W niespełna dwie godziny ważniejsze posterunki były już obstawione. Jednocześnie mieliśmy wszystkich przeznaczonych na wywiezienie do Poznania.
Zamierzałem wydać odpowiednie polecenia i przepustki, gdy naraz wezwano mnie do gabinetu Januszajtisa, gdzie zastałem zgromadzonych innych członków niedoszłego rządu. Oczom moim przedstawił się dziwny i nadspodziewany widok. Generał Szeptycki przekładał coś Januszajtisowi i czynił mu gorzkie wyrzuty za wciągnięcie wojska do zamachu politycznego.
Okazało się, że bez porozumienia, na własną rękę, chcąc zyskać również niektórych dowborczyków za postawioną przez nich cenę, mianowania Dowbor-Muśnickiego szefem sztabu generalnego, Januszajtis zarządził zaaresztowanie Szeptyckiego. W tym celu delegowano do „Bristolu” jakiegoś wojskowego, który widocznie obawiając się stanąć przed obliczem samego generała, polecił grupie cywilnych ludzi sprowadzić Szeptyckiego na komendę. Dziwny podobno był widok, kiedy wysoki i postawny generał w otoczeniu czterech uzbrojonych cherlaków cywilnych szedł na komendę i po drodze, spotkawszy żołnierzy Januszajtisa, kazał zaaresztować wszystkich konwojentów, a sam zgłosił się na rozmowę.
Januszajtis, widocznie zbity z tropu, zamiast decydującego gestu w formie choćby internowania generała, najspokojniej wypuścił Szeptyckiego, mówiąc: „Niech pan generał pójdzie się przespać, jutro pogadamy”. W chwili kiedy Szeptycki wychodził, nadciągał oddział 21 pp., wezwany przez Januszajtisa celem obsadzenia Sztabu Generalnego, Prezydium Rady Ministrów, Zamku, Elektrowni, Gazowni itp. punktów. Teraz zmieniły się role. Szeptycki wezwał dowódcę oddziału do obsadzenia komendy i niewypuszczania wojskowych.
Warszawa, 5 stycznia
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
Wpadł do kasyna oficerskiego pułkownik Ślaski i bez żadnych wstępów oświadczył: „Nu wot, panowie, gienierał Szeptyckij dostał gienierała broni. Wszystkie pułki jego winszowali, a my nie. Tak pojedziem jego winszować”. [...]
Gdy już wszyscy stanęli na swoich miejscach, pułkownik Ślaski rzucił: „Adiutant! Zsiądziesz pan z konia i pójdziesz do pana gienierała i powiadomisz, że 13 pułk ułanów przyjechał jego winszować”. Rusiecki zniknął w drzwiach pałacu, po chwili wrócił i zameldował: „Pan generał prosi, żeby panowie oficerowie zaszli do niego do sztabu”. Pułkownik Ślaski oburzył się: „Idź pan do niego i powiedz, że ja na Zimnim Dworcu [w Petersburgu] swój człowiek był. Jak my cesarza winszowali, to cesarz zawsze wychodził na balkon, tak my prosim pana gienierała, żeby tak wyszedł”. [...] Generał Szeptycki zwrócił się do oficerów sztabu: „Panowie, nic nie poradzimy, i tak idzie ku wiośnie, trzeba łamać kit w oknach”. Kit złamano i generał Szeptycki wyszedł na balkon. Na ten widok pułkownik Ślaski krzyknął: „Niech żyje gienierał Szeptyckij, wiwat, urra!”. Oficerowie nie byli uprzedzeni, że trzeba będzie krzyczeć, więc nie wznieśli żywiołowego okrzyku. Pułkownik Ślaski, ratując sytuację, wydał rozkaz: „Trębacze — marsz!”.
Trębacze zagrali — i tu się zaczęło. Konie, które nigdy dotąd nie słyszały dźwięku trąb, poniosły, dokąd który mógł. W dodatku trębacze na tę uroczystość powkładali ostrogi, a nie umieli dosiadać koni i pruli nimi brzuchy biednym koniom. Pułkownik Ślaski przy okrzyku „Urra!” rzucił czapkę do góry, lecz jej nie złowił, więc czapka upadła na ziemię. [...] Trębacze, gdy tylko mogli, puszczali grzywy swych rumaków i znowu dęli w trąby, co stanowiło tak komiczny widok, że obecni myśleli, że generał Szeptycki spadnie z balkonu. Trzymał się oburącz balustrady i łzy jak groch spływały mu po policzkach. Oficerowie sztabu porykiwali z radości.
Mińsk (litewski), 13 kwietnia
Andrzej Brochocki, Wspomnienia z 13 pułku ułanów wileńskich, ze zbiorów prywatnych Janusza Przewłockiego.
Kochany Generale!
