Chomienkow odczytał treść depeszy o tym historycznym wydarzeniu [zakończeniu II wojny światowej]. Ogłosił również, że następnego dnia nie będziemy pracować. Ale już teraz, nie czekając dnia jutrzejszego, ludzie jakby poszaleli. [...] W tym radosnym święcie czynny udział wzięli również Polacy. Nie było już tego, odczuwanego na każdym kroku i w różnych sytuacjach, podziału na „my” i „oni”. [...]
Nie wiadomo skąd znalazła się również wódka. Wyniesiono ze stołówki stoły, na których pojawił się świeży, jeszcze ciepły chleb. W parę godzin później rozdawano smakowitą zupę, ugotowaną na wołowym i wieprzowym mięsie. W ciągu kilku godzin tak wiele zmieniło się na lepsze. I tego, i następnego dnia nikt nie poszedł do pracy. Ludzie wciąż, na okrągło, w dzień i w nocy, na przemian, jak na komendę, to płakali, to cieszyli się, ale przede wszystkim jedli.
Kołchoz „Industrija”, Ukraina, 9 maja
Zbigniew Fedus, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/2149/p.
Kochani!
Czas leci szybko – już trzy tygodnie jestem tutaj i pracuję na „rybałce” w kołchozie. Pracujemy na trzy zmiany – co 8 godzin wypływa jedno „ogniwo” („zwieno”) złożone z ośmiu ludzi i łowimy rybki w Jeniseju. […] Mieszka się na rybałce w „izbuszce” – coś między ziemianką a barakiem – zaś w samym „stanku Dienieżkino” („stanok” – osada) są dwa duże budynki przypominające schroniska turystyczne u nas w górach, i w nich (nocuje?) żyje (nie „mieszka”, bo większość w pracy poza domem) ponad 40 rodzin – rosyjskich Niemców i Łotyszów, których przywieziono tu 10 lat temu na posielenie. […] Po przyjeździe kołchoz dał nam 300 rb „awansu” dla zakupienia odzieży i prowiantu na robotę – wysokie buty gumowe – 140 rb, fufajka („tiełogrejka”) – 80 rb, „nakomarnik” – siatka przeciw komarom i moszce („moszka” to drobniutkie muszki, które tną tak, że się nie czuje – a natychmiast występuje krew i spuchlizna – w pierwsze dni wyglądałam jak Chinka lub świnka, tak zapuchły mi czoło i powieki, teraz już dobrze). Robota – jak robota – musi się wziąć pod uwagę, że ja nigdy nie pracowałam fizycznie, więc organizm nie chce się łatwo nałamać, ale cóż, gdyby mnie posłali tak jak innych z „wolnej wysyłki” na „lesopował” – wyrąb lasu, byłoby ciężej. Liczę, że sezon rybacki (jeszcze sierpień i wrzesień) jakoś przejdzie – już miesiąc przeszedł prawie, zaś w jesieni dostaniemy kartofle, zasadzone dla rybaków w kołchozie, opału jest pełno naniesionego wodą na brzegi – „zagotowka” opału polega tylko na przewiezieniu go łódką na miejsce, co odbywa się też grupowo – jednym słowem – sielanka.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 21 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Otrzymałam dziś 500 rb – 200 i 300 rb telegraficznie – telegramów nie doręczono, tylko powiedziano, że ze Lwowa […].
