Dom Sierot dr. Janusza Korczaka jest teraz pusty. Kilka dni temu staliśmy wszyscy przy oknie i patrzyliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Szeregi dzieci trzymających się za rączki zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluszki mające po dwa, trzy latka. Najstarsze miało może ze trzynaście lat. Każde dziecko trzymało w ręku tobołek. Wszystkie miały białe fartuszki. Szły parami spokojnie, a nawet z uśmiechem. Nie miały najmniejszego przeczucia swego losu. Na końcu tego pochodu maszerował dr Korczak, który pilnował, żeby dzieci nie rozchodziły się na boki. Od czasu do czasu z ojcowską troską stukał w dziecinną główkę lub ramię i wyrównywał szeregi. Miał na sobie wysokie buty z wpuszczonymi do środka spodniami, kurtkę z alpaki i granatową maciejówkę. Szedł pewnym krokiem w towarzystwie lekarza z domu dziecka ubranego w biały fartuch. Smutny pochód zniknął za rogiem Dzielnej i Smoczej.
ok. 6 sierpnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Godzina szósta. Opustoszałe do dziś ulice roją się od ludzi. Czasu wszystkiego cztery godziny. Smoczą, Nowolipkami, Zamenhofa ciągną zastępy ludzi. Widok przerażający. Na mnie najokropniejsze wrażenie robiły toboły, tłumoki, bety i graty. Ludzie są jeszcze tak pełni wiary, że może jednak... A na Smoczej nowy zgoła widok. Po obu stronach ulicy kierują ruchem i pilnują granic żydowscy policjanci, wygodnie rozparci na krzesłach. Krzesła te przez długie tygodnie, jak niemi świadkowie, znaczyły drogę warszawskich Żydów na tzw. duży Umschlag. [...]
Kontrola się zaczęła. Odbywa się to bardzo prędko. Stoję dość daleko i trudno mi zobaczyć, co się dzieje. W miarę zbliżania się do miejsca kontroli, coraz wyraźniej widzę tłum ludzi; z prawej strony tłum rośnie coraz bardziej; kobiety i dzieci, mężczyzn bardzo mało, przede wszystkim dzieci. Teraz już widzę wyraźnie znajome twarze. Dwaj Ukraińcy strzegą z przodu tej grupy, przeznaczonej na wagony. Z piątek coraz nowe ofiary idą w tym kierunku. Kolej na moją piątkę. Przede mną stoi młodziutka kobieta ze ślicznym dzieckiem na ręku. Pejcz oficera SS spada na jej głowę. Żydowski policjant wypycha ją szybko z szeregu, za kobietą idzie jej mąż. Jakiś chłopiec wyciągnięty z szeregu woła: „Mamo!”. Matkę przepuszczono i boi się obejrzeć za dzieckiem. [...]
Kontroluje nas dwóch oficerów SS. Oczywiście pejcze w ręku. Jedna chwila i wyrok zapadł. Cała piątka puszcza się pędem w kierunku zwolnionych. Każą nam klęczeć. [...] Esesmani liczą nas jak bydło na rzeź. Firma dostała przydział na 750 osób. Żydowscy policjanci pomagają w liczeniu. Nigdy jeszcze, podczas żadnej blokady Niemcy nie postępowali tak wobec żydowskich policjantów. Biją ich przy byle okazji. [...]
Żydowscy policjanci przynoszą przerażającą wiadomość, że żądają jeszcze trzydziestu kobiet spośród zwolnionych. I znowu trzeba przeżywać mękę strachu, że może ja... Jedna za drugą podnoszą się zmęczone postacie i idą na rychłą śmierć. [...]
Wierzyć się wprost nie chce, gdy każą nam wstać. Idziemy pustą Smoczą. Ulica przeraża. Po obu stronach krzesła po policjantach, w rynsztokach plecaki, nowiutkie, świeżo uszyte, wypchane — leżą porzucone przez tych, którzy pojechali na Treblinkę. Idziemy. Z daleka widać już naszą bramę. Idziemy wszyscy: matki bez dzieci, dzieci bez rodziców, mężowie bez żon; jeszcze raz uniknęliśmy śmierci.
Warszawa, 6 września
Archiwum Ringelbluma. Getto warszawskie, lipiec 1942 – styczeń 1943, opracowała Ruta Sakowska, Warszawa 1980.
Wprowadzono nas do środka bloku [na Umschlagplatz], wrzucono do piwnic i tam pozostaliśmy, siedząc lub leżąc. Okropny, nie do wytrzymania zaduch dawał się we znaki. Wszędzie na podłodze śmiecie i ludzkie odchody. Stłoczeni ludzie pozbawieni są wody, żywności i ustępu. Kobiety, mężczyźni, dzieci, wszyscy razem załatwiają swoje ludzkie potrzeby na miejscu, po czym siadają na podłodze. Krzyk dzieci wołających: „Wody, wody”, nieprzeczuwających, że pozostało im zaledwie parę godzin życia. Tworzymy leżącą, bezwładną masę pozostawioną na pastwę szykan i znęcania się ze strony Ukraińców. Co kilka minut podchodził inny bandyta z żądaniem okupu w kwocie 5-10 tys. złotych. Mówił: „Za 10 minut wrócę i jeśli do tego czasu pieniądze nie zostaną zebrane, zastrzelę 10 Żydów”. W ten sposób jeden za drugim bezustannie wyłudzali ostatnie grosze od nieszczęśliwych ofiar.
Do mnie również podszedł jeden z bandytów: „Musisz zebrać wśród swoich 10 tys.”, spogląda na zegarek, „Za 5 minut wrócę”. Dotrzymuje słowa i stawia się w wyznaczonym czasie. Ludzie są już ogołoceni z pieniędzy, zdołałem zebrać o wiele niższą sumę. Wtedy zażądał pięknej kobiety. Nie pomagały moje perswazje i tłumaczenia, że jestem samotny i nie mam tu żadnych znajomych. Wtedy ten bandyta wyciągnął przemocą z tłumu jakąś dziewczynkę i wlókł ją w kąt, by ją zgwałcić. Rozpoczęła się dramatyczna walka 18-letniej dziewczyny z bandytą. Ten obiecuje ocalić ją, zrywa z niej suknie. Im dłużej trwa ta walka, tym głośniejszy był rozpaczliwy krzyk dziewczyny.
Warszawa, 30 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.