W południe 11 maja zaszedłem do kawiarni „Europejskiej” na Krakowskim Przedmieściu. O tej porze zbierało się tam zwykle liczne grono kolegów i znajomych, wojskowych i polityków, tam napływały najświeższe wiadomości z miasta. Nastrój w kawiarni był w tym dniu wyjątkowo gorący. Dyskutowano przebieg przesilenia w rządzie, wyciągano wnioski ze składu nowego rządu, omawiano ostatnie zmiany personalne w wojsku, usiłowano odgadnąć, co zrobi Marszałek, mówiono o ulotkach, które jakoby krążą po mieście. Oczekiwano nadzwyczajnych zdarzeń.
Przy stoliku koledzy często się zmieniali. Jedni wychodzili, inni przybywali. W pewnej chwili zauważyliśmy na Krakowskim Przedmieściu przechodzącego obok kawiarni płk. [Mariana] Ocetkiewicza, zastępcę komendanta miasta. Był to oficer bardzo niepopularny i nielubiany w garnizonie, zdecydowany przeciwnik piłsudczyków.
Przed kawiarnią płk Ocetkiewicz zatrzymał się, po czym podszedł do okna i pilnie obserwował wnętrze kawiarni. Od sąsiednich stolików padły głosy: „Ocetkiewicz za czymś węszy”. Po chwili płk Ocetkiewicz odszedł w kierunku Komendy Miasta, która mieściła się w sąsiedztwie. Po upływie dziesięciu minut przed naszym stolikiem stanął na baczność porucznik kawalerii, adiutant płk. Ocetkiewicza, i zameldował: „Pułkownik Ocetkiewicz wzywa panów natychmiast do Komendy Miasta”. Był to dość niezwykły sposób wezwania (bez jasnego powodu) przypadkowo obecnych w kawiarni starszych oficerów na konferencję służbową. [...]
Upłynęło pół godziny — koledzy nie powrócili. Opuściłem więc kawiarnię i udałem się do Komendy Miasta sprawdzić, co się tam z nimi dzieje. Kiedy wchodziłem na pierwsze piętro budynku Komendy, zatrzymał mnie oficer inspekcyjny garnizonu mjr Karol Ziemski, mój podkomendny z 36 pułku piechoty i powiedział mi podnieconym głosem: „Po co tam idziesz? Wracaj, bo cię Ocetkiewicz zaaresztuje, jak to już uczynił przed chwilą z dwoma pułkownikami”. Po tym ostrzeżeniu — zawróciłem.
Warszawa, 11 maja
Kazimierz Sawicki, 36 pp (Legia Akademicka) w dniach 12−14 maja 1926 r., Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/3/A3a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Z nadesłanych miesięcznych sprawozdań wynika, że działalność po ostatnich aresztowaniach osłabła. [...] zamach dokonany we wrześniu w Żółkwi na wywiadowcę Jacynę dał dalsze nici do likwidacji „szczytów OUN”, które są obecnie rozgromione prawie zupełnie i nieprędko zdołają się podźwignąć z chaosu wytworzonego przez aresztowania i osadzanie w MO. [...] Dotychczasowe dochodzenia policyjne i sądowe przekonują, że wszystkie uderzenia w OUN były bardzo rzeczowe, wyrwały bowiem z ich szeregów najwybitniejszych członków, przede wszystkim zaś kierowników.
Lwów, 27 października
OUN — sprawozdanie nr 1 z 27.10.34 r., AAN, zesp. MSW, sygn. 1252, k. 5–6.
Wszedłem do sklepu po papierosy, kiedy je kupiłem i wyszedłem ze sklepu, przyskoczyło do mnie dwóch policjantów z Chłopic. Rączki do tyłu – jestem skuty. Biorą mnie do środka i maszerujemy 7 km do Chłopic.
Kiedy przyszliśmy na posterunek, już było ciemno. Na korytarzu do piwnicy jest klapa, którą dźwignęli i kazali mi wchodzić. Kiedy byłem już na schodach, jeden z nich krzyknął: „Uciekaj, bo drzwi lecą”. Skoczyłem w ciemności wprost do lodowatej wody, poślizgnąłem się i upadłem w wodę i błoto. W tych warunkach smrodu i wilgoci, skuty, przebywałem tam całą noc. Rano furmanką odwieziono mnie do aresztu do Jarosławia. W dniu następnym zostałem doprowadzony przed oblicze prokuratora, który zapytał mnie, czy rzucałem kamieniami w policję. Zaprzeczyłem. Kazano mi podać świadków, że mówię prawdę. Podałem między innymi kierownika betoniarni, w której pracowałem, Szymona Wotę. Po tygodniu zapytano mnie jedynie, czy nie skarżę się na areszt – również zaprzeczyłem. Po dwóch tygodniach zwolniono mnie do domu.
Rokietnica-Chłopice-Jarosław, ok. 25 sierpnia
Bądźcie solidarni! Wielki Strajk Chłopski 1937 r., red. Janusz Gmitruk i Dorota Pasiak-Wąsik, Warszawa 2007.
Przewidywane aresztowania masowe [w związku ze zbliżającym się świętem 3 Maja] zaczęły się. Dokonano ich tym razem przez przeprowadzenie obław w cukierniach warszawskich i aresztowano wszystkich znajdujących się tam mężczyzn; przed cukierniami stało auto, na które ładowano obok mężczyzn z cukierni także przechodzących w tym czasie przez ulicę, wysiadających z tramwaju itd. Obławy te objęły wszystkie niemal większe cukiernie w Śródmieściu (u Gajewskiego zabrano nawet część kobiet), a także restauracji. Sposób dokonania aresztowań wskazuje wyraźnie na zamiar wzięcia pewnej liczby zakładników: ale czy ich wszystkich zaraz po 3 V zwolnią — pokaże się. Na razie, jak mówią, zrobiono dla tej nowej partii miejsce na Pawiaku, wywożąc wszystkich więźniów stamtąd — w liczbie ok. 800 — gdzieś w kierunku Modlina.
