Ministerstwo Robót Publicznych w porozumieniu z Departamentem Spraw Morskich [Ministerstwa Spraw Wojskowych] deleguje Pana do Gdańska dla zbadania warunków rozszerzenia portu morskiego. [...]
Przy tej sposobności zbada Pan możliwość założenia portu morskiego na lewym brzegu Wisły w województwie pomorskiem (w Tczewie, ewentualnie w Gniewie).
Warszawa, 25 marca
Archiwum/Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
W myśl traktatu pokojowego Polska jest uprawniona do używania portu. Nie jest wykluczone, że w razie dalszego oporu robotników portowych port gdański zostanie przyznany Polsce w najbliższych naradach w Paryżu.
Gdańsk, 26 lipca
„Kurier Poznański” nr 173/1920, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Wczoraj, około godz. 6.00 po południu, bandy robotników niemieckich rozpoczęły napadać na oficerów i żołnierzy polskich i angielskich na ulicach. Około godz. 10.00 wieczorem, gdy wyruszać miał pociąg z Gdańska do Warszawy, tłum niemiecki usiłował zdobyć komendanturę polską na dworcu, ale został przez kilku żołnierzy angielskich, grożących użyciem broni palnej, odparty. Innej gromadzie robotników niemieckich udało się wtargnąć na peron. Zaczęto wywłóczyć z pociągu warszawskiego oficerów i żołnierzy polskich. Jeden oficer i jeden żołnierz odnieśli rany ciężkie od noży, trzej inni są wprawdzie lżej pobici i poranieni, ale stan ich był taki, że musiano ich także przenieść do lazaretu. [...] Napad uważać należy za zemstę robotników niemieckich, którzy jak wiadomo, odmówili wyładowania amunicji. [...] Podczas rozruchów raniono także dwóch żołnierzy angielskich.
Gdańsk, 30 lipca
„Kurier Poznański” nr 174/1920, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
„Kurier” utrzymuje, że budowa portu w Gdyni utknęła na martwym punkcie nie tylko dla ogromnych kosztów, lecz także skutkiem polityki ministra, pana Narutowicza, który nie chce „draźnić” Gdańska.
Poznań, 8 września
„Kurier Poznański” nr 205/1922, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Z chwilą objęcia przez nas Pomorza, sprawy morskie były u wszystkich na ustach, ale nie chciałbym być złośliwym, że więcej myślano o wynikających stąd przyjemnościach niż o morzu, jako otwartej drodze w świat szeroki, niczem nieskrępowanej i o własnej marynarce handlowej. Zaczęto od kupowania terenów pod budowę kurortu morskiego, zawiązało się towarzystwo kąpielowe, na gwałt budowano wille, dla celów czysto spekulacyjnych, marynarką nikt sobie nie zaprzątał głowy.
Poznań, 18 marca
„Dziennik Poznański” nr 63/1926, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Tutejsza wioska powoli zaludnia się Polakami. [...]
2 maja wystawiła gmina pierwszy w tutejszej wiosce Krzyż. Umieszczono go w ogrodzie osadnika Warczaka.
Przy obchozie Konstytuji 3 Maja dała tutejsza ludność polska dowody, że nie zamarł w niej jeszcze duch polski. Na program uroczystości złożyły się deklamacje dziatwy szkolnej i śpiewy oraz dwie sztuki teatralne członków Towarzystwa Czytelni Ludowych. Wieczorek wypadł okazale.
W dniu 3 maja urządzono pochód przez wioskę. Na czele jechało dziesięciu jeźdźców z chorągwią, później kroczyły dzieci szkolne, a koniec stanowiło także czterech jeźdźców.
Ogółem jest w tutejszej szkole 38 dzieci. Dzieci ewangelickich jest 12, a katolickich 26.
Kobyle, czerwiec 1926
Kronika szkoły w Kobylu udostępniona przez Alojzego Dambka, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Długo się siliłem na wyszukanie odpowiedniego wyrazu dla Gdyni. Sądzę, że „Polska Kalifornia” będzie określeniem niezłym. Bo też życie tutejsze i ludzie tutaj na stałe osiadli jako żywo przypominają pierwszych osiedleńców znad brzegu Oceanu Spokojnego. Pieniądze leżą tu na ulicy. Trzeba tylko trochę przedsiębiorczości. Kaszubi porobili kolosalne majątki na swych piaskach, a jednak klną i wyzywają, że ich Polska oszukała. Taki jegomość dostaje na przykład za 10 mórg piasku nadbrzeżnego 176 tysięcy zł w gotówce i mówi, że to mało. Jedyną rzeczą, która nie jest zakrojona na miarę Kalifornii amerykańskiej, jest budowa portu. Ciągnie się i ciągnie, a końca nie widać.
