Wybrzydzanie na kryzys i rozkład Europy ma u nas charakter albo bezmyślnego ulegania propagandzie, albo krzywienia się lisa na winogrona, albo – w najlepszym razie – wynika z braku zrozumienia dla faktu, że idealnych ustrojów i systemów gospodarczych nie ma. Demokracja parlamentarna i gospodarka wolnorynkowa mają swoje schorzenia. Są one bardziej widoczne od innych po prostu dlatego, że w krajach o tym ustroju i systemie można o tych schorzeniach pisać i mówić. [...] Wolimy schorzenia, które można swobodnie rozpoznawać i wspólnymi siłami leczyć, od schorzeń, które okaleczają społeczeństwo i spychają je na poziom bezwolnego, ogłupiałego tłumu. [...]
Polska – i od XVIII wieku nic się nie zmieniło po tym względem – może być albo europejska, albo moskiewska, tertium non datur. [...] Choć znajdujemy się dziś w orbicie moskiewskiej, zachowujemy w pewnym stopniu naszą europejskość – ale grozi nam jej zatracenie, jeżeli nie będziemy temu przeciwdziałać.
[...]
Polska nieeuropejska byłaby to Polska, w której do reszty zanikłaby świadomość prawa jako zespołu norm porządkujących stosunki międzyludzkie, zrozumienie dla samorządności, poszanowanie godności jednostki ludzkiej, także poszanowanie własności publicznej jako podległej publicznym decyzjom i publicznej kontroli. Polska nieeuropejska traciłaby coraz bardziej więź z własnymi, przez stulecia wzbogacanymi tradycjami narodowymi, wyrosłymi ze współdziałania wzorów starożytnych, chrześcijańskich i przejmowanych z Włoch, Francji czy Niemiec z rodzimą twórczością i rodzinnymi instytucjami politycznymi.
Warszawa, listopad
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Przejście od systemu totalitarnego do systemu demokratycznego nie mogło się w Europie Środkowej i Wschodniej dokonać jednym skokiem. Chcę mówić tu o doświadczeniu mojego kraju i o moim własnym doświadczeniu.
[...]
W warunkach totalitaryzmu między państwem a jednostką czy pomiędzy więzią narodową a więzią rodzinną istniała jakby pusta przestrzeń albo też przestrzeń ta zagospodarowywana była przez struktury w znacznej mierze nieautentyczne. Teraz ta przestrzeń się wypełnia. Powstały w drodze wolnych wyborów samorządy lokalne. Powstają partie polityczne, nowe instytucje społeczne i gospodarcze. Ale dokonuje się to powoli. Przede wszystkim zaś z trudem następuje zmiana nastawień. Natykamy się jakby na pogrobowy rewanż totalitaryzmu: przyzwyczajenie do oczekiwana wszystkiego od państwa i obciążania go za wszystko odpowiedzialnością.
Państwo, które przestało być wszechwładne, ma być najwyższego rzędu strukturą polityczną służącą dobru wspólnemu. Państwo totalitarne było państwem partii, odczuwanym jako coś obcego, na co się nie ma wpływu. Przejście od postrzegania państwa w taki sposób do postrzegania go jako państwa własnego stanowi również ważny problem. Dokonuje się to wolniej, niż jest potrzebne dla zbudowania demokratycznego systemu. Tymczasem państwo, które przechodzi tak wielką i wszechstronną transformację, potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek siły społecznego zrozumienia, by spełniać swe funkcje, których przeznaczeniem jest dobro wspólne. Niebezpieczeństwo, które określa się mianem populizmu, jest tu najgroźniejsze, może bowiem prowadzić do społecznej destrukcji. Najogólniej można powiedzieć, że dawna siła państwa, siła wszechwładzy, przestała istnieć, natomiast świadomość obowiązków i praw, jakie niesie porządek demokratyczny, dopiero się kształtuje.
Najtrudniejsze, lecz zarazem najbardziej żywotne dla społeczeństwa problemy wyłania proces zmiany systemu gospodarczego. Przejście od systemu gospodarki upaństwowionej i kierowanej centralnie do gospodarki wolnego rynku nie ma dotychczas historycznych precedensów. Przywracanie systemu opartego na własności prywatnej jest zadaniem ogromnym i niezwykle złożonym. Jest to również powrót do rozwiązań zgodnych z naturą człowieka i społeczeństwa.
