Zebranie [Pen-Clubu] odbyło się w sali posiedzeń przy gabinecie ministra, a także nowy minister je odwiedził. Postać całkiem w dotychczasowym życiu Polski anonimowa, choć nazwiskiem – Dybowski.
Nim się zebranie zaczęło, „kwitły” oczywiście same opowiadania o przygodach podróży kolejami w ostatnich dniach [...]. Ale do ostatecznej rozpaczy i zdumienia doprowadził mnie przebieg zebrania, a raczej nie przebieg, ten był banalnie i poprawnie normalny, lecz widok i aura tego świetnego zgromadzenia. Ta „elita duchowa” (były same sławne „przedwojenne” nazwiska [...]) robi takie wrażenie, jakby tłuste i zadowolone trupy zasiadły do wesołej biesiady życia na dymiącym jeszcze od krwi pobojowisku. Te martwe, puste, szklane oczy, a nawet jakby brak oczu! Ta doskonała służbistość wstająca w głębokim milczeniu przy wejściu dygnitarza! To radosne poczucie zupełnej sytości psychicznej i fizycznej ! Ten absolutny brak śladu, cienia bodaj tragedii, co przeszła nad narodem i jakby ich nie dotknęła, nie musnęła nawet! I to te wszystkie usta „śmią pochlebiać sobie”, że mają wyśpiewać czy wyśpiewują epos i ethos narodu! Czułam się jak śród cudzoziemców! Nałkowska olśniewała. Trzyma się coraz lepiej, musi mieć świetnych masażystów i kosmetykarzy, bo nawet gładka się zrobiła na gębie i na szyjsku. I co za ton, co za pewność siebie, już nie znakomitej pisarki, ale wielkiej figury politycznej! [...] Oczywiście, jako pierwsze po tylu latach zebranie Pen-Clubu, zajęto się przede wszystkim rezolucją polityczną, wystosowaniem akcesu do apelu intelektualistów francuskich (Joliot) do ONZ o całkowite rozbrojenie Niemiec.
Warszawa, 14 lutego
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Jest tutaj daleko posunięty strach przed kontaktami ze Wschodem, w danym wypadku z Polską. […] W takiej aurze w ogóle szkoda gadać. Może to się jakoś ustoi. Najgorsze, że nie ma tutaj żadnej instytucji, która mogłaby wyłożyć pieniądze na pobyt polskich pisarzy, w zamian np. za zaproszenie pisarzy amerykańskich do Polski. PEN Club tutejszy jest instytucją mało poważną. Wiadomo, jak to w kraju echt-kapitalistycznym, każdy chodzi tylko koło własnych interesów. […] Pewne sposoby natomiast widzę. The „Exchange of persons” poparłby finansowo prof. Drzewieski z UNESCO, w rozmowie ze mną wyraził gotowość wyskrobania na ten cel pieniędzy. W Polsce chyba na goszczenie pisarzy amerykańskich pieniądze by się znalazły, czy możesz mi powiedzieć, jaką instytucję zapraszającą w Polsce widzisz, czy PEN, czy Związek. Gdyby występował PEN Club, to musiałby się zwrócić do PEN Clubu amerykańskiego, miałbym co do tego pewne zastrzeżenia […]. Chodzi o jakąś instytucję w Polsce, która by pobyt Amerykanów firmowała i opłaciła, pieniądze z UNESCO poszłyby na podróże i zapewne częściowo na sfinansowanie pobytu Polaków w Ameryce. […] Oczywiście Polaków (1,2 czy trzech) mogłaby oficjalnie sprowadzić Kościuszko Foundation w New Yorku, ale tak jak w tej chwili sprawy stoją, boję się, że to nie przejdzie, bo pisarz rzecz trefna, ma już odcień polityczny. […] Dziwisz się pewnie, że tak to jest w tej Ameryce, ale FBI (najlepiej zapewne zorganizowana służba bezpieczeństwa na świecie) słyszy, jak trawa rośnie, ludzie boją się o posady, co innego, kiedy nasi pisarze przyjeżdżają sami albo kiedy się zaprasza przedstawicieli ambasady na odczyty (ciekawość egzotycznych zwierząt), a co innego firmować przyjazd ludzi z kraju, który zagraża „amerykańskiemu sposobowi życia” (!) i co do których nie wiadomo, czy nie muszą się rejestrować jako „foreign agents”.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Pen Club urządził śniadanie dla Parandowskiego z powodu 60. rocznicy jego urodzin. Byli tylko członkowie zarządu, więc Maria Dąbrowska, Iwaszkiewicz, Wat, Kumaniecki, Brandys, Rusinek, Krzywicka, Słonimski, Natanson, Stern, Szerer, Kaczorowski, Bechczyc-Rudnicka i ja.