Gdańsk, 7 września
„Gazeta Gdańska”, 1926, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Wszędzie huk, stuk, łoskot, gwar od codziennie prowadzonych robót budowlanych i innych. Piasków i kurzu też jeszcze wbród, bo bruków i chodników mało, nawet na Starowiejskiej i tak ruchliwej, jak Świętojańska! A przecież nie wszyscy są elitą, którą stać na luksusowe ceny samochodów. Cztery piąte lub dziewięć dziesiątych ludności brnie pieszo, czasem trochę skacząc przez różne przeszkody, choć niestety, nie ma za te stepplechases'y żadnych nagród! Ale trudno, nie od razu i Kraków zbudowano.
A plaża, a goście kąpielowi i całe roje majad, niwot, rusałek, wodnic, syren i jak tam jeszcze – o całej skali kształtów od wiotkich, smukłych, [...] aż do beczkowato-bombiastych form, co do właścicielek, których zachodzi obawa, by się nie potopiły – ale w słońcu! Tak są znakomicie odżywione. Kostjumy tych bogiń – znów cała gama barw, kształtów i rozmiarów, od normalnych, aż do prawie listków figowych. Amatorzy pięknych kształtów mogą się do syta ich napatrzeć, upoić swe oczy i zmysły. Często te urocze syreny, idąc do lub od kąpieli w swych rozwianych [...] płaszczach nawet na odległości kilometrowe, dozwalają łaskawie w swej boskiej nagości oglądać nam cztery piąte do dziewięciu dziesiątych swych kształtów. I to pomyśleć, ot tak, tylko z wielkiej łaskawości dla nas mężczyzn! [...] Słowem swoboda i raj modno-ziemny!
Gdynia, 25 lipca
„Dziennik Gdyński” nr 10/1928, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Z powodu częstego zaczepiania mnie przez różne pisma i osoby, jakoby w moim lokalu panowały niezdrowe stosunki i szerzyła się niemoralność itd., likwiduję z dniem dzisiejszym restaurację, zaś pisma i osoby, które podkopywały moją dobrą opinję będę ścigał sądownie. Detaliczną sprzedaż wódek będę prowadził nadal, jak do tej pory.
Gdynia, 13 września
„Dziennik Gdyński” nr 50/1928, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Szanownej Publiczności miasta Gdyni i okolicy podaję do łaskawej wiadomości, że z powodu zlikwidowania restauracji mego męża otwieram w najbliższych dniach na szeroką skalę dom towarowy, o którego otwarciu w następnych dniach nie omieszkam w tem samem piśmie Szanownej Publiczności donieść.
Gdynia, 13 września
„Dziennik Gdyński” nr 50/1928, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
1300 zabudowań [...] portowych, 320 ha wód wewnątrzportowych, 10 km betonowych nadbrzeży, 150 km portowych torów kolejowych, 2,5 km nowoczesnych falochronów, licząca setki tysięcy metrów kubatura magazynów i budynków, kilkadziesiąt dźwigów, kilkanaście monumentalnych gmachów, służących potrzebom żeglarstwa polskiego, 42 regularne linje morskie, idący w setki ton miesięcznie przeładunek...
W roku 1920 wioska rybacka, w roku 1924 embrion przyszłego portu, w roku 1926 dalekie jeszcze do ukończenia dzieło, w roku 1933 wysuwający się na czoło port Bałtyku. [...]
– TO GDYNIA.
Poznań, 8 grudnia
„Dziennik Poznański” nr 283/1933, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Na 1 stycznia 1938 roku zarejestrowano w Gdyni 618 samochodów, w tym 270 osobowych i 102 taksówek. Liczba samochodów w Gdyni wzrasta powoli. Na 10.000 mieszkańców wypada 54 samochody. Aczkolwiek wypada to więcej jak w Warszawie (Warszawa ma 50 samochodów na 10 tysięcy mieszkańców) stan ten jednak jak na ruchliwe portowe miasto jest za mały.