Nie spodziewałam się tak dużo forsy na raz – nie róbcie sobie tylko ciężaru ze mnie, ja stopniowo dam sobie radę. […] Kartofle posadzone 1. lipca [sic!] już kwitną i jest ich w kołchozie 8 hektarów, poza tym coś 25 arów kapusty jako pierwsza próba – bardzo dobrze rośnie, tak, że na zimę będą kartofle, kapusta i solona ryba oraz mleko – w sklepie zaś wszystkie kasze, mąka i cukier – tak, że jest nadzieja, że głodny nikt być nie powinien – proszę nie troskać się ze mną. Teraz nawet w lagrach wszędzie są tzw. „larki” (sklepiki), gdzie są wszystkie produkty, które mogą ludzie kupować, jeśli tylko mają pieniądze. Jechałam z wielu ludźmi z lagrów, którzy mi opowiadali – w niektórych lagrach ludzie zarabiają całkiem dobrze – na „gosrozczotce” – pensje jak na wolności, tylko nie wszędzie. Tutaj sklepy doskonale zaopatrzone.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 8 sierpnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski. Praca przymusowa i warunki bytowe deportowanych Polaków
Każdy przedmiot, który biorę w rękę przypomina mi dom – a każdy drobiazg jest bezcenny i pożyteczny – stary beret służy za „podszewkę” pod czarną chustkę – (w głowę silnie się marznie, na przyszłość kupię sobie męską czapę, - a to czoło odsłonięte – dopiero tu zrozumiałam, czemu kobiety rosyjskie noszą chustki „à la sybirska baba” zawiązane nisko nad brwiami). Biała peleryna zastępuje szafę, nakrywając wszystkie rozwieszone na wieszadle rzeczy. […] Na razie zwolniono mnie z rybałki, uznawszy, że nie ma tam ze mnie żadnego pożytku – gdy „dziewuszki” miejscowe biją 6 przerębli za dzień – a ja 1–2, i to nieidealnie, a drogę 8–9 km odbywam około godziny dłużej, niż moje towarzyszki. Obecnie więc szczęśliwie chodzę tylko w las – tj. 2–3 km wszystkiego, […]. Nigdy nie przypuszczałam, że nie jest to tak straszne, jak brzmi i że gdy wieczorem zadzwonią na jakieś zebranie czy „koncert” w klubie, będę mogła mieć dobrą minę. W tym tygodniu święto armii, więc już 2 razy była masówka i jeszcze jutro w programie.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 22 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
W lecie w jednym z listów wyczytałam rozkoszne zapytanie: „czy Pani pływa? – bo nie znam zamiłowań sportowych Pani. […]”.
Otóż rzecz przedstawia się tak, jak w jednej bajce, którą czytałam dawno, gdzie były dwa kraje – jedna to była kraina „na niby”, a druga, to była „naprawdę”. Otóż sport to jest kraina na niby. Ludzie jeżdżą nad rzeki, w góry, na obozy i bawią się w to, co tutaj jest po prostu życiem. Wiosłowanie tutaj, to nie jest sport wioślarski, tylko praca, i jeden z naszych młodych ludzi (Niemców – rybaków) słusznie oburzył się na mnie w jeden z pierwszych dni mego tu przyjazdu, gdy powiedziałam, że „wiosłować jest bardzo przyjemnie”. Z drugiej strony u ludzi tutejszych, zapewne na skutek ciężkiej młodości w głodnych latach 41–45, nie ma nic poczucia humoru i zmysłu „gry”. […]
W zimie to samo jest z nartami, które tutaj nazywają się „łyże” i, tak jak wszystko możliwe, są własnego wyrobu. Łyże są szerokie na 20 cm i długie na 1,5 m, przywiązują się do walonków przy pomocy szumnie tak zwanych „juksów” – które stanowią bajecznie prostą kombinację dwu sznurków przewleczonych przez wyświdrowane w deskach 4 otwory. […] Łyże stanowią znów nie sport, tylko narzędzie pracy – przy głębokim, ponad metrowym śniegu, ogromnie sypkim, zawsze suchym (nie ma odwilży całą zimę) łyże chronią przed zapadaniem się w śnieg.
Kołchoz nasz jest „rybo łowiecki”. – W lecie podstawą jest rybactwo, a w zimie wszyscy mężczyźni „pracują” – łowiectwem. […]
Życie „stanku” stoi pracą ludzi, którzy go zamieszkują – jest to kolektyw związany koniecznością, bez pracy życie ustaje, żaden „diadia” nie wykona roboty, którą wykonać trzeba. Drzewa nie piłuje się dla czyjegoś widzimisię, tylko dla opalenia składów, gdzie leżą nasze kołchozowe kartofle, „koniuszni”, gdzie stoją konie, świnie i krowy (opala się część, gdzie stoją cielęta i prosięta i gdzie gotuje się ich paszę – bydło stoi bez ściółki, nie ma tu przecież słomy, ledwie po troszkę siana pod uprzywilejowane sztuki). Dalej opala się kancelarię, klub, diet-jasła (żlóbek), czynne okrągły rok, wobec faktu, że wszystkie kobiety pracują, oraz „banię”.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 30 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Zapaliliśmy ogień – piecyki w izb uszkach są zrobione z przeciętych na połowę beczek z benzyny – jest to wynalazek b. prosty i wygodny. Do palenia w piecu, nawet przy mokrej pogodzie wystarczy mały kawałek brzozowej kory („bierosta”) – której zwitki rozrzucone są po wybrzeżu – od napływów siatek do okrywek „kibasu” (kamyki obciążające niewody zawinięte w brzozową korę). Na gwoździach dokoła ognia rozwieszona odzież. Gumowe buty odłożone jak najdalej od ognia, by się nie rozkleiły. W kącie wisi czyjeś „rujo”, strzelbina „ochotnicza” – źródło pobocznych dochodów naszych „malczyków” (chłopców) – skórka z ondatra (szczury amerykańskie, prawdopodobnie piżmaki, sprowadzone tu w 1940 r.) kosztuje na punkcie odbiorczym 15–20 rb., zaś kaczka dzika na targu w miasteczku 12–15 rb (itd). Polowanie przypomina tu również Robinsona – wszystko trzeba sobie samemu zrobić. […] Wywołałam w tym roku sensację nowym wynalazkiem – ze skrzynki z masła (w sklepie naszym jest pierwszorzędne masło deserowe krągły rok) kazałam sobie zrobić uniwersalny mebel – taburet, szafka nocna i kuferek w jednym przedmiocie (chciałam powiedzieć w jednej osobie); wysoko ponad połogami półka, na której leżą bochenki chleba – którego zjadamy fantastyczne ilości, miski, kubki itd. Na kojkach leżą ludziska – czytałam kiedyś opis noclegowych domów w lewym świetle itp. żałosne obrazki, jak Malczewskiego „Śmierć wygnanki” itp. – nie trzeba patrzeć tragicznie. Szerokość 2 desek wystarczy by pomieścić rozpiętość życiowej powieści.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 23 czerwca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Kochani!
