Obwieszczony flagami klubowemi i wiosłami z napisem nad schodami: „Witajcie” przedsionek siedziby zimowej na Foksalu zdradzał, że okazale i strojnie pragnęli przyjąć Rok Nowy, a z nim gości swoich wioślarze, stosując przyozdobienie sal wioślarskich do obchodu nocy sylwestrowskiej.
Więc też gospodarz Towarzystwa p. Cieślicki wprowadza do sali balowej 100 kolegów po wiośle, oraz panie, które choć w niepokaźnej i nader skromnej liczbie niespełna 40-tu dopisały, rozjaśniają liczbami swemi milej i lepiej teren zabawy, niż najwymyślniejsze ofekty świetlne elektryczności, urządzone przez wioślarza, inżeniera p. Piekarskiego, które o północy nadejście roku 1902 uczestnikom balu sylwestrowskiego obwieszczą.
Rozpoczyna zabawę, jak to widać z artystycznie w stylu secesji namalowanego porządku tańców, tradycyjny polonez, do którego 40 par prowadzą p. Piekarski z p. Stanisławową Kurtzową i dr. Stanisław Kurtz z p. Piekarską.
Potem orkiestra p. Sielskiego gra walca, który o pół do 12-ej zastępuje kontredans. Wodzi w nim rej zawsze ochoczy lekarz, oryginalnemi i ruchliwemi figurami wypełniając dużo swobodnego miejsca w salonie.
Po piątej figurze w orkiestrze niby w starym zegarze gdańskim wybija północ, przy wtórze dźwięków hejnału i jakby za skinieniem dłoni przeznaczenia u stropu galerji błyska ponsowo-różowa tęcza, a w jej promieniach ukazuje się kabalistyczna, choć już realna cyfra „1902”.
Jednoczesnie w rogach salonu zapalają się na dwóch ośnieżonych choinach światełka elektryczne. Wrażenie śliczne, malownicze, podniosłe. Wzmaga je ogólne:
„Do siego roku!” – par tańczących i całego zastępu wioślarzy; wszyscy serdeczne wymieniają życzenia.
Z. J. N.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 31 grudnia 1901/1 stycznia 1902
„Kurjer Warszawski” nr 1, 1 stycznia 1902, w zbiorach Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.
W wieczór sylwestrowy, po odśpiewaniu kolęd przy choince, rozwarły się podwoje Komisji Gospodarczej, gdzie w największej sali urządzono zabawę dla żołnierzy, naturalnie bez zaproszeń.
Podłoga wymaszczona świecami i pachnącym mydełkiem świeciła przez dłuższy czas pustkami, aż raptem przed północą zawitały do nas nie duchy, ale prawdziwe niewiasty lidzkie. W jednej chwili brać, stuknąwszy siarczyście obcasami, jęła z zawrotną szybkością puszczać się w wir tańca.
Nagle pogasły światła. Z kąta ozwało się dwanaście głuchych uderzeń. Bęben zastąpiono rondlem kuchennym... Na salę przybiegł rok stary odziany w obskurny kożuch dziadowski (podobno członek Zarządu), żegnając obecnych mową pogrzebową, według własnego układu. Za nim wpadł Rok Nowy bielusieńki jak śnieg, poczem przemówił do zebranych, składając wszystkim życzenia noworoczne. Po zapaleniu się świateł ucięła muzyka mazurka.
Pomysłowość naszych członków Zarządu dosięgła kulminacyjnego punktu. Zakrzątnęła się koło urządzenia kabaretu. Po dłuższej przerwie, wystąpił na widownię szeregowiec Icyk Szrapnel, ranny przez „śrajbmasine”, czem motywował swą prośbę o „rozwolnienie” z ćwiczeń, odbywszy poprzednio defiladę przy gramofonie.
Lida, 31 grudnia 1921 / 1 stycznia 1922
„Polska Zbrojna”, nr 15, z 16 stycznia 1922.