Rowerów w Gdyni zarejestrowano 9 tys. sztuk.
Gdynia, 10 marca
„Dziennik Gdyński”, 1938, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
W marcu 1942 mój ojciec odmówił przyjęcia trzeciej grupy narodowościowej.
29 maja około 20.00 przyszedł do nas gestapowiec, miał ze sobą dwie tabliczki z jakimiś numerami, jedną zawiesił na płocie, drugą na wozie stojącym na podwórzu. Wszedł do domu, przywitał się z tatą i powiedział: „Od tej chwili jesteście wywłaszczeni. Nie macie już nic. Proszę się przygotować, zabiorę was ze sobą. Każda osoba może wziąć 12 kilo”. Nikt tego nie ważył. Moja mama każdemu z nas włożyła do worka trochę chleba, słoniny, mydła, proszku, jakąś odzież. Wzięliśmy też pierzyny. Ten gestapowiec nie był zły. Jak przyszedł po raz drugi, około 23.00, już byliśmy spakowani. A on się zdziwił: „To wy tu jeszcze jesteście? No to muszę z wami jechać”.
Bo dużo z tych ludzi, co mieli być wywiezieni, pouciekało.
Załadowali nas do pociągu i wywieźli całą rodzinę — rodziców wraz z sześciorgiem dzieci — do obozu w Potulicach. Kiedy weszliśmy do obozowego baraku, gdzie wydzielono nam kawałek podłogi zasłanej słomą, mama zawołała: „Boże, jak my tu wytrzymamy do jutra!”. Byliśmy tam uwięzieni prawie trzy lata.
Stara Kiszewa, 29 maja
Relacja Józefa Gołuńskiego w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Byłem kilkakrotnie wzywany na rozmowy i dostałem w pracy do wypełnienia formularz o przyjęciu volkslisty. Po odmowie zostałem wezwany do urzędu [...]. Nieznany esesman wygłosił przemówienie o wartościach, jakie mamy otrzymać, i prosił, aby ci, którzy chcą przyjąć trzecią grupę, weszli na podwyższenie. Tylko parę starszych osób to uczyniło. Wtedy ów esesman się rozgniewał i rzucał słowami, które nie są w ogóle do powtórzenia, i wołał: „Precz z wami, Polakami, na Księżyc”. [...]
Ciągle próbowano do nas, Polaków, podchodzić, abyśmy przyjęli tę trzecią [volks]listę [...].
[...] znów wezwanie, stawiennictwo obowiązkowe do Kościerzyny, dworzec, piąta rano, 14 sierpnia 1942. Była nas grupa Polaków, około 70 osób, do pociągu przez Gdańsk. W Gdyni dołączyła druga grupa i w godzinach wieczornych byliśmy w Berlinie. Tak, że na drugi dzień było nas w tym obozie, takim przejściowym, około 400 osób: z Bydgoszczy, Torunia, Starogardu, Chojnic, prawie z całego Pomorza. Tam byliśmy trzy dni, drugiego dnia była zbiórka, imiennie sprawdzali i później uświadamiali, kto jest obywatelem niemieckim. O ile taki jest [obywatelem niemieckim], to proszę wystąpić, a kto chce przyjąć [obywatelstwo], proszę, ma szansę to uczynić. Wystąpiło tylko dwoje ludzi. Nazajutrz była znów zbiórka, policzyli i po dwóch godzinach stania nadjechały samochody i zawiozły na dworzec. Tam załadowali nas do wagonów towarowych i ruszyliśmy w nieznane [na roboty do Francji].
Wilcze Błota, 14 sierpnia
Wspomnienia Stefana Brzoskowskiego udostępnione przez prof. Józefa Borzyszkowskiego, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Przed wojną kościół w Konarzynach już był na zewnątrz wykończony, ale w środku jeszcze było pusto, nie było podłogi, tylko piasek. Najpierw Niemcy zabierali krowy od gospodarzy i pędzili do kościoła. Drzwi i okien nie było. Wieża była, kopuła błyszczała w słońcu i krzyż ze złotej blachy. Bardzo ładny był kościół. Potem krowy wypędzili, a zaczęli wpędzać ludzi.
