Wybrzydzanie na kryzys i rozkład Europy ma u nas charakter albo bezmyślnego ulegania propagandzie, albo krzywienia się lisa na winogrona, albo – w najlepszym razie – wynika z braku zrozumienia dla faktu, że idealnych ustrojów i systemów gospodarczych nie ma. Demokracja parlamentarna i gospodarka wolnorynkowa mają swoje schorzenia. Są one bardziej widoczne od innych po prostu dlatego, że w krajach o tym ustroju i systemie można o tych schorzeniach pisać i mówić. [...] Wolimy schorzenia, które można swobodnie rozpoznawać i wspólnymi siłami leczyć, od schorzeń, które okaleczają społeczeństwo i spychają je na poziom bezwolnego, ogłupiałego tłumu. [...]
Polska – i od XVIII wieku nic się nie zmieniło po tym względem – może być albo europejska, albo moskiewska, tertium non datur. [...] Choć znajdujemy się dziś w orbicie moskiewskiej, zachowujemy w pewnym stopniu naszą europejskość – ale grozi nam jej zatracenie, jeżeli nie będziemy temu przeciwdziałać.
[...]
Polska nieeuropejska byłaby to Polska, w której do reszty zanikłaby świadomość prawa jako zespołu norm porządkujących stosunki międzyludzkie, zrozumienie dla samorządności, poszanowanie godności jednostki ludzkiej, także poszanowanie własności publicznej jako podległej publicznym decyzjom i publicznej kontroli. Polska nieeuropejska traciłaby coraz bardziej więź z własnymi, przez stulecia wzbogacanymi tradycjami narodowymi, wyrosłymi ze współdziałania wzorów starożytnych, chrześcijańskich i przejmowanych z Włoch, Francji czy Niemiec z rodzimą twórczością i rodzinnymi instytucjami politycznymi.
Warszawa, listopad
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wiadomości, które dochodzą do nas teraz z Warszawy, przed 12 miesiącami nikt nie uważałby za prawdziwe.
Wyborem premiera z szeregów opozycji polski parlament jasno pokazał, że nadal chce konsekwentnie kroczyć drogą ku demokracji.
5 września
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Zdobycze, jakie mimo wszystkich chwilowych porażek, wywalczył sobie naród polski, ważne przemiany w Związku Radzieckim, dążenia do demokracji na Węgrzech i w NRD, nasza spokojna rewolucja w Czechosłowacji, drogo i ciężko opłacone zwycięstwo Rumunów nad tyranią Drakuli, wreszcie ożywienie, jakiego jesteśmy obecnie świadkami w Bułgarii - wszystko to łączy się we wspólną rzekę, której nie sposób już powstrzymać żadną tamą. [...]
Zwyciężyła [...] realna nadzieja, że wspólnie powrócimy do Europy jako wolne, niezależne, demokratyczne państwa i narody.
Warszawa, 25 stycznia
Jednym z najpoważniejszych problemów jest zmiana świadomości społeczeństwa, które zachowuje się podobnie jak człowiek po długoletniej odsiadce. On już wprawdzie mieszka u siebie w domu, ale każdego dnia układa więzienną kostkę i strasznie się buntuje przeciwko klawiszom. Kiedy go spytacie o program działania, zagrzmi: rozpieprzyć tę służbę więzienną!
Społeczeństwo rozumuje podobnie – poczynając od ministrów, poprzez działaczy Komitetów Obywatelskich, a na tak zwanych zwykłych ludziach kończąc. W dalszym ciągu funkcjonuje dychotomiczny podział my–oni; nasza rola ma polegać na zniszczeniu onych. [...]
Nie ma już komunizmu, nie ma totalitaryzmu; została tylko masa upadłościowa po tym interesie, z którą trzeba coś zrobić.
[...]
Cały problem polega na tym, aby zrobić tę rewolucję pokojowymi metodami. W myśleniu rewolucyjnym najbardziej przeszkadza mi dążenie do rozwalenia wszystkich starych struktur tylko dlatego, że należały do dawnego systemu. [...] Co jednak uczynić, gdy już się w drobny mak rozwali wszystkie dotychczasowe instytucje, tego żaden rewolucjonista nie potrafi powiedzieć.
22 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Zwracam się do tych wszystkich, którzy poparli mnie w wyborach prezydenckich. Jest nas wielu: dwa i pół miliona. To wielka rzesza ludzi ożywionych wspólną wizją państwa, wizją demokracji. To rzesza ludzi gotowych do wysiłku na rzecz głębokiej reformy gospodarczej kraju i pragnących znaleźć dla Polski właściwe, bezpieczne miejsce w Europie.
Chciałbym, żeby ta wspólnota, która wytworzyła się wokół wyborów prezydenckich, przetrwała i rozwinęła się. Dlatego poprosiłem o utrzymanie naszych komitetów wyborczych Mamy nadal wspólny cel i wspólną pracę do wykonania. Trzeba umocnić koalicję ludzi, którzy poparli mój program, i zapewnić tej koalicji jak najpoważniejszy udział w życiu publicznym.
Pragnę, więc zaprosić do Warszawy, w najbliższą niedzielę, przedstawicieli wszystkich moich komitetów wyborczych. Przedyskutujemy formy organizacyjne naszego przyszłego działania i podejmiemy stosowne decyzje.
„Gazeta Wyborcza” nr 444, z 28 listopada 1990.
Klub Unii Demokratycznej, ROAD (a mówi o tym także: Solidarność Pracy) uznają, że istnieje potrzeba konsensusu wokół budowy gospodarki rynkowej. „Pakt dla Polski” ma być porozumieniem korporacyjnym, a nie politycznym. Pod auspicjami parlamentu powinny do niego przystąpić związki zawodowe – pracownicze i rolnicze, związki pracodawców, konsumentów, producentów i rząd. Nie ma u nas jeszcze związków pracodawców – to istotny kłopot. Ale pracodawcy już są, więc uczestniczyć mogliby ich przedstawiciele. Potrzebne jest stałe renegocjowanie warunków reform gospodarczych. Powinno się określić graniczne koszty tej przemiany, uwzględniając przy tym wzrost kosztów utrzymania, wzrost płac, ustalić, jakich granic nie powinno się przekraczać, jakie są te granice niezbędnych wyrzeczeń.
[...]
Można przyjąć, że takiego paktu nie będziemy w stanie zawrzeć. Ale to znaczy, że nie jesteśmy w stanie się porozumieć. A jeżeli nie, to nam się w ogóle może nic nie udać.
20 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Przejście od systemu totalitarnego do systemu demokratycznego nie mogło się w Europie Środkowej i Wschodniej dokonać jednym skokiem. Chcę mówić tu o doświadczeniu mojego kraju i o moim własnym doświadczeniu.
[...]
W warunkach totalitaryzmu między państwem a jednostką czy pomiędzy więzią narodową a więzią rodzinną istniała jakby pusta przestrzeń albo też przestrzeń ta zagospodarowywana była przez struktury w znacznej mierze nieautentyczne. Teraz ta przestrzeń się wypełnia. Powstały w drodze wolnych wyborów samorządy lokalne. Powstają partie polityczne, nowe instytucje społeczne i gospodarcze. Ale dokonuje się to powoli. Przede wszystkim zaś z trudem następuje zmiana nastawień. Natykamy się jakby na pogrobowy rewanż totalitaryzmu: przyzwyczajenie do oczekiwana wszystkiego od państwa i obciążania go za wszystko odpowiedzialnością.
Państwo, które przestało być wszechwładne, ma być najwyższego rzędu strukturą polityczną służącą dobru wspólnemu. Państwo totalitarne było państwem partii, odczuwanym jako coś obcego, na co się nie ma wpływu. Przejście od postrzegania państwa w taki sposób do postrzegania go jako państwa własnego stanowi również ważny problem. Dokonuje się to wolniej, niż jest potrzebne dla zbudowania demokratycznego systemu. Tymczasem państwo, które przechodzi tak wielką i wszechstronną transformację, potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek siły społecznego zrozumienia, by spełniać swe funkcje, których przeznaczeniem jest dobro wspólne. Niebezpieczeństwo, które określa się mianem populizmu, jest tu najgroźniejsze, może bowiem prowadzić do społecznej destrukcji. Najogólniej można powiedzieć, że dawna siła państwa, siła wszechwładzy, przestała istnieć, natomiast świadomość obowiązków i praw, jakie niesie porządek demokratyczny, dopiero się kształtuje.
