Po nocach nie śpię oglądając olimpiadę. Murzyny leją wszystkich – są przerażający. Rekordy w trójskoku niewiarygodne – biedny chory Schmidt skakał jak bohater, ale gdzie mu tam: pięciu czy sześciu skoczyło ponad 17 metrów, widać tartanowa bieżnia zmieniła sytuację. Za to stary Pawłowski ma złoty medal w szabli, pierwszy raz w życiu – wspaniale. Ale w ogóle Polska bierze raczej w dupę, a mnie to martwi: nowomodny polski szowinizm odstręczający jest jak wszystkie szowinizmy. Ha! Dobrze mi to pisać w prywatnym zeszycie, gdybym spróbował publicznie – tobym dostał. Co prawda Andrzejewskiego i Mrożka prasa potraktowała raczej ulgowo – ale mnie by nie uszło. Więc milczę: „O Ryczywole zamilczeć wolę…”.
Warszawa, 18 października
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Ta moskiewska, dzięki pomysłowi Jimmy'ego Cartera [prezydenta USA], była jakaś rozmamłana. Jedni przyjechali, drudzy nie przyjechali, inni jakoś ni tak, ni owak. Oglądamy stadion — pełniuteńki. Defilada delegacji, jedne idą z flagami państwowymi, inne — z olimpijskimi. Coś to ma znaczyć, nie bardzo wiadomo co. Taki był naczelny efekt „sankcji” Cartera. Pokrzyżować olimpiady mu się nie udało, ale że naszkodził, to fakt.
19 lipca – 3 sierpnia
Jerzy Putrament, Pół wieku. Sierpień, Warszawa 1987.
Naszym pragnieniem jest aby ideały przyjaźni i wzajemnego zrozumienia, które przyświecają ruchowi olimpijskiemu zawsze towarzyszyły spotkaniom sportowców różnych krajów. Cieszy nas, że w Moskwie, pod sztandarami olimpijskimi zebrali się sportowcy z większości krajów wszystkich kontynentów. Potwierdza to raz jeszcze, że nic nie może stanąć na przeszkodzie woli narodów, które pragną kontaktów i współpracy uświęconej wielowiekowym doświadczeniem i tradycjami. Z całego serca życzę uczestnikom Igrzysk XXII Olimpiady — tego wspaniałego święta sportowego — nowych osiągnięć w sporcie, radosnego i przyjemnego pobytu w olimpijskiej Moskwie.
Moskwa, 19 lipca
„Trybuna Ludu” nr 171, 19-20 lipca 1980.
Oglądałam otwarcie XX Igrzysk Olimpijskich na stadionie w Moskwie, na które przybyły delegacje sportowe 80 państw (wśród nich takie maleństwa jak Andora, Lesoto, Luksemburg, Malta, Seszele, Sirilanca), natomiast 61 nie zgłosiło udziału (wśród nich USA, NRF, Japonia, Argentyna, Norwegia) na znak protestu przeciw agresji w Afganistanie i imperialistycznej, zbrodniczej polityce Moskwy.
W tej sytuacji Rosjanie wysilili się na potężną propagandę, organizując po otwarciu popisy taneczne 150 zespołów z 15 swych republik oraz pokazy gimnastyki artystycznej, które były udane, bogate, sprawne i roztańczone. Wykonano m.in. Suitę Narodów, w której wzięło udział 4 tysięcy tancerzy, roześmianych, ładnych i „szczęśliwych”. Niechby spróbowali się nie śmiać! Gruby Breżniew bardzo był zadowolony. Ekipa polska liczy blisko 400 osób, tak samo wysiliły się inne państwa socjalistyczne: Węgry, Bułgaria, Kuba, NRD, Rumunia, spełniając rozkazy.
Patrząc na to wszystko, widzę, że siła przed prawem, mord, pieniądz, zbrodnia będą królować zawsze. Świat zamiast poprzeć USA w proteście, oklaskuje zbrodniarzy, którzy potrafią się maskować, czarować tańcami i niewinnym Miszką, maskotką olimpijską. No i dziećmi z pałaców pionierów, których popisy na stadionie były ładne, jak wszystko, co robią maluchy.
Jak głosiły transparenty Afgańczyków w Niemczech w pochodach protestacyjnych, odbywających się równocześnie z otwarciem Olimpiady „NAZISTOWSKA OLIMPIADA 1936 ZOSTAŁA POWTÓRZONA!”.
Warszawa, 19 lipca
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Patrzę na te igrzyska olimpijskie, bo po prostu lubię zawody sportowe, ale serca do tego nie mam, tak jak to miało miejsce przy poprzednich olimpiadach przez duże „O”. Bo jednak jest to mikroolimpiada, bez 60 krajów bojkotujących, w tym takich potęg sportowych, jak USA, Japonia, RFN, Kanada, Kenia, której biegacze zwyciężali, i wielu, wielu innych. Również miejsce olimpiady — kraj, w którym się ona odbywa, nie ma przecież nic wspólnego z duchem pokoju, tym prawdziwym duchem olimpijskim.