Jak Wam się podoba romantyczna nazwa mojej obecnej siedziby? – pachnie starosłowiańszczyzną czy nawet jakimś antykiem. W rzeczywistości jest to chatynka, - lepsza izb uszka, podzielona wewnątrz, z podłogą i podwójnymi okienkami, przy której stoi szopka – stajnia, gdzie zimuje 11 cieląt, 6 sztuk jałownika, 4 źrebaki i 1 koń, dla których jest tu więcej siana i bliżej niż w Dienieżkinie. Arkadyjska ta pastusza sielanka, którą mam odgrywać w ciągu zimy, ma za tło brzeg rzeczki Bogonidy po lewej stronie Jeniseju – od „stanka” (osady) dzieli nas 4 km i w tym tenże Jenisej. Na razie jestem tu sama, dochodzi tylko z pobliskiej osady (ok. 2 km) jeszcze jeden robotnik, w najbliższych dniach będzie skompletowana zimowa obsada – starszy „wozczyk” i 2 koniuchów, ja właśnie jestem jednym z tychże. Dla uspokojenia muszę dodać, że niedźwiedzie o tej porze roku śpią snem sprawiedliwego – (nieprawda, sprawiedliwych sny bywają zakłócane).
Wszystko to razem jest jednak lepsze niż się wydaje, gdyż robota przy jałowniku nie jest ciężka, a chroni mnie przed zimową rybacką. A co do bajecznego odludzia, to ja, na szczęście, samotności się nie boję, a może będę miała więcej możliwości czytania i pisania wieczorami. […] Szczęście, że po roku „sewiernej” praktyki, palenie w piecyku, rąbanie drzewa i tajniki sztuki kulinarnej nie są dla mnie tragedią. Robota ta ma jeszcze jedną ważną cnotę – zapewnia 20 trudodni na miesiąc, co umożliwia utrzymanie się samodzielne […], czego na innych miejscach zarobić bym nie mogła.
Bogonida, Kraj Krasnojarski, 10 października
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Ukochani!
Dzielą mnie od Was tysiące kilometrów i blisko 3 lata czasu, który oddala mi Was niepomiernie silniej, niż przestrzeń. [...] Pisać mi też coraz trudniej – „administracyjna” strona potwierdzania odbioru dowodów Waszego starania brzmi niepomiernie sucho w zestawieniu z niespożytą świeżością stale i niezmiennie bijącego źródła Waszej pamięci. A opisywać moje tu życie – trzeba od razu pisać czuły romans – nie znając – dzięki Bogu, warunków i sposobu życia tutejszego, nie moglibyście pojąć skrótu, kilku słów – trzeba pisać dużo, by dać jakiś obraz. [...]
Na dworze, za ścianami naszej izbuszki zbitej z szalówek (cieniutkie deski ½ calówki) „duje wał” – wicher północno-zachodni, dobry nasz znajomy z przeszłego roku, „Sewiero-zapad”. [...] Na „Nadbrzeżne piaski” (Bereżnyje Piaski) przyjechaliśmy 11 VII – i do dnia dzisiejszego (27 VII) nie wyłowiliśmy ni jednej rybki na plan, a 3 czy 4 razy po odrobinie na „żarło” [...]. Według planu mieliśmy tu łowić dziesiątki cetnarów nelmy, cennej ryby (po 4,20 za 1 kg przy „zdaczy”, tak prawie jak cetnar żyta), niewodem 600 metrowej długości o wyciągu zmechanizowanym. Mechanizacja jednak całkowicie zawiodła. Maszyny nieodpowiednie, niewody nieprawidłowe. Po czterech próbach i gruntownym braniu niewodów zaczęliśmy wyczekiwać nowych przyrządów, zajmując się naprawą porwanych sieci i zszywaniem nowych. Obecnie przysłano nam jakiś nowy wyciąg z kieratem, do którego nie przysłano koni. Dziś w nocy nasz „predsediatel” desperacką decyzją ściągnął z kołchozu 3 konie pracujące przy sianokosie [...].
