Kiedy przejeżdżaliśmy przez Węgrów, był już pusty, pełna grozy cisza i wyludnione ulice tworzyły obraz typowego przyfrontowego miasteczka, pozostawionego przez wojsko, przyczajonego i oczekującego swojego losu.
Sześć kilometrów za Węgrowem dogoniliśmy tabory i pojedyncze oddziały, które poruszały się po szosie zwartą masą i tamowały ją na całej szerokości. Tabory szły w czterech–sześciu rzędach, a w węższych miejscach toczyła się zacięta walka o to, kto ma wcześniej przejść. Nie sposób było ich ominąć i jechaliśmy ze średnią prędkością cofających się taborów. Ale i tę prędkość przyszło nam zmniejszyć. Nad szosą pojawiło się kilka samolotów przeciwnika (bombowców i myśliwców), które całkiem bezwstydnie i bezkarnie zniżając lot zrzucały bomby i pruły z karabinów maszynowych, przykuwając do ziemi całą kolumnę taborów i tym samym zatrzymując nasz pochód. [...] Sokołów był przepełniony taborami wszystkich dywizji 16 armii, mknącymi cwałem i przecinającymi miasto w dwóch kierunkach: jeden potok, bardziej spanikowany, mknął w kierunku na Drohiczyn, a drugi — jeszcze nie straciwszy przytomności - w stronę mniejszego niebezpieczeństwa, na Sterdyń.
Szosa Węgrów–Sokołów, 18 sierpnia
Witowt Putna, K Wisle i obratno, Moskwa 1927.