Otrzymałam dziś 500 rb – 200 i 300 rb telegraficznie – telegramów nie doręczono, tylko powiedziano, że ze Lwowa […].
Nie spodziewałam się tak dużo forsy na raz – nie róbcie sobie tylko ciężaru ze mnie, ja stopniowo dam sobie radę. […] Kartofle posadzone 1. lipca [sic!] już kwitną i jest ich w kołchozie 8 hektarów, poza tym coś 25 arów kapusty jako pierwsza próba – bardzo dobrze rośnie, tak, że na zimę będą kartofle, kapusta i solona ryba oraz mleko – w sklepie zaś wszystkie kasze, mąka i cukier – tak, że jest nadzieja, że głodny nikt być nie powinien – proszę nie troskać się ze mną. Teraz nawet w lagrach wszędzie są tzw. „larki” (sklepiki), gdzie są wszystkie produkty, które mogą ludzie kupować, jeśli tylko mają pieniądze. Jechałam z wielu ludźmi z lagrów, którzy mi opowiadali – w niektórych lagrach ludzie zarabiają całkiem dobrze – na „gosrozczotce” – pensje jak na wolności, tylko nie wszędzie. Tutaj sklepy doskonale zaopatrzone.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 8 sierpnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
W lecie w jednym z listów wyczytałam rozkoszne zapytanie: „czy Pani pływa? – bo nie znam zamiłowań sportowych Pani. […]”.
Otóż rzecz przedstawia się tak, jak w jednej bajce, którą czytałam dawno, gdzie były dwa kraje – jedna to była kraina „na niby”, a druga, to była „naprawdę”. Otóż sport to jest kraina na niby. Ludzie jeżdżą nad rzeki, w góry, na obozy i bawią się w to, co tutaj jest po prostu życiem. Wiosłowanie tutaj, to nie jest sport wioślarski, tylko praca, i jeden z naszych młodych ludzi (Niemców – rybaków) słusznie oburzył się na mnie w jeden z pierwszych dni mego tu przyjazdu, gdy powiedziałam, że „wiosłować jest bardzo przyjemnie”. Z drugiej strony u ludzi tutejszych, zapewne na skutek ciężkiej młodości w głodnych latach 41–45, nie ma nic poczucia humoru i zmysłu „gry”. […]
W zimie to samo jest z nartami, które tutaj nazywają się „łyże” i, tak jak wszystko możliwe, są własnego wyrobu. Łyże są szerokie na 20 cm i długie na 1,5 m, przywiązują się do walonków przy pomocy szumnie tak zwanych „juksów” – które stanowią bajecznie prostą kombinację dwu sznurków przewleczonych przez wyświdrowane w deskach 4 otwory. […] Łyże stanowią znów nie sport, tylko narzędzie pracy – przy głębokim, ponad metrowym śniegu, ogromnie sypkim, zawsze suchym (nie ma odwilży całą zimę) łyże chronią przed zapadaniem się w śnieg.
Kołchoz nasz jest „rybo łowiecki”. – W lecie podstawą jest rybactwo, a w zimie wszyscy mężczyźni „pracują” – łowiectwem. […]
Życie „stanku” stoi pracą ludzi, którzy go zamieszkują – jest to kolektyw związany koniecznością, bez pracy życie ustaje, żaden „diadia” nie wykona roboty, którą wykonać trzeba. Drzewa nie piłuje się dla czyjegoś widzimisię, tylko dla opalenia składów, gdzie leżą nasze kołchozowe kartofle, „koniuszni”, gdzie stoją konie, świnie i krowy (opala się część, gdzie stoją cielęta i prosięta i gdzie gotuje się ich paszę – bydło stoi bez ściółki, nie ma tu przecież słomy, ledwie po troszkę siana pod uprzywilejowane sztuki). Dalej opala się kancelarię, klub, diet-jasła (żlóbek), czynne okrągły rok, wobec faktu, że wszystkie kobiety pracują, oraz „banię”.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 30 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Kochani!
Jak Wam się podoba romantyczna nazwa mojej obecnej siedziby? – pachnie starosłowiańszczyzną czy nawet jakimś antykiem. W rzeczywistości jest to chatynka, - lepsza izb uszka, podzielona wewnątrz, z podłogą i podwójnymi okienkami, przy której stoi szopka – stajnia, gdzie zimuje 11 cieląt, 6 sztuk jałownika, 4 źrebaki i 1 koń, dla których jest tu więcej siana i bliżej niż w Dienieżkinie. Arkadyjska ta pastusza sielanka, którą mam odgrywać w ciągu zimy, ma za tło brzeg rzeczki Bogonidy po lewej stronie Jeniseju – od „stanka” (osady) dzieli nas 4 km i w tym tenże Jenisej. Na razie jestem tu sama, dochodzi tylko z pobliskiej osady (ok. 2 km) jeszcze jeden robotnik, w najbliższych dniach będzie skompletowana zimowa obsada – starszy „wozczyk” i 2 koniuchów, ja właśnie jestem jednym z tychże. Dla uspokojenia muszę dodać, że niedźwiedzie o tej porze roku śpią snem sprawiedliwego – (nieprawda, sprawiedliwych sny bywają zakłócane).
