Pamiętam, z jakim zdenerwowaniem spoglądałam w kościele co chwila na zegarek i jak nieznośnie powoli posuwały się wskazówki. [...] Cała uwaga była skierowana na to, co ma się stać. Nareszcie padły słowa: „Ite, missa est” i ludzie poczęli wychodzić z kościoła. [...] Nagle na ulicy zabrzmiały wystrzały, Czerwony Sztandar oraz Warszawianka. Prawie jednocześnie doleciał do mych uszu odgłos kopyt końskich. Widocznie kawaleria szarżowała na pochód. Kościół na nowo napełniał się ludźmi. Wtem wielkie odrzwia kościoła z łoskotem zamknięto. Spojrzałam przez ramię — przy wejściu stała policja. Za chwilę usłyszałam kroki tuż przy sobie, ktoś ukląkł i zobaczyłem znajomą twarz — był to młody doktor, towarzysz z PPS, Żandr. Położył dwa rewolwery obok mnie na ławce i szepnął: „Schowajcie szybko”. Odszedł, zanim zdążyłam mu odpowiedzieć.
Pozostałam przez chwilę w tej samej pozycji, z głową w dłoniach, nachylona, niby to w rozmodleniu, a w rzeczywistości nie wiedząc, co dalej robić. Spojrzałam z ukosa w stronę drzwi — policja rewidowała każdego przy wyjściu. Nie ma więc nadziei na zabranie broni ze sobą [...]. Obok stał ciężki, staroświecki klęcznik. Zasłaniając rewolwery fałdami sukni, wsunęłam je szybko pod klęcznik; było mało prawdopodobne, aby ktoś go kiedykolwiek ruszał. Przy wyjściu zrewidowano mnie; w następnej chwili byłam już na ulicy. Plac Grzybowski był zupełnie pusty; kilkanaście ciał leżało na bruku. […] Nazajutrz wróciłam do kościoła i zabrałam rewolwery.
Manifestacja na placu Grzybowskim, choć zakończona tragicznie, miała o wiele większe znaczenie niż się spodziewano. Rząd rosyjski, zaalarmowany tym pierwszym od 1863 roku zorganizowanym wystąpieniem Polaków z użyciem broni i uwikłany w ciężką wojnę na Dalekim Wschodzie, nie miał zamiaru stwarzać sobie drugiego frontu w Polsce.
Warszawa, 13 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Londyn 1985.
Z bratem poszliśmy do Teatru Polskiego, jak się to nazywało, na „amfitkę” (za 50 fenigów). Grano Warszawiankę Wyspiańskiego. [...] Nieopisany entuzjazm powstał, gdy ze sceny padły słowa: „Powstań Polsko, skrusz kajdany”. W tym momencie cała publiczność zerwała się z miejsc, ogarnięta szałem radości, wznosząc niemilknące okrzyki: „Niech żyje Polska!”. A ja stałem na tej galerii w brudnym i obcym mi szynelu, wyszedłszy nieomal wprost z rowów strzeleckich, i łzy ciekły mi ciurkiem z oczu. Były to łzy wywołane wzruszeniem, łzy radości, których żadną miarą powstrzymać nie byłem w stanie. Trzeba sobie bowiem uzmysłowić, że każde słowo polskie, padające ze sceny, podlegało cenzurze prewencyjnej i słowa takie publicznie wypowiedziane były nie do pomyślenia.
Poznań, 30 października
Ignacy Gorczyński, Kartki z życia powstańca wielkopolskiego, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.
W Alejach Ujazdowskich odbywała się defilada wojsk niemieckich. Stamtąd kolumny wrogiej armii skręcały w Aleje Jerozolimskie i Marszałkowską w kierunku Saskiego Ogrodu. Staliśmy z żoną na rogu Świętokrzyskiej pod kolumnami PKO. Nad wejściem do gmachu widniał polski orzeł i jakaś sentencja prezydenta Mościckiego.
Warszawiacy stali na chodnikach w milczeniu, a ulicą ciągnął nieprzerwany potok ludzi, maszyn i koni. Żołnierze wygoleni, butni, jechali na samochodach, inni siedzieli na wypasionych koniach, ciągnących działa, moździerze i cekaemy. Czołgi ciężkie i lekkie jechały ze zgrzytem gąsienic. Na chodnikach panowała przeraźliwa cisza. [...]
O 17.00 nadaliśmy krótkofalówką naszą ostatnią audycję. [...] Zakończyliśmy Warszawianką. Ryzykowaliśmy, gdyż lada chwila mogli nadejść Niemcy.
Warszawa, 5 października
Józef Małgorzewski, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10600.