Najtrudniejsze, lecz zarazem najbardziej żywotne dla społeczeństwa problemy wyłania proces zmiany systemu gospodarczego. Przejście od systemu gospodarki upaństwowionej i kierowanej centralnie do gospodarki wolnego rynku nie ma dotychczas historycznych precedensów. Przywracanie systemu opartego na własności prywatnej jest zadaniem ogromnym i niezwykle złożonym. Jest to również powrót do rozwiązań zgodnych z naturą człowieka i społeczeństwa.
Watykan, 15 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 666, z 24 sierpnia 1991.
Jeśli chodzi o ekskluzywność Unii, jest w tym coś z racji, ale tylko coś. Otóż trzeba pamiętać, że naszą działalność opozycyjną zaczynaliśmy w bardzo wąskim kręgu towarzyskim. Było to celowe ze względów konspiracyjnych, ale obecnie dla ugrupowania politycznego staje się wadą. Partia nie powinna być zamknięta, lecz właśnie otwarta, aby zdobywać coraz więcej zwolenników. W Unii Demokratycznej hermetyczność ta, co prawda śladowo, pozostała. Jest to wada, ale nie powinno się z tego czynić zarzutu. Może jedynie w tym sensie, że przez to Unia jest po prostu słaba.
[...] Krąg towarzyski, z którego się wywodzi, nie jest, że tak powiem, drożny. Nie udało się stworzyć mechanizmów wymiany kadr. Starsze pokolenie przechodzi już na emeryturę, a nowe jest daleko. Unia jest tu bardzo charakterystycznym przykładem. Składa się z ludzi starszego pokolenia i z absolutnej młodzieży, w środku natomiast jest przerwa.
19 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Nasza historia, chyba bardziej niż historia jakiegokolwiek innego narodu na ziemi, wskazuje, do jak tragicznych konsekwencji prowadzi przekonanie, że najwyższym i ostatecznym celem narodu jest wolność.
Wydawało mi się, gdy słuchałem wspaniałych słów Ojca Świętego, że Jan Paweł II woła do całego narodu: Rodacy! Nie wolno nam zatrzymać się na drodze, wiodącej przez trudną wolność w oparciu o wiecznotrwałe wskazania Chrystusa, do Polski silnej, sprawiedliwej, dumnie upominającej się o swoje prawa wobec możnych tego świata, wolnej od krzywdy ludzkiej, dobrej matki wszystkich swych córek i synów!
18 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 609, z 18 czerwca 1991.
Siła nowej Europy tkwi w żywotnej różnorodności jej instytucji. Ich trzonem jest Wspólnota Europejska. Musi ona kontynuować proces integracji. [...]
Trzeba udzielić wszechstronnego wsparcia reformującym się krajom Europy Środkowej i Wschodniej, w tym Związkowi Radzieckiemu. Europa nie może zostać podzielona na nowo granicą ubóstwa i bogactwa. Francja i Niemcy popierają wszelkie działania na rzecz zbliżenia Polski i pozostałych nowych demokracji do Wspólnoty Europejskiej.
Weimar, 29 sierpnia
Są w dziejach państw i narodów chwile szczególne. Chwile przełomowe. Taką chwilą jest dzień dzisiejszy. Czekaliśmy długo. Przeszło pół wieku. Wybrany w wolnych wyborach prezydent otwiera pierwsze posiedzenie wyłonionego w wolnych wyborach parlamentu. Osiągnęliśmy to, o co walczyły pokolenia Polaków.
[...]
Zmieniła się i zmienia polska scena polityczna. Wybory parlamentarne były kolejną lekcją demokracji. Lekcją trudną, bez podręczników i bez nauczycieli.
Przez wiele lat żyliśmy w systemie zbudowanym na fałszu. Odległym od demokratycznego ładu i systemu wartości, który demokracja i polska tradycja wykształciły. Niektóre nazwy były – pustym dźwiękiem, instytucje – rekwizytami, deklaracje – szeleszczącym papierem.
Budując nasz polski dom przywróćmy słowom ich treść. A składanym deklaracjom pozostańmy wierni.Wiem, dokąd idziemy. Nie oglądając się do tyłu pamiętajmy, skąd przychodzimy. To tradycja nadaje nam tożsamość. Odróżnia od innych. To ona pozwoliła nam przetrwać lata rozbiorów, okupacji i zniewolenia.
[...]
Mówimy często o naszym "powrocie" do Europy. Byliśmy w niej zawsze, nie tylko geograficznie. To po Jałcie ją podzielono „żelazną kurtyną”, murem, zasiekami. Kurtyna opadła. Mur legł w gruzach, nic nas nie dzieli. Wędrują ludzie i idee.
[...]
Przed nami dzieło naprawy Rzeczypospolitej. [...]
Przed Wysoką Izbą wiele spraw do rozwiązania. Ogrom tworzenia, społeczeństwo zmęczone, podzielone i niezadowolone. Wielkie zwycięstwo przyszło na drodze ewolucyjnej, poprzedzone wieloma kompromisami. To są koszty tego stylu walki, bez strzału doprowadziliśmy do wolnej III Rzeczypospolitej. Może była inna droga. Może była niższa cena, może w 1970 roku wychodziłem ze Stoczni Gdańskiej pokonany, w szpalerze czołgów, westchnąłem do Boga - jak pokonać ten system, tę armię – bez przelewu krwi. I oto dziś, jako prezydent Rzeczypospolitej, mogę powiedzieć w demokratycznie wybranym parlamencie: mamy wolną Polskę. Trzeba tę wolność dobrze zagospodarować. Z pożytkiem dla wszystkich obywateli.
Warszawa, 25 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 275, z 26 listopada 1991.
„Gazeta Wyborcza” nr 191, z 14 sierpnia 1992.
Zgodnie z konstytucją Rzeczypospolitej władza należy do narodu. Logiczne więc, że w sytuacji, gdy parlament odmawia zaufania rządowi, a sam nie jest w stanie określić nowej koncepcji rozwoju kraju, Prezydent zwraca się właśnie do władzy najwyższej. Do narodu. Dlatego zdecydowałem się rozpisać nowe wybory parlamentarne. Niechaj przemówi naród. Niech wybierze tych, do których ma zaufanie.
Nowe wybory dadzą szansę porównania wyobrażeń władzy z poglądami, pragnieniami i oczekiwaniami ludzi. Umożliwią zabranie głosu całemu społeczeństwu. Nie tylko tym, którzy potrafią czynić z niego użytek na co dzień. Także tej milczącej większości.
Dzieło reform nie może być zatrzymane w pół drogi. Musimy je konsekwentnie i z uporem realizować. Nowy parlament powinien sprostać czekającym nas wyzwaniom. Czas po temu najwyższy. Niezbędny jest strategiczny program rozwoju kraju. Bardziej zdecydowane działania. Potrzebny jest "plan główny" dla Polski. Konieczny jest nowy impuls dla reform.
[...]
Zapewniam naszych przyjaciół, że nadal baczyć będę, by nikt i nic nie przeszkodziło naszym reformom. Polska - jestem przekonany - jest i będzie miejscem stabilizacji w Europie.
Przed nami przedwyborcza batalia. Niektórzy już ją rozpoczęli. Inni zdążyli nawet wyjść na ulicę. Jako Prezydent Rzeczypospolitej apeluję do wszystkich: niech kampania ta będzie ostra. Ale niech wypełnia ją obywatelska troska. Troska o Polskę, która jest i powinna być dobrem najwyższym. Niech będzie wolna od demagogii, insynuacji i pomówień.
Historia rzadko dawała Polakom tak wielką szansę. Teraz ją mamy. Polska jest wolna i suwerenna. Sami o sobie decydujemy. Od nas zależy nasz los. Nasza przyszłość.
„Gazeta Wyborcza” nr 126, z 1 czerwca 1993.