Komarów nie ma tu wcale, „moszka” nieszkodliwa, mało i nie gryząca silnie i tylko wieczorami lub przed deszczem. Przy niewodach robota spokojna, choć po 12 godzin (od 8-mej rano do 9-tej), ale noc w izbuszce. Choć deszcz przecieka i podwieszamy słoiki, tazy (szaflik) i „klejonki” (cerata) – pod „połogiem” jest sucho i spokojnie. [...] Pozostaje jeszcze 2 miesiące letniej rybałki i połowa lata za nami.
Bereżne Piaski, Kraj Krasnojarski, 11–27 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Moi kochani!
Piszę ostatnio niewiele – od 8 VI jestem na rybałce – pierwszy miesiąc był jak zawsze najcięższy – gdyż połów jest wtedy trudniejszy przy wysokim stanie wód, silnym prądzie, a potem przy niewysłownie przykrych komarach i moszce. W tym roku przybył do tych atrakcji jeszcze – upał, gorąco ponad ± 30°C, gdy nie można było przy tym ubrać się lżej z powodu nieznośnych owadów – całe ciało i włosy w czasie pracy i w „połogu” (zasłona na kojce) stale mokre, utrzymanie czystości wymaga „heroizmu”. Ale dobry Pan Bóg, wysłuchując próśb dobrych ludzi, modlących się tam daleko na moją intencję, dał mi ostatnio nieoczekiwany całkiem tydzień „kurortu” – przejechaliśmy na całkiem nowe miejsce połowu – 33 km od osady, 8 km za Jermakowem – „Piaski”, dosłownie piaski – prawdziwa Sahara, plaża nadbrzeżna, z której wiatr wypłoszył komary, a słońce nagrzało ją tak niesłychanie, że chodzimy boso i w lekkich sukienkach, a mężczyźni w „majkach” – trykotowych koszulkach bez rękawów. Sielanka ta trwać będzie jeszcze najwyżej 1 – 2 dni, póki nie wykończymy nowych niewodów – 600 metrowych! – i nie ustawią maszyn, które mają pomagać w wyłowie. Jest rzeczą nadzwyczaj szczęśliwą, że zamiast przygotować niewody w zimie, robi się to w czasie przeznaczonym na połów – kilka dni nieporównanie lżejszych od wszystkich innych ma wartość urlopu zdrowotnego. Ponieważ wolniej zszywam sieci w porównaniu z Niemkami – rybaczkami – więc większość czasu pomagam przy wywieszaniu sznurów i siatki („del”) – wiązanie węzełków z nitki na linach itp. ciężkie funkcje, boso, na ciepłym piasku, w mojej niebieskiej sukience z roku Pańskiego 1938, pozostanie mi niewątpliwie miłym wspomnieniem z obecnego lata. Co będzie i jak będzie jutro – pojutrze, jak będzie wyglądała ta łówka półkilometrowym niewodem i jakie dalsze zmiany, przejazdy i połowy czekają nas do jesieni? – Pan Bóg wie – w każdym razie już tylko 2,5 miesiąca letniej rybałki.
Bereżne Piaski, Kraj Krasnojarski, 11–16 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Kino przyjeżdża do nas tej zimy już trzeci raz – tym razem było „Skazanie o ziemi sybirskiej” – istotnie bardzo ładny film. Było już kilka b. Ładnych muzycznych i innych filmów: „Kompozytor Glinka”, „Lubimyje arie”, itp. Nie potrafię wyrazić, jak niesłychanie silne jest wrażenie filmów w tych warunkach – jeżeli zaznaczyć przy tym, że w domu chodziłam może raz na rok do kina. Kontrast między prześliczną salą koncertową a stertą zbutwiałych sieci jest kapitalnym paradoksem naszej codzienności.