[Przed opuszczeniem Konarzyn] Niemcy jeszcze chcieli się zemścić. Obawiali się, że Rosjanie będą ich obserwować z wieży kościelnej. Chcieli najpierw zburzyć wieżę, ale to im się nie udało, nie wybuchło. Ostrzegli wszystkich, że zburzą kościół, że mamy położyć się na ziemi, bo mogą szyby wylecieć w domu. To było 6 marca 1945. Wybuch był ogromny. Szyby z okien powylatywały. Jak ucichło, tośmy wyszli. Jedna wielka chmura dymu i kościół w gruzach. To było okropne przeżycie. Tyle wysiłku przed wojną — kwesty, zbieranie pieniędzy, prośby wysyłane po całej Polsce... Tyle wysiłku, bo ludność uboga... Tylko fundamenty z kamieni zostały.
A Niemcy dokonali swego i uciekli.
Konarzyny, 6 marca
Relacja Anny Narloch w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Ja, niżej podpisany proszę uprzejmie Urząd Repatriacyjny w Kościerzynie o przyznanie mnie [na własność] 3,5-hektarowego gospodarstwa po Niemcu Neubauer Wilhelmie w Nowych Polaszkach z nast[ępujących] powodów:
Ja, urodzony 11 stycznia 1902 w Olpuchu pow. Kościerzyna, jestem męczennikiem wraz z moją rodziną, ponieważ Niemcy po zwolnieniu mnie z niewoli wygnali mnie na roboty w głąb, a moją rodzinę nad Bug. Ojca mojej żony zamordowali, a mnie jako gorliwego Polaka poszukiwali, chcąc mnie też zamordować. Wszystko, co posiadałem, mnie zrabowali, a gdy w marcu 1945 roku wróciłem do domu, nie zastałem nic z mojego mienia. Wtenczas, nie mając innego wyjścia, zwróciłem się do Zarządu Gminnego w Starej Kiszewie o przyznanie mnie gospodarstwa po Niemcu, co też zrobiono i przyznano mnie 3,5-hektarowe gospodarstwo po Niemcu Neubauer Wilhelmie w Nowych Polaszkach, gdzie od tego czasu sumiennie i wzorowo gospodarzę i wywiązuję się z moich obowiązków i chciałbym dalej pracować szczerze i sumiennie dla dobra Państwa i rodziny.
Nadmieniam, że jestem Polakiem nie eindeutorowanym [prawdopodobnie błąd, chodziło raczej o słowo ‘eindeutschowany’, czyli zniemczony — przyp. red.]. Mam dwoje dzieci: Jan, lat 17 i Paweł, lat 15. Wobec tego proszę jeszcze raz o przychylne załatwienie mego wniosku i przyznanie mnie tego gospodarstwa.
Nowe Polaszki, 22 sierpnia
Podanie Lucjana Narlocha do Urzędu Repatriacyjnego w Archiwum Urzędu Gminy Stara Kiszewa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Ja, Josef Brzoskowski, urodzony 12 grudnia 1920 w Juszkach pow. Kościerzyna, proszę Urząd Reperacyjny [sic!] o przydzielenie gospodarstwa rolnego po Niemcu Helmucie Korffie z Wilczego Błota w obszarze 17 ha na własność.
Moje uzasadnienie:
Pracuję na tym gospodarstwie od 1941 roku. Jako Polak przeżywałem różne prześladowania podczas wojny. Niemiec, u którego pracowałem na tym gospodarstwie, był zacięty hakata i esesman. Jak stanowczo odpowiedziałem, że jestem i pozostanę Polakiem, to zbił mnie do nieprzytomności tak, że to klepisko i to podwórze jest skropione moją krwią. Musiałem pracować ponad ludzkie siły tak, że jestem i na zdrowiu uszkodzony. Teraz, kiedy wybiła godzina sprawiedliwości, to Zarząd Gminny Starej Kiszewy przydzielił mnie to gospodarstwo i obecnie staram się to gospodarstwo jak najlepiej uprawiać. Nadmieniam, że ojciec mój w tej samej miejscowości posiada około 36 mórg ziemi, a do utrzymania jest [wiele] osób, bo 12 dzieci, więc trudno jest z taką rodziną na tak małym gospodarstwie się utrzymać i ja jako syn najstarszy wziąłem część z rodzeństwa do siebie, aby Rodzicom dopomóc. Na tej drodze proszę Urząd Reperacyjny, aby moją prośbę uwzględnił.
