Panie Przewodniczący, Szanowni Zebrani!
I znów wypada mi zacząć od tego, iż Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, w którego imieniu tutaj przemawiam, wyraża zadowolenie, iż po bez mała dwumiesięcznych dyskusjach — nieraz sporach i polemikach toczonych przy licznych „stolikach” i w podzespołach tematycznych — „okrągły stół” nie okazał się przedsięwzięciem jałowym, lecz zaowocował dokumentem końcowym, który właśnie dzisiaj mamy przyjąć. Jak przy osiąganiu każdego consensusu, wszystkie biorące udział strony mają mieszane uczucia, iż oto coś im się udało w wyniku negocjacji uzyskać, a czegoś osiągnąć się nie udało. Każda ze stron zadaje sobie również pełne niepewności pytanie, czy ustępstwa, na które zgodziła się, znajdują równoważnik w korzyściach płynących z ustępstw poczynionych przez stronę przeciwną. Inaczej mówiąc, czy została sprawiedliwie i równorzędnie zastosowana stara zasada rzymska Do ut des — „daję, abyś i ty dał mnie”. [...]
Nasze skłonne do przesady i zachłystywania się gromkimi sloganami środki masowego przekazu, już przed zakończeniem obrad zaczęły trąbić o „kompromisie historycznym”, który odmieni kształt Polski i wprowadzi ją niemal automatycznie na drogę rozkwitu. Naszym zdaniem dopiero przyszłość odpowie na pytanie, czy to, co dzisiaj podpiszemy, będzie rzeczywiście „historycznym kompromisem” czy tylko taktycznym rozejmem i zawieszeniem broni. Również przyszłość tylko wykaże, czy uzgodnienia „okrągłego stołu” zarówno w płaszczyźnie politycznej, jak przede wszystkim ekonomicznej, zasadniczo odmienią perspektywy rozwojowe kraju i doprowadzą do wspólnego wysiłku i współdziałania wszystkich stron, wszystkich Polaków w celu przezwyciężenia wielopostaciowego kryzysu trapiącego nasz kraj co najmniej od lat trzynastu, kiedy to nastąpiło pierwsze ekonomiczne załamanie.
„Okrągły stół” nie jest żadnym czarodziejskim zaklęciem, po którego powiedzeniu otworzy się Sezam szczęścia i zamożności. Żadnego automatyzmu tutaj być nie może. Bez usilnej pracy i aktywności wszystkich Polaków, bez społecznej zgody na niezbędne wyrzeczenia i ofiary, w imię wspólnego dobra zdaniem chłopów polskich — niemożliwe jest wyjście z kryzysu.
Warszawa, 5 kwietnia
Mikołaj Kozakiewicz, Byłem marszałkiem kontraktowego..., Warszawa 1991.
Wysoki Sejmie,
Gdyby jeszcze przed miesiącem ktoś mi powiedział, że z woli posłów X kadencji wezmę do ręki laskę marszałkowską, zareagowałbym zdumieniem i niewiarą. Musiało się zdarzyć w ostatnim okresie coś ważnego, musiały zajść różne (dobre i złe) zmiany w ekonomice i polityce, zarysować się nowe nadzieje, ale i zagrożenia, dokonać się całkowita zmiana kompozycji Sejmu, a co za tym pójdzie i jego funkcjonowania — aby postawiono moją kandydaturę. Ta wyjątkowość zdarzeń i krytyczny etap rozwoju naszego kraju sprawiły również, iż po raz pierwszy od czterdziestu lat zgodziłem się wziąć, ewentualnie, na siebie brzemię odpowiedzialności, związane z piastowaniem wysokiego urzędu. Wy, obywatele posłowie, wynikiem głosowania zadecydowaliście o tym, że to brzemię rzeczywiście legło na moich ramionach.
Warszawa, 4 lipca
Mikołaj Kozakiewicz, Byłem marszałkiem kontraktowego..., Warszawa 1991.
Sytuacja zmieniała się z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę. Kilka razy dziennie z klubów podawano mi przybliżone dane o tym, jak rozwija się sytuacja, ilu członków Zgromadzenia gotowych jest poprzeć Jaruzelskiego, a ilu chce głosować przeciwko niemu. I ciągle ocieraliśmy się o tę granicę, że może nie przejść.
W tym czasie żyliśmy właściwie od meldunku do meldunku. Rano sytuacja taka, w południe już inna, a wieczorem jeszcze inna. W Klubie PSL zaczęło się wszystko od 8 posłów, którzy stwierdzili, że będą głosować przeciwko Jaruzelskiemu, w kilka dni później było ich już kilkunastu. W innych klubach też narastał ferment. W miarę zbliżania się dnia wyboru rosła liczba niechętnych Jaruzelskiemu. Dość paradoksalne było jednak to, że przed samym 19 lipca doliczyliśmy się bezpiecznej przewagi kilkunastu głosów.