Warszawa, 30 kwietnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Pora była wczesna, ledwie się rozwidniło. Nagle ze snu wyrwał mnie alarmujący dzwonek i równocześnie walenie czymś twardym we drzwi. Wiadomo, co to znaczy. Dwaj gestapowcy z trupimi czaszkami i piszczelami na czapkach, z automatami gotowymi do strzału. Jak szczeknięcie złego psa: „Hande hoch!”. Błyskawiczna wprawna rewizja osobista i mieszkaniowa. Niczego nie znaleziono. Żona, zmartwiała z przerażenia, zachowuje na zewnątrz lodowaty spokój, byle tylko nie okazać, jak to boli. Za kilka dni ma się urodzić nasze pierwsze dziecko. Żona zostaje sama w opustoszałym mieszkaniu [...] przy ul. Opoczyńskiej 7.
Na ulicy przed bramą auto policyjne, obok wystraszony dozorca. Tylko przez szpary firanek okiennych spoglądają trwożne oczy sąsiadów. Auto rusza, kierując się w stronę północnej dzielnicy Warszawy. Zatem, przynajmniej na razie, nie aleja Szucha — tylko Pawiak.
Auto zatrzymuje się przed wysokim, ponurym murem, otaczającym budowle więzienne. „Wysiadać!”. „Iść dalej!”. Strażnik przejmuje więźnia i prowadzi go korytarzem więziennym, do kancelarii, gdzie następuje rejestracja. Potem, po przejściu długiego, ciemnego i ponurego korytarza, wychodzę na wewnętrzny dziedziniec, gdzie znajduje się już wielu mężczyzn. Przybywają ciągle nowi ludzie. Wśród tłumu również znajome twarze. Jest ponad kilkadziesiąt osób.
Prowadzą do cel. Do nory, obliczonej na 5-6 osób, wtłaczają po dwudziestu i więcej ludzi. Ciasnota nie do opisania, szczytowe okienka zakratowane i zaciemnione blaszanymi „koszami”, duchota nie do wytrzymania. Po kilku dniach do naszej celi wpychają jeszcze jednego człowieka: Adama Grabińskiego, który od zabierających go z domu gestapowców zażądał nakazu aresztowania. Najpierw na miejscu został brutalnie potraktowany i następnie na Pawiaku zamknięty w ciemnicy o chlebie i wodzie. Był w Warszawie sędzią grodzkim do września 1939 r., potem jak większość polskich sędziów, nie chcąc służyć w okupacyjnym „wymiarze sprawiedliwości”, przeszedł do adwokatury.
Warszawa, 12 lipca
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
Od samego rana wydawano świąteczne paczki. Każda, uradowana, pędziła do dyżurki i, wracając z pudłem, próbowała już po drodze domowych smakołyków. Wiele z nas na próżno czekało do wieczora! Ponieważ nie zdążyli rozdać takiej ilości, część pozostawiono na dzień następny. O czwartej Patronat urządził wspaniałą ucztę: śledzie, kartofle i kluski z makiem. Łyknęliśmy szybko, aby zapomnieć, że to wieczerza. Nie można się „rozklejać”! Po wyjściu Niemców, wszystkie cele były pootwierane. Na każdym piętrze choinka, a więźniarki urządzały uroczyste wieczerze. Poszłam do celi 12. Połączono stoły, nakryto prześcieradłem i zastawiono różnymi przysmakami z paczek. Przypominały prawdziwy stół wigilijny. Gałązka świerku, poprószona watą, kilka świeczek i opłatek dopełniały całości. Po wspólnej modlitwie, przerywanej cichymi łkaniami, podzieliłyśmy się opłatkiem, życząc sobie nawzajem wolności. W milczeniu zasiadłyśmy do stołu. Każda z myślą o domu przy rodzinnym stole, przez łzy łykała mikroskopijne porcyjki.
W szpitalu wszystkie chore zebrały się wokół choinki i śpiewały chórem kolędy. [Moja siostra] Irka nie wytrzymała tego nastroju i poszła wypłakać się do łóżka. Po apelu stałam jeszcze długo przy otwartym oknie.
Warszawa, 24 grudnia
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
[Tego dnia] przybyłem do redakcji około godz. 14.25. Odebrałem paczkę z prasą, wsiadłem do tramwaju i dojechałem do pl. Narutowicza, a stamtąd skierowałem się na ul. Kaliską. Spieszyłem się bardzo i zapewne dlatego wchodząc do bramy, nie zważyłem nic specjalnego. Skręciłem na klatkę schodową i szybkim krokiem udałem się na drugie czy trzecie piętro. Zadzwoniłem dwa razy i drzwi się otworzyły. Zmęczony, podałem mu szybko paczkę, mówiąc: „Bierz, bo to ciężkie i nie mam już siły”. Odebrał ode mnie paczkę i zamknął drzwi. Wtedy dopiero zobaczyłem jeszcze dwóch cywilów z pistoletami skierowanymi we mnie.
Wprowadzono mnie do pokoju, właściwie wepchnięto. Jeden z gestapowców zrewidował mnie. [...]
Nie reagowałem na pytania stawiane w języku niemieckim. Do przesłuchania włączył się więc tłumacz. Na pytanie, skąd dostałem paczkę i pocztę, odpowiedziałem, że na rogu dał mi je jakiś gość i prosił o przyniesienie do tego mieszkania. Dał mi za to 100 zł. Reakcja ze strony gestapowców — śmiech i uderzenia z tyłu kolbą pistoletu. Ponieważ stałem koło tapczanu, automatycznie padałem na tapczan. Przesłuchanie trwało do godz. 17. Po mnie nikt już nie przyszedł. W zamkniętym pokoju znajdowało się chyba jeszcze 9 osób wraz z gospodarzami. [...]
Z mieszkania wyprowadzono mnie związanego. Staczałem się po schodach. Wpakowano mnie do samochodu osobowego na tylne siedzenie, w środek między dwu gestapowców, trzymających pistolety w rękach. Przy kierowcy trzeci. Zawieziono mnie na Pawiak.
Warszawa, 9 września
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
Jadę rano tramwajem na wykład z chemii, na Saską Kępę. Niemcy zatrzymują tramwaj na Targowej. Wygarniają nas na zewnątrz. Dostaję kopniaka i ląduję „na budzie”, czyli w ciężarówce z plandeką. Mam papiery na własne nazwisko, na Magdalenę Rusinek. Jestem zatrudniona niby w XIII Urzędzie Wyżywienia, który zajmuje się aprowizacją frontu wschodniego. To bardzo mocna Arbeitskarta. Do tego mam jeszcze specjalną opaskę na rękę z nazwą tego urzędu.
