Najpierw były puste place pomiędzy nowo budowanymi domami Służewa nad Dolinką i Ursynowa. Potem ich miejsce zajęły głębokie wykopy, otoczone płotami, na których umieszczano emblemat z literą „m”. Zamknięto jedne ulice, inne dociążono karawanami ciężarówek, których koła roznoszą po jezdniach tony kurzu i grząskiego błota. Był tok 1983. Od tamtego czasu owe wykopy, płoty, objazdy, pył przenoszą się przez cały Mokotów coraz bliżej centrum docierają właśnie do Śródmieścia Warszawy. Mieszkańcy stolicy znoszą te niedogodności dzielnie, krzepiąc się nadzieją, że „im gorzej, tym lepiej”, a więc każdy wykop i objazd zbliża ich do szczęśliwego momentu, kiedy to ruszy warszawskie metro.
[...]
Budowa trwa. Stacje metra mają być dwupoziomowe (wyżej — przejścia dla pieszych, niżej — perony szerokości 10-15 m, głębokości 9-15 m). Materiał: prefabrykaty żelbetowe, żelbet monolityczny, kamień. Możliwości: przerzucanie w godzinach szczytu do Śródmieścia ponad 30 tys. pasażerów, co dwukrotnie przewyższa wydolność linii autobusowych i tramwajowych. To ważne, bo na Ursynowie i Służewie niebawem mieszkać będzie już 160 tys. ludzi. Dla nich metro jest największą szansą.
Jak się mają nadzieje do rzeczywistości? Wedle planów pierwsza linia (12 km), łącząca Natolin ze Śródmieściem, ma być oddana w 1990 r., następny odcinek (do Dworca Gdańskiego 4,6 km) w 1992, ostatni do Huty (6,5 km) w 1994 r. Już dziś wiadomo, że opóźnienia przesuną czas zakończenia budowy pierwszego odcinka.
Warszawa, 13 stycznia
Małgorzata Juszczyszyn, „Kobieta i Życie”, nr 2/1911 z 13 stycznia 1988.