Od kilku dni straszliwe święto narodowe, takie [...] przyczepienie się, przypięcie do wielkiego poety [Jarosława Iwaszkiewicza], który dlatego być może jest tym, kim jest, że się wypiął na ten czas teraźniejszy. [...] A wczoraj pokazywano w telewizji ogromną kolację w Stawisku (?), gdzie jubilat siedział między Jaroszewiczem a Jabłońskim, a z przeciwka przemawiał Gierek („pan Edward”), a dookoła kilkadziesiąt czy kilkaset twarzy konsumentów (zarówno jadła jak i kultury), chyba biuro polityczne poszerzone o aktyw.
„Pan Edward” przeczytał kilka zdań życzeń dla jubilata, które [...] jubilat wysłuchał z uśmiechniętym napięciem, a inni z grobowymi minami, po czym („pan Edward”) mówił o wspaniałym narodzie budującym wspaniały ustrój, ale widać nie wszędzie dorasta, bo trzeba mu pomóc kulturalnie — takie właśnie zadanie wkłada na barki sędziwego jubilata. „Pan Jarosław” [..] odpowiedział spontanicznie, że owszem zaszczycony zadaniem, ale on już nie może, jest za stary [...], choć oczywiście nie domawia, w ciągu tych pięciu lat, które mu pan Edward wyznaczył, spróbuje się przyczynić (innymi słowy) do podniesienia poziomu swojego wspaniałego narodu. Taki był sens obydwu przemówień, których chyba nie będzie w prasie, bo nie były napisane.
Właściwie należałoby się cieszyć, że właśnie pan Jarosław, z pewnością największy, jeżeli nie jedyny, jest targany na pomnik. Gorsze są jak zwykle metody — jak on to wytrzymuje?
I ten okrutny paradoks socjalistycznego snobizmu — nie Broniewski, Putrament ani żaden z tych, którzy swoimi dziełami obwiesili ten ustrój jak choinkę, ale właśnie ten pisarz, chyba najbardziej niezależny, mimo oficjalnej lojalności, który słowa „socjalizm” unikał jak przysłowiowy diabeł święconej wody.
Warszawa, 20 lutego
Maria Czanerle, Dzienniki 1968–1983 w zbiorach Biblioteki Narodowej, akc. 17340.
Dzisiaj przybył do Polski Jan Paweł II. Wyobrażam sobie, co się będzie w najbliższych dniach działo w kraju. Na lotnisku powitał go Jabłoński i prymas, a w południe papieża przyjął w Belwederze Gierek, któremu towarzyszył Jabłoński. Przemówienia zostały opublikowane, nie ma wiec potrzeby powtarzać ich. Natomiast w Belwederze zwrócił moją uwagę jeden szczegół, którego nie zapomnę. Gdy Gierek skończył przemówienie, podszedł do niego adiutant, pułkownik Chełmiński, wziął od niego tekst przemówienia i... okulary. Takie to panisko zrobiło się z naszego proletariusza z krwi i kości! Byłby to dla niego zbyt wielki wysiłek, żeby włożyć swoje okulary do kieszonki marynarki.
Warszawa, 2 czerwca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1981, Warszawa 2004.