[dopisek sołtysa:] Poświadczam, że Josef Brzoskowski z Wilczego Błota jest dobrym Polakiem, że do żadnych grup niemieckich nie należał. Jest dobrym, pracowitym człowiekiem, dobrym rolnikiem. Stara się o jak najlepsze prowadzenie tego gospodarstwa. Gospodarstwo jest w najlepszym stanie i zasługuje, aby go przydzielono Brzoskowskiemu na własność.
(—) Sołtys
Wilcze Błota, 30 września
Podanie Józefa Brzoskowskiego do Urzędu Repatriacyjnego w Kościerzynie w zbiorach Archiwum Urzędu Gminy Stara Kiszewa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Ja, niżej podpisana Marianna Narloch, Wdzydze, poczta Olpuch, pow. Kościerzyna, proszę bardzo uprzejmie o przydzielenie mnie gospodarstwa poniemieckiego po Niemcu Adolf Schwonke w Nowych Polaszkach, na którym jest jako opiekun, czyli administrator Franciszek Szramka, obszar wynosi około 140 mórg. Mam rodzinę z 14 osób, w tym 10 dzieci we wieku od 1 do 18 lat, posiadam własny inwentarz, jako to 2 konie robocze, 3 krowy, 3 owce i 2 maciorki oraz drób i jestem w stanie to 140-morgowe gospodarstwo dobrze obrobić i wszelkim wymaganiom gospodarczym podołać.
Moje gospodarstwo w Wdzydzach, około 95 ha, oddałam dnia 26 lipca 1945 na ręce Skarbu Państwa, w zamian za to proszę o równowartościowe gospodarstwo poniemieckie w powiecie kościerskim, a że to gospodarstwo po Niemcu Adolf Szwonke w Nowych Polaszkach uważam za sposobne, dlatego proszę uprzejmie o przydział tegoż.
Nadmieniam, że jestem Polką bez żadnej grupy niemieckiej, tak samo i mój mąż, i rodzina pomimo gróźb i dręczeń hitlerowskich pozostaliśmy Polakami. Mój mąż siedział 1 rok w więzieniu, a ja 6 miesięcy, i w marcu 1944 zostaliśmy wywłaszczeni z naszego gospodarstwa i zmuszeni na szarwark u Niemca pracować, cierpieliśmy bardzo.
Wdzydze, 30 października
Podanie Marianny Narloch do Urzędu Repatriacyjnego w Kościerzynie w zbiorach Archiwum Urzędu Gminy Stara Kiszewa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Niniejszym podpisany proszę uprzejmie Urząd Repatriacjalny [sic!] w Kościerzynie o przydzielenie mi gospodarstwa po byłym Niemcu Albert Bartsch z następujących powodów:
Ja, Pepliński Jan urodzony 24 stycznia 1901, Polak, z zawodu rolnik, żonaty. Rodzina składa się z 6 osób. Posiadałem własne gospodarstwo o obszarze 18,39 ha w Olpuchu, pow. Kościerzyna. Dnia 15 października 1945 zdałem to gospodarstwo wraz z budynkami na rzecz Skarbu Państwa. Nadmieniam, że do dnia dzisiejszego zarządzam gospodarstwem po Niemcu Otto Gellman [nieczytelne] Nowe Polaszki o wielkości 27 ha.
Wobec tego, że gospodarstwo, którym zarządzam, przekracza ekwiwalent zdanego własnego gospodarstwa, proszę uprzejmie o przyznanie mi gospodarstwa po Niemcu Albert Bartcz 23 ha, które się równa ekwiwalentowi zdanego gospodarstwa.
Nowe Polaszki, 14 listopada
Podanie Jana Peplińskiego do Urzędu Repatriacyjnego w zbiorach Archiwum Urzędu Gminy Stara Kiszewa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Stacja Zblewo. Stajemy. Wysiadam, a tu pustki, nikogo. Biorę moje dwie walizki i wojskowy worek i — kierunek dom.