Tylko wówczas, gdy znaczna część mieszkańców kraju będzie się uważała za jego współgospodarzy, zbudujemy w Polsce demokratyczny ład społecznej gospodarki rynkowej. Można nawet powiedzieć, że bez zaangażowania społeczeństwa niemożliwy jest w obecnych warunkach rozwój gospodarczy. Tymczasem z moich licznych spotkań z ludźmi, z badań opinii społecznej widać taki obraz myśli Polaka ’93: krajem rządzą ONI. Bliżej niesprecyzowana grupa, szczyt piramidy politycznej. Ja, my – czyli większość – nie mamy na władzę żadnego wpływu. Znaczy Polska jest ich, a nie nasza. Przy tym ludzie zupełnie nie rozróżniają kompetencji władz: wkładają samorząd, parlament, sąd, rząd do jednego garnka – ONI.
[...]
Jedynym skutecznym sposobem przezwyciężenia tego podziału jest szeroko pojęta samorządność. [...] Niestety, samorządy gminne działają już prawie trzy lata i odniosły sporo sukcesów, a wciąż w różnego rodzaju samorządowych wyborach i referendach frekwencja jest minimalna. [...] W rezultacie w wielu, wielu gminach radni i urzędnicy samorządowi nie czują się związani ze swoimi wyborcami – nie zabiegają o nich. Ludzie zaś nie uważają tej władzy za swoją i nie wierzą w swój wpływ na nią. Niska frekwencja wyborcza jest więc zarazem przyczyną i skutkiem apatii społecznej. Jak przerwać to błędne koło? [...]
To, jak ludzie odpowiadają dziś na pytanie: czyja Polska?, jest na razie największą przeszkodą w naszym rozwoju. Byłoby inaczej, gdyby udało się stworzyć ludziom takie warunki, w których mogliby zmieniać to, co ich naprawdę dotyczy.
14 czerwca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
„Gazeta Wyborcza” nr 162, z 14 lipca 1993.
Przed kilkoma tygodniami rozwiązałem parlament. W życiu kraju to czas szczególny. Kiedy nie ma parlamentu, a rząd zmuszony jest zajmować się tylko administrowaniem, odpowiedzialnym za sytuację staje się prezydent. Mam świadomość tej odpowiedzialności. Zwracam się dziś do Państwa. Przed nami ważne i trudne decyzje. Powinniśmy o tym rozmawiać, aby decydować mądrze.
Rozpoczęła się kampania wyborcza.
Ja jej nie prowadzę. Wykonuję obowiązki. Do nich należy troska o kontynuację przemian oraz poszukiwanie nowych i przyszłych rozwiązań. Przez najbliższe tygodnie będziemy rozważać: za jakim opowiedzieć się programem? Komu zawierzyć? Jakiego dokonać wyboru?
Rozumiem, że dla wielu z Państwa będzie to decyzja trudna. Nie dziwię się waszym wahaniom i wątpliwościom. Trudno mi jednak pojąć racje tych, którzy w ogóle nie zamierzają pójść do wyborów. Domyślam się, że chcą w ten sposób wyrazić niezadowolenie, rozczarowanie rządami demokracji. To zły sposób. Miał on sens w poprzedniej epoce. Nieobecność przy urnie wyborczej była formą protestu. Głosy wyborców nie miały wpływu na skład parlamentu. Dziś jest inaczej. Prawo pilnuje, aby żadna odgórna władza nie przesądzała o wynikach wyborów. Tylko od Was zależy, jacy ludzie zasiądą w parlamencie. Macie prawo głosu. Daje go Wam demokracja. Nikogo jednak nie zmusza, by z tego prawa korzystał. Wybiorą inni, ci, co do wyborów pójdą. Wybiorą swoich kandydatów.
Przypominam o tym nie po to, żeby agitować i namawiać. Nie jestem w tej kampanii jakąkolwiek stroną. Chciałbym jedynie, aby była pełna jasność. Wasz udział w wyborach to ani mój, ani rządu, ani nawet przyszłego parlamentu interes. To przede wszystkim Wasza, drodzy Państwo, sprawa. Jakich posłów i jakich senatorów wybierzecie, taki będzie Sejm i Senat. Jakie poprzecie programy, taki będzie kierunek polskich przemian.
„Gazeta Wyborcza” nr 162, z 14 lipca 1993.
13 grudnia [1993] obejrzałem w głównym wydaniu „Wiadomości” zorganizowaną przez studentów demonstrację przed willą Wojciecha Jaruzelskiego.
Kilka godzin wcześniej słyszałem rozmowę dwóch studentów. Jeden wybierał się na demonstrację. Drugi nie. – Jeśli żądasz ukarania zbrodni stanu wojennego, to powinieneś demonstrować pod Ministerstwem Sprawiedliwości, sejmem czy Generalną Prokuraturą – mówił do „demonstranta”. Ucieszyłem się, że są w Polsce mądrzy młodzi ludzie. Problem polega na tym, że demonstranci spod willi Jaruzelskiego nie domagali się sądu; oni już osądzili i wybrali karę – pręgierz, tzn. publiczne upokorzenie.
[...]
Fundamentem demokracji jest poszanowanie godności człowieka – każdego. Dlatego przede wszystkim karać można tylko za naruszenie prawa i tylko wyrokiem niezawisłego sądu, wydanym po wysłuchaniu racji stron, rozważeniu wszystkich okoliczności. Demokracja może sprawnie funkcjonować tylko w kraju, gdzie większość uznaje zasady ładu społecznego. Fakt, że młodzi polscy inteligenci nie szanują godności osoby ludzkiej i lekceważą prawo, jest poważnym zagrożeniem.
[...]
Rządzący nie powinni bagatelizować znaczenia tej demonstracji. Chciałbym im przypomnieć, że marginalizowany studencki Marzec 68 też zaczął się od małej demonstracji, a ukształtował – jak się potem okazało – całe pokolenie polskiej inteligencji. Nie można trzymać trupa w szafie, jeśli mamy ze sobą rozmawiać o przyszłości.
17 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Przy różnych okazjach powtarzam, że nasz naród ma wielką szansę szybkiego i wszechstronnego rozwoju cywilizacyjnego – pod warunkiem wszakże zaangażowania znaczącej części obywateli w proces budowy nowego ładu społecznogospodarczego. Jednym z najważniejszych elementów tego ładu jest demokracja lokalna. W wyborach samorządowych [19 czerwca 1994] głosowało: w miastach – 25 procent uprawnionych, na wsi – 35 procent. Ludzie młodzi, do 35. roku życia – ci, którzy będą budować Polskę w najbliższym dziesięcioleciu – przeważnie nie poszli do wyborów.
Dlaczego tak się stało? Jest parę przyczyn. Po pierwsze, brak wiary w skuteczność zbiorowego działania. Po drugie, brak przekonania, że samorząd posiada realne znaczenie w życiu społeczności lokalnych.
Po trzecie, brak zaufania do wszelkich elit i przeświadczenie, że bez względu na to, kto zostanie wybrany – skutek będzie taki sam.
[...] Demokracja jest silna tylko dzięki aktywności obywateli. Gdy natomiast obywatele są bierni, władzę przejmują elity pozbawione społecznego zaplecza i działające poza kontrolą. [...] Powstaje sprzężenie zwrotne. Z jednej strony zamknięte, izolowane i bardzo upolitycznione elity władzy lokalnej odpychają obywateli od zaangażowania w sprawy publiczne – ograniczając ich udział w demokratycznych procedurach i instytucjach. Z drugiej – samorząd bez aktywnego wsparcia społeczności lokalnej ma bardzo ograniczone możliwości. Jego decyzje mogą pozostać na papierze, regionalne porozumienia okażą się nieefektywne. Partie polityczne obwieszczają o swoim sukcesie wyborczym – i w centralach decydują, jak podzielić władzę w gminach. Jestem przekonany, że jest to działalność zabójcza dla samorządów i samobójcza dla partii.
2 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Dobiega pięć lat od rozpoczęcia procesu polskich przemian. Pionierskiego przedsięwzięcia, które nie sposób było wypełniać według z góry założonego planu. Był to proces żywiołowy. Pora wyciągnąć wnioski. Rozejrzeć się dookoła. Zobaczyć, gdzie naprawdę jesteśmy. Czy ów żywioł niesie nas tam, gdzie iść zamierzaliśmy?