Niemcy co jakiś czas wprowadzają zmiany w papierach. A to jakaś nowa pieczęć, a to nowy kolor, dopisek. Bez tego nawet najlepsze dokumenty są nieważne. Dla Niemców oznaczają, że możesz być z podziemia. [...]
Niemcy [często] rozstrzeliwują ludzi złapanych na ulicach. Jestem przekonana, że wszystkich z tego tramwaju i ulicy też to czeka. Tym bardziej że budy jadą w kierunku getta. Tam nas rozstrzelają. Przez szpary w plandece rozpoznaję jednak bramy Pawiaka. To dla mnie prawdziwe bramy niebios. Jeszcze chwila życia.
Tego dnia zatrzymali w Warszawie ponad dziesięć tysięcy osób. Największa łapanka. [...]
Mam skrawek szarego papieru i krótki ołówek. Drę papier na sześć kawałków i piszę swój adres, telefon, nazwisko i że złapana. Roluję i wyrzucam je na ulicę. Wszystkie dotarły do babuni Rusinkowej. Wszystkie przedtem zostały odczytane przez telefon. Taka była Warszawa.
Warszawa, 16 stycznia
Magdalena Grodzka-Gużkowska, Szczęściara, Warszawa 2007.
11 października 1944 r. zostałem aresztowany. Wiedziałem, że poprzedniego dnia aresztowano kolegę Osmankiewicza („Listera”), byłem tym bardzo zaniepokojony. Poszedłem do szkoły (radzieckiej dziesięciolatki). Na przedostatniej lekcji fizyki, 15 minut po dzwonku, wszedł do klasy zastępca dyrektora i wywołał mnie z klasy. Powiedział, żebym poszedł do dyrektora. Zapytałem, w jakim celu. Popatrzył na mnie i powiedział: „Wejdziesz, to zobaczysz...”. To był dla mnie bardzo ważny moment, bo przecież ten polski nauczyciel mógł mnie uprzedzić. [...]
W kancelarii dyrektora zastałem dwóch lejtnantów NKGB, za biurkiem siedział dyrektor Tchórzelski bardzo zdenerwowany, obgryzał palce. Kazali mi się ubrać i poszliśmy do domu. W domu przeprowadzili gruntowną rewizję. Nie znaleźli żadnej broni, mimo to kazali mi się ubrać i pójść z nimi. Ojciec rozpaczał, matka strasznie płakała. Pocieszałem matkę, że to na pewno pomyłka.
Drohobycz, 11 października
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Po wykładzie, żegnając się z kolegami, znów słyszę o aresztowaniach: na uniwersytecie doc. Puchalik i dr Gaberle, z Medinstytutu prof. Demianowski i dr Kubicz, z Techniki prof. Sucharda (wczoraj jeszcze z nim mówiłem), prof. Kuczyński i dr Pilatowa; ksiądz Firut, franciszkanie, bernardyni, dominikanie… Miałem plan zajęć na ten dzień ułożony i postanowiłem nie zmieniać ani kroku. Ale nie dano mi tej możliwości. Zmieszany i zdyszany dogonił mnie w mieście dziekan, profesor Czerny, który gorliwym głosem oznajmił, że mam natychmiast iść do rektoratu. Ponieważ i on, jako dziekan, chciał interweniować u rektora w sprawie aresztowanych, poszliśmy razem. W drodze dowiedziałem się o nowych nazwiskach i szczegółach.
Rektora zastępował wtedy towarzysz Buczyło. Przywitał się i powiedział, że prosił mnie do siebie w bardzo ważnej sprawie. Pytał, jak tam katedra pracuje, jak kolektyw, jak kursy. Coś mnie tknęło i odpowiadałem zdawkowo. Nagle pytanie:
- Czy towarzysz zaznajamia się z marksizmem-leninizmem?
- Owszem.
- Czytaliście książkę towarzysza Stalina o wojnie ojczyźnianej?
- Czytałem inne jego książki.
- Koniecznie musicie przestudiować głębokie i wspaniałe słowa towarzysza Stalina.
Wtem drzwi się otwierają i wchodzi młody porucznik Timofiejew. Towarzysz Buczyło wstaje i przedstawia mnie: „Oto profesor Gansiniec. Towarzysz porucznik ma do was pilny interes. Do widzenia”.
Szedłem z porucznikiem przez przepełniony przedpokój, gdzie znajomi czekali w kolejce do rektora i witali się ze mną. Smutno mi się zrobiło: musiało mi się to przydarzyć na uniwersytecie, w którym pracowałem 25 lat! Takie smętne myśli snuły mi się z powodu bezczeszczenia majestatu wszechnicy.
Myślałem, że porucznik odprowadzi mnie zaraz do więzienia, ale on powiedział, że trzeba będzie w domu spisać protokół. W domu pokazał mi nakaz aresztowania. Potem oświadczył, że musi sporządzić inwentarz rzeczy; prosił, bym na świadka zawołał dozorcę z sutereny i kierownika domouprawy [administratora]. Wyszedłem – mogłem nie wrócić. Ale stłumiłem tę myśl. Nic sobie nie miałem do zarzucenia – rozumiałem więc, że wkrótce okaże się, iż doniesienie było bezpodstawne i będę miał potem święty spokój. Młodzi narażają swe życie, a ja miałbym stchórzyć?
Lwów, 4 stycznia
Ryszard Gansiniec, Na straży miasta, „Karta” nr 13/1994.
Od ośmiu dni masowe aresztowania. Aresztują tych, którzy mieli jakąkolwiek styczność z Niemcami, działali na niekorzyść Sowietów, volksdeutschów, ludzi, którzy mają na sumieniu Żydów, ludzi, którzy żyli ponad stan, ludzi, którzy za czasów niemieckich pracowali w sądownictwie; aresztują Polaków, którzy z obawy przed bombami uciekli na Zachód i teraz wracają do domów.
Ludzi ogarnął popłoch. Stoją w kolejkach w Urzędzie Repatriacyjnym i zapisują się na wyjazd do Polski. W tym miesiącu odjadą trzy transporty. Każda rodzina ma prawo wieźć do dwóch ton bagażu. Najbardziej żal mi pianina.
Krążą pogłoski, że na Zachodzie jest lepiej. Chociaż się boimy, zamierzamy jechać. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będą trwały aresztowania. Nie popełniliśmy niczego, co mogłoby spowodować aresztowanie; ale oni nie muszą mieć powodów. Na każde stukanie do drzwi oblatuje mnie strach. Wszyscy się boimy.