Chcę słów parę napisać przed pańską ofensywą na Dniepr. Jest ona tak pomyślana, by szła równocześnie z uderzeniem Śmigłego na Kijów. Śmigły już obecnie stoi na Zdwiżu i Fastowie, prawdopodobnie dojdzie i północną grupą do Zdwiża: ma zamiar zaczynać w nocy, tak by Irpeń łamać tuż nad ranem i zaskoczyć ich nocną jeszcze porą. Liczy na to, że w ten sposób złapie jeszcze mosty.
Parę słów o doświadczeniach dotychczasowych i obserwacjach z wojsk bolszewickich: mogą się one Panu przydać. Gruntem jest niespodzianka, której nie wytrzymują, a wobec tego, że stojąc tuż przed nimi niespodzianki w ścisłym tego słowa znaczeniu zrobić nie można, trzeba szukać tego elementu w szybkości nadzwyczajnej i obejściach. Zdaniem moim, to jest grunt i zasada, a do tego trzeba dobierać specjalne jednostki do tego zdatne. U Pana na przykład do takiej pracy uważałbym za najzdatniejszą 9 dywizję i gdybym na miejscu Pana prowadził operację, rzuciłbym ją na Rzeczycę obchodząc kolej od południa. W całej akcji Pana szło by o to, by wyglądało to jako pogrom ze stratą większej ilości jeńców i materiału, co, zdaje mi się, nie jest niemożliwe, gdy się ich odetnie od Rzeczycy i werżnie pomiędzy Berezynę a Dniepr.
Tutejsze moje doświadczenia dają obraz taki – piechota ich jest bardzo zła, zniechęcona i czuła na naszą agitację. Niebezpieczeństwem głównym są pociągi pancerne, gdzieniegdzie obsługiwane przez Niemców i Chińczyków. Lecz i te są czułe na obejścia. Gdyby u Pana zdążono przy obejściu wysadzić jakiś mostek przed Rzeczycą, obiekt nieprędki do naprawienia, straciliby z pewnością animusz do walki.
Żytomierz, 4 maja
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Kilkakrotne próby pana Witosa nie udawały się jedynie z przyczyny nieumiejętności albo niechęci tego pana uwzględniania interesów moralnych państwa. Państwo bowiem ma dwie funkcje wyraźnie państwowe i wyraźnie z jego bytem związane: wojsko i politykę zagraniczną, to znaczy stosunki z innymi państwami. Te dwie funkcje, jak zawsze twierdziłem, nie mogą podlegać fluktuacji gry zawistnych partii, gdyż system taki prowadzi nieuchronnie państwo do zguby i demoralizuje oraz degeneruje obie te funkcje.
[...]
Pan Wincenty Witos znany jest w historii naszego państwa głównie z bezceremonialnego stosunku do wszystkich funkcji państwowych. Dobór jego kolegów w obecnym gabinecie przypomina mi rząd utworzony ongiś z wielkim hukiem i hałasem, a co do którego zdecydowałem, iż nie mogę w żaden sposób łączyć mego nazwiska z takim właśnie rządem. Wiedziałem bowiem z góry, że wraz z powstaniem takiego rządu idą przekupstwa wewnętrzne i nadużycia rządowej władzy bez ceremonii we wszystkich kierunkach dla partyjnych i prywatnych korzyści.
Na ministrów wojska od tego czasu zaczęto dobierać generałów, którzy by mieli sumienia giętkie, zdolne do uprawiania — jak ja nazywam — handlu posadami i rangami, dla wygody takiego czy innego stronnictwa, takiego czy innego potrzebnego posła, takiego czy innego wygodnego kupca, jednym słowem — takiego czy innego człowieczka. System demoralizacji wojska, które, nie mając praw wyborczych, ma jednego przedstawiciela swych interesów i potrzeb w osobie ministra, przy odpowiednim doborze tego ministra zaczął święcić swoje triumfy nie przy kim innym, jak przy panu Wincentym Witosie. [...]
Trwało to przez cały czas rządu pana Witosa i jego szlachetnych kolegów i dowodzenia wojskiem pana generała [Stanisława] Szeptyckiego. System ten w inny sposób, bardziej — że tak powiem — rozlewny, był stosowany i przy następnym ministerium pana Władysława Grabskiego wraz z Władysławem Sikorskim.
Gdy więc na szczęście dla Polski padły oba ministeria, ministeria rozwydrzenia partii, dzielących Polskę na szmatki na rzecz każdej partii i każdego stronnictwa, zostały po nich duże deficyty państwowe i ogólne, daleko idące zubożenie. Odbiło się to dotkliwie i na wojsku. Budżet wojskowy został w jednej chwili zmniejszony do połowy. Minister spraw wojskowych mieć obecnie musi do czynienia z dziesiątkami kryminalnych spraw o nadużycia pieniężne, popełniane przez protegowanych obu kiepskiej pamięci rządów: pana Wincentego Witosa i pana Władysława Grabskiego.
Warszawa, 11 maja
Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. VIII, Warszawa 1937, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.