Polska przypomina wóz, który grzęźnie w błocie. Jedziemy coraz wolniej, coraz trudniej. Narasta złość i zmęczenie.
Nie liczyliśmy na luksusy w tej naszej podróży, chcemy jednak widzieć, że wyrzeczenia nie idą na marne, że posuwamy się naprzód.
Ale Polska nie jedzie do przodu. Kręcimy się w kółko.
Mamy demokrację, ale demokracja może być dobra albo zła, skuteczna albo nieskuteczna. Jeśli nie przybywa od niej chleba, to znaczy, że jest złą demokracją. Jeśli zajmuje się sama sobą, a nie załatwianiem ludzkich spraw, to znaczy, że jest nieskuteczna.
[...]
Potrzebujemy demokracji, w której będzie jasne, co do kogo należy. Kto i za co odpowiada. Potrzebujemy porządku i silnej władzy. Porządek nie kłóci się z wolnością.
Tylko silne państwo może być państwem ludzi wolnych.
Polska jest dzisiaj słaba. Polską nikt nie rządzi. Stworzyliśmy system, który jest kłótliwogenny i rodzi konflikty, zamieszanie. Każdy ciągnie w swoją stronę. Każda partia, każdy urząd. Najważniejsze dla Polaków sprawy nie ruszają z miejsca. Mieszkań nie przybywa. Bezrobocie nie maleje. Pensje i emerytury nie mogą dogonić inflacji. Nauka, oświata, kultura i służba zdrowia szamoczą się z nędzą. Bandyci i złodzieje zagrażają polskim domom. Afery i korupcja wyrywają państwowej kasie biliony złotych. Wokół stanowiska komendanta policji trwa zabawa w wańkę-wstańkę.
Chcemy wejść do NATO, ale chyba bez wojska, skoro skąpi mu się pieniędzy i nowoczesnego uzbrojenia. Brakuje wciąż regulacji prawnych.
Nie ma pomysłu, co zrobić z milionami hektarów pól po dawnych PGR-ach. Rolnikom powtarza się, że muszą się zreformować. Nikt jednak nie reformuje punktów skupu, mleczarni i przetwórni. Nie robi tego nawet współrządząca partia chłopska.
Przedsiębiorstwom państwowym brakuje dobrego zarządcy. Nie ma instytucji Skarbu Państwa. Banki nadal nie są przygotowane do reguł wolnego rynku. Nie dokonano uwłaszczenia społeczeństwa. Prywatyzacja posuwa się w żółwim tempie.
„Gazeta Wyborcza” nr 252, z 28 października 1994.
Obecny kryzys niszczy więź między obywatelami a państwem i żadne tajemnice agentury nie są ważniejsze od zażegnania tego kryzysu. Sądzimy, że trzeba przerwać zgubną dla państwa eskalację „wojny na górze”, w którą wciągany jest kraj. Nie wolno przymuszać Polaków do wyboru między skrajnościami: albo czerwone, albo czarne. Zerwanie z logiką wojny wymaga przebudowy sceny politycznej, na której obecna polaryzacja likwiduje środek.
Zwracamy się do partii politycznych, środowisk i autorytetów polskiej demokracji, zwłaszcza zaś do obywateli zaniepokojonych kryzysem państwa, z apelem o budowę przymierza, które przywróciłoby naszemu życiu publicznemu równowagę. Uważamy, że przymierze takie powinno różnić się czytelnie od obu stron konfliktu rozdzierającego dziś Polskę; powinno być opozycyjne wobec postkomunistów, ale w równym stopniu odrębne od wojujących antykomunistów.
Taki jest nakaz chwili. Ani demokracja, ani niepodległość nie są dane raz na zawsze. Czasem trzeba bronić niepodległego i demokratycznego państwa polskiego przed narastającą wrogością między Polakami.
22 stycznia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Spotykamy się w rocznicę sierpniowych porozumień, aby rozmawiać o sprawach Polski. O naszym wspólnym losie, naszej historii, ale i naszej teraźniejszości.
Jakie było nasze wczoraj? Ziarno krwi, które w pamiętnym Grudniu wsiąkło w ziemię pomorską, wydało plon. W Wybrzeże z nadzieją wpatrywała się cała Polska. Robotnicy byli złączeni z intelektualistami wolą walki z komunistycznym totalitaryzmem. Wiatr od morza zmieniał polski krajobraz polityczny. W ciągu dekady miał zmienić w całej części kontynentu. To piękne, ale jakże odległe wspomnienie.
Jak wygląda nasze dziś?
Żyjemy w systemie politycznym jeszcze nie wyrosłym. Jest to rezultat pustyni, którą pozostawiła po sobie PRL. Dziś żyjemy w systemie politycznego braku równowagi. Życie polityczne w systemie demokracji parlamentarnej realizuje się w partiach politycznych. W nich buduje się programy, wokół których skupia się zwolenników. Demokracja nie jest fenomenem jednostkowym. To proces zbiorowy, którego nie sposób zadekretować. Trzeba w nim uczestniczyć.
[...]
Znad polskiego morza, od którego zawsze wiały ożywcze wiatry, pragnę powiedzieć, jaka powinna być Polska. Musi spełniać warunki 4 x S. Powinna być: suwerenna, sprawiedliwa, samorządna i solidarna.
Suwerenność oznacza bezpieczeństwo zewnętrzne i pełną podmiotowość w polityce zagranicznej. Oznacza godne miejsce Polski w organizacjach i strukturach międzynarodowych. Przyjazne i partnerskie stosunki z sąsiadami.
Sprawiedliwość to nie tylko dobre prawa (od ustawy zasadniczej aż po akty legislacyjne niższego rzędu). To także niezawisłe sądy, ale i skuteczność prawa wymierna bezpieczeństwem obywateli.
Samorządna odnosi nas nie tylko do samorządu lokalnego, do tego, by kierować jak najwięcej władzy (i pieniędzy) jak najniżej. Odnosi nas do całego systemu demokracji przedstawicielskiej. Do tego, aby wszystkie ważniejsze opcje polityczne miały swą parlamentarną reprezentację, a parlament mógł skutecznie kontrolować prace rządu.
Mówiąc solidarna nie miałem na myśli tylko związku zawodowego. Miałem na myśli uczucie wiążące ludzi. Wytwarzające się, gdy jednych obywateli obchodzi los innych, a wszystkich obchodzą losy państwa.
O taką Polskę zawsze walczyłem.
Szczecin, 29 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” nr 202, z 30 sierpnia 1996.
Pragnę oświadczyć, że jestem zdecydowanym przeciwnikiem aborcji. I właśnie dlatego głosowałem, głosuję i zawsze będę głosował za jej dopuszczalnością w pewnych warunkach. Chodzi przecież o to, aby kobieta rodziła w miłości i wychowywała dziecko w miłości, bo to jest dla jego życia najważniejsze. Jeśli kobieta boi się dziecka, nie chce, nie może, a rodzi tylko dlatego, że jest zmuszona – to czy rodzi w miłości? Kobiety rodziły nawet w Oświęcimiu [Auschwitz], choć wszystko tam sprzysięgało się przeciw macierzyństwu.
Nie mam cienia wątpliwości, że zakaz sądowy nie rozwiązuje żadnego problemu. Najlepiej świadczy o tym fakt, że w trakcie obowiązywania zakazu aborcji w Polsce zmalała liczba urodzin. Co to może znaczyć? Między innymi to, że musiała się zwiększyć liczba nielegalnych aborcji i wyjazdów do innych krajów, gdzie aborcja jest dopuszczalna. Uważam – i wielokrotnie to mówiłem – że zamiast przepisów w kodeksie karnym potrzebna jest ustawa o ochronie macierzyństwa. Kobieta, często młoda dziewczyna, która jest w ciąży, a nie chce urodzić, musi mieć gdzie przyjść, poradzić się, uzyskać pomoc, wsparcie moralne i materialne.
[...]
