W chwili dziejowej, kiedy pod wodzą odwiecznego wroga Polski – Prus, rozpoczyna się złowrogie starcie świata słowiańskiego z germańskim, położenie Narodu Polskiego, pozbawionego samodzielności i możności ujawnienia swojej nieskrępowanej woli, staje się zaiste tragiczne.
Tragizm ten polega nie tylko na tym, że kraj polski będzie widownią wojny ze wszystkimi jej zgrozami; pogłębia ów tragizm fakt, że Naród Polski, na trzy części rozdarty, ujrzy synów swoich we wrogich sobie armiach.
Ale chociaż rozdzieleni kordonami, my, Polacy, pod względem uczuć i życzliwości ku Słowianom, powinniśmy tworzyć jedność. Radzi nam tak postąpić nie tylko słuszność sprawy, za którą ujęła się Rosja, ale i rozum polityczny. Epokowe znaczenie czasów, w których żyjemy, powinno zepchnąć na plan drugi wszystkie porachunki wewnętrzne.
Daj Boże! aby Słowianie, pod przewodnictwem Rosji, tak odparli Teutonów, jak przed pięciuset laty odparła ich Polska i Litwa pod Grunwaldem.
Niechaj przelana krew nasza i okropności bratobójczej dla nas wojny doprowadzą do połączenia rozdarty na troje Naród Polski.
Petersburg, 8 sierpnia
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Polacy!
Niech znikną granice, które rozdzieliły na kawałki naród Polski! Niech złączy się on w jedną całość pod berłem cesarza rosyjskiego! Pod berłem tym odrodzi się Polska, wolna pod względem swej wiary, języka i samorządu.
Jednego oczekuje Rosja od was: takiegoż poszanowania dla praw tych narodowości, z którymi złączyła was historia. Z sercem otwartym i bratersko podaną dłonią idzie do was na spotkanie Wielka Rosja. Wierzy ona, iż nie zardzewiał miecz, który rozgromił wroga pod Grunwaldem.
Od brzegów Oceanu Spokojnego do Mórz Północnych dążą hufce rosyjskie. Jutrzenka nowego życia świta dla was.
Niech zabłyśnie w tej jutrzence znamię Krzyża, symbol cierpienia i zmartwychwstania narodów.
Petersburg, 14 sierpnia
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Popadłem w Petersburg. Olbrzymie, wspaniałe, smutne miasto. Wygubić szarańczę, puścić dorożki – i byłoby jak w XIX wieku. Przepiękne pałace, ogromne kamienie z rzędami ciemnych okien, bardzo szerokie ulice i szarzy ludzie, przemykający pod ścianami.
Przyglądam się i staram zrozumieć. Chodzę szlakami Dostojewskiego (na pl. Siennym – dziś „Drużby” – z cerkwi zrobiono stację metra), zbaczając od czasu do czasu do Marmieładowskich traktierni (w każdym sklepie „butyłoczka” na trzech).
Piję szampana i tłumaczę „Saszce” istotę egoizmu, a on mi opowiada o miłości (że niby „trzeba wierzyć w przyrodzoną dobroć człowieka”). A po ulicach kursują ciężarówki z ciemnymi budami i nie wiem, jaki rodzaj „mięsa” jest w nich zapakowany.
Przedziwne miasto, w którym można chyba tylko zapić się, zatłuc młotkiem staruszkę albo napisać historię o księciu Myszkinie.
Miasto bez Boga (baseny w kościołach) i bez duszy, w którym architektura przerasta ludzi, nie uśmiechających się wcale. I nawet vodka niewiele pomaga.
Leningrad, 3 kwietnia
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.