Szanowny Panie Gustawie!
Ponieważ nie miałem sposobności widzieć się z Wami przed wyjazdem z Warszawy, muszę listownie wyłożyć prośbę, z którą noszę się od pewnego czasu. To, co mówiliście o cenach gruntu w Kazimierzu i jego okolicy, zestawione z drożyzną płaszczyzny pod Warszawą (1000 rubli za morgę), zaczęło mię tak prześladować i nęcić, że powziąłem myśl rozejrzenia się w placach kazimierzowskich. Ani pod Warszawą, ani tam nie mógłbym marzyć o postawieniu sobie teraz nie tylko domu mieszkalnego, ale nawet psiej budy, ale to, co tutaj wydałbym z mych literackich zarobków na raty okupujące wartość terenu, to tam mogę użyć nie tylko na kupno ziemi, ale nawet na założenie jakiegoś ogrodu. Wobec tegi mógłbym zamiast do Zakopanego, które pochłania masę pieniędzy i naraża mię na starania o paszport, jeździć do Kazimierza na lato i, mieszkając w wynajętym lokalu, rozkoszować się dzikimi chuciami posiadania oraz przygotowywać miejsce na przyszłą chałupę. Obecnie tedy chodzi o kupienie placu – i tu jest moja prośba. Ponieważ przed wyjazdem do Karlsbadu nie będziecie, jak słyszę, w Warszawie, śmiem Was prosić o wynotowanie mi placów, które ze słyszenia są Wam znane jako przeznaczone na sprzedaż – i wskazanie, gdzie mniej więcej leżą, jakiej są rozległości i w jakiej cenie.
Moją myślą jest, żeby taki plac (od 5 do 10 morgów obszaru, jeżeli za morgę płacić 100 rubli) znajdował się na uboczu, w odległości jakiejś wiorsty, a nawet dalej od miasta, żeby nie leżał w dolinie nad Wisłą, lecz w pewnej odległości, na stoku brzegów południowych. Może sobie być urwiskiem (oczywiście nie wszystek), nieużytkiem, zawierać w sobie parów czy kamienie, byleby tam można było ogród założyć i dom postawić. Czy nie sprzedają ziemi za doliną bochotnicką, po prawej stronie brzegu rzeczki Bystrej na stoku południowym, albo w pobliżu ruin zameczku Esterki/
Gdybym otrzymał od Was tego rodzaju choćby najpobieżniejszą notatkę, mógłbym, wracając do Warszawy z Sandomierza, obejrzeć te miejsca i zorientować się, powziąć jakąś „metodę w tym szaleństwie”.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 7 maja
Stefan Żeromski, Listy 1897-1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.
W numerze 6. „Poradnika Językowego” z r.b. pod liczbą 163 znajduje notatkę następującą:
„(A. Dr.) Nie mógł przyjść do siebie (Żeromski, Utw. Pow., Warsz. 1990, str. 250). Jest to rusycyzm zam. opamiętać się, przyjść do przytomności. Mógłby być i germanizm, ponieważ i w niemieckim napotykamy zwrot zu sich kommen”.
Autor notatki, ukrywający swe nazwisko pod literami „A. Dr.”, udowodnił w niej nieznajomość dwu języków: rosyjskiego i polskiego. W języku rosyjskim nie ma wcale zwrotu priditi do siebia, jest natomiast tylko priditi w siebia, więc wyrażenie „przyjść do siebie” nie jest wcale rusycyzmem.
Zwrot przeze mnie użyty („przyjść do siebie”) jest na wskróś, odwiecznie polskim i dziś powszechnie używanym w okolicach rdzennie polskich. Jako dowód jego polskości służy Słownik Lindego, który go cytuje jako polski i podaje wzory użycia [...].
Słownik wileński pod wyrazem przychodzić, przyjść wylicza jako polskie zwroty: „przyjść do siebie, przychodzi do siebie i przyszedł zupełnie do siebie (w znaczeniu) odzyskiwać przytomność, siły, zdrowie”.
[...] Wdzięczny jestem każdemu znawcy mowy wytykającemu w pisaniach moich błąd (osobliwie rusycyzm), jeśli nim istotnie zachwaszczam język. Ale drukowanie na indeksie, gdzie uszeregowane są najgrubsze błędy gwary dziennikarskiej, zwrotów mowy najszczerzej polskich w piśmie poświęconym czystości języka, do której wszyscy dążymy z całej duszy i ze wszystkich sił, może tylko oburzać.