Kraj Krasnojarski, 18 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Opierając się na zaleceniach mojego eskulapa, unikam roboty w miarę sił i możności, i jeśli nie mam do czynienia z piłą i siekierą poza swoim opałem – mogę się obejść bez proszków. Trzeba jeszcze tylko uważać, by przyjścia z mrozu w upał izby nie były zbyt nagłe, gdyż przy tym ± wszystkim robi się słabo, kto tylko ma cokolwiek z serduszkiem. Zima od połowy stycznia dopiero się rozpędziła poniżej czterdziestki, a dziś rano było - 50°C. [...] nic w tym nie ma tak strasznego, jak z daleka się to wydaje. Na robotę przy takiej temperaturze nikt nie chodzi, a wybiec po wodę czy drzewo czy do pewnego pawilonu czy do klubu (!) lub sklepu można całkiem swobodnie – uważa się tylko na twarz, a i to, jeśli ją kto odmrozi, to przechodzi to za dni kilka, ja nie mam nic odmrożonego.
Kraj Krasnojarski, 18 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
W tym tygodniu mieliśmy tu kino. Kino w tych warunkach ma styl i smak specyficzny. Za 2 wieczory pokazano nam 5 filmów. Kino zawsze robiło na mnie silne wrażenie, dlatego też pewnie niezbyt często doń chodziłam, tak jak i beletrystyki wystrzegam się jak opium. Tym bardziej dziś, i tutaj. Przy najbardziej wytresowanym opanowaniu przecież skurcz chwyta za gardło na prosty rytm pośpiesznego pociągu, w widok ludzi po prostu kochających się, niepojęcie pociągających w ludzkim uśmiechu i swobodnym ruchu wśród pól i wolnych dróg silnie działa. Znowuż filmy rewolucyjne, w sosie zamachów, konspiracji itd. podniecają fantastycznie i śnią się po nocach. Jeden wieczór siedzieliśmy 7 godzin w klubie – szczęśliwie mróz był ok. - 50°C i nikomu nie trzeba było w tym dniu pracować. Najlepsze były filmy „Skazanie o ziemi sybirskiej” i „Pojezd ujeżdżajet na Wostok” – naprawdę b. dobre filmy, jeśli się już zna tło, grunt, z którego wyrosły.
Kraj Krasnojarski, 24 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Zostałam na razie mianowana generalnym „kapustnikiem” naszego kołchozu (0,5 hektara kapusty, co przedstawia 25 tysięcy „wazoników” na rozsadę z nawozu, kompostu, gliny i humusu, inspekty itd. Itd.), który to urząd zaczyna się od robienia mat. Los mój, przekorny jak ja sama, naśmiewa się ze mnie i każe mi „na starość” przechodzić taką „zaprawę”, jak jednoroczniacy w podchorążówce. Jaka jest cienka różnica między kontrolą a własnoręcznym wykonaniem! Jest o tyle łatwiej wiedzieć jak coś trzeba robić – niż samemu wykonywać. Mam przy tym tę nieprzyjemność, że moje dzieła sztuki są dalekie od ideału, ale muszę robić dobrą minę. No, tutaj zresztą teoria „jakoś to będzie” święci stale triumfy – „kakniebud” – bądźmy optymistami!
Kraj Krasnojarski, 24 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Czas leci, żyje się nerwowo [...].
Kartofle u nas mało krochmalne, dość wodniste i zawsze trochę słodkawe (gdy przenosi się je z piwnicy na – 40°C mrozu, chociażby zakryte) – jeśli się je posypie zielonym koperkiem, nabierają smaku naszych czerwcowych młodych kartofelków.
Mleko w tym kraju w zimie mrozi się, wlewając w miseczki po ½ l, 1 l lub większe, wystawia się na mróz, potem wnosi do ciepłej izby, naczynie „odstaje” przy ociepleniu, a krążki mleka pakuje się do worków i odsyła na sprzedaż do miasta (kołchoźnicy kupują po 1,5 rb a „czużyki” (obcy) po 3 rb za 1 l). Najzabawniej wygląda gdy ktoś z dużej bryły, np. 5 litrowej, odrąbuje siekierą „kosteczkę” na zupę dla dziecka – „w kraju, gdzie mleko rąbie się toporem”.
