W marcu 1942 mój ojciec odmówił przyjęcia trzeciej grupy narodowościowej.
29 maja około 20.00 przyszedł do nas gestapowiec, miał ze sobą dwie tabliczki z jakimiś numerami, jedną zawiesił na płocie, drugą na wozie stojącym na podwórzu. Wszedł do domu, przywitał się z tatą i powiedział: „Od tej chwili jesteście wywłaszczeni. Nie macie już nic. Proszę się przygotować, zabiorę was ze sobą. Każda osoba może wziąć 12 kilo”. Nikt tego nie ważył. Moja mama każdemu z nas włożyła do worka trochę chleba, słoniny, mydła, proszku, jakąś odzież. Wzięliśmy też pierzyny. Ten gestapowiec nie był zły. Jak przyszedł po raz drugi, około 23.00, już byliśmy spakowani. A on się zdziwił: „To wy tu jeszcze jesteście? No to muszę z wami jechać”.
Bo dużo z tych ludzi, co mieli być wywiezieni, pouciekało.
Załadowali nas do pociągu i wywieźli całą rodzinę — rodziców wraz z sześciorgiem dzieci — do obozu w Potulicach. Kiedy weszliśmy do obozowego baraku, gdzie wydzielono nam kawałek podłogi zasłanej słomą, mama zawołała: „Boże, jak my tu wytrzymamy do jutra!”. Byliśmy tam uwięzieni prawie trzy lata.
Stara Kiszewa, 29 maja
Relacja Józefa Gołuńskiego w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.