Gniezno, zabór pruski. Zeznanie oskarżonej o udział w proteście przeciwko chłoście dzieci we Wrześni
Wyszłam z domu około godziny 1½ po południu, nie wiedząc zgoła o tem, że się w szkole coś stało i jedynie tylko po to, żeby zobaczyć, gdzie zostało moje dziecko, które jeszcze nie powróciło ze szkoły. Mieszkam o trzy domy od szkoły. Przed budynkiem szkolnym widzę wielu ludzi. Wtem wychodzi stamtąd córka Janiszewskiego z rękami mocno spuchniętemi i nabiegłemi krwią i głośno płacze. Na moje pytanie, co jej się przytrafiło, odpowiedziała mi, że ją tak obił nauczyciel. Wobec tej straszliwej chłosty odżył w mojem wspomnieniu następujący fakt, który wydarzył się w Wrześni w roku ubiegłym. Po mieście oprowadzano niedźwiedzia, który okładany był kijem przez swego przewodnika. Zobaczył to nauczyciel Koralewski (nauczyciel szkoły katolickiej w Wrześni) i zabronił temu człowiekowi takiego obchodzenia się ze stworzeniem. Gdy człowiek ten nie usłuchał go, Koralewski udał się do biura policyi, wystosował skargę przeciwko niemu i oprowadzający niedźwiedzia został ukarany. Wobec sponiewierania dziecka powiedziałam sobie: więc niedźwiedzia bić nie wolno, ale za to dzieci nasze bić wolno. Serce moje ściskało się z bólu na myśl o naszych katowanych dzieciach, i weszłam na korytarz szkolny. Drzwi były już otworzone przez piekarza Śmidowicza. Udałam się na korytarz i zobaczyłam, że tam stoją nauczyciele [...].
Zawołałam do nauczycieli, mianowicie do Koralewskiego: Po co wy tak bijecie dzieci? Czy cesarz wyraził swe zezwolenie na wykład religii w języku niemieckim? Pokażcie mi jego podpis! Wykład religii jest rzeczą świętą i istnieje nie po to, żeby zań dzieci były katowane. My, matki, jesteśmy odpowiedzialne przed Bogiem za to, iżby nasze dzieci korzystały z dobrego i pożytecznego wykładu religii. Dlaczego tak prześladujecie polską mowę dzieci? Jeśli nie umiecie mówić po polsku, to nie udzielajcie dziecom żadnego wykładu religii, my wcale nie potrzebujemy takiego wykładu, jaki jest obecnie w użyciu. My matki, będziemy same dbały o pożyteczny wykład. Tylko nie katujcie nam naszych dzieci.
Nic nie mamy przeciko temu, żeby nasze dzieci uczyły się w języku niemieckim, ale nie – religii.
Przed katowaniem i przed zbiegowiskiem nic nie wiedziałam o tem, że dzieci w szkole nie chcą się uczyć religii po niemiecku. O wprowadzeniu katechizmu niemieckiego wiedziałam, osobiście jednak nie interesowało mnie to, ponieważ mój starszy syn ukończył już szkołę, a młodsze dotychczas są w tych klasach, w których wykład religii udzielany bywa jeszcze w języku polskim. Ze szkoły udałam się wprost do sąsiedniego sklepu, gdzie kupowałam mydło. Kamieniem w szkołę nie rzucałam; szłam boso i skaleczyłam sobie nogę o kamień, podniosłam ten kamień i rzuciłam go na stronę, co właśnie widział wachmistrz miejski Kozłowicz.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Gniezno, zabór pruski. Przesłuchanie oskarżonej o udział w proteście wobec chłosty dzieci we Wrześni
Przewodniczący: Jak wyglądały ręce uczennicy Janiszewskiej?
[Nepomucena] Piasecka: Miały na sobie niebieskie pręgi tak grube, jak kiełbasy. Tak wyglądały również ręce innych dzieci, mianowicie uczennicy Nowaczewskiej.
[...]
Przewodniczący: Czy użyła pani inkryminowanych pani uwłaczających inspektorowi okręgowemu wyrazów?
Piasecka: Nie obrażałam ani inspektora okręgowego, ani rektora (Fedtkego), ponieważ w ogóle ich nie znałam. Wiem, co wtedy mówiłam. Byłam przecież trzeźwą. Zawołałam tylko w korytarzu szkolnym: „Psiakrew! Chcesz dzieci nasze pozbawić religii! Ty łobuzie kaczanowski (Kaczanowo wieś niedaleko Wrześni). Tu nie Kaczanowo, tu nie możesz tak katować naszych dzieci, jak w Kaczanowie”.
Wydarzenia wrzesińskie w roku 1901, red. Zdzisław Grot, Poznań 1965.