Kraj Krasnojarski, 26 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski. Praca przymusowa i warunki bytowe deportowanych Polaków
Obecnie w zimie mam robić maty i formować „wazoniki” lepione z torfu, nawozu, kompostu, gliny i ziemi, które suszy się, składa w kopce i zasypuje śniegiem, a wiosną odkopuje się je ze śniegu i wkłada w inspekty i pikuje się do nich rozsadę kapusty. Rozsadę wysadza się na pole razem z wazonikami. – Robota na gospodarstwie nie jest lżejsza niż na rybałce i bardzo nisko płatna, ale ludzie na rybałce są bardzo przykrzy, więc ostatecznie już lepiej od nich odejść. Szczęśliwie nic ode mnie nie zależy, więc niech mnie Pan Bóg stawia, gdzie zechce, On jeden wie, co ma jakiś sens w tym zwariowanym kraju, gdzie cieszymy się mrozem a boimy wiosny: zimą jest dużo wolnych dni od pracy, w lecie są białe noce i pośpiech tych 4 miesięcy wegetacji, wyciskający z ludzi wszystkie siły. Wszyscy mówimy tu, że lato ciągnie się tu 10 razy dłużej niż zima, która przemija zdumiewająco szybko – koniec lutego – jeszcze tylko 3 miesiące i „już” rybałka. [...] Obecnie zarabiam po 0,4 trudodnia na dzień, plotąc 2 m maty [...].
Komendant nasz stale robi nadzieje, że zsyłka moja powinna być skrócona z 10 na 5 lat, twierdzi, że sprawa jest „przeglądana” („prosmotrywana”).
Kraj Krasnojarski, 26 lutego 1954
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po przyznaniu przez Chruszczowa stanu katastrofy na odcinku rolniczym w Sowietach, po nerwowych odruchach komunistów na Węgrzech, gdzie praktycznie skończyło się ucieczką blisko pięćdziesieciu procent chłopów z kołchozów po teoretycznym otwarciu możliwości chłopom do występowania z kołchozów, wytyczone zostały „nowe” drogi polityki i taktyki komunistycznej w stosunku do chłopów w ustroju komunistycznym.
Na czym one polegają i czy są one w rzeczywistości nowe?
Dyrektywy z Moskwy w sprawie „nowej” polityki i taktyki w stosunku do chłopa można by streścić następująco:
1.Musimy za wszelką cenę zatrzymać tempo spadku pogłowia zwierzęcego i poziom produkcji rolnej.
2.Musimy podnieść produkcję rolną co najmniej do rozmiarów, które by ochroniły rozrastającą się liczbę ludności od śmierci głodowej i zaopatrzyły robotników w minimum żywności, potrzebnej do zapobieżenia dalszemu spadkowi produkcji przemysłowej.
3.Wiadomo, że chłopi nienawidzą komunistycznego ustroju rolnego. Nie pogodzili się z nim przez tyle lat w Sowietach, nie chcą go i nienawidzą w krajach za żelazną kurtyną.
4.Dla ustroju komunistycznego jest jednak kwestią życia i śmierci utrzymanie mas chłopskich w karbach za pomocą kołchozów i sowchozów.
5.Wobec tego należy: a) utrzymać kolektywny ustrój rolny w ZSRR i rozbudować go za wszelką cenę w całej orbicie wpływów sowieckich; b) rozbudować sieć kontrolną biurokracji partyjnej i zawodowo-rolniczej nad chłopami nienawidzącymi tego ustroju.
6.W bieżącej chwili należy jednak, w celu podniesienia produkcji rolnej i przeskoczenia przez okres trudności politycznych, łagodzić wrogie nastroje chłopskie i zmniejszać opór chłopski, przyrzekając głośno podniesienie chłopom ich dochodów i dostarczenie im w zamian za ich pracę znacznie więcej, jak dotąd, artykułów pierwszej potrzeby.
Monachium, 18 marca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
W Polsce, zarówno nowy projekt przebudowy terenowych narodowych rad, jak i uchwała Rady Ministrów, wprowadzająca zmiany w administracji rolnictwa – mają na celu nasłanie na wieś większej liczby „aktywistów partyjnych i biurokratów” pod płaszczykiem zwiększonej liczby wójtów, zarządców gminnych oraz członków rad gromadzkich lub pod płaszczykiem ogromnej liczby agronomów. Mają oni skutecznie kontrolować masy chłopskie i pilnować dostaw kontyngentów na potrzeby wiecznie nienasyconego komunistycznego smoka.
Tak w Rosji [Sowieckiej], jak i w Polsce wyszły nowe zarządzenia, nakazujące wyszukiwanie rolników i fachowców rolniczych, którzy wyszedłszy ze wsi ulokowali się w nierolniczych gałęziach produkcji i skierowanie ich z powrotem na wieś.
Na tle tych poczynań łatwiej jest również zrozumieć pozorną sprzeczność, jaka rzekomo wystąpiła na ostatnim kongresie partii w Polsce, gdzie jedni zachwalali kołchozy w Polsce i zalecali dalszą rozbudowę ich sieci, gdy drudzy krytykowali rzekomą gorliwość partyjną przy tworzeniu na gwałt kołchozów i w niszczeniu przy tym prywatnych gospodarstw chłopskich.