Wokół ustawy aborcyjnej wytworzył się zły klimat i panuje histeria. A przecież, skoro tak się troszczymy o nienarodzonych, to – dlaczego choćby części tego wysiłku nie skierować na troskę o już narodzonych? [...] W to, co się dzieje między matką a życiem, które ona nosi w sobie, w tę tajemniczą więź, nie wolno, naprawdę nie wolno wchodzić z kodeksem karnym, z butami. Do tego trzeba podchodzić z miłością. Kobieta musi się cieszyć z tego, że ma zostać matką, bo tylko wtedy będzie mogła chować dziecko w miłości i szczęściu.
[...]
Nie jestem człowiekiem wierzącym, to znaczy nie dana mi została łaska wiary. Natomiast jestem wyznawcą Ewangelii i ewangelicznych wartości. I moja postawa w sprawie tego głosowania i to wszystko, co tu mówię, jest motywowane właśnie Ewangelią.
24 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Przyszłej matce niezbędne jest ciepło miłości i poczucie bezpieczeństwa, przede wszystkim dla jej nienarodzonego. Musi wiedzieć, że będzie miała gdzie urodzić i mieszkać z dzieckiem i to nie tylko przez rok w Domu Samotnej Matki. Musi być otoczona opieką lekarską i mieć pewność, że ta obejmie jej dziecko. Musi mieć podstawy, aby wierzyć, że nie będzie matką przyszłego bezrobotnego ani tym bardziej pensjonariusza domu poprawczego. Jest to więc sprawa dochodów przyszłej matki, co z reguły oznacza zatrudnienie oraz taką szkołę dla dziecka, która będzie zarazem dostępna i przygotuje je do samodzielnego życia. [...]
Jestem przekonany, że kobieta ciężarna, świadoma swojej brzemienności, chciałaby urodzić dziecko i siła tego pragnienia jest przeogromna. Dlatego, gdy wypełnimy wszystkie sformułowane powyżej warunki, przepis kodeksu karnego stanie się niepotrzebny. Warto wyciągnąć wnioski z faktu, że najniższy w Europie, śladowy wskaźnik aborcji jest w Holandii, gdzie aborcja nie jest w ogóle ścigana prawem.
[...]
Rzymskokatoliccy obrońcy życia [...] zgodzą się, jak sądzę, z opisanym tu programem działań pozytywnych. Wielu z nich także gotowych będzie przyjąć proponowaną tu hierarchię zadań, przede wszystkim pozytywnych. Na pewno jednak nie mogą zgodzić się ze mną, że przepisy KK wprowadzić będzie można dopiero wówczas, gdy wypełnimy wszystkie działania pozytywne. Uważają, że rygorystyczny w tej sprawie przepis KK winien obowiązywać, jak obowiązywał. Nie zgadzam się z Wami, przyjaciele. Póki jest, jak jest, z mieszkaniami, opieką lekarską, kosztami edukacji i miejscami pracy, alkoholizmem – urodzenie dziecka jest aktem heroicznym. Czy ośmielimy się zmuszać do heroizmu? [...]
Proszę pokornie, poinformujcie się u specjalistów, czy dziecko, które w dwóch pierwszych latach życia nie zaznało miłości macierzyńskiej, ma większe szanse stać się człowiekiem kochającym i kochanym. Proszę, nim będziecie mówić o adopcji, dowiedzcie się, jaki procent adoptowanych dzieci jest odrzucanych przez przybranych rodziców.
1 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Demokracja jest na pewno najmniej złym z ustrojów (pamiętamy przenikliwy i gorzki żart Churchilla, że demokracja jest fatalnie złym systemem, ale nikt lepszego nie wymyślił), ale też niezbyt ciekawym. Reguły jej i procedury są raz na zawsze ustalone i co kilka lat głosy wyborców decydują, komu mają przypaść rządy w państwie. We współczesnych państwach demokratycznych gra rzeczywista toczy się między kilku partiami lub też tylko dwiema najsilniejszymi, a różnice między sposobem, w jaki każda z nich sprawuje władzę po zwycięstwie, są niewielkie. Partie proponujące radykalną zmianę zostały zmarginalizowane.
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
Unia Wolności, w ślad za swoimi dwiema poprzedniczkami - Unią Demokratyczną i Kongresem Liberalno-Demokratycznym - wywodzi się z ruchu Sierpnia 1980 roku. Siedemnaście lat później pozostaje nie tylko podziw dla odwagi i wyobraźni, które towarzyszyły tamtym dniom, ale także przekonanie, że wola zburzenia systemu komunistycznego musi iść w parze z wolą zmieniania rzeczywistości, że wolność w gospodarce i polityce jest wartością nadrzędną, że solidarność ludzi może rozszerzać granice możliwego. Plan Balcerowicza w 1989 r. wyrastał z tego sposobu myślenia. Konieczne były działania odważne, odwołujące się do programu, a nie do taktyki gry politycznej. Działania te okazały się skuteczne - wiemy dziś o tym wszyscy.
Unii Wolności wróżono nieraz szybki rozpad, wewnętrzne podziały, Unia zaś trwa. Nie tylko „siła spokoju” i upór są u podstaw tego trwania - chociaż to ważne cechy - ale nade wszystko fakt, że Unia jest partią programu, a nie gry o stanowiska.
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
Nie stawiamy pytania, czy państwa ma być mało czy dużo, ale jakie to ma być państwo. Chcemy państwa obywatelskiego i sprawnego, które skutecznie gwarantuje swobody polityczne i poczucie bezpieczeństwa obywatela. Uważamy, że państwo opiekuńcze, scentralizowane i zbiurokratyzowane źle służy ludziom. Chcemy państwa pomocniczego, życzliwego, samorządowego. Wprowadzimy wyższe szczeble samorządu: powiat i województwo. Ostatnie miesiące zmagań z powodzią wykazały potrzebę takiej organizacji samorządu, jak też wprowadzenia nowego podziału administracyjnego. Oznacza to, że władza jest bliżej obywatela, a grosz publiczny wydawany jest oszczędnie i gospodarnie. Wymaga to także zwiększenia budżetu samorządów: czwarta część podatku od dochodów osobistych powinna pozostawać w gminach, zaś doprowadzić chcemy do sytuacji, gdy ponad połowa tego podatku pozostawać będzie w dyspozycji gmin i ponadgminnych struktur samorządu. Unia Wolności opowiada się za Polską lokalną, w której odnajdą swoje miejsce społeczności lokalne.
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
Ideę wolności wiążemy nierozdzielnie z niepodległością. Szacunek dla kombatantów polskiej niepodległości, dla żołnierzy Polski podziemnej i polskich żołnierzy wszystkich frontów ostatniej wojny oraz poszanowanie narodowej tradycji i kultury łączymy z wolą pełnego uczestnictwa w integracji europejskiej. Członkostwo w NATO i Unii Europejskiej jest gwarancją niepodległości i realizacji naszej szansy na pomyślność materialną. Wymaga to nadal wielkiego procesu przystosowania się, przyspieszenia prywatyzacji, dynamicznego rozwoju gospodarczego. Racjonalnym i właściwie zrównoważonym budżetem zapewnimy unowocześnianie armii i stopniowe dostosowanie jej do standardów euroatlantyckich. Taką politykę chcemy realizować. Nie ma co się bać otwarcia na Europę i na świat: Polska może uzyskać miejsce i rolę podmiotową w Europie.
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
Bill Clinton w swojej kampanii wyborczej odwoływał się do prowokacyjnego hasła "Economy, stupid!" ["Gospodarka, głupcze!"]. Że gospodarka jest ważna - wszyscy wiemy. Nie dociera jednak do nas w pełni prawda, że nasz sukces zależy teraz najbardziej od edukacji. Mamy wiele szkół wyższych i średnich na europejskim poziomie, ale zaczynamy pozostawać w tyle za innymi krajami europejskimi w poziomie wykształcenia masowego. Chcemy rozszerzyć dostęp do szkół średnich i wyższych nie tylko przez politykę promocji państwowej, ale także reformę systemu finansowania szkół, rozwój systemu bonów edukacyjnych, stypendiów i kredytów bankowych. Unia traktuje "skok" edukacyjny jako priorytet narodowy, który dotyczy losu każdej rodziny. Właśnie edukacja w powiązaniu z rozwojem gospodarczym i przedsiębiorczymi inicjatywami tworzy szanse dla małych miast i wsi, tworzy szanse dla młodego pokolenia.
