Z bratem poszliśmy do Teatru Polskiego, jak się to nazywało, na „amfitkę” (za 50 fenigów). Grano Warszawiankę Wyspiańskiego. [...] Nieopisany entuzjazm powstał, gdy ze sceny padły słowa: „Powstań Polsko, skrusz kajdany”. W tym momencie cała publiczność zerwała się z miejsc, ogarnięta szałem radości, wznosząc niemilknące okrzyki: „Niech żyje Polska!”. A ja stałem na tej galerii w brudnym i obcym mi szynelu, wyszedłszy nieomal wprost z rowów strzeleckich, i łzy ciekły mi ciurkiem z oczu. Były to łzy wywołane wzruszeniem, łzy radości, których żadną miarą powstrzymać nie byłem w stanie. Trzeba sobie bowiem uzmysłowić, że każde słowo polskie, padające ze sceny, podlegało cenzurze prewencyjnej i słowa takie publicznie wypowiedziane były nie do pomyślenia.
Poznań, 30 października
Ignacy Gorczyński, Kartki z życia powstańca wielkopolskiego, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.
Na akademię kopernikowską do Teatru Polskiego. Przy stole prezydialnym było dużo cudzoziemców, wszyscy do siebie charakterystycznie podobni; nawet „wytworny Leningradczyk” okazał się Żydem, a w każdym razie bardzo semicko wyglądał. Cyrankiewicz przemawiał z obowiązkową grandilokwencją. Sala zagrzmiała przepisowymi oklaskami przy słowach „Wielki Związek Radziecki”. O Stalinie nie było już ani słowa. Prof. Rybka miał naukowy referat o Koperniku. Dobre cytaty z Kopernika. Ale od siebie powiedział m.in. takie rzeczy: „Kopernik położył kamień węgielny pod materialistyczny pogląd na wszechświat. Wykazał jedność materii i jej ciągłą przemianę (?). Materia jest wieczna, wszechświat nie ma granic, nie miał początku i nie będzie miał końca”. To brzmi niemal jak katechizmowa definicja Boga. Powiedział jeszcze: „Kopernik położył koniec teorii o niepoznawalności bytu. Wszechświat poznajemy za pomocą tych samych metod, co ziemię”. Dobrze, ale jak można mówić o poznawalności czegoś, co nie ma granic w przestrzeni, co nie miało początku i nie będzie miało końca w czasie? Czegoś więc wykraczającego poza wszelkie kategorie, śród których obraca się i jest w stanie obracać się myśl ludzka? Teoria materializmu naukowego prowadzi tak samo jak wszystkie bez wyjątku filozofie do metafizyki, do niepoznawalnej tajemnicy bytu.
Warszawa, 18 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Na przedstawieniu „Dziadów” – przez wszystkie te lata nie dopuszczanych do sceny.
Wielki wysiłek w to włożono i wielkie to jest osiągnięcie – pełne sukcesów niewątpliwych i potknięć aż żenujących. Głosy duchów w obrzędzie dziadów wzmocniono głośnikiem, co daje fatalny efekt jakby megafonów na dworcu kolejowym. Ludność wsi biorącą udział w obrzędzie zrobiono rzeczywiście na dziadów, kiedy to przecież świąteczna uroczystość i ludność wsi powinna być w swoich najlepszych strojach. W nieuniknionych skrótach poopuszczano rzeczy, których opuszczać nie było wolno. M.in. przy zjawie Zosi – jej piosenkę „Baś, baś, mój baranku” – w tyle asocjacji obrośniętą, że bez niej niepodobna słuchać tej sceny. Kapralowi zamknięto gębę. Istnieje on u Mickiewicza tylko jako ten, co opowiada scenę z wojny w Hiszpanii („vivat defensor Mariae”).
[...]
Bal w Warszawie, jakby w innym stylu reżyserowany. Hańcza, doskonały aktor, był świetny w scenie Snu Senatora, ale w scenie przyjęcia widoczne było, do jakiego stopnia krępuje go francuszczyzna, której tak dużo właśnie w kwestiach Nowosilcowa. To mu przeszkadzało rozegrać się. Tam gdzie w starych tekstach występuje francuski, aktorzy powinni przez cały czas prób brać solidne lekcje wymowy u rodowitego Francuza.
Rewelacyjnie świetny jako Gustaw-Konrad był młody aktor Gogolewski. Podobno został usunięty z Wyższej Szkoły Teatralnej, pracował na murarce, gdzie zorganizował teatr, w którym tak zabłysnął, że wzięto go natychmiast do Teatru Polskiego.
Warszawa, 25 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.