Przychodzę z dworca do szosy na Starą Kiszewę, ciężko nosić tyle bagażu, czekam parę minut i jedzie wóz w tym kierunku, proszę, czy by mnie nie zabrał. Po tylu latach jadę takim pośpiesznym pojazdem, słaby konik, ale posuwamy się naprzód, trochę rozmowy, ale tak wszystko po cichu, jeszcze jest tu wojsko sowieckie...
[...] pola na wprost drogi rozmokłe, trochę śniegu i już widać zabudowania, pola rodzinne, jakie dały mi pierwszy chleb, którego mi w świecie nieraz brakowało. Coraz bliżej domu czuję, że lecę jak ptak, nie tykam ziemi i już zachodzę od tyłu, nikt się nie spodziewa, że wracam. Wszystko w człowieku jest odprężone, takie uczucie, że jestem w kraju, domu, rodzinie. Jak zapukać do drzwi, zupełna cisza, przecież oni tu żyją.
Wchodzę do mieszkania, pozdrawiam... Ich uściski, łzy radości po tylu latach i tu też zarazem słowa smutku, jakie mi mówią o chorobie brata Józefa, ciężki stan, który przeżywa i właśnie dziś był opatrzony sakramentem świętym na śmierć, bo dni jego policzone. Podchodzę do Józefa, poznaje, ale ciężko mu przychodzi rozmawiać [...].
Wilcze Błota, 4 kwietnia
Relacja Stefana Brzoskowskiego udostępnione przez prof. Józefa Borzyszkowskiego, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Odbywało się przedstawienie [...]. Około godziny 20.00 pojawiło się około 25 żołnierzy z tak zwanej Armii Krajowej. Po nawiedzeniu posterunku MO, poczty, weszli na salę [...], wywołali ob. wójta, sołtysa, kierownika ag[encji] pocztowej, milicji, członków PPR oraz urzędników UB. Ostatnich przytrzymali. W tym samym czasie nadjechał samochód z Kościerzyny, przywożąc trzech urzędników UB. Wśród nich znajdował się major rosyjski. Wszystkich również przytrzymano. Samochód z Kościerzyny spalono, a urzędników z UB rozstrzelano. Pięciu zabitych legło u wylotu szosy do Zblewa około p. Karymora. Jeden ciężko ranny trzeciego dnia zmarł.
Stara Kiszewa, 19 maja
Kronika szkoły w Starej Kiszewie udostępniona przez dyr. Ewę Bembnistę, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Ci ubowcy ze Starej Kiszewy byli upomnieni wcześniej, że mają urząd zostawić, bo ich zastrzelą. Mieli ostrzeżenie. Ja wtedy chodziłem na próby amatorskiego kółka teatralnego, zorganizowanego przez chór kościelny. Partyzanci „Łupaszki” przyjechali w trakcie naszego przedstawienia. Obstawili salę i weszli na scenę. Graliśmy pięcioaktową komedię Korzeniowskiego Polacy w Ameryce, ale zdążyliśmy zagrać tylko jeden akt, a jak zaczęliśmy drugi, to oni weszli i wszystko się zakończyło. W pierwszym akcie miałem bardzo krótką rolę kapitana okrętu. W drugim akcie byłem krakowiakiem. Jak weszli, to akurat stałem na scenie. Mówię do kolegi: „To są chyba akowcy, nie wiadomo, co teraz będzie”. Przerażony byłem. I wszyscy też. Najpierw poprosili naczelnika poczty, Dziwowskiego, ktoś z nich go wyprowadził, poszli razem na pocztę, gdzie był aparat telefoniczny i uszkodzili go. Potem ogłosili: „Kto jest z UB, niech wystąpi”. Dwóch ich wystąpiło, w tym komendant, Jerzy Fajer. Miało ich tam być trzech, ale jeden z nich pojechał do żony i ten śmierci uszedł.
W międzyczasie przyjechał samochód z ubekami z Kościerzyny. Major dał rozkaz, żeby ich wszystkich rozstrzelać. Oni wołali, że są Polakami, a jeden z nich był podobno Rosjaninem, ten wołał Boga. Mój wujek to widział. Pociągnęli po nich wszystkich serią z automatu i koniec. Potem rozbili zbiornik z benzyną i samochód się spalił, a razem z nim jeden z ubeków, który wczołgał się pod auto.
Stara Kiszewa, 19 maja
Relacja Józefa Gołuńskiego w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.