Drugi mój występ związany z Tygodniem Książki miał miejsce w Gimnazjum i Liceum im. Hoffmanowej [pomyłka – powinno być – Narcyzy Żmichowskiej], na Klonowej 16. Zdaje się, że ta szkoła powstała jeszcze za dwudziestolecia z pensji Hewelkowej, gdzie ja się uczyłam. Z ulgą (tak samo jak zresztą poprzedniego dnia w Lidze Kobiet) powitałam biało-czerwone dekoracje i brak portretu Stalina. Był tylko wielki portret Mickiewicza i w każdym pokoju na ścianie... mały dębowy krzyż. Polonistka szkoły powitała mnie słowami takiego entuzjazmu, że mnie to zażenowało. [...] Audytorium, piękna jasna amfiteatralna sala z doskonałą akustyką. Wypełniły ją dziewczęta różnych klas, piękne, zdrowe, hoże. Słuchały znakomicie, była taka cisza, że słyszałbyś lot motyla. Zapytane potem, które z opowiadań („Pani Zosia” i „Książki”) lepiej im się podobało, krzyknęły jednym głosem: „Pani Zosia”! Gdy zapytałam, jacy pisarze obecni im się najlepiej podobają, kilka głosów w różnych punktach sali odpowiedziało: „Brandys”. – „A co Brandysa?” Odpowiedziały: „Trylogia”. Nie wiem, co to „trylogia” Brandysa, myślę, że to przerabiają w kursie szkoły, pewno sądziły, że tak wypada powiedzieć. Na pytanie: „A jeszcze kogo?” – „Gałczyńskiego” – odezwał się pojedynczy głos powitany... chóralnym śmiechem. Zapytałam, czy ten śmiech wyraża zachwyt nad poezją Gałczyńskiego, czy jej krytykę? Odpowiedziało mi dziwne, wieloznaczne milczenie, u niektórych wymowne spojrzenia i uśmiechy. Przypuszczam, że Gałczyński jest przedmiotem wielu nieporozumień, bo nie wiadomo, czy jest aż nieprzyzwoitym piewcą reżymu, czy kpi z niego pod pozorem zachwytów; nie wiem, jak uczy o nim szkoła, ja sama uważam go za genialnego, ale bezwstydnego załgańca; więc nie podjęłam tej sprawy. Potem jeszcze kilka głosów, że lubią czytać Żeromskiego, więc chwilę o Żeromskim. Kiedy pożegnawszy się z tą dwuznaczną młodością wychodziłam, usłyszałam (była to sobota 7 maja), jak nauczycielka wołała do panien: „A więc w poniedziałek proszę przyjść rano bez książek. Pójdziemy na cmentarz żołnierzy radzieckich!” Przypomniało mi się, jak w wilię strajku szkolnego 1905 koleżanka pożegnała mnie temiż słowy: „Przyjdź jutro bez książek”.
Ten cmentarz przy alei Żwirki i Wigury kosztuje pono pół miliarda złotych, Warszawa wystawiła tam obelisk 35 metrów wysokości, na którym wiecznie płonie czerwony znicz nad polską stolicą. Takie cmentarze są po wszystkich miastach, otoczone kultem i czcią oficjalną. Dzieje się to wtedy, gdy poza Powązkami Wojskowymi – dziełem pietyzmu rodzin – żadne mogiły polskie nie są uczczone, wszystko oplute, zadeptane, a żaden znicz na żadnym niebotycznym obelisku nie mówi światu, że na tej ziemi ginęły w bezprzykładnym bohaterstwie miliony Polaków.
Warszawa, 7 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W Nowych Polaszkach istnieje stary, już nieużywany cmentarz ewangelicki, prócz używanego jeszcze nowego cmentarza. Stary cmentarz został zlikwidowany, kamienny mur został rozebrany, a kamienie zabrane przez kamieniołomy z Liniewa. Pozostały na miejscu jedynie dwa filary murowane z cegły, które kiedyś służyły do umocnienia furtki. W filarach tych znajduje się około 360 sztuk cegły palonej, która stoi nieużytecznie i to w pobliżu moich zabudowań.
Wydział Rolnictwa i Leśnictwa proszę niniejszym uprzejmie o przyznanie mi cegły owych filarów za odpowiednią zapłatą. Cegłę zamierzam zużyć do reperacji mojego chlewa, który gwałtownie potrzebuje remontu.
Nowe Polaszki, 8 listopada
Podanie Franciszka Tredera w zbiorach Archiwum Urzędu Gminy Stara Kiszewa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.