Upraszam Szanownego Pana Redaktora o podanie do wiadomości, że wyrażenie: „Nie mógł przyjść do siebie” - rusycyzmem ani germanizmem nie jest, że jest zwrotem czysto polskim, którego, jeśli wola czyja, używać można i należy jak powietrza i wody.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 12 czerwca
Stefan Żeromski, Listy 1897–1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.
Szanowny Panie Redaktorze!
Otrzymałem podobno od Pana kartę pocztową, ale jej... nie czytałem. Nie było mię przez kilka dni w Nałęczowie, gdyż wyjeżdżałem w okolicę – w tym czasie malec mój zdążył ściągnąć kartę Pańską ze stolika, wynieść ją i tak gdzieś ukryć, że pomimo pilnych poszukiwań znaleźć jej nie mogłem. Wiem tylko z ust osoby, która od roznosiciela list otrzymała, że pochodził od Pana.
Nie znając treści, mogę tylko podziękować za pamięć i wyrazić przy tej okazji prawdziwy i szczery zachwyt, szczery podziw dla trzech tomów „Chimery”, które tu widzieć mi się zdarzyło. Ukazują one nie tylko kwiat wielkiej twórczości, którym od kilku dni zachwycamy się tu wszyscy, ale, niestety, dają (mnie odobiście) możność mierzenia tą ogromną miarą grubości własnego kołtuństwa...
Nałęczów, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, willa Oktawia, 13 sierpnia
Stefan Żeromski, Listy 1897-1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.
Bardzo mi przykro, że Szanowny i Drogi Pan zwraca się tylekroć z tak zaszczytnym dla mnie wezwaniem do współpracownictwa w „Chimerze”, a ja nie spieszę z natychmiastowym zadośćuczynieniem Jego żądaniu. Tak jednak nieszczęśliwie składają się wciąż okoliczności – i mogłoby się wydawać, że umyślnie zwlekam. W gruncie rzeczy – najszczerszym moim pragnieniem moim byoby napisać coś takiego, ażeby mogło być umieszczone w niezrównanym piśmie Pańskim.
Od lat blisko pięciu byłem wciąż zajęty zbieraniem materiałów do powieści Popioły. Siedząc w bibliotece, właziłem formalnie w coraz to nowe materiały, w coraz nowe kwestie i byłbym może wcale nie wybrnął z okręgu, którym się opasywałem, gdyby nie choroba zeszłoroczna, która wszystko ucięła od razu. Utwór mój musiałem skończyć pobieżnie, nie tak, jak chciałem. Końcowe ustęoy pisałem po krwotoku, leżąc na wznak, bez możności ruchu. Toteż owe miejsca mają wartość plwociny suchotniczej. Ale mniejsza o nie...
W zimie tego roku, strzepnąwszy z siebie popioły i otrząsnowszy z nich me dziurawy, zacząłęm iść w kraj inny. Napisałem tedy owego Walgierza, ale go do druku jeszcze nie mam gotowego. Mam brulion zaledwie, z którego dopiero zacznę pracę. Nadto – to, co napisałem, jest tak nędzne, że gdy pomyślę, że mam to oczom Pańskim pokazać – opadają mi ręce.
Postanowiłem tedy napisać drugi mniejszy utwór, od dawien dawna obmyślany. Przyślę Szanownemu Panu obadwa. Gdyby jeden z nich choć nadał się do Pisma, byłbym szczęśliwy. Nie będę miał żadnego a żadnego żalu, gdyby mi Pan nawet obadwa odrzucił.
[...]
Każdy numer „Chimery” nie tylko ja, ale liczne tutaj grono wielbicieli Szanownego Pana – witamy z prawdziwym entuzjazmem. Wierzyć się nie chce, że mogłoby nam tego pisma zabraknąć. Toteż ani na chwilę przypuścić tego nie chcemy, żeby miało być zamknięte. Tak źle nie będzie!
Zakopane, ok. 20 czerwca
Stefan Żeromski, Listy 1897-1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.
Skończyły się upały, któe tu dochodziły do strasznych rozmiarów. Kurz był taki, że nie było sposobu okna otworzyć. Teraz straszny ruch, Zakopane pełne po brzegi i obrzydliwe ze swym hałasem, wrzawą, krzykami po nocach. Dziwnym zbiegiem pełno tu osób, które w zeszłym roku były w Nałęczowie [...].
Dzieci zajęte są zabawą japońską, która pojutrze odbędzie się i nareszcie skończy. Poczciwy pan Stanisław nie tylko pomalował osobiście „kimona” dla Adasia i Heni, ale dla Adasia kupił materiał i sam własnoręcznie uszył ów japoński szlafrok.
Zakopane, 29 lipca
Stefan Żeromski, Listy 1897-1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.