Przy winie przemówienie w języku greckim wygłosił Kumaniecki, ja mówiłem po łacinie, Wat po polsku. Nasze przemówienia w językach starożytnych miały być dowcipem i niespodzianką dla jubilata. Pomysł wyszedł ode mnie jeszcze na przyjęciu w prywatnym mieszkaniu Parandowskiego. Przemówienia greckiego nikt nie rozumiał, natomiast łacinę wszyscy jakoby zrozumieli i przyjęli mowę oklaskami.
Na zakończenie śniadania przemówił zwięźle i prosto Parandowski. Dziękował zebranym i dziwił się, że to jego jubileusz, że to „już”. Nastrój był w miarę uroczysty, raczej powściągliwy, trochę dostojny i niestety nieco zimnawy.
Myślałem z melancholią o wszelkich tego rodzaju uroczystościach i nagrodach ludzkich za wielki trud życia pisarskiego. Jeśli kilka mów, kilka bankietów, ordery, artykuły w prasie mają być „nagrodą” — jest to „nagroda” bardzo nędzna i aż dławi od smutku, pustki, bezradności ludzkiej, by kogoś oficjalnie „uczcić” i pokwitować jego życie.
Warszawa, 30 maja
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Cały dzień trzęsie mnie grypa, co jest o tyle przykre, że dziś imieniny Stasia i powinienem mu pomóc w różnych towarzyskich ceremoniach, gdy przyjdą goście. Jeszcze raz rozważałem sprawę swego wyjazdu do Londynu na Kongres PEN Clubów. I tak mi się to przedstawia: gdy ksiądz Prymas siedzi w więzieniu, gdy wzmogła się ideologiczna walka z religią, ja jadę, by reprezentować nie tylko pisarzy, ale i władze kraju, w którym religia jest uciskana. Nadto: nic mojego w Warszawie nie grają i nie wiem, czy zagrają. Co powiem o swojej sytuacji pisarskiej? Mam kłamać? Powiedzieć prawdę? Nade wszystko, co powiem o sprawach religijnych? Wobec tych wszystkich drażliwych kwestii postanowiłem zrezygnować z wyjazdu, o czym już powiadomiłem [Michała] Rusinka, sekretarza generalnego PEN Clubu. I gdy o tym mówiłem ze Stasiem, który zawsze jest najlepszym doradcą, zatelefonował Rusinek. Podobno moja rezygnacja wywołała zdziwienie w Komitecie Współpracy Kulturalnej z Zagranicą (ekspozytura UB) i prosili Rusinka, aby mnie namawiał, bo na mojej obecności w Londynie bardzo władzom zależy. Ponieważ nie chciałem podawać wszystkich powodów przez telefon, poszedłem do Rusinka i powiedziałem mu, co myślę. Co będzie dalej? Czy zechcą wywierać naciski na mnie? Czy rzeczywiście zależy im na moim udziale w delegacji?
Warszawa, 8 maja
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Po południu byłem na zebraniu Pen Clubu. Podjęta została na zarządzie uchwała protestująca przeciw stosowaniu brutalnych aktów przemocy wobec studentów. Uchwałę tę odczytał w swoim sprawozdaniu Jan Parandowski. Zebranie miało charakter uroczysty. Odczytano bardzo piękną Kartę Pen Clubów. Nad stołem prezydialnym umieszczono portret Żeromskiego, założyciela polskiego Pen Clubu.
Warszawa, 11 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.