Lwów, 11 stycznia
Alma Heczko, Pożegnanie Lwowa, „Karta” nr 13/1994.
Śledztwa nie było, tylko w kwietniu 1947 r. sąd. Wyrok — kara śmierci. W obozie dano znać, że nas już rozstrzelano. Po wyroku zaprowadzili nas do cel śmierci. Cela malutka, cement, pryczka z deszczułki. Egzekucje odbywały się zawsze w nocy, koło trzeciej, czwartej. Słychać było, jak szczękają zamki, wyprowadzają ludzi i słychać, co strażnicy mówią. Bo cisza panowała tam niesamowita.
Pewnego dnia [...] 17 czerwca — słyszę nas ranem trzask: jedne drzwi otworzyli, drugie, coraz bliżej, bliżej... Przychodzą po mnie. Myślę — koniec. Człowiek robi się jakiś drętwy, w ogóle nie nadaje się już do niczego. [Od tej pory byłem już nie taki, jak kiedyś — gieroj, jak o mnie mówili!] Kazali wyjść, ręce do tyłu. Popatrzyłem — idą też znajomi. Prowadziło nas 10 albo 15 strażników, wszyscy doborowi, specjalnie szkoleni. Zaprowadzili nas do niedużego pokoju, zamknęli i poszli. My już nie rozmawiamy ze sobą, nic. Okna zakratowane, nic nie widać. Przeszło pół godziny, godzina, nas nie biorą. Słońce zaświeciło, zapomnieli o nas chyba, co jest? Więc dziś nas chyba nie rozwalą, o tej porze nie, tylko do wschodu słońca to robią...
Nareszcie drzwi się otwierają, wchodzi dwóch: „No, niczewo, budiete żyt. Widitie, nasz prawitiel charoszy. Otmieniajetsia: niet smiertnoj kazni! Wot siejczas wy dołżny rabotat i iskupit swoju winu. Budiete jeszczo choroszyje ludi!”. [No nic, będziecie żyć. Zobaczcie, nasz przywódca dobry. Zmienia się: nie ma kary śmierci. A teraz powinniście pracować i odkupić swoją winę. Będą z was jeszcze dobrzy ludzie.] I dali nam wszystkim znowu po 10 lat, ale już od daty 17 czerwca 1947 roku!
Tallin, obóz Julemiste, 17 czerwca
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Nowy, 1951 rok witaliśmy we trójkę u Borisa. Siedzieliśmy przy bardziej niż skromnym stole, przy butelce wytrawnego wina, rozmawialiśmy o tym, co nas czeka, jak trzeba się zachowywać podczas aresztowania i przesłuchań. Więzienie wyobrażaliśmy sobie oczywiście tylko z książek i filmów o rewolucjonistach, a także na podstawie moich wrażeń z wycieczki do Twierdzy Pietropawłowskiej, gdzie byłam latem z ojcem. [...]
W tę noworoczną noc po raz ostatni byliśmy razem.
Moskwa, 1 stycznia
Susanna Pieczuro, Pierwsza próba buntu, „Karta” nr 26/1998.
W nocy z 17 na 18 stycznia w Leningradzie Boris został aresztowany. Osiemnastego w Riazaniu wzięli Władika. W nocy z 18 na 19 przyszli po mnie. Rewizja trwała ponad cztery godziny. Trzech „operacyjnych” przewracało do góry nogami nasz maleńki pokoik, przetrząsali moje podręczniki, zeszyty szkolne. Znaleźli książkę Reeda Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem, zdziwili się: „Amerykanin, a pisze o Trockim”.
Żal było patrzeć na wstrząśniętą, niczego nie rozumiejącą rodzinę. Ojciec dostał ataku serca. Czteroletni braciszek, wyjęty z łóżeczka, płakał na rękach u mamy, krzyczał: „Niech ci wujkowie sobie pójdą”. Mama z lękiem uciszała go. U drzwi sennie kołysał się stróż, świadek.
W czasie rewizji udało mi się ukryć drugi egzemplarz Programu. Tuszu do hektografu w ogóle nie znaleźli. To dodało mi otuchy, pomyślałam, że nie są tacy wszechmocni, jeśli na samym początku udało mi się ich oszukać.
Wepchnęli do worka moje podręczniki, zeszyty, fotografie z dzieciństwa, kilka wybranych na chybił trafił książek; zabrali ojcowską maszynę do pisania. Kazali mi się zbierać, poradzili mamie, aby dała mi ciepłe rzeczy i trochę jedzenia. Oglądając splądrowane mieszkanie zrozumiałam, że nigdy więcej tu nie wrócę. I wtedy zobaczyłam na podłodze moją starą, małą, celuloidową lalkę. Bardzo chciałam coś ze sobą zabrać, jakiś drobiazg, który przypominałby mi dom i dzieciństwo. Wzięłam tę lalkę. Wtedy szef grupy operacyjnej, który do tej pory zachowywał dobrodusznie obojętne milczenie, wybuchnął. „Odłóż to natychmiast! — wrzasnął — Jeszcze czego, lalki brać! Przedszkola się zachciewa!”. Odłożyłam lalkę i poszłam do drzwi...
Moskwa, 18 stycznia
Susanna Pieczuro, Pierwsza próba buntu, „Karta” nr 26/1998.
O godzinie 21.0 wyszedłem z bramy kościoła. Przy samochodzie czekała jeszcze spora gromada ludzi. Ktoś zaczął krzyczeć, ktoś inny uspokajał – ostrzegając przed prowokacją. Ponieważ wiele już razy prosiłem wiernych, by nie wznosili okrzyków, oceniono to jako obawę przed prowokacją. […]
Wkrótce byliśmy na Miodowej. […] Poszedłem na górę i zaraz udałem się na spoczynek.
Bodaj w pół godziny później usłyszałem kroki skierowane do mego mieszkania. Przyszedł ksiądz Goździewicz. Melduje, że jacyś panowie przyszli z listem od ministra Bidy do biskupa Baraniaka i proszą o otwarcie bramy. Wyraziłem zdziwienie: „O tej porze? Zresztą – dodałem – proszę im powiedzieć, że wszelkie listy od ministra Bidy są przekazywane do sekretarza Episkopatu, biskupa Choromańskiego. Dziwi mnie ta wizyta, bo minister Bida dobrze wie, do kogo należy kierować listy”. Tknięty przeczuciem, wstałem i ubrałem się.