Kierownictwo Sejmu, Senatu, OKP. Byliśmy wszyscy zatroskani tą sytuacją i zastanawialiśmy się, jak ją rozwiązać. Te planowane urlopy posłów i senatorów, o których wspominałem, to właśnie była taka próba ratowania sytuacji. Także to, że wyznaczyliśmy dwa posiedzenia Zgromadzenia Narodowego. Gdyby na pierwszym nie udało się wybrać prezydenta. Zgromadzenie zebrałoby się następnego dnia. Czas pomiędzy posiedzeniami miał być przeznaczony na rozmowy w klubach, rozmowy międzyklubowe, przetargi polityczne. Nie przewidzieliśmy właśnie jednego, że Jaruzelskiego doprowadzą na próg niewybrania jego koalicyjni posłowie.
[...] Jaruzelski przeszedł naprawdę dzięki posłom i senatorom OKP i nie jest prawdą, że to opozycja go „wykosiła”. Kosili ludzie z własnej partii, którzy albo ulegali namowom niektórych ludzi z „Solidarności”, bo zostali wybrani, w pewnym stopniu dzięki „Solidarności”, albo teraz szybko szukali możliwości uwiarygodnienia się, odcięcia się od przeszłości.
Warszawa, 19 lipca
Mikołaj Kozakiewicz, Byłem marszałkiem kontraktowego..., Warszawa 1991.
Prawdziwe emocje przeżywał gen. Jaruzelski. Już po wyborze pojechaliśmy ze Stelmachowskim do niego, do jego gabinetu pracy przy URM, by go oficjalnie powiadomić, co się wydarzyło, i w samochodzie cały czas myślałem o tym, że Generał będzie z pewnością ogromnie przybity faktem, że przeszedł zaledwie jednym głosem.
Lał wówczas okropny deszcz, który niewątpliwie atmosferycznie i symbolicznie oddziaływał na mój ówczesny nastrój. Zastaliśmy jednak gen. Jaruzelskiego w bardzo dobrym humorze. Powiedział nam, że posiedzenie, transmitowane w całości przez telewizję, było widowiskiem tak denerwującym, że co chwila wyłączał telewizor. Po zakończeniu był jednak uśmiechnięty, a nawet promienny. Podejrzewałem nawet, że wziął jakieś środki uspokajające. Złożyłem mu gratulacje. Również marszałek Stelmachowski uczynił to. Wszyscy trzej udzieliliśmy krótkich wywiadów telewizji i pojechaliśmy do sejmu. Dopiero po zakończeniu uroczystości zaprzysiężenia, u mnie, w gabinecie, zarządziłem trzy koniaki i wtedy po raz pierwszy widziałem Wojciecha Jaruzelskiego pijącego koniak. Powiedział — nigdy nie piję, ale dziś napiję się. Być może to wszystko go jednak poruszyło.
Warszawa, 19 lipca
Mikołaj Kozakiewicz, Byłem marszałkiem kontraktowego..., Warszawa 1991.
Tak, powstał wtedy problem, kto, gdzie ma składać kwiaty. Senat zgodził się wziąć udział w uroczystościach przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Nie zgodziliśmy się obaj, tak Stelmachowski, jak i ja, na składanie kwiatów pod pomnikiem Poległych w Obronie Władzy Ludowej. Pod ten pomnik udali się tylko posłowie wojskowi. Wraz z wicemarszałkiem Senatu Wielowieyskim, złożyliśmy jeszcze kwiaty pod Pomnikiem Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich.
[...] to było jeszcze oficjalne święto narodowe i nie widziałem żadnej niezręczności w tym, że solidarnościowy marszałek Senatu [Andrzej Stelmachowski] uczestniczył w obchodach. Nie trzeba go było zresztą przekonywać do tego.
Warszawa, 22 lipca
Mikołaj Kozakiewicz, Byłem marszałkiem kontraktowego..., Warszawa 1991.
To było niezapomniane posiedzenie Sejmu. Jeden z jego najważniejszych dni. Za wyborem Mazowieckiego głosowali też posłowie PZPR. To był ogromny entuzjazm, presja na zmiany. No, oczywiście trudno byłoby powiedzieć, że Marian Orzechowski, który był szefem Klubu PZPR, wywierał presję na zmiany. On był tak samo pchany przez swoich, jak Malinowski przez ludowców.
Warszawa, 23 sierpnia
Mikołaj Kozakiewicz, Byłem marszałkiem kontraktowego..., Warszawa 1991.
Ależ ja dosłownie zamarłem, kiedy zorientowałem się, że Mazowiecki mówi coraz wolniej, coraz częściej popija wodę i wreszcie milknie, głęboko wzdycha i zwraca się do mnie — panie marszałku, poproszę o przerwę. Byłem śmiertelnie przerażony, że on się wykończy w tak dramatycznym momencie. Okazało się jednak, że nie było stanu przedzawałowego, tylko pojawiły się zaburzenia w pracy serca. Wiązały się one z autentycznym przemęczeniem, z bezsennymi nocami. Jeszcze przed samym posiedzeniem Sejmu w nocy, pisano exposé i Mazowiecki w tym uczestniczył. Presja czasu była ogromna. Taki zresztą był styl pracy rządu, a także i Sejmu, że pracowano, nie licząc, godzin. Dniami i nocami. Rząd powstał 12 września i od razu było wiadomo, że przed końcem roku muszą być przygotowane ustawy zmieniające całkowicie system gospodarczy, a także polityczny w Polsce.
Warszawa, 12 września
Mikołaj Kozakiewicz, Byłem marszałkiem kontraktowego..., Warszawa 1991.