Nie było żadnej sprzeczności. Linia polityczna, obowiązująca na ostatnim Kongresie Partii Komunistycznej w Polsce była następująca: Kołchozy należy utrzymać za wszelką cenę. Ustabilizować je i konsekwentnie rozbudować ich sieć. Ponieważ dotychczas tylko 9 procent ziemi chłopskiej weszło do kołchozów, należy wzmóc tempo tworzenia kołchozów, stawiając jako ostateczny cel włączenie z czasem wszystkich gospodarstw chłopskich do kołchozów.
Nie należy jednak zapomnieć, że tak w Rosji [Sowieckiej], jak i w Polsce potrzebna jest zwiększona wydajność produkcji rolnej.
Należy wobec tego postępować ostrożnie, by nie dopuścić dzisiaj do obniżenia przez chłopów produkcji i dostaw artykułów rolnych na rynek.
Nie należy więc w tej chwili specjalnie prowokować chłopów na prywatnych gospodarstwach. Nawet należy im pomagać chwilowo. Nie zagładzać ich, jak to było dotąd w praktyce przed wypędzeniem ich do kołchozów, ale należy nawet ich trochę podżywić, by nabrali wigoru, by w lepszej pozycji i z większymi zasobami potem ich napędzić do kołchozów.
Monachium, 18 marca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Kapusta moja dała mi bogatą gamę wrażeń przy tutejszych warunkach klimatycznych i innych. Końcowy efekt przypomina, niestety, historię o królu Popielu – wypikowaną rozsadę dosłownie w 80% myszy zjadły, a moją główną czynnością przy pielęgnacji tych storczyków było nastawianie łapek na myszy („kapkany”). To, co zostało, w tych dniach pójdzie na pole, może starczy na jakieś 10 arów. „Plan” przewiduje ½ hektara, nasz „predsediatel” wybiera się do sowchozu wyprosić jeszcze trochę rozsady, zobaczymy. Miałam możność rozmawiać z dyrektorem sowchozu – przejeżdżał „katierem” (duża łódź motorowa, ciągnąca „barże” (barki) z ciężarami) – odpowiedziano mu w rejonie, że mam zajmować się problemami agronomicznymi w moim kołchozie. Zatem zajmuję się: podlewam moją kapustę, przebieram kartofle w piwnicy, pomagam ładować skrzynki z jarowizowanymi kartoflami itd. – i czekam jakichś wiadomości co do przewidywanych zmian w kołchozie – może komendant, czy jakieś inne „naczalstwo” przyjedzie. Na razie cisza. Rybacy rozjechali się po swoich terenach, w Bogonidzie (na drugim brzegu) sadzą ludzie kartofle – a ja tkwię w zabawnie nijakiej sytuacji, jakby poza całością.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 21 czerwca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po wysadzeniu kapusty mieliśmy 2 dni „wolne”, a obecnie dalszy ciąg bajecznego bezładu i bezrządu, którym „stoi” czy „leży” nasz rozkoszny kołchoz. Staram się do tego ustosunkowywać jak najobojętniej, przeżywając dni do niczym nie określonej przyszłości. Fizycznie czuję się, jak dziadzio mówi, po japońsku: „jako tako”, co stwarza też pewną wątpliwość: ponieważ odmówiono nam (po tylu historiach!) przyłączenia do Kurejki, problem wyrwania się stąd przedstawia nowe trudności. Jeżeli w ciągu lipca nie będzie żadnych zmian, może przecież będzie trzeba dotrzeć do tej nieszczęsnej komisji lekarskiej [...]. Najniespodziewaniej w świecie otrzymało paszporty dwoje wysiedleńców „5-cio roczników” (tzn. po odsiedzeniu lagrów z wyrokiem na 5 lat). Oczekiwanie miłych niespodzianek jest jednak mało aktywną postawą. Aktywność, co prawda, przypomina bicie głową w materac – nie w ścianę, więc nic specjalnie tragicznego.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 2 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Życie moje upływa z normalną dla wywiezionych szybkością. Dziwimy się tu zawsze, jak przemijają miesiące – znów koniec lipca! Moja obecna praca przy kapuście i kartoflach jest straszliwie niepopłatna, za I połowę lipca otrzymałam 32 rb! – gdy, jak na ironię, w tym roku rybacy zarabiają po 400 – 500 rb nawet w lipcu – jednak dopóki mam co jeść, dzięki dobroci Boskiej i ludzkiej, nie narzekam. Nerwowo czuję się na polu znacznie lepiej, niż na rybałce, jestem mniej zależna, nie ma tej masy głupich wyrostków, przeklinających na wszystkie tony lub w momentach wyjatkowo sprzyjających opowiadających wszystkie świństwa. Jest mniej sporów i nie ma tak ogłupiających czynności, jak wiosłowanie kilometrami.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 21 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po heroicznych walkach z myszami (coś a la „Myszeida” Krasickiego lub wszelkie legendy o królu Popielu) udało mi się, dzięki Bogu i cudotwórczemu wiosennemu deszczowi, uratować tyle rozsady kapusty, żeby zasadzić 30 arów pola. [...]