Istotnie, w bramie stało kilka osób i mocno szturmowało klamkę. Wrócił ksiądz Goździewicz […].
Już dobrze wiedziałem, kto nas odwiedza. Zszedłem na dół i kazałem otworzyć bramę. Właśnie w tej chwili wszedł biskup Baraniak, prowadzony z ogrodu przez grupę ludzi, którzy tłumnie weszli do Sali Papieży. „Ci panowie – mówi biskup – chcieli strzelać”. „Szkoda – odpowiedziałem – wiedzielibyśmy, że to napad, a tak to nie wiemy, co sądzić o tym nocnym najściu”. Jeden z panów wyjaśnia, że przychodzą w sprawie urzędowej i że dziwią się, iż nikt bramy nie otwiera. Odpowiadam: „Godziny urzędowe u nas są za dnia, a wtedy i bramy, i drzwi są otwarte. Teraz nikt u nas nie urzęduje”. „Ale państwo ma prawo – odpowiada ów pan – zwrócić się do obywateli, kiedy chce”. Wyjaśniam, że i państwo ma obowiązek być przyzwoite wobec obywateli, zwłaszcza wobec takich, o których wiadomo, że są zawsze dostępni.
[…]
Wreszcie wszystko się wyjaśniło. Jeden z panów zdjął palto, wyjął z teki list i otworzywszy – podał papier, zawierający decyzję Rządu z dnia wczorajszego. Mocą tej decyzji mam natychmiast być usunięty z miasta. Nie wolno mi będzie sprawować żadnych czynności związanych z zajmowanymi dotąd stanowiskami. Prosił, bym to przyjął do wiadomości i podpisał. Oświadczyłem, że do wiadomości tego przyjąć nie mogę, gdyż w decyzji nie widzę podstaw prawnych; nie mogę też poddać się decyzji z uwagi na sposób załatwiania sprawy. […] Decyzji tej nie mogę się poddać i dobrowolnie domu tego nie opuszczę. […]
Udałem się na górę, ze mną kilku panów. Dom był pełen ludzi i na dole, i przed kaplicą. W prywatnym mieszkaniu polecono mi zabrać to, co mi jest potrzebne. Oświadczyłem, że nic zabierać nie mam zamiaru. […] Panowie zaczynają się denerwować. Jeden z nich zabiera walizy i udaje się do sypialni.
Przyprowadzono biskupa Baraniaka. […] Składam księdzu biskupowi oświadczenie, że to, czego jest świadkiem, uważam za gwałt. Proszę, by nikt nie podejmował mojej obrony. W razie procesu, nie chcę adwokatów. Bronić się będę sam. […] Raz jeszcze protestuję przeciwko gwałtowi, niczego nie zabieram, mam brewiarz i różaniec. […] wyszedłem do samochodu. Wsiadło kilku panów. Nie wiem dokładnie, która mogła być godzina, gdy opuszczaliśmy bramę ulicy Miodowej. W każdym razie – na pewno po godzinie 24.00
Warszawa, 25 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Aresztowanie arcybiskupa Wyszyńskiego okryło głębokim smutkiem rzesze chrześcijańskie, ale nie dowodzi to jednak, aby naród miał się z tego powodu załamać – odwrotnie, spotęguje to jeszcze bardziej naszą wiarę chrześcijańską, gdyż fakt ten wskazuje nam jasno, jak nisko upada Wasza demokracja ludowa, jak Wy się obawiacie wiary katolickiej, która jest największą potęgą świata i nikt jej nie zdoła zwalczyć. […]
Jeżeli jesteście naprawdę potęgą, to czego obawiacie się jednego Arcybiskupa Wyszyńskiego, który nie występuje do Was z bronią w ręku ani też z dywizjami wojska uzbrojonego, wojsko jego to lud wierny, który nigdy od niego nie odstąpi, a wiara nasza doprowadzi nas do zwycięstwa. Potraficie łamać paragrafy Waszej konstytucji, która gwarantuje swobodę wyznania – to tacy ludzie w oczach narodu są niczym.
Warszawa, 18 października
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Odpowiedz mi starej kobiecie rzetelnie, za co pozbawiono władzy księdza biskupa Stefana Wyszyńskiego? Bo u nas to mówią, że Rząd chce znieść religię, ma pozamykać kościoły, wymordować księży i zrobić spółdzielnie. I ma być bieda i nędza. Aż Pan Bóg ześle siarkę z nieba i wybawi naród i upadnie komuna.
Kadzidło, 21 października
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
W czasie mojej nieobecności, pod koniec kwietnia, była rewizja w domu rodziców. Głównym łupem policjantów, nazywanych także czasem rewizjonistami, były rysunki mojego brata Marka i jego opaska ze straży strajku studenckiego. 9 maja wezwano mnie do Pałacu Mostowskich, gdzie prokurator przedstawił mi zarzut organizowania na terenie uczelni warszawskich zgromadzeń mających na celu przestępstwo. Powiedziałem, że do winy się nie przyznaję i nie rozumiem zarzutu, bo nie podano ani jakie dokładnie miałyby to być zgromadzenia, ani jakie przestępstwo miałoby być ich celem.
[...] z Pałacu Mostowskich, gdzie spędziłem regulaminowe dwie doby, przewieziono mnie do więzienia na Rakowieckiej, które z zewnątrz znałem od dzieciństwa, z czasów gdy nie można było nawet chodzić po Rakowieckiej pod murem, chodziło się po stronie Sztabu Generalnego i SGH, a chodnik przy więzieniu odgradzały szlabany i zasieki.
Warszawa, 9 maja
Jakub Karpiński, Taternictwo nizinne, Warszawa 1988.
W dniach poprzedzających przyjazd do Polski papieża Jana Pawła II władze policyjne wzmogły represje. Podczas licznych rewizji i zatrzymań zabiera się m.in. fotografie papieża, plakaty z jego podobizną, emblematy papieskie. [...]
Szczególnie drastycznym wypadkiem jest bezprawne skierowanie Mirosława Jerzego Kimnesa na przymusową obserwację psychiatryczną do Wojewódzkiego Szpitala Chorób Psychicznych i Nerwowych (oddział 9A) w Kochanówku — za zbieranie podpisów pod apelem do władz o pełną transmisję telewizyjną z pielgrzymki papieża do Polski.
