Śledztwa nie było, tylko w kwietniu 1947 r. sąd. Wyrok — kara śmierci. W obozie dano znać, że nas już rozstrzelano. Po wyroku zaprowadzili nas do cel śmierci. Cela malutka, cement, pryczka z deszczułki. Egzekucje odbywały się zawsze w nocy, koło trzeciej, czwartej. Słychać było, jak szczękają zamki, wyprowadzają ludzi i słychać, co strażnicy mówią. Bo cisza panowała tam niesamowita.
Pewnego dnia [...] 17 czerwca — słyszę nas ranem trzask: jedne drzwi otworzyli, drugie, coraz bliżej, bliżej... Przychodzą po mnie. Myślę — koniec. Człowiek robi się jakiś drętwy, w ogóle nie nadaje się już do niczego. [Od tej pory byłem już nie taki, jak kiedyś — gieroj, jak o mnie mówili!] Kazali wyjść, ręce do tyłu. Popatrzyłem — idą też znajomi. Prowadziło nas 10 albo 15 strażników, wszyscy doborowi, specjalnie szkoleni. Zaprowadzili nas do niedużego pokoju, zamknęli i poszli. My już nie rozmawiamy ze sobą, nic. Okna zakratowane, nic nie widać. Przeszło pół godziny, godzina, nas nie biorą. Słońce zaświeciło, zapomnieli o nas chyba, co jest? Więc dziś nas chyba nie rozwalą, o tej porze nie, tylko do wschodu słońca to robią...
Nareszcie drzwi się otwierają, wchodzi dwóch: „No, niczewo, budiete żyt. Widitie, nasz prawitiel charoszy. Otmieniajetsia: niet smiertnoj kazni! Wot siejczas wy dołżny rabotat i iskupit swoju winu. Budiete jeszczo choroszyje ludi!”. [No nic, będziecie żyć. Zobaczcie, nasz przywódca dobry. Zmienia się: nie ma kary śmierci. A teraz powinniście pracować i odkupić swoją winę. Będą z was jeszcze dobrzy ludzie.] I dali nam wszystkim znowu po 10 lat, ale już od daty 17 czerwca 1947 roku!
Tallin, obóz Julemiste, 17 czerwca
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.