Wszystko to razem jest jednak lepsze niż się wydaje, gdyż robota przy jałowniku nie jest ciężka, a chroni mnie przed zimową rybacką. A co do bajecznego odludzia, to ja, na szczęście, samotności się nie boję, a może będę miała więcej możliwości czytania i pisania wieczorami. […] Szczęście, że po roku „sewiernej” praktyki, palenie w piecyku, rąbanie drzewa i tajniki sztuki kulinarnej nie są dla mnie tragedią. Robota ta ma jeszcze jedną ważną cnotę – zapewnia 20 trudodni na miesiąc, co umożliwia utrzymanie się samodzielne […], czego na innych miejscach zarobić bym nie mogła.
Bogonida, Kraj Krasnojarski, 10 października
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Ukochani!
Dzielą mnie od Was tysiące kilometrów i blisko 3 lata czasu, który oddala mi Was niepomiernie silniej, niż przestrzeń. [...] Pisać mi też coraz trudniej – „administracyjna” strona potwierdzania odbioru dowodów Waszego starania brzmi niepomiernie sucho w zestawieniu z niespożytą świeżością stale i niezmiennie bijącego źródła Waszej pamięci. A opisywać moje tu życie – trzeba od razu pisać czuły romans – nie znając – dzięki Bogu, warunków i sposobu życia tutejszego, nie moglibyście pojąć skrótu, kilku słów – trzeba pisać dużo, by dać jakiś obraz. [...]
Na dworze, za ścianami naszej izbuszki zbitej z szalówek (cieniutkie deski ½ calówki) „duje wał” – wicher północno-zachodni, dobry nasz znajomy z przeszłego roku, „Sewiero-zapad”. [...] Na „Nadbrzeżne piaski” (Bereżnyje Piaski) przyjechaliśmy 11 VII – i do dnia dzisiejszego (27 VII) nie wyłowiliśmy ni jednej rybki na plan, a 3 czy 4 razy po odrobinie na „żarło” [...]. Według planu mieliśmy tu łowić dziesiątki cetnarów nelmy, cennej ryby (po 4,20 za 1 kg przy „zdaczy”, tak prawie jak cetnar żyta), niewodem 600 metrowej długości o wyciągu zmechanizowanym. Mechanizacja jednak całkowicie zawiodła. Maszyny nieodpowiednie, niewody nieprawidłowe. Po czterech próbach i gruntownym braniu niewodów zaczęliśmy wyczekiwać nowych przyrządów, zajmując się naprawą porwanych sieci i zszywaniem nowych. Obecnie przysłano nam jakiś nowy wyciąg z kieratem, do którego nie przysłano koni. Dziś w nocy nasz „predsediatel” desperacką decyzją ściągnął z kołchozu 3 konie pracujące przy sianokosie [...].
Komarów nie ma tu wcale, „moszka” nieszkodliwa, mało i nie gryząca silnie i tylko wieczorami lub przed deszczem. Przy niewodach robota spokojna, choć po 12 godzin (od 8-mej rano do 9-tej), ale noc w izbuszce. Choć deszcz przecieka i podwieszamy słoiki, tazy (szaflik) i „klejonki” (cerata) – pod „połogiem” jest sucho i spokojnie. [...] Pozostaje jeszcze 2 miesiące letniej rybałki i połowa lata za nami.
Bereżne Piaski, Kraj Krasnojarski, 11–27 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Moi kochani!