W noc sylwestrową poniekąd już oficjalnie wolno zachowywać się nierozsądnie. Ostatnie godziny starego roku i pierwsze roku nowego wolno wypełnić głupstwem. Trzeba przyznać, że z przywileju tego korzystamy dość skwapliwie.
Wyobraźmy sobie jakiegoś przybysza z głuchej prowincji, który by znalazł się nagle w noc sylwestrową w Warszawie na Nowym Świecie, na placu Teatralnym czy na Marszałkowskiej.
Stolica „szaleje”. Nieprzerwany sznur samochodów. Poprzez mżącą mgłę olśniewająca migotliwość świateł. Tłum maszeruje chodnikami, radosny, niemal triumfalny. Nie ma już kryzysu, a może tylko... został w domu.
Przepełnione restauracje i kawiarnie. Piękne, bogate tualety pań. Obfita konsumpcja (20 zł od osoby!). Żydzi. Jazzband. Lampiony. Żydzi.
Kina. Powitanie Nowego Roku... w poczekalni. Północ. U wejścia do sali krzyk, chrzęst łamanych kości. Westchnienie ulgi: nareszcie siedzimy!
Przystanią ludzi odpornych na sugestję „nocy szaleństwa” były teatry. Spokój i powaga. Trochę nudno, ale wygodnie.
Warszawa, 31 grudnia 1933 / 1 stycznia 1934
„Gazeta Warszawska”, nr 2, z 2 stycznia 1934.
Donoszą nam z Koła nad Wartą, że zarząd tamtejszej ochotniczej straży pożarnej urządził dla miejscowej inteligencji „Wieczór sylwestrowy” w sali teatru miejskiego. Jakież było zdziwienie uczestników balu, gdy spotkali się tam z Żydami, którzy bez kontroli w wielkiej liczbie dostali się na salę. Żydostwo wzięło również udział w oficjalnej częście uroczystości.
Taniec figurowy, który miał stać się przyczyną bezpośredniego kontaktu towarzyskiego Polaków z Żydami, wywołał z polskiej strony energiczny protest. Na środku sali zebrała sie liczna grupa młodzieży, która uniemożliwiła normalny bieg zabawy.
Przerwano grę orkiestrze, a do zebranych przemówił akademik p. Paprocki w gorących słowach, nawołując obecnych Polaków do opuszczenia zabawy. Sala momentalnie opustoszała, przyczem — co warto zaznaczyć — za młodzieżą podążyli również nawet miejscowi dygnitarze „sanacyjni”.
Koło, nad Wartą, 31 grudnia 1933 / 1 stycznia 1934
„Gazeta Warszawska”, nr 8, z 8 stycznia 1934.
Jest godzina 22.00, gdy wychodzimy z domu. Ze wszystkich restauracji płyną na ulice smugi oślepiającego światła. Wchodzimy do jednej z nich. Na sali pusto, lecz stoliki pokryte są czystymi obrusami, przy nakryciach stoją misternie skręcone, nakrochmalone serwetki — i kieliszki, kieliszki i jeszcze raz kieliszki. [...]
Sale restauracyjne zapełniają się koło 23.00 barwnym tłumem. Wiele osób się zna, toteż stoliki są zsuwane, wznoszone są coraz to nowe toasty i rosną, jak grzyby na deszczu, rachunki. Bo przecież nie ma co się liczyć z groszem: to jest Sylwester! [...]
Nie wszyscy warszawianie znaleźli się na Sylwestra na dancingach. Wiele rodzin, przy dźwiękach radia czy patefonu, urządza huczne zabawy w domu. Może przecież być równie wesoło, a zarazem znacznie taniej! Wielkie powodzenie mają zwłaszcza sylwestry składkowe. Za 5 złotych od osoby można przecież urządzić zupełnie wystawne przyjęcie. Toteż wieczorem sklepy gastronomiczne były jeszcze więcej oblegane niż w wigilię Bożego Narodzenia.