Wszystko jest z pewnością bardzo dobrze zorganizowane, ta ogromna gigantyczna parada otwarcia — gdzie były tańce, wspaniałe pokazy, ale... Nie było tam uśmiechu i radości. Jakaś ponura atmosfera. Unosił się duch pomordowanych przez wojska sowieckie Afgańczyków, a także wszystkich uciśnionych narodów.
Warszawa, 20 lipca
Teresa Konarska, zbiór dzienników Archiwum Opozycji OK, AO II/176, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Gdyby Zachód był bardziej jednolity, olimpiada nie mogłaby się odbyć w faszystowskim kraju. Związek Sowiecki korzysta z tego, że ludzie w krajach zachodnich myślą bardziej o swoim dobrobycie niż o demokracji, korzysta ze sprzeczności między krajami zachodnimi. To smutne. Tymczasem olimpiada była okazją nie tylko do znęcania się nad dysydentami, ale odbywała się również kosztem całego społeczeństwa. W Leningradzie na długo przed olimpiadą nie można było dostać masła, sera, kiełbasy. Wszystko to pojawiło się w dniach olimpiady. Rejony, do których nie docierali turyści, zostały ogołocone z żywności. Przygotowania do olimpiady przypominały budowę potiomkinowskich wsi.
Kopenhaga, 26 lipca
Na początku nie zdawałem sobie sprawy, jak to zostało odebrane. Pamiętam, że po zawodach poszliśmy — [Tadeusz] Ślusarski, który zdobył ex aequo z [Konstantinem] Wołkowem srebrny medal, [Mariusz] Klimczyk, który był piąty, i ja — do studia telewizyjnego. Program prowadził [Tomasz] Hopfer. My opowiadamy, a telewidzowie jeszcze raz widzą nasze skoki. No i wał też leci. W tym momencie mówię: „A to było dla…” — i czuję, jak Hopfer kopie mnie pod stołem. [...]
Awantura zaczęła się dzień po konkursie. Dowiedziałem się, że Borys Aristow, ambasador sowiecki w Warszawie, zadzwonił z pretensjami, że obraziłem cały naród radziecki i trzeba mnie dożywotnio zdyskwalifikować i odebrać medal. Gierek zadzwonił do szefa naszej ekipy Mariana Renke z pytaniem, co się stało, dlaczego pokazałem tego wała. Zresztą, Gierek był kilka dni wcześniej u nas w wiosce olimpijskiej i rozmawialiśmy przez chwilę. Życzył sukcesów...
Renke wezwał mnie do siebie i mówi: „Co teraz? Mamy duży problem”. Wspólnie zastanawiamy się, co tu robić. [...] Przecież nie mogli mi odebrać medalu! Oficjalna wersja w końcu poszła taka, że ja tak normalnie robię, zawsze. Zawsze do poprzeczki, oczywiście. [...]
Na placu Czerwonym byłem dzień po konkursie olimpijskim, Leszek Fidusiewicz robił mi sesję zdjęciową. Jak mnie zobaczyli polscy turyści, to złapali i zaczęli podrzucać na rękach. I jeszcze do tego śpiewając: „Jeszcze Polska nie zginęła...”. Przy Mauzoleum Lenina! Tam przecież nie można było nawet głośno rozmawiać. Lecąc tak w górę, widziałem, jak w naszą stronę biegną milicjanci, żeby sprawdzić, co się dzieje. Jestem drugim Polakiem w historii, którego podrzucano na rękach na placu Czerwonym. Pierwszym był hetman Stanisław Żółkiewski.
Moskwa, 30–31 lipca
„Gazeta Wyborcza” nr 175, z 28 lipca 2008, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Skończyła się ta ostatnia oficjalna część olimpiady. Na zakończenie strzały armatnie i sztuczne ognie, z których dymy zasnuły niebo nad stadionem. Jak symbol: chmury nad olimpiadą. Wypuszczone białe gołębie poleciały w górę i odleciały. Może... do Afganistanu?... Tam, gdzie grzmią działa tych, którzy organizowali olimpiadę!...
[...]
Była to olimpiada dobrze zorganizowana, to pewne. Transmisje były doskonale prowadzone. Główny sprawozdawca polski Tomasz Hopfer na piątkę. Był dobry poziom sportowy, padło wiele rekordów świata. Ale... nie była to w pełni olimpiada i nie było tam pogody i wesołości. Nie było uśmiechu.
Warszawa, 3 sierpnia
Teresa Konarska, Dzienniki w zbiorach Archiwum Opozycji Ośrodka KARTA.