Siedzieliśmy z bratem na najwyższej morwie [...]. Nieoczekiwanie znad zielonej ściany naszych lip z hukiem i niesamowitym gwizdem przeleciała dosłownie nad naszymi głowami eskadra stalowych maszyn z czarnymi krzyżami na skrzydłach. Nie zdążyliśmy nawet obrócić za nimi głów, gdy za naszymi plecami odezwały się wybuchy. [...] Spojrzeliśmy w stronę rynku. Spod skrzydeł samolotów odrywały się ciemne, wrzecionowate kształty, które wybuchały, podnosząc z ziemi strzeliste słupy ognia. [...] Wyszków palił się w wielu miejscach.
Wpadłem do domu zziajany. [...] Gdy przyszedłem do siebie, zacząłem szybko mówić: „Tam wszystko się pali — domy, bóżnica, rzeźnik klęczy na chodniku z rozprutym brzuchem, Żydówka rozdaje towar za darmo...”. Zasapałem się. Zresztą, nie musiałem nic mówić. Z dala niósł się lament i trzask ognia. Wyszków rzęził jak ranione zwierzę, któremu nic już nie może pomóc.
Wojna wkroczyła do nas bez żołnierzy i armat.
Wyszków, 2 września
Eugeniusz Daszkowski, AW, sygn. II/3092.