Warszawa, 29 maja
Dokumenty Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”, wstęp i oprac. Andrzej Jastrzębski, Warszawa-Londyn 1994.
Andriej Sacharow, ostatnia ofiara w ciągnącym się łańcuchu prześladowań, został aresztowany i deportowany za swą wiarę w wolność. [...] Sacharow utrzymywał zawsze, że obojętność świata zachodniego wzmacnia prześladowania w ZSRR, że wolni ludzie powinni czynnie angażować się i stale domagać się zmniejszenia ucisku. W chwili kiedy jego apele zaczynały odnosić skutek, kiedy Zachód zaczął wykazywać, iż nie jest dłużej gotów biernie znosić antydemokratycznych praktyk Kremla, właśnie w tym momencie nałożono mu knebel na usta. [...]
Apelujemy do włoskiej i międzynarodowej opinii publicznej, by nie pozostawała obojętna wobec kurtyny gwałtów i nadużyć, w ZSRR, z jaką od lat zderzają się podstawowe prawa człowieka, wobec ciężkiej obrazy, jakiej doznają najszlachetniejsze uczucia ludzkie. Przypominamy, że bez poszanowania wolności religijnej, znajdującej się w centrum człowieka, wszystkie inne prawa ludzkie i obywatelskie w ZSRR będą nadal bezkarnie łamane.
Ewgenij Wagin, filolog prawosławny — Rosja
Ks. prałat Vincas Mincevicius, red. biuletynu „Elta-Press” — Litwa
Dominik Morawski, publicysta, współpracownik prasy i telewizji włoskiej — Polska
Ks. Karel Skalicki, docent teologii na papieskim uniwersytecie laterańskim — Czechosłowacja
Mihalyj Geza, dziennikarz, prezes Akcji Katolickiej na wychodźstwie — Węgry
Cicerone Vernogura, literat — Rumunia
Rzym, 25 stycznia
Jak w poniedziałek powyborczy przyszli mnie zamknąć, pomyślałem: będę musiał posiedzieć. Zarzut postawili mi 6 marca: o to, że dokonałem kradzieży powielacza. [...] Aresztowali mnie dopiero po wyborach (25 marca), więc było jasne, że nie chodziło o żaden powielacz, tylko o „karę za ulotki”. Tym bardziej że rzeczywiście z kradzieżą żadnego powielacza nie miałem nic wspólnego. [...]
Byłem przesłuchiwany raz, przez osiem, może dziesięć minut. Ja przecież w ogóle nie dostałem uzasadnienia aresztowania. Wiedziałem, że jestem z artykułu 199 [zagarnięcie mienia społecznego], ale nie wiedziałem, co ukradłem, ani kiedy, ani gdzie, ani komu.
Warszawa, 25 marca
Niepokorni. Rozmowy o Komitecie Obrony Robotników: relacje członków i współpracowników Komitetu Obrony Robotników zebrane w 1981 roku przez Andrzeja Friszke i Andrzeja Paczkowskiego, red. Michał Okoński, Kraków 2008.
We wtorek, 19 sierpnia 1980 razem z Witkiem Łuczywo jechaliśmy na zebranie KOR-u samochodem Witka. W pewnym momencie samochód zatrzymali tajniacy. Usiłowali wyciągnąć mnie z samochodu. Uciekłem. Zacząłem krzyczeć. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mogę krzyczeć na ulicy, ale krzyczałem. Byłem na siebie o to wściekły, bo myślałem, że mi wlepią kolegium za robienie awantur. Ale milicjanci byli zażenowani i trochę wystraszeni. Kompletna zmiana nastrojów. Przesiedziałem 48 godzin na najgorszej chyba komendzie, no nie dali mi nawet koca.
Warszawa, 19 sierpnia
Krystyna Jagiełło, Dziedzice bezprawnej wolności, Bydgoszcz 2007.
Zaczęło się długotrwałe przeszukiwanie, w trakcie którego zatrzymano wszystkich, którzy przyszli. Kocioł. Tylko zachodnich dziennikarzy wypuszczali. A ci znowu nie bardzo mogli się połapać, o co tu idzie. Przywykli do rozgardiaszu w moim domu, uparcie żądali ode mnie informacji, wypowiedzi, wywiadu. Wyrzucano ich, a oni wracali. [...]
Zawieźli mnie na Grenadierów, na komendę.
Warszawa, 20 sierpnia
Jacek Kuroń, Gwiezdny czas. „Wiary i winy” ciąg dalszy, Londyn 1991, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
[20 sierpnia] Zaczęło się długotrwałe przeszukiwanie, w trakcie którego zatrzymano wszystkich, którzy przyszli. Kocioł. Tylko zachodnich dziennikarzy wypuszczali. A ci znowu nie bardzo mogli się połapać, o co tu idzie. Uparcie żądali ode mnie informacji, wypowiedzi, wywiadu. Wyrzucano ich, a oni wracali. [...]
Zawieźli mnie na Grenadierów, na komendę [MO]. [...]
Skończyło się 48 godzin. Byłem cały spięty. Sankcja czy wypuszczenie? Wypuszczenie! Wychodzę, dygocze wszystko we mnie z radości, bo zaraz wchodzę do akcji. Podeszło do mnie dwóch esbeków.
— Panie Jacku, możemy pana podwieźć samochodem.
I podwieźli, na komendę żoliborską. Znowu 48.
Warszawa, 20–22 sierpnia
Jacek Kuroń, Gwiezdny czas. „Wiary i winy” ciąg dalszy, Londyn 1991, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
20 bm. zatrzymano w Warszawie 13 osób. [...] Termin zatrzymania większości wymienionych upływa z dniem dzisiejszym, a zachodzi konieczność ich ponownego zatrzymania, należy liczyć się z zarzutami środowiska prawniczego o łamaniu praworządności.
Warszawa, 22 sierpnia
Informacja w zbiorach Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
„Był telefon z Warszawy. Są aresztowania. Zamykani dostają sankcje prokuratorskie.” Wiadomość najpierw obiega ludzi związanych z opozycją. Uśmiechy gasną. [...] Mam wrażenie, że nowa fala niepokoju zalewa całą Stocznię.
Niezwykłe były te przypływy optymizmu i nagłej rozpaczy, huśtawki nastrojów, które wykańczały psychicznie.
