Główne siły policyjne i wojskowe skoncentrowane były na Marszałkowskiej oraz w Alei Ujazdowskiej i koło Nowego Światu, gdyż na Marszałkowskiej zapowiedziały demonstrację trzy organizacje: Socjalna Demokracja Królestwa Polskiego i Litwy, Bund oraz „Proletariat”, a w Alei Ujazdowskiej PPS. Około 5. godz. po południu [dn.] 26 na Marszałkowskiej zaczęły się ukazywać grupy robotników i robotnicy pojedynczy. Około godz. 5.30 ruszył pochód z placu Zielonego do Świętokrzyskiej. Około domu nr 145 rozwinięto dwa czerwone sztandary, rozległy się okrzyki i śpiewy rewolucyjne. Policja rzuciła się na demonstrantów. Ci ostatni, stanowiąc olbrzymią masę, odparli jej atak, bijąc policjantów i rewirowych. Policja i kozacy zjawili się w większej liczbie i znowu rzucili się na naszych. Kilkudziesięciu manifestantów wparli w podwórze domu nr 145 i zamknęli bramę. Wewnątrz policja zaczęła bić i popychać manifestantów, ale zdumiona oporem, jaki po raz pierwszy manifestanci okazywali (bo dotąd biernie znosili znęcanie się i przemoc), zachowywać się poczęła oględniej. [...] W parę chwil po tym szturmie manifestanci potrafili się znowu zorganizować i w liczbie blisko 1000, z czerwonymi sztandarami pośrodku, ruszyli znów ku Świętokrzyskiej. Tu rzucił się na nich oddział kozaków z policją i część (około 150 osób) wepchnął w bramę narożnej kamienicy (róg Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej). Wywiązała się tu energiczna bójka, w której raniono silnie rewirowego i policjantów. Jednocześnie robotnik jeden silnym uderzeniem sękatego kija o łeb kozaka zrzucił go z konia.
Wstrzymano dorożki i tramwaje, śpiewano i wydawano okrzyki socjalno-demokratyczne. Aresztowano sporo robotników polskich i żydowskich, sporo kobiet, trochę młodzieży szkolnej i studentów.
Warszawa, 26 kwietnia
„Czerwony Sztandar”, nr 6, z kwietnia 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, pod Feliks Tych, Warszawa 1962.
Koło godz[iny] 5 na ul. Marszałkowską poczęły napływać grupy dość niezwykłych, jak dla tej pierwszorzędnej ulicy Warszawy „spacerowiczów”: robotnicy polscy i żydowscy z żonami, siostrami [...].
Koło godziny 6, niedaleko rogu Świętokrzyskiej skupiła się garstka demonstrujących, jednak nieliczna jeszcze. Ale zwróciło to uwagę bliżej znajdujących się osób i w tejże chwili rozbiegła się gawiedź i dziesiątki osób nie mających nic wspólnego z demonstracją, uciekając we wszystkie strony, byle dalej... od demonstrujących. Ci, skupiwszy się w większej liczbie, z okrzykami rewolucyjnymi: „Precz z caratem!”, „Niech żyje 8-godzinny dzień roboczy!”, „Niech żyje socjalizm!”, „Precz z militaryzmem!” — ruszyli w stronę Świętokrzyskiej, wywieszając jednocześnie sztandar, na którym widniały napisy srebrnymi literami — z jednej strony po polsku, z drugiej w żargonie. Grupa liczyła w tej chwili zapewne nie więcej jak 250 osób; skupiło się jednak wkrótce koło niej znacznie więcej demonstrujących i ruszono dalej z okrzykami rewolucyjnymi. Po chwili wyrzucono w górę drugi sztandar: piękna czerwona wstęga jedwabna z napisem: „Niech żyje święto robotnicze!”, „Precz z caratem!”. Zadrżało w powietrzu od okrzyków rewolucyjnych, na podobieństwo przedśmiertnego znaku caratowi. Demonstranci z okrzykami kierowali się w stronę ul. Świętokrzyskiej, ale zawrócili w stronę Ogrodu, po paru minutach jednak skierowano się znów w stronę Alei Jerozolimskiej.
Teraz demonstranci stanowili już tłum tysięczny, posuwający się w dość karnych szeregach około 15 minut, gdy nagle od strony Świętokrzyskiej natarli nań kozacy. Tłum demonstrujących szybko się podzielił i rozproszył i w chwilę potem na placu boju panowali już... kozacy. [...]