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
W polityce jest jak w życiu – warto się kierować uczciwością i przyzwoitością. Chodzi o to przede wszystkim, żeby państwo było uczciwe. Przywiązywaliśmy duże znaczenie do ustawy o zamówieniach publicznych i domagamy się jej przestrzegania, bo to ukróca korupcję. Nie pozwolimy, aby trwało „rozdawnictwo” urzędów i przywilejów, faworyzowanie „swoich”, wytwarzanie przez nadania władzy posłusznej jej klienteli politycznej. Urzędy trzeba poddać zasadzie służby cywilnej, przywrócić szacunek dla kwalifikacji, dobór kadr podporządkować kryterium kompetencji i umiejętności. Wszyscy muszą być jednakowo odpowiedzialni wobec prawa, dlatego nie pozwolimy, aby immunitet parlamentarny osłaniał przestępstwa i wykroczenia.
23 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
Znakomity historyk francuski Fernand Braudel napisał kiedyś, że ludziom potrzebne są trzy rzeczy: zdrowa gospodarka oparta na zasadach rynkowych, państwo demokratyczne i wolność oraz trochę braterstwa. Ostatnie dwa dziesięciolecia nauczyły nas ceny i skuteczności owego braterstwa, które określamy bardzo polskim słowem –solidarnością. W trudnej próbie obrony przed powodzią odnaleźliśmy znowu znaczenie solidarności. Chcemy, żeby wszyscy ci, którzy wołają SOS, mogli liczyć na zrozumienie i pomoc. Chcemy, żeby solidarność była traktowana nie tylko jako wartość, ale także jako dyrektywa polityki społecznej.
23 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
Dobrze, że przychodzi do Unii dużo młodych ludzi. Ale musimy sobie i dla nich, i dla nas zadać pytanie, dlaczego się właściwie jest w polityce, a nie na przykład w biznesie.
Mamy dwie skrajne postawy. Z jednej strony upadek tych systemów myślowych, które wieszczyły szczęśliwość świata i które skończyły się Oświęcimiem albo gułagami. Bo uważały, że w wieszczeniu tej szczęśliwości świata wszystko w polityce jest dozwolone, że można uszczęśliwiać ludzi na siłę. Reakcją na to jest inna postawa. Postawa, że świata zmieniać się i tak nie da, wszystko jest grą i w tej grze trzeba mieć tylko mocne łokcie i dobrze się przepychać.
[...] Ciesząc się bardzo z napływu [do UW - red.] młodych ludzi, przestrzegam ich przed wchodzeniem do polityki, jeżeli będą uważać, że polityka jest tylko grą. Bo wtedy lepiej niech idą do biznesu [w przeciwnym razie - red.] zobaczą po pewnym czasie, że zmarnowali swoje własne życie. Tu trzeba o coś walczyć, tu o coś chodzi. Ale również i starszych przestrzegam przed postawą, że troszczy się człowiek tylko o to, żeby z gry nie wypaść. [...] System totalitarny, sposób myślenia totalitarnego upadł, ale na to nie może być receptą, że wszystko jest dozwolone i trzeba się tylko mocno rozpierać w grze. Na to musi być receptą demokratyczne myślenie, że wprawdzie ideału się na tym świecie nie zbuduje, nie ma idealnego ustroju, demokracja też nie jest idealnym ustrojem, ale świat zmieniać można i polepszać go można.
ok. 3 marca
„Gazeta Wyborcza” nr 52, z 3 marca 1998.
Musimy zaawansować realizowanie państwa obywatelskiego. A więc nie państwa, w którym odbywają się te międzypartyjne spory, kto więcej dla swojej partii uzyska, ale państwa obywatelskiego, w którym ludzie mieliby poczucie, że nie ma ciągle tego podziału „my – oni” i że jest to państwo nasze, własne, państwo wszystkich obywateli. Że umacnia się to, że nadrzędnym kryterium obsadzania stanowisk jest stosunek do państwa, a nie kryterium interesu partyjnego. [...]
Myślę, że niedobrze się stało, że przy projekcie decentralizacji państwa, projekcie dalszej reformy samorządowej rząd nie przedstawił od razu pewnych, jasnych kryteriów podziału, i że nie przedstawił koncepcji decentralizacji kompetencyjnej i finansowej państwa. Wtedy ta dyskusja z punktu widzenia każdego obywatela byłaby bardziej przejrzysta i nie byłaby tylko sporem o ilość województw. Reguły rozwoju gospodarki, to mogą być tylko reguły gospodarki wolnorynkowej. Ale problemy społeczne automatycznie się nie rozwiązują. Problemy ludzi odrzuconych stają się materiałem wybuchowym w wielu państwach, społeczeństwach, w Europie i u nas po tym procesie transformacji stają się też materiałem wybuchowym.
W przyszłym roku będzie dziesięć lat, od czasu kiedy zainaugurowaliśmy przemiany. Dla mnie ciężkim problemem było wtedy podejmowanie decyzji, o których wiedziałem, że koszta transformacji będą wielkie. Liczyłem zawsze na to, że te koszta transformacji zrównoważymy wyrazistym programem, który podejmuje sprawę tych ludzi, którzy nie zyskali na transformacji. Ich po prostu tak zostawić nie można.
ok. 3 marca
„Gazeta Wyborcza” nr 52, z 3 marca 1998.
Wielki problem, którego tu nie podjęto, to są konsekwencje naszego wchodzenia do Unii Europejskiej. (...) Ten dialog będzie się toczył nie tylko w negocjacjach, on będzie się może nawet przede wszystkim toczył w Polsce. Żebyśmy zrozumieli, jak skomplikowany, jak trudny to jest proces. Żebyśmy nie ulegali wyimaginowanym lękom, a równocześnie zrozumieli, że to musi przestawić pewien sposób myślenia: w sprawach suwerenności, że wchodzimy w szerszą suwerenność. Dlatego my nie możemy unikać dyskusji jaka Unia, jaki ma być jej kształt i nie możemy unikać dyskusji o konsekwencjach społecznych, które będą nie tylko korzystne.
ok. 3 marca
„Gazeta Wyborcza” nr 52, z 3 marca 1998.
Mamy szczęście żyć w takim szczególnym momencie dziejów ludzkich, kiedy stoimy na progu wspólnej Europy, a przecież wiadomo, że Europa nie zatrzyma się na naszej wschodniej granicy. Nie może się za trzymać. Deklarują to różni znaczący przywódcy Europy i obywatele po obu stronach. Co więcej, ten wspólnotowy charakter naszego współczesnego życia nie ogranicza się wcale do Europy – dotyczy całego świata. Stoimy w obliczu olbrzymich przemian. [...]
Warto sobie uświadomić, że oto stajemy się mniejszością. Nie należymy przecież do największych narodów. Ale choćby tylko w odniesieniu do całej wspólnoty europejskiej, do wszystkich jej podstawowych problemów, problemy kultywowania tożsamości narodowej, jej rozwoju i pogłębiania są problemami, z którymi każdy naród musi się uporać sam; wobec pozostałych jest on mniejszością. Odczuwamy w związku z tym w Polsce pewne lęki, nawet w tej Izbie.
Możliwe są dwa podejścia do [...] problemu [mniejszości narodowych]. Jedno takie, że będziemy uciekać przed Wspólnotą, będziemy starać się odgradzać od niej i zamykać w swojej etnicznej tożsamości. Historyczne, dziejowe doświadczenie wskazuje, że te społeczności, które zamykały się w swojej etniczności, wobec uniwersalnych prądów ginęły. Dziś z trudem odnajduje się ich ślady, jeśli się w ogóle je odnajduje.
Jest drugie rozwiązanie, do którego my, Polacy, my, polski parlament – jesteśmy w szczególności powołani. Polega ono na kształtowaniu takich praw, takich kanonów współżycia wspólnoty europejskiej, wspólnoty światowej, w których mniejszości będą równe w prawach większości. We wspólnotach tych, mimo rozlicznych tendencji przeciwnych, bo nie zamykajmy oczu: mamy do czynienia z silnymi unifikacyjnymi tendencjami – będziemy w stanie tworzyć sprzyjający klimat dla mniejszości, dla naszego rozkwitu, naszej narodowej tożsamości.