Gdańsk, 29 sierpnia
Tomasz Jastrun, Zapiski z błędnego koła, Przedświt, [Warszawa] 1983, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Zaczęły się aresztowania w Warszawie, Łodzi i we Wrocławiu. Wydawało się, że w czasie, kiedy rokowania nabierały biegu, władze postanowiły jednak wybrać siłę. Tak to wszyscy odebrali. W Stoczni podszedł do mnie ktoś i powiedział: „Słuchaj, zabieraj swoją ekipę i wyjeżdżajcie ze Stoczni. Najpóźniej do wieczora”. Pytam, co się stało, dlaczego. „Prawdopodobnie w nocy wejdą czołgi.” — „To jest niemożliwe, niemożliwe” — mówię. Wiedziałem doskonale, że wszystko jest możliwe, ale nie chciało mi się uwierzyć w to od razu i mówię: „Nie mogę tego zrobić, jesteśmy tu od początku”.
Gdańsk, 29 sierpnia
Kto tu wpuścił dziennikarzy. Według pomysłu Marka Millera. 25 lat później. Według pomysłu Janiny Jankowskiej i Marka Millera, Warszawa 2005, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Zbliżając się do drzwi klatki schodowej, zauważyłem, że z dworu po schodach idzie dwóch mundurowych milicjantów i cywil. […] W chwili gdy mieliśmy się mijać, ów cywil poprosił mnie o dowód osobisty. […] Przeczytał nazwisko i spytał czy to jestem ja. Potwierdziłem. W tym momencie dwaj mundurowi energicznie chwycili mnie pod ramiona, ostrzegając, bym nie próbował się wyrwać.
Zrozumiałem! Zrozumiałem wszystko w jednym mgnieniu! Te milicyjne ręce pod moimi pachami były jak olśnienie. […] Za tym, co jeszcze przed sekundą było teraźniejszością i wydawało się przyszłością, nie tylko moją, lecz całego kraju, zatrzasnęła się krata zamykająca powrót, a otwierająca rzeczywistość nacechowaną murami, drutami, kajdankami, strażnikami, ubowcami. Pęknięcie czasu i świadomość, że rozpoczęto likwidowanie „Solidarności” – dopiero na komendzie dowiedziałem się, że ten cel zamaskowano terminem „stan wojenny”.
Warszawa, 13 grudnia
Waldemar Kuczyński, Burza nad Wisłą. Dziennik 1980-1981, Warszawa 2002.
W obliczu zaistniałej sytuacji stanu wojennego, która ostatecznie zerwała dialog między społeczeństwem a władzą, wnosimy stanowczy i gorący protest przeciw pozbawieniu wolności naszych kolegów, czołowych przedstawicieli kultury polskiej. Jak nam dotąd wiadomo, znajdują się wśród nich: Halina Mikołajska, Klemens Szaniawski, Andrzej Kijowski, Andrzej Szczypiorski, Zbigniew Kubikowski, Jerzy Jedlicki, Roman Zimand, Jerzy Markuszewski. Nie istnieją żadne racje, które by usprawiedliwiały tego rodzaju akcję. Za podobnie bezzasadne uważamyaresztowanie czołowych działaczy „Solidarności”. Żądamy natychmiastowego zwolnienia wszystkich internowanych i publicznego przeproszenia ich za ten bezprzykładny w naszej historii fakt.
Warszawa, 13 grudnia
„Przegląd”, Aktorzy, Nr 1, Warszawa 1983.
Komitet Porozumiewawczy Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych zaskoczony wraz z całym narodem nagłym rozwojem wydarzeń, daje wyraz głębokiemu przekonaniu, że drastyczne decyzje zostały podjęte przez władze przed wyczerpaniem wszystkich możliwości dialogu i porozumienia. Stan wojenny nie rozwiąże podstawowych problemów naszego kraju, a wręcz przeciwnie – grozi on pogłębieniem konfliktów i tak dostatecznie ostrych. Teraz – bardziej niż kiedykolwiek indziej – niezbędna jest pełna świadomość tego, iż każda represja, każde zastosowanie przemocy nie tylko zaognia sytuację na dziś, ale też obniża szanse wyjścia z narodowego kryzysu na długie lata.
Warszawa, 14 grudnia
„Przegląd”, Aktorzy, Nr 1, Warszawa 1983.
Przyjechałem z Krynicy do Krakowa i natychmiast wsadzono mnie do samochodu Mietka Święcickiego […]. Wydawało nam się, że z nim będziemy bezpieczni i chyba tak było, do pewnego momentu. Razem z nami do samochodu Mietka – to był jakiś zdezelowany ford – wsiadł Piotr Skrzynecki, jako główny organizator, Piotr Ferster, wówczas jeszcze młodzieniaszek, i Zbyszek Kowalski, który od kilku miesięcy nosił nazwisko swojej żony – [Zbigniew] Preisner.
Przez cały dzień jeździliśmy po Nowej Hucie, bo tutaj odbywały się rocznicowe uroczystości. […] Z Nowej Huty przejechaliśmy do Krakowa. Oczywiście po drodze forda Mietka kilkakrotnie zatrzymywała milicja, ale jakimś cudem puszczano nas dalej.
W ostatniej niemal chwili wpadliśmy na Rynek, na którym o 18 miały rozpocząć się główne uroczystości rocznicowe. Chcieliśmy zobaczyć je i jednocześnie wziąć w nich aktywny udział. […]
Kiedy rozpoczęły się uroczystości, staliśmy już z całą grupą Piwniczan w sąsiedztwie Pałacu pod Baranami. Krzyczeliśmy jak wszyscy, śpiewaliśmy wzniosłe pieśni. W pewnej chwili wjechała na Rynek, czy już tam była wcześniej, milicja i z pomocą tych swoich szczekaczek namawiała ludzi do rozejścia się. ponieważ ludzie się nie rozchodzili, więc zaczęli pałować, puszczać gazy łzawiące […].
Jak już sytuacja wyglądała beznadziejnie, uciekliśmy w ulicę Bracką i schroniliśmy się, wraz z innymi manifestantami, w sieni domu, w którym mieszkał Grzesiu Turnau. Wyszliśmy, kiedy Rynek zrobił się wolny. Piotr poszedł, bo był z kimś umówiony, a mnie Zbyszek Preisner zabrał na kolację do siebie do domu.
