Manifestacje głodowe we Lwowie. Po raz pierwszy. W Berlinie, Wiedniu, Monachium zdarzają się już od dawna. Tłum kobiet i wyrostków, uzbrojonych w kamienie i kije, powybijał na ratuszu wszystkie szyby, krzycząc: „Dajcie nam chleba lub oddajcie naszych mężów i ojców!”. [...] We Lwowie zaczynamy coraz bardziej odczuwać braki, do których w Niemczech zdążyli się od dawna przyzwyczaić, brak najniezbędniejszych rzeczy: chleba, cukru, soli, nawet kartofli. Ludzie wystają godzinami przed drzwiami sklepów, by dostać na kartki swoją przepisaną rację. [...] Niemcy wywożą codziennie ze zrujnowanej Galicji całe wagony zapasów.
Lwów, 27 października
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Na ulicach, we wszystkich częściach miasta, nieustające strzały. Patrole ukraińskie chodzą po ulicach z karabinami w pogotowiu i strzelają, gdzie i jak im się podoba, nieraz do przechodniów. Rozbijają się automobilami pancernymi. Sterczą z nich na wszystkie strony karabiny maszynowe.
Ruch uliczny mimo to ani na chwilę nie ustaje. Tramwaje nie chodzą. Ludzie przekradają się, jak mogą. Widząc z daleka zbliżający się patrol, chowają się do bram. Czekają chwilę i biegną dalej. Spotyka się więcej kobiet aniżeli mężczyzn. Chcąc nakarmić rodzinę, muszą wychodzić. W mieście coraz trudniej cokolwiek dostać. Chleba nie ma zupełnie. Mięso na wagę złota. Przestraszona ludność okoliczna przestała dostarczać produktów. Jeszcze trochę i zapanuje głód. Jesteśmy całkiem odcięci od świata.
Lwów, 7 listopada
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, cz. 2, Wojna, Warszawa 1932.
Dziś na placu Broni rozdawali obiady. Do ludności odnoszą się życzliwie. Najpierw dali grochówkę polskim żołnierzom, później kobietom z dziećmi, samym kobietom, wreszcie mężczyznom. Żydów tylko przepędzają. Następnie łamaną polszczyzną obiecywali „mały chlebek” i rozdali wcale spore bochenki razowca. Sceny te Niemcy skwapliwie fotografowali.
Wojna w Polsce skończona. Cały kraj zalany przez obce wojska. Upadła wreszcie i stolica. Brzmią mi uparcie w uszach słowa, które mi dziwnie tkwiły w pamięci, kiedy słuchałem niemieckiej propagandy na stacji dostrojonej do Warszawy II: „Wasza ofiara jest bezcelowa”... [...]
Historia pokaże, kto winien. W każdym razie zdaje się, że karygodny błąd popełnił ktoś z góry, a haniebne oszustwo — ktoś z zewnątrz.
Warszawa, 30 września
Józef Dąbrowa-Sierzputowski, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Warszawy, sygn. 40.
Dziś rozochocony powodzeniem węglowym odważyłem się na drugie przedsięwzięcie: stać po zupę w ogonku, po zupę niemiecką. Ileż i tu kłótni, nieporządku, choć oprócz niemieckich żołnierzy są i nasi policjanci i mogliby oddzielać na przykład ogonek zupny od chlebowego, zapowiadać, że chleba już nie ma, wyprostowywać ogonek... Iure caduco, choć bez złej woli, przeskoczyłem parę ogniw w łańcuchach i dostałem zupę po dwóch godzinach.
Warszawa, 10 października
Karol Irzykowski, Dziennik, t. 2: 1916–1944, oprac. Barbara Górska, Kraków 2001.
Ciepło. Patrzę z balkonu. Ludzie nie idą jak zwykle o tej porze roku z werwą nowego sezonu, zasileni wigorem lata, pełni zimowych nadziei... Włóczą się ospale. Nie niosą sprawunków, ale dźwigają pakunki. Wielu obciążonych plecakami. Panie noszą na głowach chustki, moda wojennego stylu. [...] Odżywa dawny warszawski dowcip: silni, zwarci, gotowi — powtarza się z dodatkiem: silni w pysku, zwarci w uścisku, gotowi do ucieczki. [...] Najliczniejsze ogonki do wody. [...] Picie obok jedzenia występuje na pierwszy plan wszelkich potrzeb życiowych. Dalej idzie wolność utracona.
Warszawa, 16 października
Aurelia Wyleżyńska, zbiór rękopisów BN, sygn. III. 10786.
Na peryferiach miasta zatrzymano mnie, nie pozwalając jechać dalej i nie podając, kiedy będzie wolno do miasta się dostać. Całe miasto otoczone było kordonem wojska [...]. Od rana spędzano wszystkich Żydów z rodzinami. Ustawiono ich rzędami koło ratusza, pomiędzy szwadronem żołnierzy. Parę godzin trwało takie denerwujące wyczekiwanie, a potem zaczęli nagle cały ten tłum gonić, strzelając w górę. Powstał nieopisany popłoch, krzyki, rozpaczliwe lamenty. Nikomu nic się nie stało, ale sklepy żydowskie, zwłaszcza galanteryjne, zostały poważnie obrabowane przez żołnierzy i motłoch uliczny.
Sandomierz, 18 października
Stanisław Turnau, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10572/1.
Jest chłodno, słotnie i bardzo smutno. Ludzie krzepią się różnymi plotkami i przepowiedniami. W domach już reżim wojenny przy posiłkach, cukier zaczyna być rarytasem. [...]
Do Krakowa napływa nowa fala uchodźców — Polaków wyrzuconych ze Śląska, Pomorza i Poznańskiego; z Bydgoszczy i Gdyni. O środki żywnościowe (mięso) coraz trudniej. Gdy na ulicy padł koń w zaprzęgu — przechodzący rzucili się, aby scyzorykami wykrawać zeń kawały mięsa.
Kraków, 24 października
Edward Kubalski, zbiór rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej, sygn. Przyb. 73/87.
Nieomal codziennie widzę dwóch, trzech ludzi, którzy padają z głodu na bruk uliczny. [...] Zewnętrzny wygląd ludności żydowskiej – tragiczny. Prawie wszędzie widać ludzi bez odzieży, w porwanych paltach lub w paltach zapiętych agrafkami, żeby nie było widać, że są bez koszuli. [...] Żydzi chodzą dosłownie goli. [...] Obecnie getto jest obozem koncentracyjnym, którego mieszkańcy muszą się sami utrzymywać.
Getto warszawskie, 18 marca
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego: wrzesień 1939 – styczeń 1943, Warszawa 1988.