Przystępując więc dziś do ujęcia w ustawę tych wszystkich praw, które stały się już faktem w rzeczywistości społecznej, czynimy to w jak najlepiej rozumianym polskim interesie, zwłaszcza że jesteśmy narodem, w którym duma narodowa Polaków, jakby na to patrzeć, płynie w olbrzymim stopniu z faktu wieloetniczności naszych źródeł, ze źródeł I Rzeczpospolitej, a to nas zobowiązuje.
[...]
Czy przyszłość powinna należeć do narodów, czy do zunifikowanego społeczeństwa nastawionego na zysk, na maksymalizację produkcji i konsumpcji? Jest to pytanie, na które w świetle tej ustawy [o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym] mamy sobie odpowiedzieć. W dodatku nie da się zaprzeczyć, że w sacrum każdego człowieka, a wierzę głęboko, że każdy człowiek ma sacrum, znajduje się wspólnota etniczna, a jeśli tak, to nie ma tam miejsca na nienawiść. To nie jest miejsce dla nienawistników. W sacrum jest miejsce tylko na miłość i tylko w imię miłości możemy do wszystkiego, co tu będziemy robić wobec mniejszości, tak podchodzić [...].
11 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Nie umiemy sytuacji zdefiniować my – politycy, muszą więc zdefiniować ją ludzie pokolenia zmiany warty. Mogą to zrobić tylko jako ruch – swobodne zrzeszenie ludzi, którzy łączą się, by wspólnie realizować cele ważne dla każdego z nich.
[...]
Dwa ruchy – antyfaszystowski i kontestujący cywilizację – to na razie niewielka część pokolenia, które staje przed wielkim wyzwaniem. Jeśli nie odpowie na to wyzwanie, to znaczna większość młodych ugrzęźnie w czarnej dziurze beznadziei i agresji. Dlatego jestem przekonany, że w nowym pokoleniu, rozdartym wielkimi napięciami, coraz więcej będzie ludzi, którzy nie dadzą się opętać lękom ani wpędzić w wirówkę pogoni za wielkim szmalem. Przeczuwam nadciągający wielki ruch: dzieci, które wezmą odpowiedzialność za rodziców.
11 sierpnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Magnificencjo, panie rektorze, dostojny Senacie, szanowni państwo. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że Polska zawsze była w Europie. Ani w czasie 120 lat rozbiorów, ani w czasie pojałtańskiego podziału w Europie, Polacy nie stracili poczucia przynależności do cywilizacji zachodnioeuropejskiej.
[...] Po 1989 r. mówi się często o naszym powrocie do Europy. Sam, przemawiając jako premier w Radzie Europy, użyłem określenia, że raczej mówić trzeba o odrodzeniu w jedności europejskiej niż o naszym powrocie, bo w Europie byliśmy zawsze duchowo. Było dla mnie czymś niezmiernie zaszczytnym i zastanawiającym, że w 1991 r. podczas swej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II nawiązał do słów wypowiedzianych przez polskiego premiera w Radzie Europy i podkreślał właśnie to, że nie jesteśmy tutaj od dziś. [...]
Różne były formy i różne są formy drogi do tego, co nazywa się integracją europejską. Rzecz jasna najważniejszym elementem tego procesu jest rozszerzanie Unii Europejskiej. [...] Rozszerzenie Unii Europejskiej na kraje Europy Środkowowschodniej nie jest zwykłym poszerzeniem, takim jakim ta Unia podlegała dotychczas. Jego wymiar polityczny i moralny jest szerszy niż wymiar ekonomiczny, bo jest właśnie odbudową jedności europejskiej.
[...] Celem polityki polskiej jest zmiana geopolitycznej, cywilizacyjnej sytuacji Polski. Wejście do Unii Europejskiej, tak jak wejście do NATO, jest środkiem, a nie celem.
16 stycznia
„Gazeta Wyborcza” Katowice, nr 13, wydanie z dnia 16 stycznia 1999.
Nie wierzę w takie Stany Zjednoczone Europy jak Stany Zjednoczone Ameryki. Europa jest tworem zbyt skomplikowanym. Nie wierzę w to, [aby] Francuzi wyzbyli się swoich zainteresowań, szczególnie Afryką, aby Hiszpanie wyzbyli się swoich zainteresowań Ameryką łacińską, a jednak te szczególne zainteresowania nie powinny uniemożliwiać ściślejszej i lepszej współpracy europejskiej.
Unia to nie jest zwykły sojusz międzypaństwowy, ale moim zdaniem długo Unia nie będzie zastąpieniem państw narodowych. I wniosek z tego dla mnie jest jeden, na tym chciałbym zakończyć. Musimy sobie uświadomić, jaka jest nasza ambicja. Czy chodzi nam tylko o to, żeby się dostać do Unii Europejskiej i gdzieś tam w niej być, czy też o to, by w przyszłości móc o rozwoju tej Unii współstanowić. Opowiadam się tylko za tym drugim. Tylko wtedy warto nam do Unii iść.
ok. 16 stycznia
„Gazeta Wyborcza” Katowice nr 13, z 16 stycznia 1999.
Polska nie może i nie chce pozostawić naszego rolnictwa na boku w negocjacjach z Unią Europejską. Ale z równą siłą chcemy podtrzymywać datę naszego wejścia do UE – 1 stycznia 2003 roku. Są dwa zadania: objęcie polskiego rolnictwa unijnym programem rolnym i ta data wejścia do UE. Walczymy o jedno i drugie.
„Gazeta Wyborcza” nr 165, z 17 lipca 1999.
Uważamy, że proces dostosowawczy w zakresie legislacji przebiega dość wolno. Czy jako przewodniczący sejmowej komisji czuję się za to odpowiedzialny? W jakimś stopniu tak, ale to głównie sprawa rządu, że jest pewne opóźnienie. Będziemy naciskać na rząd, parlament czeka na projekty. Ale z opóźnienia nie robiłbym tragedii: wszystko jest do uzupełnienia.
„Gazeta Wyborcza” nr 241, z 14 października 1999.
Raport [Komisji Europejskiej] jest pozytywny w kategoriach ogólnych, ale krytyczny w szczegółach; taki słodko-kwaśny. Wskazuje na to, że Polska jest przyzwoicie zachowującym się krajem kandydackim i utrzymuje się w czołówce państw dążących do integracji. Ale to też wskazówka, by zwiększyć wysiłki w niektórych dziedzinach, zwłaszcza w dostosowaniu prawa.
Na pewno na niektóre elementy Raportu będziemy musieli odpowiedzieć Komisji „tak, ale”. To znaczy, że zgadzamy się z zarzutami, ale że oczekujemy też pomocy i jasnego stanowiska ze strony samej Unii. Na przykład nie nadążamy za standardami unijnymi w rolnictwie czy ochronie środowiska, ale z kolei Unia nie sprecyzowała dotąd zasad funkcjonowania programów pomocowych SAPARD i ISPA. Nie można zarzucać Polsce, że skoncentrowała się na czterech reformach, zapominając o dostosowywaniu prawa do wymogów unijnych. Reformy także służą przybliżeniu Polski do Unii i są podstawą dla przejmowania dorobku prawnego Wspólnoty.
ok. 14 października
„Gazeta Wyborcza” nr 241, z 14 października 1999.
Uderza mnie spore falowanie nastrojów społecznych pomiędzy czerwcem a październikiem '99. Nic strasznego się w tym czasie w stosunkach między Polską a Unią Europejską nie stało. Sądzę więc, że jest to skutek ogólnego pogorszenia się nastrojów społecznych w tym czasie. Wśród przeciwników integracji zwiększył się odsetek osób przekonanych, że wielkie reformy przeprowadzane ostatnio w Polsce są narzucane nam przez Unię. Ludzie ci nie dostrzegają, że te reformy Polska musiała wprowadzić, lecz obarczają Unię odpowiedzialnością za trudności, jakich doznali w związku z nimi.