Na ulicach pełno niepewnego w nogach tłumu i sprzedawców baloników, kwiatów... [...] Blisko godziny drugiej zabawa osiąga wszędzie punkt kulminacyjny. [...] Godzina mija za godziną w beztroskiej zabawie. Sylwester tegoroczny Warszawa spędziła wesoło i... głośno.
Warszawa, 31 grudnia
„Kurier Poranny” nr 1, z 1 stycznia 1939.
Miniona noc była mieszanką rozrywki i koszmaru. […] Po przedstawieniu moi przyjaciele z ŁZY zaproponowali, byśmy noc sylwestrową spędzili w moim mieszkaniu. […] Zamiast szampana była lemoniada, a zamiast ciastek kanapki ze „śmierdziuchami”. Na stole zapalona mała karbidowa lampka. Syk płomienia zagłuszała rozmowa, ale gaz, jaki się wydzielał, pachniał coraz intensywniej w nie wietrzonym pokoju.
Godziny biegły szybko, ale około północy zauważyłam, że mały płomyk robi się coraz mniejszy, a zapomniałam kupić dodatkowy karbid na tę okazję. Harry „uspokoił” mnie, że pasuje witać Nowy Rok w ciemności.
W tej samej chwili Dolek spojrzał na zegarek i krzyknął: „Północ się zbliża!”. Przez moment była kompletna cisza, Romek podszedł do pianina, gdy dobiegły nas dzwony powoli obwieszczające północ z wieży pobliskiego kościoła.
Nim zegar – któremu towarzyszyliśmy chóralnie – wybił dwunastą, wąski płomień mojej lampy wydłużył się jeszcze bardziej, po czym zgasł z trzaskiem. W tym momencie zegar wybił dwunaste uderzenie. W pokoju było ciemno. Podniosłam story z czarnego papieru i wpuściłam trochę światła. Na dworze jasny śnieg padał na ziemię, a księżyc płynął powoli po zachmurzonym niebie.
W tej połowicznej ciemności zobaczyłam, jak Romek kładzie ręce na klawiaturze. Z ogromnym wysiłkiem zaczął grać „Marsz żałobny” Chopina. Nikt nie powiedział ani słowa.
Warszawa, 1 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dzisiaj sylwester. Jakże daleko są te czasy, kiedy […] zaczynało się dzień z pięknymi projektami na wieczór. Teraz cisza. Żadnych projektów, żadnych zabaw. […] Cały dzień gnębi mię smutek. Żuni [Elżbieta Barszczewska] też nie ma. Przyszła dopiero po południu chora. Zacząłem pić no i naturalnie pod wieczór uzbierało się tego za dużo. Odprowadziłem Żunię do domu. Było już dawno po godzinie policyjnej. Ale jakoś szczęśliwie dobrnęliśmy. Potem poszedłem do Krysi Zelwerowicz. Tam witałem Nowy Rok. Właściwie nic nie pamiętam, bo zaraz się położyłem spać. Rano wstałem i pojechałem do Powsina. Tak przeszedł mi ten sylwester. Podle, jak i podły był ten ubiegły rok.
Warszawa, 31 grudnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Wieczór sylwestrowy upływa nam na przygotowaniach do wspólnej kolacji – nie brak puszek z rybami, konserw, sera, są nawet jakieś soki. O północy złożyliśmy sobie życzenia, a później przy kawie, resztkach ciastek oraz przemyconej butelce szampana i wyborowej siedzieliśmy, jak zwykle dyskutując i śpiewając.
[…]
Sylwester był też o tyle pamiętny, że po raz drugi od czasu zamknięcia mogliśmy się wykąpać, a raczej wziąć prysznic. Przy okazji otrzymaliśmy nową zmianę ścierek, które służyły nam jako ręczniki. Po dniach spędzonych w brudzie, pod zakurzonymi kocami w podejrzane plamy, była to wielka ulga.
Strzebielinek, 31 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.