Na początku nie zdawałem sobie sprawy, jak to zostało odebrane. Pamiętam, że po zawodach poszliśmy — [Tadeusz] Ślusarski, który zdobył ex aequo z [Konstantinem] Wołkowem srebrny medal, [Mariusz] Klimczyk, który był piąty, i ja — do studia telewizyjnego. Program prowadził [Tomasz] Hopfer. My opowiadamy, a telewidzowie jeszcze raz widzą nasze skoki. No i wał też leci. W tym momencie mówię: „A to było dla…” — i czuję, jak Hopfer kopie mnie pod stołem. [...]
Awantura zaczęła się dzień po konkursie. Dowiedziałem się, że Borys Aristow, ambasador sowiecki w Warszawie, zadzwonił z pretensjami, że obraziłem cały naród radziecki i trzeba mnie dożywotnio zdyskwalifikować i odebrać medal. Gierek zadzwonił do szefa naszej ekipy Mariana Renke z pytaniem, co się stało, dlaczego pokazałem tego wała. Zresztą, Gierek był kilka dni wcześniej u nas w wiosce olimpijskiej i rozmawialiśmy przez chwilę. Życzył sukcesów...
Renke wezwał mnie do siebie i mówi: „Co teraz? Mamy duży problem”. Wspólnie zastanawiamy się, co tu robić. [...] Przecież nie mogli mi odebrać medalu! Oficjalna wersja w końcu poszła taka, że ja tak normalnie robię, zawsze. Zawsze do poprzeczki, oczywiście. [...]
Na placu Czerwonym byłem dzień po konkursie olimpijskim, Leszek Fidusiewicz robił mi sesję zdjęciową. Jak mnie zobaczyli polscy turyści, to złapali i zaczęli podrzucać na rękach. I jeszcze do tego śpiewając: „Jeszcze Polska nie zginęła...”. Przy Mauzoleum Lenina! Tam przecież nie można było nawet głośno rozmawiać. Lecąc tak w górę, widziałem, jak w naszą stronę biegną milicjanci, żeby sprawdzić, co się dzieje. Jestem drugim Polakiem w historii, którego podrzucano na rękach na placu Czerwonym. Pierwszym był hetman Stanisław Żółkiewski.
Moskwa, 30–31 lipca
„Gazeta Wyborcza” nr 175, z 28 lipca 2008, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.