny] 9.00 rano usłyszałem pojedyncze odgłosy strzałów karabinowych z odległości około 2 km, w centrum miasta. Rozmawiałem z kolegami i zastanawialiśmy się, co to za odgłosy. Szef Informacji mjr Hrenow poszedł do dowódcy pułku i po kilku minutach zwołał zebranie naszej komórki Informacji i ogłosił, że w jednostce zostało wprowadzone ostre pogotowie, nikomu nie wolno wychodzić poza obręb koszar i kontaktować [się] z innymi osobami bez jego wiedzy i należy oczekiwać na rozkazy. Około godz[iny] 11.00 mjr Hrenow przekazał nam wiadomość, że w mieście jest jakiś zatarg Żydów ze służbami bezpieczeństwa i milicją. W tym czasie dentysta zatrudniony w naszej jednostce, mieszkaniec Kielc narodowości żydowskiej, szedł do koszar i został zatrzymany przez grupę wyrostków w pobliżu jednostki. Jako oficer w stopniu kapitana posiadał pistolet i zaczął strzelać, wówczas grupa wyrostków rozpierzchła się i on wszedł na teren jednostki. Od niego dowiedzieliśmy się, że został ostrzeżony przez sąsiadów, że w mieście jest napad na Żydów w ich domach, ale nie podawał adresu, dlatego też zaraz wyszedł, aby udać się do jednostki. Kiedy pytaliśmy się mjr. Hrenowa, dlaczego nie bierzemy udziału w zabezpieczeniu miejsca wydarzeń, odpowiedział, że dowództwo jednostki naszej jest w stałym kontakcie ze służbami bezpieczeństwa w mieście i jeżeli będą potrzebowali pomocy, to nas zawiadomią. W południe dowiedziałem się, że Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach zażądał od dowództwa naszej jednostki pomocy przez przysłanie na miejsce wydarzeń jednej kompanii. Wysłana została kompania szkolna pod dowództwem szefa szkoły. Około 180 żołnierzy wyjechało z jednostki kilkoma samochodami ciężarowymi. [...] Za godzinę po wyjeździe żołnierzy dowództwo otrzymało telefon, aby wysłać karetki pogotowia na miejsce wydarzeń. Kiedy sanitariuszki podjechały pod siedzibę dowództwa, wróciły samochody z naszymi żołnierzami na teren koszar i na samochodach przywiezieni zostali ranni Żydzi. Przez okno swojego gabinetu widziałem, jak ich rozładowywali. Według mojej oceny rannych Żydów przywieziono około 40 do 60. Wśród rannych byli mężczyźni i kobiety w różnym wieku, i dzieci. Ciężej rannych przenoszono noszami do izby chorych, zaś lżej rannych opatrywano na miejscu przy samochodach. Ranni przebywali na terenie koszar do godziny około 16.00, a następnie sanitarkami wojskowymi przewieziono ich do szpitali kieleckich. Widziałem, że Żydzi byli mocno pobici, mieli pokrwawione twarze, ręce, ubrania, jeden miał rozciętą twarz — jak gdyby nożem, niektóre ofiary miały połamane ręce i nogi.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania oficera Informacji WP Józefa Lewartowskiego, z 6 stycznia 1994, sygn. akt Zs. VIII/S.1/93, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Dnia 4 lipca rb. w Kielcach miała miejsce potworna prowokacja, w wyniku której kilkutysięczny tłum urządził antyżydowski pogrom. Jest 34 zabitych (w tym 32 Żydów).
I tym razem prowokatorzy reakcyjni puścili wersję o rzekomym porwaniu dziecka polskiego przez Żydów. I tym razem powtórzył się oburzający fakt, że niektóre ogniwa Milicji Obywatelskiej zamiast tropić autorów tych wersji i pogłosek, zamiast wzięcia w obronę ofiar tych prowokacji — Żydów, dały się użyć jako narzędzie reakcji w mordowaniu Żydów.
Ta nowa prowokacja — wymierzona przeciw demokracji polskiej — jest odpowiedzią podziemia reakcyjnego na klęskę ich w referendum ludowym. Dlatego też należy liczyć się z możliwością takich prowokacji w innych ośrodkach kraju, jak również należy liczyć się z nasileniem terroru i bandytyzmu.
Wobec tego polecam:
1. Wzmocnić czujność wszystkich ogniw bezpieczeństwa publicznego wobec prowokacyjnych metod działania podziemia reakcyjnego i być gotowym do natychmiastowego reagowania.
2. Wzmocnić walkę z bandytyzmem, terrorem i wszelkiego rodzaju wrogą działalnością podziemia reakcyjnego.
3. Natychmiast aresztować i przekazywać sądom tych ze służby bezpieczeństwa, milicji i KBW, którzy dają się użyć reakcji i biorą udział w antysemickich wystąpieniach.
4. Uprzedzam, że będę surowo karał tych, którzy będą przejawiać opieszałość w reagowaniu na ekscesy antysemickie.
Warszawa, 5 lipca
Akta śledztwa, t. 12, k. 2177, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Do ogółu ludności m[iasta] Kielc i woj[ewództwa] kieleckiego:
Czynniki wrogie demokracji, widząc grożącą im klęskę, usiłowały wywołać wojnę domową. W tym celu świadomi agenci bandy andersowskiej dosiedli wypróbowanego konika antysemityzmu. Jako teren doświadczalny obrano Kielce. Po starannym przygotowaniu pchnięto w dniu 4 lipca ciemne masy do akcji morderczej [...]. Nikczemni prowokatorzy użyli stosowanego przy każdym pogromie tricku o mordach rytualnych dzieci katolickich. [...] Zdajemy sobie dobrze sprawę, że ślepym mieczem kieruje ręka świadomej bandy faszystowskiej, którą pomożemy władzom Polski Ludowej utrącić raz na zawsze.
Kielce, 11 lipca
Odezwa w zbiorach Archiwum Państwowego w Kielcach, UWK II, 1242, k. 27–28, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.