Potrzebna jest nam lepsza, systematyczniejsza i bardziej zrównoważona polityka informacyjna i rządu, i samych mediów. Gdy niedawno media opisywały nasze stanowisko w sprawie sprzedaży ziemi cudzoziemcom [Polska chce 18-letniego okresu przejściowego na sprzedaż ziemi cudzoziemcom - red.] i stanowisko UE w tej sprawie, podawane to było tak, jakby Unia odrzuciła nasze stanowisko. A tymczasem i my, i Unia tylko określiliśmy nasze wyjściowe pozycje. Negocjacje w tej sprawie są przed nami. O tym trzeba precyzyjnie informować.
Z badań wynika, że zwiększyły się obawy przed integracją z Unią, ponieważ ludzie boją się gwałtownych zmian, a wiążą je z integracją. Tymczasem będzie to dokonywane stopniowo, nie szokowo. To też trzeba wyjaśniać.
19 października
„Gazeta Wyborcza” nr 245, z 19 października 1999.
To bardzo niepokojące wyniki [spadek poparcia dla wejścia Polski do Unii Europejskiej]. Nie tylko dlatego, że maleje poparcie dla integracji, ale i dlatego, że spada w grupach dotąd proeuropejskich. Widzimy też pewną dezorientację - świadczy o tym wzrost liczby niezdecydowanych. Wniosek: trzeba skuteczniej informować i przekonywać. Ludzie potrzebują wiedzy, co dla nich i ich dzieci oznacza przystąpienie do Unii. Wtedy mniej będzie obaw, a akceptacja stabilna i niezależna od emocji.
19 października
„Gazeta Wyborcza” nr 245, z 19 października 1999.
O gospodarkę mającą taki społeczny sens trzeba było w Polsce zdecydowanie walczyć, począwszy od 1989 r., i jeszcze bardziej trzeba walczyć teraz - z siłami demagogii, złej wiedzy i złej wiary, grupami interesu, politycznym egoizmem i krótkowzrocznością, które kierują się zasadą "im gorzej, tym lepiej".
Elementarnym tego warunkiem jest dalsze równoważenie finansów państwa, które umożliwi obniżkę stóp procentowych. Tylko w ten sposób możemy zmniejszać ryzyko załamania wzrostu gospodarczego, a więc i skoku bezrobocia. Przeciwstawianie budżetu interesom społecznym jest zawsze przejawem demagogii. W obecnych warunkach Polski jest to demagogia wyjątkowo nieodpowiedzialna.
Dla umocnienia wzrostu gospodarki trzeba również szybko i sprawnie prywatyzować pozostałą część sektora państwowego, poprawić prawną obsługę firm, zmniejszać podatkowe i biurokratyczne ciężary nałożone na przedsiębiorców.
8 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 90, z 15 kwietnia 2000.
Mówi się o niebezpieczeństwie utrwalania się podziału na dwie Polski: Polskę ludzi wygranych w procesie transformacji i Polskę ludzi porzuconych, zostawionych samym sobie.
[...] Nie potrzeba badań socjologicznych, by wiedzieć, że w Polsce istnieją strefy biedy i duże grupy ludzi, o których można powiedzieć, że nie są włączeni w proces cywilizacyjnego rozwoju. Nie potrzeba badań, by wiedzieć, jak jaskrawo odmienne szanse mają w nauce dzieci wiejskie czy dzieci z małych miast w stosunku do dzieci zamieszkałych w dużych ośrodkach.
Porzuceni czy wykluczeni u nas to efekt uboczny transformacji. Jednak problem wykluczenia czy marginalizacji słabszych związany jest z samym charakterem gospodarki wolnorynkowej czy - jak kto woli - kapitalizmu. Wraz z upadkiem komunizmu odeszliśmy od mitu, że istnieje idealny ustrój polityczny czy gospodarczy. Wiemy, że demokracja, zgodnie ze słynnym powiedzeniem Churchilla, jest złym ustrojem, ale nikt lepszego nie wymyślił. To samo - parafrazując - można by powiedzieć o kapitalizmie, czyli gospodarce wolnorynkowej. Dlatego i demokracja, i gospodarka rynkowa wymagają nieustannej korekty, bez której utrwalają się zagrożenia spójności społecznej mogące powodować nawet wybuchy. Inaczej mówiąc, między rozwojem gospodarczym a rozwojem społecznym istnieje współzależność. Może być ona złamana w ustroju dyktatorskim, który praktykuje wolnorynkową gospodarkę. W ustroju demokratycznym trzeba zaś nieustannie równoważyć aspekty gospodarcze i społeczne. Rynek nie reguluje wszystkiego.
[...]
Społeczna gospodarka rynkowa to gospodarka łącząca zasadę osobistej wolności wszystkich obywateli z odpowiedzialnością za powszechny dobrobyt. Bez korygowania nierówności szans nie jest możliwa spójność społeczna, a bez tego może dochodzić do groźnych wybuchów społecznych. Przede wszystkim chodzi o równość szans w zakresie oświaty, zdrowia, opieki zdrowotnej. Myślę również, że zwracanie uwagi na równoważenie problemów społecznych i gospodarczych może mieć w kraju transformacji, w kraju budującym nową etykę pracy i nową etykę pracodawców, wpływ na to, aby zasadą tej etyki była solidarność. Jest to, najogólniej mówiąc, gospodarka nazywana przez niektórych przyjazną ludziom.
8 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 90, z 15 kwietnia 2000.
Europie brakuje wizji i determinacji w sprawie jednoczenia się. [...] Dzięki zmianom zapoczątkowanym w Polsce w 1989 r. zakończył się podział Europy, runął berliński mur, ogromna większość państw Europy zwraca się ku tym samym wartościom demokratycznym. Ta Europa powinna skorzystać z szansy. Jednak bardzo wiele jest w niej egoizmu i krótkowzroczności. Tak trudno dostrzec dziś polityczną odwagę i determinację na miarę autorów planu Schumana. To jest największe rozczarowanie. Z niepokojem obserwujemy, że niektórzy europejscy politycy przestraszyli się własnej wizji. Podnoszone są koncepcje Europy dwóch prędkości-właśnie wtedy, kiedy mamy szansę na unikatowe w dziejowej skali zespolenie kontynentu. Wiedząc, jak bardzo Europa została wzbogacona przy każdym poprzednim poszerzeniu, postuluje się ucieczkę do przodu seniorów integracji, tworzenie europejskiej awangardy. Trudno zgodzić się z takim patrzeniem na przyszłość UE – mówił prezydent.
ok. 15 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 112, z 15 maja 2000.
W ciągu ostatniej dekady dokonywał się [...] proces wchodzenia naszych krajów do instytucji europejskich. Nie był to powrót do Europy, ponieważ duchowo byliśmy w niej zawsze, lecz proces poszerzania tych instytucji. Najważniejszym jego składnikiem jest dziś wejście naszych państw do Unii Europejskiej. Nie jest to tylko - jak często się mówi - proces rozszerzenia Unii na Wschód, lecz proces odbudowy jedności europejskiej. Po zakończeniu militarnego i politycznego podziału Europy jest to proces przezwyciężania różnic cywilizacyjnego rozwoju, otwierający i naszym krajom, i całej Europie nową szansę.
Debata dotycząca wizji przyszłości Unii, jaka się dziś toczy, ma wielką wagę. Powstaje pytanie: czy idziemy ku nowemu superpaństwu – co w Europie wydaje się niemożliwe - czy też jest to zupełnie nowy, wytworzony w Europie rodzaj współdziałania państw i społeczeństw, którego charakteru nie potrafimy jeszcze zdefiniować. Unia potrzebuje zapewnienia większej skuteczności swym instytucjom, ale rozwijała się ona pragmatycznie, i tak zapewne pozostanie. Zróżnicowanie krajów europejskich, ich tradycji i zainteresowań mogą pozostać nie słabością, ale bogactwem tego związku państw i społeczeństw.
Unia Europejska, nawet po wejściu do niej naszych krajów, nie obejmie całej Europy od Atlantyku po Ural. Procesy demokratyzujące Rosję czy utrwalające państwowość Ukrainy będą miały istotne znaczenie dla przyszłego obrazu całej Europy. Wedle określenia Papieża Europa oddychać musi swymi obydwoma płucami - zachodnim i wschodnim. Ma to doniosłe znaczenie tak dla jej duchowego rozwoju, jak i dla stabilizacji pokoju i demokracji.
Rzym, 25 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 293, z 16 grudnia 2000.