Watykan, 15 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 666, z 24 sierpnia 1991.
O gospodarkę mającą taki społeczny sens trzeba było w Polsce zdecydowanie walczyć, począwszy od 1989 r., i jeszcze bardziej trzeba walczyć teraz - z siłami demagogii, złej wiedzy i złej wiary, grupami interesu, politycznym egoizmem i krótkowzrocznością, które kierują się zasadą "im gorzej, tym lepiej".
Elementarnym tego warunkiem jest dalsze równoważenie finansów państwa, które umożliwi obniżkę stóp procentowych. Tylko w ten sposób możemy zmniejszać ryzyko załamania wzrostu gospodarczego, a więc i skoku bezrobocia. Przeciwstawianie budżetu interesom społecznym jest zawsze przejawem demagogii. W obecnych warunkach Polski jest to demagogia wyjątkowo nieodpowiedzialna.
Dla umocnienia wzrostu gospodarki trzeba również szybko i sprawnie prywatyzować pozostałą część sektora państwowego, poprawić prawną obsługę firm, zmniejszać podatkowe i biurokratyczne ciężary nałożone na przedsiębiorców.
8 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 90, z 15 kwietnia 2000.
Mówi się o niebezpieczeństwie utrwalania się podziału na dwie Polski: Polskę ludzi wygranych w procesie transformacji i Polskę ludzi porzuconych, zostawionych samym sobie.
[...] Nie potrzeba badań socjologicznych, by wiedzieć, że w Polsce istnieją strefy biedy i duże grupy ludzi, o których można powiedzieć, że nie są włączeni w proces cywilizacyjnego rozwoju. Nie potrzeba badań, by wiedzieć, jak jaskrawo odmienne szanse mają w nauce dzieci wiejskie czy dzieci z małych miast w stosunku do dzieci zamieszkałych w dużych ośrodkach.
Porzuceni czy wykluczeni u nas to efekt uboczny transformacji. Jednak problem wykluczenia czy marginalizacji słabszych związany jest z samym charakterem gospodarki wolnorynkowej czy - jak kto woli - kapitalizmu. Wraz z upadkiem komunizmu odeszliśmy od mitu, że istnieje idealny ustrój polityczny czy gospodarczy. Wiemy, że demokracja, zgodnie ze słynnym powiedzeniem Churchilla, jest złym ustrojem, ale nikt lepszego nie wymyślił. To samo - parafrazując - można by powiedzieć o kapitalizmie, czyli gospodarce wolnorynkowej. Dlatego i demokracja, i gospodarka rynkowa wymagają nieustannej korekty, bez której utrwalają się zagrożenia spójności społecznej mogące powodować nawet wybuchy. Inaczej mówiąc, między rozwojem gospodarczym a rozwojem społecznym istnieje współzależność. Może być ona złamana w ustroju dyktatorskim, który praktykuje wolnorynkową gospodarkę. W ustroju demokratycznym trzeba zaś nieustannie równoważyć aspekty gospodarcze i społeczne. Rynek nie reguluje wszystkiego.
[...]
Społeczna gospodarka rynkowa to gospodarka łącząca zasadę osobistej wolności wszystkich obywateli z odpowiedzialnością za powszechny dobrobyt. Bez korygowania nierówności szans nie jest możliwa spójność społeczna, a bez tego może dochodzić do groźnych wybuchów społecznych. Przede wszystkim chodzi o równość szans w zakresie oświaty, zdrowia, opieki zdrowotnej. Myślę również, że zwracanie uwagi na równoważenie problemów społecznych i gospodarczych może mieć w kraju transformacji, w kraju budującym nową etykę pracy i nową etykę pracodawców, wpływ na to, aby zasadą tej etyki była solidarność. Jest to, najogólniej mówiąc, gospodarka nazywana przez niektórych przyjazną ludziom.
8 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 90, z 15 kwietnia 2000.