Wczoraj wieczór przyjechałem do Sopotu, podróż drugą klasą w upał ciężka, bo jakieś dzieci zatruwały życie. W Sopocie niestety ludzi mnóstwo (jestem zdemoralizowany, bo przyjeżdżałem tu zwykle zimą lub jesienią, mając wówczas całe miasto dla siebie). Wieczorem przechadzałem się, wcale pięknie to nasze Cannes wygląda, ładnie oświetlone, z neonami i kawiarniami na tarasach. Wszędzie tłumy młodzieży, i to naprawdę z zakładów pracy robotniczej – wszystko w koszulach z krajowego nylonu, dziewczęta pokazują nogi do pasa. Wszystko niebrzydkie, w każdym razie z rozbuchaną ambicją, nasz ustrój najlepiej stwarzać umie powszechne łaknienie: to mu wychodzi bez pudła.
Sopot, 17 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
W ślad za meldunkiem z dnia dzisiejszego przesyłamy dalsze informacje uzyskane z poszczególnych środowisk wskazujące na kierunek dyskusji i komentarzy na temat wydarzeń w Czechosłowacji:
— uczestnicy VIII Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie z krajów zachodnich w wyniku otrzymanego polecenia ze swoich ambasad częściowo rezygnują z udziału w tej imprezie i udają się do swoich krajów. Dotychczas wyjechali reprezentanci Anglii, przewidywany jest również wyjazd w dniu dzisiejszym reprezentantów Szwajcarii, Holandii i Austrii. Przedstawiciele NRF natomiast opuścili festiwal w dniu jego rozpoczęcia.
Warszawa, 23 sierpnia
Źródło: AIPN, MSW II, 3836, b.p., [cyt. za:] Jan Ptasiński, Drugi zwrot. Gomułka u szczytu powodzenia, Warszawa 1988.
Około 2.00 w nocy w pokoju hotelu „Grand” w Sopocie, gdzie nocowałem, zadzwonił telefon z informacją: „milicja”. Wyjrzałem przez okno wychodzące na front budynku. Ujrzałem scenę z filmu: padający śnieg, drzewa, gęsty kordon milicji, a na podjeździe rząd polowych samochodów wojskowych i milicyjnych bud. Koledzy, myjący okna wychodzące na plażę, widzieli kordony milicji ciągnące się aż do morza, ubrane w surrealistyczne kostiumy z hełmami i tarczami. Milicja była również w całym budynku. Do mojego pokoju weszli po pół godzinie wraz z dwoma cywilami. Po sprawdzeniu dowodów każdego z nas skuwano kajdankami i wyprowadzano w asyście dwóch ZOMO-wców. Budy stały przy samych schodach. Wszyscy z krajówki, których widziałem, byli skuci, reszta – nie. w budzie posadzono nas pięciu w ten sposób, że obok każdego z nas siedziało dwóch milicjantów. Nie przedstawiono nam ani nakazu internowania, ani też aresztowania. Zresztą nikt z nas o to nie pytał, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Przewieziono nas do koszar ZOMO w Gdańsku przy ulicy Kartuskiej. Tam sprowadzono nas do Sali w piwnicy. Stało tam już kilkanaście osób: Rulewski, Sobieraj, ktoś z Radomia… Co chwilę dowożono nowe transporty.
Sopot-Gdańsk, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.