O godzinie 23.00 miałem ostatni pociąg do Krynicy. Ponieważ pora była późna, więc Zbyszek postanowił odprowadzić mnie na dworzec. Podszedłem do kasy, żeby kupić bilet… i w tym momencie czuję rękę na ramieniu. Ktoś odciąga mnie od kasy.
- Ach, pan Antoni, jakże nam miło – mówi. – Prosimy z nami.
To był niezbyt wysoki mężczyzna, któremu towarzyszyło dwóch tęgich, zdecydowanych osiłków. Słysząc, co się dzieje, Zbyszek rycersko rzucił się na pomoc i wtedy oni do niego: „Pana również prosimy”. Szybko, żeby nie robić zamieszania – chociaż o tej godzinie dworzec był już raczej pustawy – wyciągnięto nas przed budynek do samochodu i zawieziono na ulicę Mogilską, do siedziby Komendy Wojewódzkiej Milicji. Tam wciśnięto nas do dużej Sali, czegoś w rodzaju poczekalni. Panował tam straszliwy zaduch od gazu łzawiącego, którym przesiąknięte były ubrania zgromadzonych ludzi.
Po jakimś czasie, bez przesłuchiwania, kazano każdemu oddać sznurowadła i wszystko to, co zabiera się w takich sytuacjach, czyli ostre przedmioty, zegarki itd. Nie rozbierano nas. Cele, w których nas zamknięto, były zapchane ludźmi; w jednym pomieszczeniu przeznaczonym dla 12 osób było nas ze 30, może 40 mężczyzn. Trudno było usiąść, nie mówiąc już o położeniu się. Przez 48 godzin gadaliśmy i śpiewaliśmy patriotyczne pieśni m.in. „Hymn Solidarności”.
Kraków, 31 sierpnia
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Do chwili obecnej przebywa w więzieniu w Nowym Sączu ostatni więzień polityczny Regionu Małopolska — Kazimierz Krauze. Przypominamy, że Kazimierz Krauze, kierowca MPK, w dniu 13 grudnia 1985 roku, kiedy to został ogłoszony strajk, przeciął pasy klinowe w 30 autobusach, uniemożliwiając ich wyjazd. Za czyn ten został skazany na 5 lat więzienia. [...] Wobec uwolnienia we wrześniu 1986 roku więźniów politycznych przetrzymywanie Kazimierza Krauzego nadal w więzieniu jest szczególnym okrucieństwem i pozostaje w rażącej sprzeczności z deklaracjami „dobrej woli” ze strony władzy. Apelujemy do wszystkich działaczy opozycji o podjęcie energicznych starań o uwolnienie tego zasłużonego działacza.
ok. 28 lipca
„Opinia krakowska” nr 33, z 28 lipca 1987.
Moja mama [Hanna Łukowska-Karniej] obecnie siedzi w więzieniu pod zarzutem przywłaszczenia sobie dowodu osobistego innej osoby... W czerwcu 1984 roku matkę aresztowano pod zarzutem pełnienia funkcji kierowniczych organizacji „Solidarność Walcząca”. W lipcu tamtego roku była na szczęście amnestia i matkę wypuszczono. Amnestia nie przerwała pasma szykan, inwigilacji i obserwacji mojej matki. W lipcu 1985 po brutalnej rewizji połączonej z wyważeniem drzwi mama zaczęła unikać własnego domu. [...] Ciężar szykan spadł w tej sytuacji na mnie i moje rodzeństwo. Miałam wtedy 17 lat, a mój brat Edward 15, najmłodsza siostra zaś 8 lat.
Od lipca 1985 do dnia dzisiejszego urządzono u nas w domu ok. 10 rewizji [...]. Mnie kilkakrotnie zbierano ze szkoły na przesłuchania lub rewizje. Ostatnio na przykład zabrano mnie na nocne przesłuchanie i tylko dzięki interwencji Kurii Wrocławskiej zwolniono mnie o 12 w nocy. [...]
W dniu 9 listopada 1987 roku matkę aresztowano wraz z przewodniczącym organizacji „Solidarność Walcząca”. Nie bacząc na błahość zarzutu, wywieziono ją do Centralnego Aresztu Śledczego w Warszawie, gdzie przybywa do dnia dzisiejszego. Nie mogę uzyskać z nią widzenia mimo upływu miesięcznego terminu. Obietnice prokuratora Kaucza, że matkę przewiozą do aresztu wrocławskiego, pozostają niespełnione. Mnie i mojemu rodzeństwu jest bardzo ciężko bez naszej matki. Dlatego gdziekolwiek Pan jest, proszę Pana o pomoc w jej uwolnieniu. Wiem, jak Pan jest wrażliwy na cudzą krzywdę i jak ważki jest Pana głos u ludzi dobrej woli na całym świecie. Przecież my tu mamy w końcu prawo żyć jak ludzie, bez lęku i zgryzoty towarzyszącej kolejnym pokoleniom tej biednej ziemi.
ok. 10 lutego 1988
„Biuletyn Młodzieży Walczącej” nr 4, z 10 lutego 1988.
Najgorsze dla mnie są wyjazdy na widzenia. Dosyć, że mury, kraty, sama przemoc, krzywda moja i Kazika, to jeszcze chamstwo strażników, nie wyłączając komendanta. No bo raz da widzenie, drugi raz zezwoli tylko na 5 minut, trzeci raz każe czekać 5 godzin (z dziećmi!), czwarty raz w ogóle nie da. Do męża nie mam żalu, wiem, że musiał tak zrobić, on wierzył w „Solidarność”; ja też. Odwiedza mnie tylko jeden kolega męża z żoną, a tak to raczej ludzie z innych zakładów, nie z MPK. To boli, ale wiem co może pamięć ludzka w tych trudnych czasach. Marzę, aby męża wcześniej wypuszczono. Póki co, niech go przewiozą do ZK w Tarnowie. Bliżej domu. Ostatnio mi chorowała Monika, ale była u dobrych ludzi w Rabce. Nie wiem, co robić z komornikiem? Zabierze mi wszystko (115 tys. egzekucji), a od Kazika tylko 1200 zł miesięcznie. Ciężko, ale jak sobie pomyślę, że Kazik mógł pracować w „Wujku”... Życzliwym, wszystkim serdecznie dziękuję za męża i dzieci. Wierzę, że Kazik nie odsiedzi całego wyroku. Jest potrzebny dzieciom, mnie, a i w zakładzie by się przydał.
3 maja
„Zomorządność” nr 159, z 3 maja 1988.