Dowiedzieliśmy się z kuchni, że dzisiaj ma odejść większy transport, gdyż do magazynów przywieziono dodatkowy chleb, dawany z reguły ludziom na drogę. Oczywiście nie wiedzieliśmy, ile było tego dodatkowego chleba, ale zorientowaliśmy się też, że transport nie był przeznaczony na „rozwałkę”. To było dla nas bardzo dużo. Podczas rozdawania śniadania należało o tym poinformować wszystkich. Między godziną 7 a 7.30, w czasie gdy więźniowie byli zbierani na przesłuchanie według listy przynoszonej przez głównego pisarza Pawiaka Leona Wanata, sam nasz wachmajster przyniósł listę ludzi wyznaczonych na transport. Oczywiście od razu ją przestudiowałem i zawiadomiłem niektórych, że zostali wyznaczeni do transportu. Między innymi dotyczyło to i mnie.
Obaj z tłumaczem przewlekliśmy formowanie się transportu, ażeby dać możność napisania grypsów o naszym odjeździe. Gdzieś około godz. 11 lub 12 zobaczyliśmy przez okno w kancelarii oddziału, że nadjechało kilkadziesiąt samochodów krytych plandekami, z których wyskoczyło mnóstwo SS-manów uzbrojonych w pistolety maszynowe. Wśród krzyku i bicia zostaliśmy ustawieni na korytarzu V oddziału i natychmiast wyprowadzeni na dziedziniec. Ponownie sprawdzenie nazwisk. Do ręki dano nam po bochenku chleba i zaczęto nas ładować do samochodów. Wszystko to odbywało się w niesamowitym zamieszaniu, wśród bicia i kopania. Gdy jeden samochód został załadowany, natychmiast wyjeżdżał na ulicę Dzielną, gdzie formowała się duża kolumna samochodowa. Kazali nam kucnąć i w tej pozycji przejechaliśmy prawie całą Warszawę: przez most Kierbedzia, na Dworzec Wschodni, gdzie na bocznicy załadowano nas do bydlęcych wagonów. W czasie transportu kilku więźniom udało się uciec jeszcze na ulicach Warszawy, a inni zbiegli z plombowanych wagonów przez wycięcie podłogi — zresztą tych było zaledwie kilku. Pociąg był chroniony w czasie całej podróży przez silną eskortę SS-manów. Pamiętam, że mróz wówczas utrzymywał się w granicach około 20°C, a w nocy temperatura spadła nawet do 29°C poniżej zera.
Warszawa, 17 stycznia
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
Z rana szpital zawiadomił te osoby, które miały wyjeżdżać. Rozdano paczki żywnościowe tym, dla których przyszły. Wieczorem odprowadzono nas do specjalnie na ten cel opróżnionej celi na II oddziale. Tam przesiedziałyśmy do rana. Dano każdej po bochenku chleba. Koło południa załadowano nas na otwarte ciężarowe auta, licząc wiele razy. Na Dworcu Wschodnim zapakowano nas do towarowych wagonów, po 40 w każdym, i zaraz zaplombowano. Ruszyłyśmy dopiero wieczorem — podróż trwała 36 godzin i była koszmarna. Wody nie dostarczano. Potrzeby naturalne załatwiało się wewnątrz wagonu, a więc zaduch straszny. Więźniarki, pokurczone z braku miejsca i zimna, pookrywane kocami siedziały to na walizkach, to na plecakach. Paląc ostatnie papierosy, dojechałyśmy do Lublina. Odplombowali wagony, otworzyli drzwi, buchnęło ostre powietrze, zakręciło się w głowie. Ustawili nas w piątki i znowu liczyli bez końca. 250 kobiet, przed nami długie, czarne szeregi mężczyzn — 2 tysiące. Sygnał do wymarszu. Przechodziłyśmy przez Lublin. Było wcześnie, ruchu na ulicach nie było, zresztą zaraz skręciłyśmy na szosę prowadzącą w kierunku Zamościa.
[...] Szliśmy wolno, nawet nas zbytnio nie poganiali, ot tak trochę. Skręciliśmy w bok na prawo i wkrótce stanęliśmy przy drewnianych barakach obozu Majdanka.
Nad bramą widniał napis: „Arbeit macht frei”.
Warszawa, 25 marca
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.