Rozpoczęło się tratowanie ludzi pod kopytami, bicie nahajkami i pałaszami, jednym słowem — znęcanie się, do jakiego jest zdolna tylko dzikość azjatyckiej tłuszczy w usługach caratu. Demonstranci bronili się kijami, niektórzy nożami. Zatrzymanych wepchnięto na podwórze domu na rogu ul. Świętokrzyskiej, skąd wszystkich (nawet i mieszkańców domu, którzy się w owej chwili przypadkiem na podwórzu znaleźli) po zapisaniu nazwisk i dokonaniu ścisłej rewizji osobistej przeprowadzono po czterech przeszło godzinach na podwórze domu nr 145, gdzie zgromadzono już wszystkich zatrzymanych na ulicy z jednej strony i oprawców z drugiej — kozaków, policję, żandarmów. [...]
Po godz[inie] 11 wszystkich 42 aresztowanych, otoczonych kordonem kozaków konnych i żandarmów, dostawiono do cyrkułu na Twardej ulicy, skąd już transportowano ich dalej do Pawiaka i ratusza.
Warszawa, 26 kwietnia
„Czerwony Sztandar”, nr 6, z kwietnia 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
Dwie partie: Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy i Polska Partia Socjalistyczna (Lewica) połączyły się w jedną Komunistyczną Partię Robotniczą Polski, która wzywa Was pod swój sztandar walki o dyktaturę proletariatu, o rewolucję socjalną.
Pod tym sztandarem zjednoczyły się obie partie w chwili, gdy w całej Europie pękają wiązania państw kapitalistycznych, a proletariat walczy o zdobycie władzy, aby na gruzach starego świata wyzysku i ucisku budować świat nowy, na własności socjalistycznej, na wolności i braterstwie oparty. Połączyła nas jasność zadań, które dziś stoją przed klasą robotniczą.
[…]
Z polskiej klasy robotniczej spadły więzy okupacji. Burżuazja polska straciła najsilniejsze narzędzie swego ucisku klasowego. Ale to rozluźnienie naszych pęt zawdzięczamy nie rewolucji w Polsce, lecz rewolucji rosyjskiej i niemieckiej. Dlatego grożą nam wciąż nowe wściekłe ataki kontrrewolucji burżuazyjnej, którą coraz bardziej rozzuchwala ugodowość rządu Piłsudskich i Moraczewskich, zdradzających na każdym kroku interesy ludu.
Jeżeli nie chcemy, by nas zakuto w nowe kajdany, musimy rozpalić w Polsce własną rewolucję, zburzyć panowanie burżuazji, zdobyć władzę dla Rad Delegatów Robotniczych.
Rzuciliśmy hasło tworzenia w Polsce Rad Delegatów Robotniczych miast i wsi w niezłomnym przekonaniu, że staną się organem walki szerokich mas proletariatu. Przeciw klasom burżuazyjnym, łączącym się z międzynarodową imperialistyczną kontrrewolucją, niechaj stanie zwarta siła klasy robotniczej, ramię w ramię z socjalistyczną Rosją i z rewolucyjnym proletariatem wszystkich krajów.
Niech żyje międzynarodowa walka rewolucyjna!
Niech żyje dyktatura proletariatu!
Niech żyje rewolucja socjalna!
Warszawa, 15 grudnia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Jako naczelne hasło okresu obecnego Komunistyczna Partia Rob[lotnicza] Polski wysuwa hasła Rewolucji Socjalnej, Dyktatury Proletariatu i walki o władzę Rad Del[egatów] Rob[lotniczych]. […]
Rewolucyjny proletariat polski złamać musi zarówno potęgę jawnej reakcji burżuazyjnej, jak również zamaskowanych jej sojuszników z obozu rewolucyjnej frakcji PPS, która stworzyła tak zwany robotniczo-włościański rząd będący pokornym sługą, narzędziem i parawanem kontrrewolucji polskiej.
Rząd ten, zasłaniający się maską socjalizmu, na rozkaz endecji wzywa pomocy wojsk imperialistycznych rządów koalicji, wypowiada wojnę rewolucyjnej Rosji, pcha do wojen z ościennymi ludami, aby zaspokoić grabieżcze instynkty burżuazji polskiej, skierowuje ostrze swych represji przeciwko rewolucyjnemu ruchowi robotniczemu, morduje i zapełnia więzienia jego bojownikami, ogłasza stany wyjątkowe, staje się moralnym sprawcą ohydnego mordu dokonanego na delegatach robotniczego rządu rosyjskiego.