Piszę ostatnio niewiele – od 8 VI jestem na rybałce – pierwszy miesiąc był jak zawsze najcięższy – gdyż połów jest wtedy trudniejszy przy wysokim stanie wód, silnym prądzie, a potem przy niewysłownie przykrych komarach i moszce. W tym roku przybył do tych atrakcji jeszcze – upał, gorąco ponad ± 30°C, gdy nie można było przy tym ubrać się lżej z powodu nieznośnych owadów – całe ciało i włosy w czasie pracy i w „połogu” (zasłona na kojce) stale mokre, utrzymanie czystości wymaga „heroizmu”. Ale dobry Pan Bóg, wysłuchując próśb dobrych ludzi, modlących się tam daleko na moją intencję, dał mi ostatnio nieoczekiwany całkiem tydzień „kurortu” – przejechaliśmy na całkiem nowe miejsce połowu – 33 km od osady, 8 km za Jermakowem – „Piaski”, dosłownie piaski – prawdziwa Sahara, plaża nadbrzeżna, z której wiatr wypłoszył komary, a słońce nagrzało ją tak niesłychanie, że chodzimy boso i w lekkich sukienkach, a mężczyźni w „majkach” – trykotowych koszulkach bez rękawów. Sielanka ta trwać będzie jeszcze najwyżej 1 – 2 dni, póki nie wykończymy nowych niewodów – 600 metrowych! – i nie ustawią maszyn, które mają pomagać w wyłowie. Jest rzeczą nadzwyczaj szczęśliwą, że zamiast przygotować niewody w zimie, robi się to w czasie przeznaczonym na połów – kilka dni nieporównanie lżejszych od wszystkich innych ma wartość urlopu zdrowotnego. Ponieważ wolniej zszywam sieci w porównaniu z Niemkami – rybaczkami – więc większość czasu pomagam przy wywieszaniu sznurów i siatki („del”) – wiązanie węzełków z nitki na linach itp. ciężkie funkcje, boso, na ciepłym piasku, w mojej niebieskiej sukience z roku Pańskiego 1938, pozostanie mi niewątpliwie miłym wspomnieniem z obecnego lata. Co będzie i jak będzie jutro – pojutrze, jak będzie wyglądała ta łówka półkilometrowym niewodem i jakie dalsze zmiany, przejazdy i połowy czekają nas do jesieni? – Pan Bóg wie – w każdym razie już tylko 2,5 miesiąca letniej rybałki.
Bereżne Piaski, Kraj Krasnojarski, 11–16 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Kino przyjeżdża do nas tej zimy już trzeci raz – tym razem było „Skazanie o ziemi sybirskiej” – istotnie bardzo ładny film. Było już kilka b. Ładnych muzycznych i innych filmów: „Kompozytor Glinka”, „Lubimyje arie”, itp. Nie potrafię wyrazić, jak niesłychanie silne jest wrażenie filmów w tych warunkach – jeżeli zaznaczyć przy tym, że w domu chodziłam może raz na rok do kina. Kontrast między prześliczną salą koncertową a stertą zbutwiałych sieci jest kapitalnym paradoksem naszej codzienności.
Kraj Krasnojarski, 18 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
W tym tygodniu mieliśmy tu kino. Kino w tych warunkach ma styl i smak specyficzny. Za 2 wieczory pokazano nam 5 filmów. Kino zawsze robiło na mnie silne wrażenie, dlatego też pewnie niezbyt często doń chodziłam, tak jak i beletrystyki wystrzegam się jak opium. Tym bardziej dziś, i tutaj. Przy najbardziej wytresowanym opanowaniu przecież skurcz chwyta za gardło na prosty rytm pośpiesznego pociągu, w widok ludzi po prostu kochających się, niepojęcie pociągających w ludzkim uśmiechu i swobodnym ruchu wśród pól i wolnych dróg silnie działa. Znowuż filmy rewolucyjne, w sosie zamachów, konspiracji itd. podniecają fantastycznie i śnią się po nocach. Jeden wieczór siedzieliśmy 7 godzin w klubie – szczęśliwie mróz był ok. - 50°C i nikomu nie trzeba było w tym dniu pracować. Najlepsze były filmy „Skazanie o ziemi sybirskiej” i „Pojezd ujeżdżajet na Wostok” – naprawdę b. dobre filmy, jeśli się już zna tło, grunt, z którego wyrosły.
Kraj Krasnojarski, 24 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po wysadzeniu kapusty mieliśmy 2 dni „wolne”, a obecnie dalszy ciąg bajecznego bezładu i bezrządu, którym „stoi” czy „leży” nasz rozkoszny kołchoz. Staram się do tego ustosunkowywać jak najobojętniej, przeżywając dni do niczym nie określonej przyszłości. Fizycznie czuję się, jak dziadzio mówi, po japońsku: „jako tako”, co stwarza też pewną wątpliwość: ponieważ odmówiono nam (po tylu historiach!) przyłączenia do Kurejki, problem wyrwania się stąd przedstawia nowe trudności. Jeżeli w ciągu lipca nie będzie żadnych zmian, może przecież będzie trzeba dotrzeć do tej nieszczęsnej komisji lekarskiej [...]. Najniespodziewaniej w świecie otrzymało paszporty dwoje wysiedleńców „5-cio roczników” (tzn. po odsiedzeniu lagrów z wyrokiem na 5 lat). Oczekiwanie miłych niespodzianek jest jednak mało aktywną postawą. Aktywność, co prawda, przypomina bicie głową w materac – nie w ścianę, więc nic specjalnie tragicznego.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 2 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.