[Tego dnia] przyjechał do Warszawy pan [William C.] McDonald, współpracownik utworzonego w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej pod przewodnictwem byłego prezydenta Herberta Hoovera Komitetu Pomocy dla Polaków. Obeznany ze stosunkami w Polsce, gdyż w niej przez kilka lat pracował, i adresowany wprost do mnie przez władze Komitetu, odwiedził mnie i zaproponował, bym przystąpił z nim niezwłocznie do pracy nad utworzeniem instytucji, która by była w Polsce odpowiednikiem powstałego w Ameryce komitetu.
Liczne godziny strawione na obradach z panem McDonaldem, który się okazał człowiekiem umiejącym wejść rzeczowo i psychologicznie w nasze ówczesne położenie, dały w rezultacie osiągnięcie jego pełnej zgody na postulaty, które miały być wzięte za podstawę projektowanej instytucji pomocy społecznej w Polsce. [...] Wszystkie one były zgodne z życzeniami naszymi. Dążyć musiały przecież w kierunku stworzenia instytucji czysto polskiej, jednolicie zorganizowanej, a pracującej uczciwie, więc nieobawiającej się żadnej kontroli, a tym bardziej ze strony ofiarodawców przychodzących z pomocą wówczas na bardzo szeroką skalę zakrojoną. Mówił mi bowiem pan McDonald, że przewidywane rozmiary pomocy sięgać miały milionów dolarów w pieniądzach, a przede wszystkim żywności, odzieży i medykamentów.
Warszawa, 9 listopada
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Zawezwany zostałem do Warszawy w sprawie bardzo bolesnej dzieci z Zamojszczyzny. Niezwykłym był po prostu temat naszych narad w RGO [Rady Głównej Opiekuńczej] w związku z tą sprawą. Oto rozeszły się po Warszawie, nie wiadomo przez kogo rozsiewane pogłoski, że do Warszawy na dworce kolejowe, jak utrzymywano na Pradze, na boczne linie, przybyły przywiezione przez Niemców całe transporty dzieci odebranych rodzicom w Zamojszczyźnie i że owe dzieci można kupić po prostu od urzędników kolejowych po cenie 50 zł za główkę.
Pogłoska sprawdzona przez nas okazała się tylko potworną złośliwie przez kogoś puszczoną plotką. Tłumy jednak ludzi zaczęły się schodzić do RGO z oświadczeniem życzenia wzięcia tych biednych dzieci na wychowanie. Gdy spotkały się one z wyjaśnieniem, że to wszystko jest plotką, posuwano się do zarzucenia RGO potwornego zaniedbania, powodującego śmierć wielu dzieci etc., i dopominano się o urzędowe wyświetlenie całej sprawy. Nieszczęśliwym w dodatku zbiegiem okoliczności w tym samym czasie przybyło do Warszawy do schroniska RGO trzydzieści pięć dzieci z Siedlecczyzny, które pochodziły z Zamościa i były przywiezione do szpitala dla leczenia na jakąś nieznaną chorobę. Wystarczyło, by wiadomość o przybyciu tych dzieci do schroniska RGO rozeszła się po mieście, by przed tym schroniskiem gromadzić się zaczęły znowu tłumy ludzi, z których jedni, naprawdę dobrym sercem kierowani, chcieli dzieci zabierać, drudzy rozdmuchiwali z wybitnie złą wolą potworną plotkę.
Udzielane przez nas wszystkim szczegółowe wiadomości o tym, co z dziećmi z Zamojszczyzny się dzieje, gdzie są i kto się nimi zajmuje, nie wystarczały przez czas dłuższy dla pokonania tej plotki. Wyszły przy tym na jaw dziwne jakby cechy dobroczynności warszawskiej, gdy bowiem na żądanie dania dzieci na wychowanie, po wyjaśnieniu, że dzieci z Zamojszczyzny nie ma, ale są jeszcze biedniejsze dzieci z Warszawy — warszawiacy odwracali się jakby obrażeni, że im się daje nie ten towar, którego żądali.
Warszawa, 10 stycznia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Zaraz nazajutrz po powrocie moim do Krakowa wybuchła jak bomba sprawa katyńska. [...] Wszystkie pisma w Krakowie, Warszawie i Reichu z wielkim rozgłosem zaczęły o niej pisać [w rzeczywistości dopiero od 13 kwietnia], podkreślając barbarzyństwo bolszewików i jakby wyczekując, jakim echem w społeczeństwie polskim wiadomość ta się odbije. Z artykułów prasy niemieckiej wyczuwało się wyraźnie, że z jakimiś planami propagandowej natury łączonym jest głoszenie sprawy katyńskiej. Społeczeństwo, mając przed sobą obrazy mąk zadawanych Polakom przez Niemców, było od razu w tej sprawie nadzwyczaj powściągliwym, a w wielu kołach powstawały przypuszczenia, że nie bolszewicy, ale Niemcy byli winowajcami Katynia.
Niedługo czekaliśmy na to, by władze w tej sprawie się do nas, jako Rady Głównej Opiekuńczej, zwróciły — zażądały mianowicie, by RGO dla skonstatowania faktu zbrodni tam dokonanej, wysłało komisję specjalną. [...] Na posiedzeniu, na które zaprosiłem wszystkich członków Rady, ustalonym zostało jednomyślnie, że RGO jako instytucja do tej sprawy mieszać się nie może w obawie wplątania w polityczne i propagandowe komplikacje, że dla zbadania faktu ekshumacji zwłok należy raczej myśleć o udziale w tej sprawie Polskiego Czerwonego Krzyża.
Kraków, 9 kwietnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Osobiście zamierzałem, puściwszy maszynę całą organizacyjną w ruch, w razie zajęcia Krakowa przez bolszewików pozostać w Krakowie, nie uśmiechała mnie się bowiem tułaczka i oddzielenie od rodziny, a z drugiej strony, logika mnie mówiła, że jako ten, który był przez Niemców więzionym i sądzonym, nie powinienem być chyba narażonym na prześladowanie ze strony sowieckiej.
Jakże byłem naiwnym w takim ocenianiu sytuacji — na szczęście sami bolszewicy uważali za właściwe wyprowadzić mnie z błędu — oto bowiem radio sowieckie „Kościuszko” podało do wiadomości naszej przez kilkakrotne ogłoszenie, że Adam Ronikier, prezes RGO [Rady Głównej Opiekuńczej] jest wrogiem Nr 1 ludu polskiego. To ogłoszenie przez radio zakomunikowane mi z wielu stron przeważyło szalę, nie tylko szereg przyjaciół i rodzina, ale i mój rozsądek doszli zgodnie do wniosku, że w takich warunkach pozostawać w kraju, ryzykując w mym stanie zdrowia męki i zesłanie na Syberię, jest rzeczą co najmniej lekkomyślną, gdy jeszcze w sprawie takiej, jak pomoc robotnikom polskim w Niemczech, mogę być jeszcze przydatnym.
Kraków, 17 grudnia
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.