Przeciwstawiając się jak najbardziej temu rządowi, Komunistyczna Partia Robotnicza Polski wzywa wszystkich robotników miast i wsi, aby szykowali się do walki o zdobycie władzy, aby wszystkimi siłami bronili istnienia Rad, z których łona wyjść musi rząd dyktatury proletariackiej, rząd, który rozpocznie przebudowę życia gospodarczego w naszym kraju na podstawach socjalistycznych.
Warszawa, 14 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Rady Robotnicze powinny jak najenergiczniej przeciwdziałać niecnej robocie reakcji budzącej najniższe instynkty ciemnych mas, wzniecających nienawiść narodowościową, pragnącej w pogromach żydowskich utopić wyzwoleńczy ruch mas robotniczych. Rady Rob[lotnicze] powinny kierować walką polityczną proletariatu, mającą na celu objęcie władzy przez masy robotnicze miast i wsi dla urzeczywistnienia ideału proletariackiego – socjalizmu, powinny stać się ośrodkiem międzynarodowej rewolucji proletariackiej. By dopiąć tego celu, Rady Del[egatów] Rob[lotniczych] nie powinny łączyć swych losów z żadnym z rządów nieproletariackich. […]
Robotnicy żydowscy będą we wspólnych Radach ręka w rękę z polską klasą robotniczą walczyli o swe ostateczne wyzwolenie, o ustrój socjalistyczny. Jednocześnie będą oni w Radach Rob[lotniczych] zdobywali pomoc polskiego robotnika w swej walce o prawa narodowe – prawa języka żydowskiego i kulturalno-narodowej autonomii – których uporczywie odmawia proletariatowi żydowskiemu burżuazja polska.
Wśród nawałnicy nacjonalizmu Rady Rob[lotnicze] w Polsce powinny stać się symbolem braterstwa proletariatu, jedynej rękojmi zwycięstwa sprawy robotniczej.
Warszawa, 14 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Oto rząd mający kłaść podwaliny socjalizmu, kładzie je kosztem tej właśnie klasy robotniczej, której potrzeb jest rzekomym wyrazicielem. Nie ma przecie mowy o żadnej dyktaturze proletariatu (dyktatura zresztą sama w sobie jest złem), jest dyktatura biurokracji wspartej o dyktaturę armii sowieckiej. Proletariat jest zahukany, stoicki, smutny, pogrąża się stopniowo w biedę, której nawet u nas już nie znał. Proletariat nie ma nawet na tyle woli i swobody, aby mógł ruszać palcem w podartym bucie. Ma tylko swobodę uchwalania wniosków politycznych i retorycznych albo wiernopoddańczych deklaracji w stosunku do Rosji, sprawy pokoju, Chin czy Wietnamu. To jest opium dla ludu. Robotnicy są zupełnie bezsilni i bezradni, gdy idzie o ich byt ekonomiczny. Jakże mogą mieć entuzjazm do ustroju, który ich zepchnął do rzędu niewolników odrabiających państwowszczyznę, głosząc jednocześnie, że są władcami kraju. I to może nawet nie zła wola, tylko tragicznie błędne koło nieżyciowości ustroju. Efektowna teatralna inscenizacja oficjalnych (jakże kosztownych) uroczystości, ale nic dla życia i człowieka. W ten sposób nasi „twórcy socjalizmu” podcinają gałąź, na której siedzą. Bo czymże byliby bez robotników? Garstką uzurpantów popieranych przez ościenne mocarstwo. A są bez robotników! To prawda, że istnieje kilkanaście tysięcy przodowników pracy i „racjonalizatorów”, którzy zarabiają dużo, podobno zdarza się, że do 300 tysięcy w niektóre miesiące, ale cóż stąd? Nigdy wszyscy robotnicy nie będą przodownikami, a ten system wysuwania przodowników sprawia tylko, że pogłębiają się przepaście socjalne nie już między różnymi środowiskami „świata pracy” (nigdy przepaść między zarobkami inteligencji, a zarobkami pracowników fizycznych nie była tak wielka jak dziś), ale powstają przepaście socjalne wśród samych robotników. Toteż owi przodownicy są podobno znienawidzeni przez ogół robotniczy.
Warszawa, 20 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.