Stanęłyśmy w oknie, a właściwie przy framudze, bo do okien strzelali, i patrzyłyśmy, jak ich prowadzą. Więc przeszła dr Efros z tym swoim nowo narodzonym synkiem na ręku i dr Lichtenbaumowa z ustami otwartymi jako do krzyku. I szli, i szli z wózkami dziecięcymi i jakimiś dziwnymi rzeczami, jakieś kapelusze i płaszcze, i garnki czy miski, i wciąż szli... [...] I wciąż szli, szli i był taki upalny dzień, 30 lipca, i była taka cisza w powietrzu, bo nie było wiatru i powietrze stało. Z Leszna, tam po drugiej stronie, wyjechała rollwaga, na koźle siedział młody mężczyzna w niebieskiej koszuli, zapalił papierosa i takim luźnym, szerokim gestem odrzucił zapałkę. W domu na Żelaznej, tam po drugiej stronie, na balkon wyszła kobieta w kwiecistym szlafroku i podlewała kwiatki w skrzynkach. I chyba widziała ten pochód, ale dalej podlewała kwiatki. A po tej stronie szli i szli, i nie było końca. I tam byli starcy z siwymi brodami i małe dzieci, i kobiety w letnich sukienkach i płaszczach, i kobiety w jesionkach, i toboły na tę daleką drogę.
Warszawa, 30 lipca
Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 1994, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Dwa transporty już opuściły Kielce w niewiadomym kierunku i ku niewiadomemu przeznaczeniu. Lekarze i ich rodziny jeszcze pozostali w getcie. [...] Staliśmy na placu, tysiące ludzi, w gorącu sierpniowego dnia, czekając. Koło nas stała rodzina doktora Serwetnika, znanego lekarza dentysty, który poszedł do Oświęcimia wraz z wujkiem Pelcem. Ich starsza córka Liliana, która przeszła kurs pielęgniarek wraz ze mną, stała obok mnie. Lilka miała zaledwie 15 lat. [...] Człowiek w mundurze, który na placu grał rolę Wszechmocnego Boga, wskazał na nas swoją pałeczką i rozkazał, żeby personel szpitala wystąpił naprzód. Pielęgniarze i pielęgniarki poczęli wysuwać się naprzód. Liliana pociągała mnie usilnie za rękaw: „Chodźmy z nimi”. Przez sekundę stałam jak zamrożona. W tym momencie zrozumiałam, że jeżeli nie opuszczę tłumu kobiet i dzieci i jeżeli nie dołączę się do grupy młodych ludzi zdolnych do pracy, to nie będę mieć żadnej nadziei na przeżycie. [...] Szepnęłam do matki: „Mam pójść?”. Matka odpowiedziała: „Córeczko moja, to twoja decyzja”. Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam w życiu od matki. Wystąpiłyśmy z Lilianą, by dołączyć do personelu szpitala. [...] Człowiek w mundurze ciągle miał za dużo ludzi do obsady szpitala. Wszyscy w wieku ponad 40 lat — „RAUS!”. Ponad 35 lat — „RAUS!”. [...] Pozostała nieliczna grupa młodych ludzi. Ale było nas jeszcze za dużo. Bóg kieleckiego placu selekcji podzielił nas na dwie grupy: osobno chłopcy, osobno dziewczyny. On podnosił swoją pałeczkę i uderzył po ramieniu dziesięciu chłopców i tyleż dziewcząt. Reszta – RAUS. Z powrotem do transportu. Ja i Liliana zostałyśmy dotknięte magiczną różdżką. Zostaliśmy otoczeni przez żydowską policję i odprowadzeni do baraków. Z daleka po raz ostatni zobaczyłam moją mamę. Strasznie blada trzymała za rękę Heniusia, szła w tłumie wycieńczonych, spragnionych i gorącem wysuszonych ludzi. Szli otoczeni żydowską policją, Ukraińcami. Z tyłu szło też kilku Niemców. Niemcy tak mieli wszystko zorganizowane, że inni, włącznie z samymi Żydami, wykonywali za nich tę brudną robotę. Poszli na stację kolejową. Zapakowano ich do bydlęcych wagonów. Przesiedlenie na wschód. Jeszcze jedno niemieckie kłamstwo. [...] Mama i ciocia były młodymi kobietami, w wieku 42 i 43 lata. Ile życia było przed nimi. [...] Heniuś miał zaledwie 10 lat. Jemu zabrano całe życie.
Kielce, 24 sierpnia
Alicja Birnhak, Getto, [w:] „Przemiany", 1987, nr 12, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.