Oprócz kapusty, pracuję też przy kartoflach – dorośli wszyscy są zajęci przy rybałce i sianokosie, na polu jest nas 2 kobiety i kilkoro szkolnych dzieci. Kartofle były posadzone pod „okucznik” (płużek) i obecnie płużkowane raz i znów będą jeszcze obsypane, za każdym razem przechodzimy je motykami. Ok. 1 hektara jest podkarmione sztucznymi nawozami.
Tak wygląda to gospodarstwo z prawej strony medalu. Odwrotna jego strona składa się z tak wszechstronnego bałaganu, że jego trwałość można określić i uzasadnić tylko mądrą definicją: „nierządem stoi” , „czym gorzej tym lepiej” itp. [...] Starania moje o przeniesienie idą b. niemrawo wobec faktu, że ostatecznie, po tak szalonej komedii wszystkich wiosennych wystąpień, kołchoz nasz nie został przyłączony do Kurejki, kilka rodzin niemieckich dostało pozwolenia wyjazdu do krewnych w Syberii, więc zwolnić się z kołchozu jest b. trudno. Zobaczymy.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 24 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Obecnie pracuję na sianokosach. W ogóle w tym roku przechodzę praktykę rolną. Od kosy odrzekłam się przed wstępem, trenuję więc tylko z widłami i grabiami. Na większości łąk chodzi kosiarka i grabarka, potem wały też grabarka składa na małe kupki, które nakłada się widłami na „wołokusze” z prętów i gałęzi, doskonały wynalazek, którym podwozi się siano pod sterty. Większość stert łoży się na „bałagan” – po naszemu nazywałoby się to może kozły, wiatr przewiewa pod spodem i dosusza. Składa się siano ledwie podsuszone. [...]
Obecnie 2 dni grabałam w prześlicznej okolicy z jeziorami i rzeczkami i wszelką romantycznością niedostępną dla mechanizacji, tym oryginalniejszą, że każdego roku znikającą na parę tygodni pod zalewem Jeniseju. [...]
Jeździłam do Kurejki do „mojego” sowchozu zorientować się w sytuacji [...] – jak zawsze, gotowi są mnie przyjąć na robotę..., jeśli tylko kołchoz pozwoli. To „jeśli” jest istotnie b. rozciągliwe. [...] Krążą legendy o ogólnej amnestii.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 16 sierpnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Obecnie po b. słabych sianokosach, którym deszcz przeszkadzał ustawicznie, przechodzimy do zbioru kartofli. Przy pewnym poczuciu humoru można te wszystkie eksperymenty spokojnie przechodzić – już 4 lata mijają i zawsze „jakoś to będzie”. Dziś 15 lat od początku wojny!
[...]
Obecnie „zażeramy się” na robocie fantastycznymi ilościami kartofli na wszystkie sposoby. Rybacy podkarmiają nas śledziami, które w tym roku fantastycznie idą (jeszcze więcej niż w przesłym) – Kapusta jest już b. smaczna, posyłamy już też na sprzedaż.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 1 września
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Wczoraj „nieoczekiwanie” temperatura zleciała do - 47°C, dziś - 44°C [...].
Ach, jak dobrze, że dziś jest niedziela! W kołchozie teraz nie ma szczęśliwie roboty – ostatnio przez prawie 3 tygodnie byłam w komisji inwentaryzacyjnej kołchozu – zajęcie niezłe, w większej części pisanie, tylko parę dni w składzie fantastycznie nieprzyjemne – słowo to jest nieodpowiednie, ale śmiesznie powiedzieć: ubiera się człowiek najcieplej jak tylko można, na ręce oprócz wielkich rękawic futrzanych małe „perczatki” (z palcami), by można było pisać – i dłużej niż godzinę – półtory nie można wytrzymać – 2 osoby przekładają przedmioty – sieci, sprzęt itd., a 2 piszą. Potem idzie się na godzinkę grzać się i znów się idzie w skład. W pierwszy wieczór byłam tak strasznie rozbita tym marznięciem, że wolałabym prawie prać worki, co było moją poprzednią robotą.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 19 grudnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.